Wściekłe psy/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wściekłe psy |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie <R. Wegner> |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Katolicka Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Agnes, elegancka, wyświeżona i błyszcząca, jak motylek, wpadła do Popiołki. Przynosiła ważne wiadomości, lecz piękny i słoneczny dzień tak na nią podziałał, że nie chciała poważnie o nich myśleć. Trzepotała się, jak ptaszek, szczebiotała jak mała dziewczynka, a zastawszy Popiołkę w korytarzu przy liczeniu granatów ręcznych, pociągnęła go za sobą, prawie przemocą zawlokła do jego pokoju, pchnęła go na fotel i skoczywszy mu ze śmiechem na kolana, całowała go, świergocąc od czasu do czasu:
— Jaki cudny dzień, mój Ada drogi! Niebo błękitne i jasne, jak uśmiechnięte oczy bogini greckiej. Chciałam ci przynieść jaki kwiat, ale nie mogłam nigdzie znaleźć dość czerwonego... Więc zamiast kwiatu przynoszę ci pocałunek wiosny... swój własny, czerwony...
Niemal ugryzła go w usta, co kochanek przyjął jednak bez widocznego uniesienia.
— Czy nie chcesz przypadkiem wierszy deklamować? — zapytał.
— Ach, daj spokój! Chcę żyć! Co mi po wierszach? Te martwe słowa żyją tylko przeze mnie... Poezja, to mój wampir, mój upiór... Ssie ze mnie moją młodą krew! Wyganiam ją dziś, bo sama chcę żyć... Wiosna się w duszy mej zbudziła, chcę żyć swą wiosną... Patrz! Rozwieszam w powietrzu migotliwe girlandy swego uczucia, zielone festony miłości... Pragnę ciebie!
Zarzuciła mu ręce na szyję.
— Jaka cudna rzecz rewolucja! Ach, rewolucja jest najukochańszą córką wiosny! Patrz, ja, gorąca, żywa, pełna miłości, tulę twą głowę w ramionach, a wieści, które przyniosłam, są przestrogą śmierci...
— No! No!
— Przestrzegam cię! Sowjety mają was już dość i chcą przeciw wam wystąpić. Podobno anarchiści piotrogrodzcy i kronsztaccy marynarze planują zamach na sowjety. Bolszewicy chcą zamach uprzedzić.
— Bardzo słusznie. Zawsześmy się tego spodziewali. Jesteśmy gotowi.
— Tak spokojnie to mówisz?
— Prawdopodobnie spokojniej niż Swierdłow lub Dzierżyński. Oni mają wszystko do stracenia, my nic.
— Ale oni mają siły...
— My też. Kto wie, czy wystąpienie sowjetów przeciw nam nie będzie słowem, które zerwie lawinę?
Agnes spojrzała mu głęboko w oczy.
— Tak myślisz?
— Ja nic nie wiem. Ja idę przeciw sowjetom ze swą setką ludzi...
— Idziesz przeciw sowjetom! Przyznajesz to?
— Skoro sowjety idą przeciw mnie...
— Jakiś ty piękny! — wykrzyknęła Agnes zachwycona. — I nie przeraża cię, że jeśli żywy wpadniesz w ręce Dzierżyńskiego, pójdziesz na tortury? Będą was wypytywać o związki z Francuzami, eserami, reakcją, monarchistami. — Sam rozumiesz, iż są to dla Dzierżyńskiego rzeczy zbyt ważne, aby nie próbował się do nich dostać wszelkiemi sposobami. Będzie dobierał wszystkich możliwych kluczów. W ostatnich czasach w „czrezwyczajce“ pracują Chińczycy. Bardzo to jest wynalazcza i wymyślna publiczność.
Popiołka wzruszył ramionami.
— Wam jeszcze Chińczyków potrzeba! — rzekł lekceważąco.
— Ach, jakież to wszystko wstrząsające, jakie patetyczne, jakie tragiczne! — zachwycała się Agnes. — I pomyśleć, że takie rozmowy przeplata się pocałunkami, że o tem mówią zakochani, patrząc sobie tkliwie w oczy... A jeszcze pomyśl, gdyby tak kochankowie spotkali się w miejscu tortur... Ona jako komisarz czrezwyczajki, w czerwonej czapce frygijskiej na głowie, on — wydany na męki...
— Nie masz fantazji, droga Agnes! — rzekł Popiołka. — Spróbuj wyobrazić sobie, że bolszewicy żywcem mnie nie dostaną...
— Mogą cię wziąć rannego, gdy będziesz leżał bez przytomności... Lecz gdyby tak się stało — ja cię ocalę!
— Dziękuję ci!
— Zmęczony jesteś, mój rycerzu! Pracowaliście dużo w ostatnich czasach! Wiesz, bachiczny szał budzi się we mnie... Chciałabym muzyki i wina. Dlaczego nie urządzają wielkich, wspaniałych świąt rewolucyjnych? Niebo takie cudne... Pomyśl, na placach wzorzyste sofy, wyniesione z domów, przykryte makatami lub kobiercami wschodniemi i piękna, naga młodzież ukwiecona, tańcząca... I wino, wino... Daj mi się czego napić, Ada!... Rozruszaj-że się trochę!... Taki jesteś spokojny, jak gdybyś był smutny, lub jak gdybyś się bał!
