W matni (Urke-Nachalnik, 1938)/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W matni |
Podtytuł | Powieść sensacyjna |
Wydawca | Wydawnictwo M. Fruchtmana |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia P. Brzeziński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W światku podziemnym ludzie byli zajęci sezonowymi robotami. Wielu się obłowiło, wielu powędrowało za kraty.
Krygier i Janek nie mieli powodów być zadowolonymi z tego sezonu.
O Reginie utwierdziło się przekonanie, że ich zdradziła i uciekła. Nie ulegało dla nich wątpliwości, że uczyniła to dla kolii brylantowej, którą przechowywała u siebie. Jedynie Krygier nie mógł się z tą myślą pogodzić. Intuicyjnie wyczuwał, że nie jest tak, ale fakty przemawiały za ogólnie przyjętym przypuszczeniem zdrady i ucieczki Reginy.
— To zagadka, to tajemnica — mawiał w duchu — ale kto ma klucz do jej rozwiązania?
Zuchwałość Wołkowa dochodziła do tego stopnia, że kilkakrotnie dopytywał się Krygiera o Reginę. Rzucił nawet świadomie słowa:
— Boi się mnie, czy co...
Ryzykowne przedsięwzięcie nocne Wołkowa w lochach Urzędu Śledczego udało mu się z powodzeniem. Pierwsze doniesienie o samobójstwie Reginy złożyła dozorczyni, która weszła do celi, by podać aresztantce śniadanie.
Lekarz więzienny stwierdził samobójstwo przez powieszenie... Jedynym człowiekiem, który miał wątpliwości był Szczupak. Dla niego nie było to tajemnicą, co się kryje za niektórymi wypadkami „samobójstwa“. Nie ważył się jednak na głośne wypowiedzenie swych podejrzeń. W duchu jednak poprzysiągł wykryć zabójcę.
Wołkow wyczuł myśli Szczupaka i postanowił go do reszty unieszkodliwić. Okazja ku temu akurat się nadarzyła i Wołkow postanowił jej nie pominąć.
Wołkow był inicjatorem obławy, zarządzonej na Krakowskiem Przedmieściu akurat w momencie, kiedy Krygier wraz z Jankiem i pozostałymi członkami bandy wybierali się na „robotę“. Wołkow, który był o tej robocie uprzednio poinformowany przez Krygiera, świadomie zarządził tę obławę. Wysłał umyślnie Szczupaka wraz z kilkoma wywiadowcami na Krakowskie Przedmieście.... Wiedział, że banda Krygiera w obliczu niebezpieczeństwa nie będzie się ceregieliła ze Szczupakiem i wpakuje mu „pulpecik“ do główki... A tego właśnie pragnął jaknajgoręcej.
Wołkow obserwował z pewnego oddalenia przebieg obławy, by na wszelki wypadek, móc w odpowiednim momencie interweniować... Był gotów w razie zamieszania wystrzelić do Szczupaka, o ile sytuacja dopisze... Wszyscy będą przekonani, że to strzelał bandyta...
Ale Szczupak miał więcej szczęścia niż rozumu...
Auto policyjne, którym Szczupak ścigał Janka, pomknęło innym szlakiem. Janek ocalał, a plan Wołkowa nie udał się. Szczupak wrócił cały i zdrów.
Gdy powrócił do Urzędu, Szczupak dowiedział się, że ścigał Janka, o czym przedtem nie miał pojęcia. Dowiedział się o tym dzięki „dowodowi“ w postaci futra i szkieletu spalonego auta.
Wołkow ubolewał z powodu nikłego wyniku obławy. Oczywiście, mnie i go obchodził fakt ucieczki członka bandy Krygiera. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że Szczupak wyszedł z tej całej awantury bez szwanku. Ale, by nie zbudzić podejrzeń u Szczupaka, niczym nie zdradzał swego niezadowolenia z nieudolnej obławy.
Wołkow miał teraz duże troski, które go nie opuszczały: w jaki sposób pozbyć się Szczupaka i Krygiera. Ostatniego uważał za najniebezpieczniejszego przeciwnika, nie dając tego po sobie poznać. Przeciwnie, utrzymywał z Krygierem jaknajserdeczniejsze stosunki, radząc się z nim nawet w takich sprawach, które mało mogły Wołkowa dotyczyć.
Wtajemniczył Krygiera w różne plany policji śledczej. Jednym słowem — Wołkow uchodził za „swego“ człowieka.
W postawie Janka zaszła wielka zmiana. Od czasu zbliżenia się do Ady, Janek stale domagał się od Krygiera urządzenia nowych włamań. Potrzebował coraz więcej pieniędzy. Miłość do Ady była wyjątkowo kosztowna.
Następnego dnia, po rozstaniu Ada przyjęła Janka z zimną obojętnością, jakby go po raz pierwszy widziała Napróżno Janek przypominał jej przeżycia pełne rozkoszy i radości. Ada miała na wszystko jedną odpowiedź:
— Nigdy nie pamiętam, co ze mną było wczoraj...
Janek był gotów rzucić się na nią pięściami, zadusić, jak gada. Ale wystarczyło jej jedno spojrzenie, by skurczył się. jak robak, który drży, by nie zdeptano go nogą.
Zadała kłam przyrzeczeniu, rzekomo mu danemu, że razem opuszczą ten pensjonat. Utrzymywała, że Janek usiłuje jej wmawiać rzeczy, o których nie śniła. Janek przyznawał w duchu, że z podobnie wyrafinowaną kobietą jeszcze nigdy nie miał do czynienia.
Tego dnia przywiózł jej z Warszawy w upominku brylantowy pierścionek. Jakże wielkie było jego zdumienie, gdy Ada, po obejrzeniu kosztownego pierścionka z wszystkich stron, odezwała się:
— Mój drogi, nie masz gustu. Innym razem postaraj się o lepszy wybór.
Jankowi chciało się w tej chwili splunąć jej w twarz i krzyknąć coś ordynarnego..
Ale w tej chwili zbliżyła się do Janka, objęła go i zawołała:
— Twoją miłość cenię wyżej od brylantów. Chciałam cię tylko wypróbować — pokryła jego usta pocałunkami, które budziły w nim pożogę zmysłów.
Od tego dnia obsypywał ją cennymi podarunkami. Uderzał go fakt przyjmowania tych klejnotów z uczuciem niezadowolenia, jakby to wszystko jej się należało i jakby się tych upominków zgóry spodziewała. Czyż naprawdę przypuszczała, że ma niewyczerpane źródło bogactw na stałe obwieszanie jej klejnotami?...
W ciągu jednego tygodnia Ada zdążyła ogołocić go z pieniędzy... Janek musiał zdobywać pieniądze.
Nadaremnie Krygier uprzedzał go, że czyni źle. Krygierowi nie trzeba było kłaść łopatą do głowy.. Domyślił się, że Janek jest bezwolnym narzędziem w ręku przebiegłej kobiety. Krygier usiłował nawet wytłumaczyć mu co to za kobieta. Ale Janek za każdym razem zmieniał temat rozmowy. Stał się chorobliwie zazdrosny, nie pozwalając nawet wymieniać jej imienia.
Nadaremnie Krygier przypominał Jankowi o istnieniu Anieli... Janek był we władzy demonicznej Ady. Im była kapryśniejsza, tym uleglejszy był wobec niej Janek.
Dnie i noce spędzał w jej pokoju, nie odstępując na krok. Ale nastał wieczór, Janek musiał się wybrać na „robotę“, którą zresztą sam uplanował... Ada zdążyła go kompletnie ogołocić z pieniędzy. A tymczasem przyszedł jej wyjazd do Sopot, nad morze.
Była piękna, mroźna noc, kiedy Janek w towarzystwie Krygiera szedł jedną z głównych ulic warszawskich. W niedalekiej odległości za nimi kroczyli Antek i Felek. Mieli „obrobić“ tej nocy pewien kantor wymiany.
Właściciele kantoru oświetlali lokal przez całą noc, a nadto co kilka minut przed kantorem przystawał nocny dozorca, który miał pod swoją pieczą szereg sklepów na tym odcinku. „Miotła“ przystawała przed oświetloną wystawą, by sprawdzić ich, jak się ma stalowa kasa ogniotrwała, po czym oddalała się do dalszych punktów całonocnej obserwacji.
W pewnym momencie „miotłę“ minęli dwaj eleganccy panowie z cygarami w ustach. Nie mieli „akurat“ ognia, a dozorca nocny ćmił papierosa. Jeden z wytwornych panów w łamanej polszczyźnie, charakteryzującej cudzoziemca, poprosił dozorcę nocnego o ogień, wręczając mu wielkopańskim gestem suty napiwek w postaci dwuch cygar.
„Kawał“ udał się Krygierowi. Dozorca nocny zaciągnął się cygarem i po kilku minutach spał snem kamiennym na stopniu przed jednym ze sklepów.
Nie długo trwało i banda Krygiera znalazła się w upatrzonym kantorze wymiany. W szybkim tempie załatwiła się z zamkami i ściankami kasy pancernej. Ledwie kasa została otworzona, z piersi Janka wydarł się okrzyk rozczarowania: w kasie znajdowały się tylko weksle protestowane oraz księgi handlowe. Krygiera wyprawa ta ubawiła. Wybuchnął śmiechem:
— Po raz pierwszy mi się coś podobnego wydarza! — Nie ma co, ładną robotę wybrałeś...
Janek był wściekły. Jego mózg przebiegła myśl:
— Skąd teraz wezmę pieniądze na wyjazd z Adą do kasyna sopockiego?...
Gdy Janek był zajęty własnymi myślami, Krygier rozejrzał się dokładnie w sytuacji, po czym, dokonawszy pewnego odkrycia, ujął Janka za rękę:
— Widzisz to?
Janek skierował wzrok w stronę palca Krygiera[1]. Zobaczył żelazne drzwi, przepasane dwiema sztabami, które prowadziły do drugiego przyległego pokoju.
Przystąpiono energicznie do roboty i wnet drugi „Sezam“ został zdobyty. W drugim pokoju znajdowała się większa kasa.
— Oto tu leży skarb! — zawołał radośnie Janek.
Gdy zbliżyli się do niej i przyświecili latarką, zauważyli karteczkę przyczepioną, Krygier znów wybuchnął śmiechem.
„Szanowni Panowie Złodzieje! Prosimy uprzejmie o nierozpruwanie kasy, gdyż jest pusta“.
Janek pienił się ze złości.
— Ja ich nauczę! — wrzeszczał i przystąpił do dzieła.
— Oszalałeś? — zapytał go Krygier.
— Tę karteczkę umyślnie przyczepiono, by nas wprowadzić w błąd. Gotów jestem przysiądz, że tam jest grubszy pieniądz.
Ale Krygier oświadczył kategorycznie:
— Ruszamy stąd! I to natychmiast!
— Tobie nie trudno tak mówić, ale ja muszę mieć pieniądze.
Krygier spojrzał ostro na Janka i rzekł tonem rozkazującym.
— Natychmiast wynosić się stąd!
Janek musiał ustąpić. Skierowali się ku wyjściu.
Felek przez cały czas stał „na cyngu“, obliczając w duchu ile może mu przypaść w udziale. Nie wątpił na chwilę, że tej nocy zarobek będzie suty...
Oddalając się, Krygier polecił Felkowi, by dał znać policjantowi, że na stopniu leży jakiś pan, który zasłabł.
Chodziło o dozorcę nocnego, który spał jeszcze, a mógł zmarznąć. Krygier nie znosił „mokrej“ roboty...
Taksówką pojechali do „Bajgełe“, który niecierpliwie oczekiwał ich powrotu. W domu „Bajgełe“ kompanowie po raz pierwszy wszczęli kłótnię. Janek biegał zdenerwowany i wściekły.
Krygier flegmantycznie prawił mu morały:
— Janku, nie poznaję cię. Twoje zachowanie napawa mnie niepokojem. Muszę wiedzieć, co to za kobieta wzięła cię w obroty.
Janek podskoczył do Krygiera i zawołał:
— A może mi nie wolno kochać na własną rękę?
— Wolno ci. Ale pamiętaj, że od kobiety do więzienia dzieli nas tylko jeden krok.
— Twoja w tym wina, że Aniela mnie porzuciła — oburzał się Janek. — Teraz nie uda ci się mnie oderwać od ukochanej.
Bajgełe zbliżył się do Janka i z szelmowskim uśmiechem na ustach rzucił:
— Już kochasz inną? Miał wszak rację Stasiek Lipa, gdy twierdził, że nie potrafisz naprawdę kochać.