— Nie jestem smutny, lecz — nudzę się. Wiosnę już umiem napamięć. Zresztą — humoru nie mam.
Dźwignął się leniwo, zakrzątnął się i wkrótce postawił na stole dwie szampanówki, pełne złoto-czerwonawego rumu.
— Pij-że! — zapraszał ją.
A potem dodał z ironicznym uśmiechem:
— Akt drugi się zaczyna.
Wypiła duszkiem wraz z nim.
— Ach, jakie to dobre! — wykrzyknęła z zachwytem. — Jakie dobre! Akt drugi — powiedziałeś? Jaki akt? O czem myślisz? Z pewnością o jakichś złych rzeczach! Ach, Popiołka, słońca niema w twej duszy! A ja o czem myślę? Chciałbyś wiedzieć, bo pewnie to jakieś rzeczy potworne, krwawe... O, mój kochany, daj mi jeszcze tego rumu, a powiem ci, o czem myślę... I pij! Pij wraz ze mną!
Oglądnęła się po pokoju, jakby szukając czegoś.
— Dlaczego u ciebie kwiatów niema? Ach, ty chmurny, chmurny mój bohaterze! Spojrzyj na moje ręce!
Wyciągnęła ku niemu dłonie małe, wąskie, brunatne, usiane błyskami złota i drogich kamieni.
— Spojrzyj! Obu tych rąk ledwo starczyłoby na parę skrzydeł dla motyla, może na parę skrzydeł dla kolibra. A ręce to skrzydła duszy, kochanku, i jak na skrzydłach motyla wypisane są runy jego losu, tak na skrzydłach — dłoniach wypisane jest przeznaczenie człowieka. Spojrzyj na ręce moje i pomyśl: Czy mogą to być skrzydła potwora? A oto te dłonie kładę ci na czole, aby usunąć z niego zmarszczki złe i chmurne! Uśmiechnij się!
— I do czego ja się mam tak ciągle uśmiechać? Do sera? — zirytował się Popiołka.
— Nareszcie zaczynasz mówić po swojemu, mój niedźwiedziu! — roześmiała się. — Do mnie się uśmiechnij, bo teraz pokażę ci się, jaką jestem. Oto, widzisz, człowiek rzadko kiedy może pokazać się takim, jakim jest... Nie zna się! Może parę dni w roku jest sobą, a może tylko raz na całe życie! Lecz wtenczas odpychać go nie trzeba. A dziś — dziś ja jestem małą dziewczynką, biedną, głupią, och, jak głupią, próżną i żądną pieszczoty, słodyczy i lalek. Lalkę chciałabym mieć!...
— I włosy — byś jej zaraz powyrywała!
— Może być — potem! Jeśliby mnie życie odepchnęło, jeśliby nie przyszedł ktoś, ktoby utrwalił ten migocący we mnie promień słoneczny... Bo taka krzywda się mści... Ale dziś niema we mnie nic, prócz jasności i dobroci... Ada, mój Ada, napijmy się jeszcze tego ognia płynnego...
Mówiła, jakby zawstydzona.
— Od rana myślałam o tobie, tak ciepło, tak szczerze... Chciałam cię czemś ucieszyć, chciałam ci coś dać! I oto — popatrz, co kupiłam!
Pełnym wdzięku ruchem uniosła trochę suknię, pokazując nóżki obciągnięte w jedwabne pończochy.
— Widzisz jakie piękne! Ciemno-purpurowe a mienią się złotem... Przypatrz się!...
Usiadła na fotelu napoprzek i przerzuciła nogi przez poręcz.
— Podobno to ręczna robota, wschodnia... A wiesz, kto mi o tem powiedział? Jakiś pan, Polak, który właśnie przyjechał ze Wschodu... Mówił mi, że takie tkaniny, to specjalność Tekny... I pokazało się, że ten pan zna i ciebie i Piotrowskich!... Piotrowscy mi nawet o nim wspominali, zwłaszcza pani Luta kilkakrotnie mówiła... Ach, jakże się nazywa, no? Nie mogę nigdy spamiętać tych waszych polskich nazwisk... Przyjechał niedawno z Turkiestanu, z Taszkientu... Pan Piotrowski miał z nim nawet jakieś zajście... No, Malinowski, Wojciechowski... Przypomnieć sobie nie mogę... Popiołka, jakże on się nazywa?
Anarchista patrzył na nią wciąż zimno, spokojnie, drwiąco. Wreszcie wypił duszkiem swą szklaneczkę, postawił ją na stole i zapytał:
— Kto?
— Ten twój znajomy z Turkiestanu, z Taszkientu...
Wzruszył ramionami.
— Ja tam miałem najmniej z tysiąc znajomych.
— Ale ten człowiek miał tam jakieś starcie z panem Piotrowskim!