Krygier bębnił palcami po stole, po czym rzekł:
— Jutro wyjeżdżam stąd. Opuszczam Polskę.
— Co? — zadrżał Janek.
— Tak, kochany przyjacielu. Dłużej nie możesz być moim spólnikiem.
— Skąd to nagłe postanowienie wyjazdu z Polski?
— Powziąłem tę decyzję po tym, gdy przekonałem się, że więcej nie nadajesz się na spólnika.
— Od kiedy nabrałeś tego przekonania? — ironizował Janek.
— Nienawidzę ludzi, którymi rządzą kobiety. Od niedawna zmieniłeś się do niepoznania. Nie mogę nadal prowadzić z tobą wspólnych spraw. Mogę głowę dać za to, że kobieta, którą ukrywasz przed moim okiem, jest przebiegłą wywiadowczynią. Nasłano ją na nas, aby tym pewniej nas ujęto. Powiadam ci po raz ostatni: masz do wyboru albo ją, albo mnie, gdzie twój charakter złodziejski? Zawsze sądziłem, że będziesz mnie zastępował, ale teraz rozczarowałeś mnie.
— Widzę, że umiesz prawić morały. Nadawałbyś się na kaznodzieję — ironizował Janek. — Wara ci od mego intymnego życia.
— Nie chcę więcej wtrącać się do twoich spraw osobistych. Daję ci na to moje słowo. Jutro wieczorem jadę do Berlina, a stamtąd do Hamburga, gdzie wsiądę na okręt i wyjadę do Ameryki.
— Szczęśliwej podróży, miły towarzyszu. Tylko na odjezdne zostaw mi pięć tysięcy dolarów. Odczuwam brak gotówki.
Krygier spojrzał na niego i rzekł:
— Aha!.. Potrzebujesz przędzy. Rozumiem. Nowa kochanka potrzebuje pieniędzy?... Masz rację, nie należy w niczym odmawiać ukochanej. Ale, niestety, ode mnie grosza nie otrzymasz.
Janek w uniesieniu podskoczył do Krygiera i zagroził:
— Popamiętaj sobie, stary, że tego pożałujesz!
Krygier, jakgdyby nigdy nic, nie zareagował. Przylepiony uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
— To wszystko z twojej winy! — awanturował się Janek. — Gdyby nie ty, byłbym dziś najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
— Z kim byłbyś tak szczęśliwy? Z tą uczciwą dziewczyną? I ty ważysz mi się jeszcze o niej wspominąć, szelmo?
Janek rozwścieczony, podbiegł go Krygiera, wymachując pięścią przed nosem. Krygier siedział niewzruszony. Zimny. Opanowany.
Naraz stała się rzecz nieoczekiwana. Felek uderzył Janka od tyłu stołkiem w głowę. Strumień krwi trysnął z głowy Janka.
— Na kogo śmiałeś się zamierzyć? — unosił się stary Bajgełe.
Krygier, nie tracąc zimnej krwi, zwrócił się do Felka:
— Ty, łachudro, kto cię prosił, abyś się wtrącił do naszej rozmowy? Zbliż się do mnie!
Felek chwiejnym krokiem podszedł do Krygiera, który wymierzył mu doraźnie dwa siarczyste policzki i dorzucił:
— Przeproś Janka w tej chwili!
Ale zanim Felek zdążył wymamrotać, że sam nie wie dlaczego to uczynił, Janek dobył rewolweru i dwukrotnie wystrzelił. W ogólnym zamieszaniu Felek runął na podłogę, zalany krwią.
— Co to za „bohaterstwo“? — spytał Krygier lekceważąco Janka.
Janek stał zmieszany i blady. Z trudem oddychał. Błędnym wzrokiem wodził po twarzach obecnych.
— Oddaj rewolwer — rozkazał Krygier Jankowi.
Rozkaz został bez szemrania wykonany. Janek żałował teraz swego czynu. Wstrząsał nim widok przestrzelonego kolegi, który leżał w kałuży krwi.
Janek, widząc, że stan Felka pogarsza się, padł na kolana i zaczął go błagać o przebaczenie.
Felek resztkami sił odpowiedział:
— Kapusiem nigdy nie byłem...
— Wybacz mi, wybacz!... — płakał Janek na głos. — Nie chciałem cię zabić!.. Ach, pocom to uczynił?..
— I ja nie potrzebnie porwałem się na ciebie... Bądźcie zdrowi... Umieram...
W pokoju zaległa grobowa cisza. Janek stał przykuty do miejsca zbrodni, zatopiwszy wzrok w zwłokach Felka. „Zimna kokota“ szlochała, rzucając nienawistne spojrzenia na Janka.
W pewnym momencie Krygier odezwał się:
— Nie ma nad czym się zastanawiać: umarł, więc trzeba go pochować... Trzeba go stąd uprzątnąć.
Bajgełe, odgrażając się pięściami Jankowi, wołał:
— Zamroziłeś go, zajmij się nim. Ja za to nie będę ponosił odpowiedzialności.
Milczek, który także był obecny przy tym zajściu, nie wypowiedziawszy ani słowa, zdjął obrus, którym stół był nakryty i owinął nim zwłoki.
— Co zamierzasz uczynić? — spytał Krygier.
Milczek bez słowa przygotował się do wyjścia z „bagażem“.
W czasie, kiedy rozegrał się dramat w mieszkaniu Bajgełe, Szczupak przebywał w tej dzielnicy. Miał oczy utkwione w jednym kierunku.
Po śmierci Reginy Szczupak nie odpoczywał. Trawiły go wyrzuty sumienia, że z jego powodu Regina zginęła w tak tajemniczych okolicznościach. Postanowił za wszelką cenę wykryć tę aferę. Nie wątpił teraz przez sekundę, że Wołkow omotany jest gęstą siecią niezbadanych tajemnic.
Szczupak ukrył się we wnęce bramy pewnego domu, przed którym przechadzało się kilku wywiadowców. Oczekiwali oni umówionego znaku od swego szefa.
Także i Szczupak niecierpliwił się. Czekał tu od dwuch godzin. Był dobrze poinformowany o wszystkich lokatorach tej dużej kamienicy, gdyż nikogo nie zatrzymywał ani z pośród wchodzących, ani z wychodzących. Ukradkiem tylko spoglądał każdemu w twarz.
Jego drobna postać nie odrzynała się od bramy. Zresztą ludzie nocy nie byliby go teraz poznali. W cywilu wydawał się jeszcze mniejszym i nie wzbudzał zainteresowania przechodniów.
Szczupak oczekiwał hasła od swego konfidenta, którego nasłał do tego domu. Szczupak zaczął się niepokoić brakiem wiadomości od swego wysłannika.
Współpracownik Szczupaka, jego najwierniejszy agent, znany w światku przestępczym z przezwiska „Wątróbka“, krążył w pobliżu bramy, pogwizdując sobie na nutę znanej piosenki. Ostrożnie zbliżył się on do komisarza Szczupaka i szepnął cicho:
— Sprawa przestaje mi się podobać. Zdaje mi się, że nasza „Mesalka“ zawiodła lub wprowadziła nas w błąd. Kto wie czy ona nie należy do tej samej bandy tak samo jak tamta, która popełniła samobójstwo przez powieszenie w celi aresztu? Dziś nie można nikomu wierzyć, a w szczególności kobietom.
— Uspokój się. Konfidentkę tę znam dobrze. Niejedną bandę wykryła i wtrąciła do więzienia. Oho, ta szelma ze swoją urodziwą buzią i przebiegłością wszystko potrafi. Jestem przekonany, że jeszcze dziś w nocy banda będzie zlikwidowana.
— Gdzie ona teraz jest? — zapytał Wątróbka poufnie.
— Gdzież ma być, jeżeli nie w pensjonacie swoim. Janka mogliśmy już dawno pochwycić. Ale nam chodzi o zlikwidowanie całej bandy za jednym zamachem. Janek jest w niej tak zakochany, że naprowadzi ją na ślady kompanów. Oho, ona potrafi trzymać go w szponach!
— Oby to się sprawdziło! — rzekł Wątróbka.
Wtem zbliżył się do Szczupaka jeden z wywiadowców, zasalutował i zameldował:
— Panie komisarzu, melduję posłusznie, że komisarz Wołkow delegował mnie tutaj, aby was wezwać do natychmiastowego przybycia do Ogrodu Zoologicznego na Pradze, gdzie ma być powzięta doniosła decyzja.
Szczupak po chwili zastanowienia się odparł:
— Nie możemy stąd się ruszać. Powiedz komisarzowi Wołkowowi, że nie mogę stąd odejść i by wezwał innych ludzi do pomocy.
Po oddaleniu się wywiadowcy, Szczupak znów ukrył się we wnęce bramy. Pomyślał w duchu:
— Dziś jeszcze będę miał konkretne wyniki. Nie rozumiem powodu, dla którego Wołkow chce nas koniecznie stąd uprzątnąć. A może on także....
Potrząsnął głową dla odpędzenia tej myśli, która wydawała mu się herezją. Ale to nie przeszkadzało w utwierdzeniu się jego podejrzeń co do roli Wołkowa. Podejrzliwość jego wzrosła po próbie Wołkowa odciągnięcia go od jego punktu obserwacyjnego.
Naraz pewien mężczyzna wyślizgnął się z bramy. Szczupak jeszcze silniej przywarł do muru.
— Gdzieś widziałem już tę twarz? Gdzieś już widziałem tego gościa!... — przebiegły mózg Szczupaka pytania..
Przechodzień przystanął, odchrząknął, jakby nadsłuchiwał, po czym zapukał do drzwi, prowadzących do sklepu frontowego.
W tej chwili z rozwartych drzwi wysunął się jegomość z ładunkiem na plecach. Światło latarń ulicznych padło na twarz jegomościa Szczupak ledwie nie podskoczył z radości. Odrazu rozpoznał Milczka, którego przed wielu laty zatrzymał, ale ten zdążył uciec z więzienia.
Szczupak aż skurczył się w ciemności, a jego pomocnik „Wątróbka“ szedł krok w krok za Milczkiem, nie spuszczając go z oka.
Taksówka z pogaszonymi światłami zatrzymała się przed Milczkiem Wyglądało to tak, jakby wszystko było umówione z góry. W mgnieniu oka Milczek wrzucił bagaż do taksówki, do której też wsiadł. Auto natychmiast ruszyło i z niebywałą szybkością pomknęło.
„Wątróbka“ dobył gwizdka by uderzyć na alarm. Ale Szczupak podskoczył doń i przeszkodził mu w tem.
— Teraz nie wolno nam wszczynać hałasu. Ptaki mogą wyfrunąć z klatki. Wiem kto to był. Bądź spokojny.
— Ale ta paka... Ten ładunek — rwał się „Wątróbką“ do pościgu — zawierał ludzkie zwłoki... Zdaje mi się, że dostrzegłem sterczące ludzkie nogi!...
— Spokojnie, towarzyszu — odparł Szczupak. — Nie mamy do czynienia z bandytami. Oni unikają mokrej roboty. To było złudzenie.
Nieznajomym, który wyszedł z bramy i którego Szczupak zauważył, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie już tę twarz widział, był Bajgełe. On stał na „cynk“ i dał znać Milczkowi, że może wyjść. Bajgełe nie zauważył agentów i spokojnie wrócił do swego mieszkania.
— Wszystko jest w najlepszym porządku — oznajmił Bajgełe, powróciwszy do mieszkania. — Złoty chłopak był z tego Felka. Ryby w Wiśle będą miały pożywkę. Na płacz wzbierało, gdy patrzałem na jego nogi.
Janek siedział nieruchomo, jakby skamieniał. Krygier i Antek nie zdejmowali zeń oka.
W pewnej chwili Krygier wstał i, zbliżywszy się do Janka, rzekł:
— Chodź!
Janek, jakby przebudzony, zawołał:
— Dość mam podłego życia! Dziś zrobię ze sobą koniec!
Krygier wybuchnął śmiechem:
— To byłoby największe głupstwo z twojej strony.
— Nie, ja tego przeżyć nie mogę!... Felek, kochany Feluś!... Com uczynił z tobą?... — tłukł Janek głową o ścianę.
— Zrobiłeś z nim to, co powinniśmy teraz uczynić z tobą — rzekł Krygier poważnie. — Ale tego nie uczynimy, a wiesz dla czego? Bo jeszcze jesteś nam potrzebny.
Janek spojrzał pytająco na Krygiera, jakby chciał coś wyczytać z jego twarzy.