— O niczem nie wiem!
— Mniejsza już z tem, jak on się nazywał! O co im poszło, nie pamiętasz? Ciekawe, o co można się poróżnić z tak gładkim człowiekiem, jak pan Piotrowski?
— Ale wiesz, że one istotnie mają złocisty połysk! — odpowiedział Popiołka, przyglądając się z zajęciem pończochom Agnes. — Dużo też za nie dałaś?
— Powiedzieć ci prawdę?
— Jak chcesz.
— Nie kosztowały mnie nic. Kupił mi je ten twój znajomy z Turkiestanu...
— Bardzo możliwe. Ale w takim razie mogłaś zażądać od niego paszportu, bo z pewnością był w twoim pokoju.
— Brutalny jesteś!
Obraziła się i schowała nogi pod suknię.
— Akt trzeci! — mruknął Popiołka.
— A ty wciąż grasz komedję? — syknęła Agnes.
— Nie. Ja zrobiłbym to wszystko prościej. Przyszedłbym i powiedziałbym: Popiołka, bolszewicy wystąpią przeciw wam i może być, wpadniesz w ich ręce. Zechcę cię uratować, jeśli powiesz mi nazwisko pewnego pana z Turkiestanu, którego przyjazd Piotrowskich zaniepokoił, a którego nazwiska ja się od nich dowiedzieć nie mogę. O!
— Więc?
— Nic. Ja nie wiem.
— Pomyśl, że z tobą może być bardzo źle.
— Myślałem. A teraz dalej?
Siedziała dłuższy czas, paląc w milczeniu papierosa.
Słyszała, jak napełniał swoją szklankę.
— Musi w tem wszystkiem coś być — rzekła — bo jesteś nadzwyczajnie ostrożny.
— Istotnie. Jest. I nawet z przyjemnością powiem ci, co. A jeśli chcesz się teraz napić, to służę ci chętnie...
— Chcesz mi osłodzić pigułkę?
— Właśnie. Czy ja co wiem, czy nie wiem, to druga rzecz. Między nami sprawy stoją tak: Z właściwą sobie zarozumiałością wyobraziłaś sobie, że jesteś demonem. Ułożyłaś sobie rolę, grasz ją i zdaje ci się, że ją grasz świetnie. A zaś ja widzę jedno jedynie: Brak talentu. Jesteś poprostu głupia. Żeby ci to pokazać, ja mam się przed tobą na ostrożności. Czy co taję — niewiadomo. Ale, że ty przy najlepszej reżyserji nic ze mnie nie wyciągniesz, to pewne. Powiadam ci, kobieto, źle jest z tobą: Talentu nie masz ani za grosz. Jesteś za podła, aby móc być mądrą i dlatego w twej sztuce niema sensu. Wyglądasz w swej roli jak pajac. Nie tworzysz lecz błaznujesz. Więc cóż dalej?
— Dalej? Dalej — pamiętaj, że jest tu jeszcze pan Zaucha, który zaczyna dość ciekawie wyglądać. Wiem, że mieszka z byłym jeńcem, który chciał wstąpić do wojska polskiego. Wczoraj widziałam go znowu z jakimś podejrzanym człowiekiem. Bywa u ciebie — widziano go w różnych grupach anarchistycznych, a wiadomo, że to nacjonalista polski. Wszystko to razem jest podejrzane. Co w tem jest, też niewiadomo, ale — można będzie poszukać. Będziemy dobierali kluczy.
Popiołka, który właśnie przechylił był szklankę, parsknął takim śmiechem, że aż prychnął przez nos i zakaszlał się.
— Zaucha! — śmiał się, kiedy wreszcie przyszedł do siebie. — Więc i Zaucha! Bardzo dobrze! Będzie miał nauczkę! A mówiłem idjocie, żeby nie robił neutralnego, bo prędzej czy później wpadnie! Owszem, bierz Zauchę!
— Prawdopodobnie dowiemy się czegoś od niego!
— Prawdopodobnie! I to ja wam daruję. Daleko z tem zajdziecie.
— Dziwne rzeczy! Zaucha nawracać cię chciał, przyjaciel twój niby, a ty go tak łatwo wydajesz!
— Przyjaciel! — pogardliwie bąknął Popiołka. — Ja mogę zginąć za dwa, trzy dni — będę się troszczył o los jakiegoś „burżuja“, co z nim po mojej śmierci się stanie! I cóż mnie to może obchodzić? Agnes, gdyby rodzonym moim bratem był, cóż mnie on obchodzić może, gdy umrę? Pomyśl tylko, dziewczyno głupia, czem mnie straszysz. Nie, zupełny brak talentu, bezmyślność skończona...
Omal że zębami nie zgrzytnęła.
— A swoją drogą ty musisz dużo wiedzieć! — szepnęła po chwili. — Poprostu — zasieki druciane w mózgu pobudowałeś.
— A wiem, wiem dużo i coś niecoś mogę ci nawet powiedzieć...
— Naprzykład?
— Kanalja jesteś!
— Przecie coś! — uśmiechnęła się.