— Jesteś nam potrzebny — ciągnął dalej Krygier — dla sfinalizowania naszych planów do końca.
— Jakich planów?
— Już zapomniałeś, widzę.
— To były urojenia. Jestem zgubiony.
— Tylko bez przesady. Nie trać nadziei, ani odwagi. Jeszcze jedną robotę wykonamy — i jedziemy zagranicę.
— Wszak już postanowiłeś opuścić Polskę beze mnie.
— Zamierzałem tak postąpić, ale pomyślałem, że lepiej będzie, gdy wykonamy wspólnie jeszcze jedną robotę. Wszak pozostałeś bez pieniędzy...
— Nie uważam cię wcale za tak dobrego, abyś się miał zatroszczyć o mnie... Gdy poprosiłem cię o pożyczkę, odmówiłeś... Na tym tle dopuściłem się zabójstwa Felka... To wszystko przez ciebie...
— Otóż dlatego... — rzekł Krygier. — Wziąłem to pod uwagę i nadal będziesz przy mnie. Tylko musisz mi dać słowo, że zerwiesz z tą kobietą, o której mi mówiłeś. Wybaczymy ci nawet zabójstwo Felka... Przepadło... Przypadek...
— Ale ja sobie tego nigdy nie wybaczę — przesłonił sobie Janek ręką twarz. — Taki dobry chłopak...
Antek, który przez cały czas był obecny i nie odzywał się słowem, krzyknął teraz pod adresem Janka:
— Wyrzutek!
Janek nie odpowiadał.
Bajgełe wtrącił się do rozmowy:
— Umarłego się chowa i koniec. Poco o to teraz wszczynać spory? Musimy się teraz zająć żyjącymi.
Bajgełe wraz z „zimną kokotą“ zmyli ślady krwi z podłogi zacierając wszelkie ślady po zbrodni.
— Chodźcie! Musimy stąd odejść — rzekł Krygier do Janka i Antka.
— Nie zaczekamy na powrót Milczka? — spytał Antek.
— On będzie wiedział, gdzie jesteśmy.
Naraz zapukano dyskretnie do drzwi.
Zebrani zamienili ze sobą spojrzenia.
— Kto tam? — zapytał spokojnie Bajgełe.
— Policja! Otworzyć!
— Ach, proszę bardzo! — zawołał Bajgełe radosnym głosem, jakby go spotkał wyjątkowy zaszczyt, po czym otworzył drzwi.
Szczupak ze zdziwieniem spojrzał na zgromadzonych. Krygier z uśmiechem go powitał. Janek i Antek siedzieli przy stole, jakby nic szczególnego nie zachodziło.
— Co pan komisarz powie dobrego? — zapytał wesoło Bajgełe. — Proszę niech pan siada, wszak jesteśmy starymi znajomymi.
Szczupak nie spodziewał się podobnego przywitania. Przez sekundę nie wiedział, co począć, ale wnet sięgnął ręką do kieszeni, skąd dobył gwizdka i chciał już uderzyć na alarm. W mgnieniu oka znalazł się w kleszczach żelaznych ramion Janka. Jakby na dany rozkaz wszyscy rzucili się na komisarza. Krygier przyłożył Szczupakowi rewolwer do głowy.
— Moi ludzie strzegą wyjścia. O ucieczce nie macie co marzyć.
— To nasza rzecz — odparł z zimnym chytrym uśmiechem Bajgełe. — Uprzedzamy cię tylko, że, o ile tylko piśniesz słówkiem nawet, natychmiast będziesz wykończony na zimno. Nam już wszystko jedno. Zresztą ty, na naszym miejscu, postąpiłbyś nie inaczej.
Momentalnie skrępowali Szczupaka powrozami, owinęli go w duży koc i ułożyli go tak na stole.
Bajgełe zaczął się dowcipkować na temat Szczupaka.
— Po pierwsze, wielce szanowny panie komisarzu, musimy się ze sobą porozumieć. W dowód, że jesteśmy gościnni, chcemy pana czymś uraczyć.
Mówiąc to otworzył mu siłą usta i wsypał garść czekoladek. Szczupak zaczął się dusić.
— Za suche?.... Proszę wody — zawołał Bajgełe i wlał mu z karafki trochę wody do ust.
Komisarz krztusił się jeszcze bardziej. Zbladł ze wstydu i strachu. Gorąco żałował w duszy, że odważył się sam przekroczyć ten próg.
— Kogo tu szukasz? — ciągnął Bajgełe dalej. — Znaleźć tu możesz śmierć, a nie nas. Jesteśmy mądrzejsi od was. Powiedz, jacy konfidenci naprowadzili cię na nasz ślad?
— Co chcecie uczynić ze mną? — wybełkotał komisarz.
— To samo, co tyś zamierzał zrobić z nami. Wytransportujemy cię wnet na tamten świat.
Na twarzy Szczupaka ukazał się ironiczny uśmiech, zbladł jednak bardziej, niż przedtem.
Krygier obserwował go przez chwilę, po czym zapytał:
— Czy wiele osób otoczyło nasz dom?
Szczupak kiwnął potakująco głową.
— A co wolisz: zostać przy życiu, czy wtrącić nas do więzienia?
Szczupak nie odpowiedział.
— Zaraz otworzę mu usta — krzyknął Bajgełe.
Krygier odtrącił go w bok.
— Panie komisarzu — zwrócił się doń Krygier poważnym tonem. — Nigdy nie dopuściliśmy, się mordu, jesteśmy dalecy od tego. Ale w obronie wolności popełnię wszystko.
— Wolę was zlikwidować. Nie lękam się śmierci.
— Czyli natychmiast po naszym odejściu podniesiesz alarm?
— Tak.
— Skoro tak, postaramy się już o to, byś nie mógł krzyczeć.
— Nie zdołacie jednak uciec. Cała ulica jest obstawiona moimi ludźmi.
— Pozostaw to nam. Poradzimy sobie..
— A gdzie jest naczelny komisarz Wołkow? — zapytał naraz Bajgełe. — On jest mądrzejszy od ciebie. Nie łaziłby dzikiej bestii do paszczy.
Szczupak nie odpowiedział. Zamierzał wydobyć z siebie donośny okrzyk, by ludzie jego usłyszeli. Zresztą liczył na to, że sami przyjdą mu z pomocą, widząc. że tak długo nie wraca.
Bajgełe zorientował się, co Szczupak ma zamiar uczynić. Więc nie zastanawiając się długo mokrym ręcznikiem zakneblował mu usta...
— Źle ze mną — pomyślał Szczupak. — Ta banda mnie tu zakatrupi.
W chwilę później kilka mocnych ramion uniosło go ze stołu i zrzuciło do otwartej piwnicy. Szczupak potoczył się ze wszystkich schodów...
Po czym wszyscy z Bajgełe na czele opuścili lokal i pobiegli schodami na strych. Na czworakach czołgali się po dachach, aż znaleźli się na innej ulicy. Bajgełe był specjalistą od podobnych wypraw, to też wnet znaleźli się w pewnym miejscu, zdala od niebezpieczeństwa.
Szczupak leżał tymczasem pokaleczony i pokrwawiony w zimnej piwnicy. Ale żył. Wiedział, że nie grozi mu z ich strony poważniejsze niebezpieczeństwo, zastanawiał się tylko nad tym, jak się uwolnić od krępujących go więzów i zimnej piwnicy.
Szczupak natężył wszystkie mięśnie, sądząc, że powrozy pękną pod naporem jego siły, te jednak wpiły się tylko bardziej w jego ciało, sprawiając niewysłowiony ból.
Znosił katusze bez jęku. Myśl jego zaprzątnięta była tylko jedną sprawą: jak się stąd wydostać.
Po dłuższym wysiłku udało mu się wyrzucić z ust mokrą szmatę, którą mu wepchnął Bajgełe. Mógł teraz krzyczeć i wzywać pomocy. Zdawał sobie jednak sprawę, że byłby to bezowocny wysiłek. Niktby i tak nie usłyszał jego głosu.
Znów spróbował uwolnić się ze sznurów, którymi miał spętane nogi. Uczepił się o jakiś drąg żelazny i w pewnej chwili poczuł, że sznur na nogach pękł! Zerwał się z ziemi i uwolnił z krępującego koca oraz pozostałych sznurów. Po czym szczęśliwy wyprostował członki i wspiął się po drabinie, by się wydostać na zewnątrz. Okazało się jednak, że piwnica była od zewnątrz zamknięta.
Napróżno krzyczał z całych sił i wzywał pomocy. Głos jego ginął w grubych, kamiennych, pokrytych pleśnią murach piwnicy. Chłód przejął go na wskroś.
Naraz natknął się po ciemku na jakąś szafę. Sam nie wiedząc czemu, zaczął ją z całych sił odsuwać z zajmowanego miejsca.
Dokoła panowała cisza. Tylko od czasu do czasu wydawało mu się, że słyszy jakieś podejrzane szmery w piwnicy.
Napróżno szukał, jak się stąd wydostać...
Naraz usłyszał silne uderzenie od zewnątrz. Szybko wydobył rewolwer i wystrzelił kilkakrotnie raz po razie. Napróżno: nikt się nie odzywał.
Podejrzany szmer w ciemnej piwnicy stawał się coraz wyraźniejszy, coraz bardziej donośny. Szczupakowi wydawało się, że ktoś skrada się do niego. Cały zamienił się w słuch.
Stał z zapartym tchem. Oczy biegały dokoła, starając się coś rozpoznać w ciemności.
Wtem usłyszał głośny śmiech. Komisarzowi wydało się, że to drwi ktoś z jego bezradności. Uczynił krok naprzód, ale potknął się o ciężką skrzynię i upadł. Ogarnął go niesamowity strach. Serce waliło, jak młotem. Ręce opadły ociężałe. Leżał nawpół żywy, dysząc ciężko.
Znów rozległ się śmiech w mroku piwnicy. Szczupakowi wydawało się, że słyszy obok siebie kroki.
Zerwał się z miejsca i krzyknął głośno. Odpowiedziało mu szczekanie psa. Włosy stanęły komisarzowi na głowie z przerażenia. Bał się poruszyć.
— To dopiero banda — pomyślał w duszy. — Mają tu wytresowanego psa, który czuwa nade mną.
Szczupak żałował, że wystrzelił wszystkie naboje i nie miał teraz czym się pozbyć surowego strażnika.
Szczupakowi wydawało się, że się już nie wydostanie z tego grobu. Miał ochotę krzyczeć, ale całą siłą woli zmuszał siebie do opanowania. Zdawał sobie sprawę, że wszelka agresywność z jego strony, spotęguje tylko niebezpieczeństwo. Pies, którego nie widział, ale którego obecność czuł, przykuwał go do miejsca.
Wreszcie się zdecydował. Powoli zaczął się poruszać. Coraz odważniej. Dziwił się, że pies nie reaguje na jego swobodne ruchy. A jeszcze bardziej był zdumiony, gdy obmacał już całą piwnicę i nie natrafił na żaden ślad żywej istoty.
— To złudzenie.... Nerwy.... — pomyślał Szczupak w duszy. — Nikogo tu nie ma w piwnicy, prócz mnie.
W tejże chwili światło zabłysło w piwnicy. Oczy komisarza, przyzwyczajone do ciemności, nie widziały nic, co się dokoła dzieje. Światło natychmiast zgasło.
Szczupak nie wątpił już teraz, że jest strzeżony.
Obudził się w nim instynkt policyjny. Postanowi wybadać, co się tu dzieje. Powoli, ostrożnie rozglądał się dokoła. W kącie, tuż obok sufitu wymacał lampkę elektryczną. Zrozumiał, że musi się też w piwnicy znajdować kontakt, który przekręcono, by sprawdzić, co on porabia.
Rozległ się śmiech kobiecy. Przyłożył ucho do wilgotnej ściany i usłyszał kilka głosów, prowadzących rozmowę. Zorientował się, że grają w karty.
Zmęczony, wyczerpany, przybity fizycznie i moralnie opadł na skrzynię, która stała w kącie. Dygotał z zimna.
Naraz usłyszał, że auto zatrzymało się tuż obok piwnicy. Natężył wzrok. Słyszał wyraźnie, jak wynoszą ciężkie skrzynie z tamtej strony ściany, skąd przed tem doszły go głosy.
Tam widać mieści się magazyn cennych kradzionych rzeczy — pomyślał — i teraz robią porządek... Jeszcze mocniej przywarł głową do muru. Wśród rozmawiających rozróżnił głos Bajgełe.
— Jacy moi ludzie są głupi! — miotał się Szczupak w bezsilnej rozpaczy. — Dlaczego nie domyślają się, że musiało ze mną coś zajść, skoro bawię tak długo. Ta banda tymczasem wyniesie się ze wszystkim, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Wołkow będzie mógł słusznie pokpiwać ze mnie, że dałem się porwać złudzeniu i wydrwi moje opowiadania, jako wykwit bujnej wyobraźni..
Szczupak znał dobrze Wołkowa. Wiedział, że lubi bagatelizować wszystkich. Przerywał każdemu opowiadanie lekceważącą uwagą:
„To zwykłe romanse, nie ma co robić historii“.
Szczupak czuł szum w głowie dzwoniło mu w uszach. Bezwładny opadł na ziemię. Miotała nim febra. Usychał z pragnienia.
— Pół życia oddałbym za kroplę wody — szeptał w duchu.
Piwnica zaczęła mu wirować przed oczyma.. Zdawało się, ze się stacza gdzieś w przepaść... Stracił przytomność.
Gdy odzyskał świadomość leżał w innej piwnicy. W kącie palii się koks w piecyku. Dwuch mężczyzn siedziało obok niego i przyglądało mu się uważnie.
Szczupak leżał na żelaznym łóżku z nawpół przymkniętymi oczami. Zdawało mu się, że śni. Powoli zaczynał sobie zdawać sprawę, gdzie się znajduje, w czyich rękach.
— Co zamierzacie ze mną uczynić? — zapytał swych strażników z wyrzutem.
Milczek powstał z miejsca i cicho odpowiedział:
— Nie uczynimy ci nic złego.
— Poco mnie więzicie?
Milczek wyjął zegarek i odpowiedział tym samym spokojnym tonem:
— Jeszcze godzinę cię tu przetrzymamy. Potem będziesz wolny.
Przez dłuższa chwilę panowało milczenie. Szczupak śledził Milczka wzrokiem.
— Czy mocję wam ufać?
A mózg jego przebiegła myśl.
„Czyż to możliwe, by mnie wypuścili. Zbyt wiele się dowiedziałem leżąc w tej piwnicy“..
Milczek podchwycił jego myśli i odparł:
— Nie obawiamy się ciebie. Bądź spokojny. Dotrzymam słowa.
— Więc poco zamknęliście mnie w tej piwnicy?
— Musieliśmy wyprzątnąć stąd wszystko, by zaoszczędzić policji pracy.
Milczek roześmiał się dobrodusznie z własnych słów i poczęstował komisarza cygarem.
— Dziękuję. — nie mógł się Szczupak nadziwić zimnej krwi Milczka.
— Nie palę.
— Może pan się napije, pinie komisarzu. To bardzo dobrze robi na uspokojenie nerwów. Proszę nam wybaczyć, żeśmy pana nabawili strachu. Musieliśmy wypełnić nasz obowiązek!
Milczek nalał szklankę wódki i podał ją Szczupakowi. Widząc, że komisarz waha się, dodał:
— Może pan spokojnie wypić, panie komisarzu. Jesteśmy spokojnymi, uczciwymi złodziejami. Nie uznajemy trucizny, ani mokrej roboty.
Szczupak roześmiał się mimo woli. Po raz pierwszy w życiu znajdował się w podobnej sytuacji. Nie mógł się nadziwić uprzejmości Milczka, jego spokojowi, gdy go namawiał do wypicia wódki. Żenowała go jego gościnność. Milczek zachowywał się, jak spokojny obywatel, który podejmuje gościa, nie wroga.
Szczupak zapomniał na chwilę poprostu o tym, co przeżył w tej piwnicy. Bawiła go nawet obecna sytuacja. Duszkiem wychylił szklankę wódki i wnet poprawi mu się humor.
— Która godzina? Czy długo jeszcze będę waszym jeńcem? — zapytał komisarz, usiłując podnieść się z łóżka.
— Jeszcze trzydzieści minut, panie komisarzu.
Drugi z dwuch strażników, którym byt Antek, grzał się spokojnie przy piecyku i czytał gazetę.
— Czy nie obawiacie się — zapytał komisarz — że lada moment mogą tu wpaść moi ludzie i was związać?
— Nie, panie komisarzu. Pamiętamy o wszystkim i zabezpieczyliśmy się też przed tą ewentualnością.
— A jednak. Jesteście tylko poszczególnymi jednostkami. A my, policjanci, mamy do pomocy wojsko, broń, armaty, więzienia. Mamy przeciwko wam całą opinię publiczną. Jesteście wobec nas, jak robactwo, które można wytępić każdej chwili.
— Panu się wydaje, panie komisarzu. W rzeczywistości sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Gdyby nie zdrajcy, nigdy byście nie natrafili na nasze ślady. Nigdy. Rozumie pan?
Milczek utkwił wzrok w komisarzu. Przez chwilę za igrały w jego oczach dziwne płomyki. Cała otchłań nienawiści, jaką czuł do tego typu ludzi co Szczupak, odmalowała się w jego spojrzeniu. Ale po chwili opanował się i twarz jego przybrała dotychczasowy wyraz uprzejmej gościnności.
Antek odłożył gazetę i spojrzał wrogo na Szczupaka. Milczek dał mu znak, by się nie unosił. Komisarz żałował w duchu, postawionych pytań.
— Jednak radziłbym wam zmienić dotychczasowy tryb życia. — przybrał Szczupak ton ojcowski.
— I my byśmy panu radzili nas dłużej nie prześladować — odpowiedział Milczek tym samym tonem. Innym razem może pan wpaść w takie ręce, które się nie powstrzymają przed mokrą robotą.
Antek, który nigdy nie widział Milczka tak elokwentnego, uważnie przysłuchiwał się jego słowom.
Szczupak przechodził katusze. Każda chwila wyda wała mu się wiecznością. Chciałby się czymprędzej znaleźć po tamtej stronie piwnicy i odetchnąć świeżym powietrzem. W duszy podziwiał ludzi nocy i ich postępowanie. W pewnym momencie pomyślał nawet, że, gdyby go teraz puścili na wolność, nie prześladowałby ich wyrządzili mu krzywdy. Nie rezygnował jednak i nie wspomniałby przed nikim o tej przygodzie. Gotów był tak postąpić z wielu względów. Przede wszystkim dlatego, że nie wypadało by mu przyznać się, że w tak głupi sposób dostał się w ich ręce.
Po drugie, chciałby w ten sposób odwdzięczyć się swoim oprawcom za to, że mając go w ręku, nie z myśli dalszego ich tropienia...
Antek, który przez cały czas obserwował Szczupaka, z dziwnym uśmieszkiem na ustach, zbliżył się do Szczupaka i przemówił doń:
— Przepraszam pana, panie komisarzu, ale mam wrażenie, że pan ściska prawą ręką w kieszeni rewolwer. Proszę mi go oddać. Zimna stal w kieszeni zbytnio pana denerwuje. Kto jak kto, ale my się znamy na tym, co to znaczy znaleźć się w cudzym ręku i staczać jednocześnie walkę, czy stosować teror. To paskudne uczucie, nieprawdaż, panie komisarzu?
Szczupak zatopił swój wzrok w twarzy rozmówcy jakby chciał ją dobrze utrwalić w swojej pamięci i odrzekł:
— Byłbym już dawno zrobił użytek z rewolweru, tylko, że już zdążyłem wystrzelić wszystkie kule. Dziwię się właśnie, że pozwoliliście na to, abym zachował rewolwer...
— To był z naszej strony wielki błąd — wtrącił się Milczek do rozmowy. — Gdybyśmy nie popełniali błędów, nigdybyśmy nie wpadali w wasze ręce. Jesteśmy tylko ludźmi, a za tym i omylnymi.
Szczupakowi nie brakło odwagi i energii w obliczu niebezpieczeństwa. Rzeczywiście tak było, że zimna stal broni parzyła jego palce. Buntował się przeciw samemu sobie, ze może z takim spokojem przebywać w towarzystwie przestępców i być przedmiotem ich kpin oraz złośliwych uwag: On, komisarz policji, na zew którego stanęłyby liczne zastępy policji do boju, igraszką w ręku bandy, którą postanowił za wszelką cenę wytropić.
Milczek ciągnął dalej:
— Wydaje mi się, że gdyby nawet pan miał przy sobie drugi magazyn kul, nie ważyłby się pan na stawianie oporu. Pan nic jest na tyle naiwny, by nie mógł zrozumieć, że z tej nierównej walki wyszedłby przegrany.
Naraz Szczupak dobył rewolweru i zawołał:
— Ręce do góry!
Milczek i Antek cofnęli się instynktownie o krok w tył. Twarze ich pokryła śmiertelna bladość.
— Ręce do góry!!! — krzyknął z całych sił Szczupak, zbliżając się powoli w kierunku przerażonych kompanów.
Ale wnet Szczupak roześmiał się i rzucił rewolwer w kąt.
— A jednak obleciał was strach przed śmiercią — ironizował Szczupak. — Wasze szczęście, ze naprawdę nie mam czym strzelać. Ale przekonałem się, że z was niewielcy bohaterowie. Wasza od waga wyraża się w tym, że chwytacie przeciwnika w swe ręce niespodzianie. Dokonujecie cudów, gdy przeciwnik śpi. W gruncie rzeczy jesteście tchórzami.
Rozmówcy Szczupaka czuli się tymi uwagami dotknięci.
Milczek zareagował:
— Skoro przypuszczasz, żeśmy się obawiali, jesteś w błędzie. Śmierci się nie boimy. Bolało nas tylko, że nie pozbawiliśmy ciebie broni przed tym. A teraz czas na nas. Musimy się rozstać.
Przy tych słowach Milczek przyłożył lufę rewolweru do skroni komisarza.
— Aha! — zawołał Milczek z satysfakcją. — Zbladłeś nie gorzej od nas.
Szczupak odparł:
— Jeżeli mnie zabijecie, potwierdzicie swoim czynem moje słowa, że jesteście tchórzami.
— Ani słowa więcej, bo będę strzelali — zagroził Milczek.
Szczupak zsiniał z przerażenia.
Milczek i Antek parsknęli śmiechem:
— Uspokój się pan, panie komisarzu, włos z głowy mu nie spadnie. Jesteśmy gościnni. Zwracam panu tylko uwagę, że, o ile pan tylko się zastosuje do naszych życzeń, wszystko będzie w najlepszym porządku. Ale, pamiętał pan, że... możemy pana wykończyć każdej chwili. Chcemy, aby nasze rozstanie było takie, jak przystoi na przyzwoitych rozpruwaczy i inteligentnego komisarza policji.
Szczupak, uśmiechając się, pokiwał głową.
— Postąpimy z panem po ludzku — ciągnął dalej Milczek — chociaż pan czatuje na nas, by zamknąć za kratami. Mamy nadzieję, że po tym, co między nami zaszło, przestanie pan nas prześladować. Człowiek winien być wdzięczny za okazane mu względy.
— O ile mnie dziś zwolnicie, będę na przyszłość ostrożniejszy. Daję wam słowo, że w ciągu krótkiego czasu wasza banda będzie zlikwidowana.
— Jeżeli tak — zaperzył się Antek — obejdziemy się z panem nie po dżentelmeńsku. Może pan pożegnać się z tym światem!
Milczek chwycił go za rękę:
— Nie uczynisz tego. Otrzymaliśmy rozkaz niekrzywdzenia komisarza. Rozkaz ten musi być wykonany. Mam na komisarza inną radę.
Milczek wyciągnął ze skrzyni grube powrozy.
— Panie komisarzu, poproszę o rączki....
— Proszę. Nie mam zamiaru bronić się. Jestem przekonany, ze stąd nie wyjdziecie. Moi ludzie strzegą wejścia i wyjścia.
Milczek związał Szczupakowi ręce sznurem.
Ułożył go na ziemi, po czym rozglądał się po kątach.
— Czego szukacie? — zapytał Szczupak. — Może wam mogę dopomóc?
— Szukamy czystej szmaty dla zatkania panu ust, by krzyczeć nie mógł.
— A gdy wam dam słowo honoru, że krzyczeć nie będę?
— O ile pan się zobowiążę, że w ciągu dwudziestu minut nie będzie się ruszał z miejsca, zdejmę panu nawet powrozy.
— Czyż mam co innego do wyboru — odparł Szczupak.
— A więc pan przystaje na moje warunki? Antek nie wytrzymał i zawołał:
— Co zamierzasz uczynić? Czy zdajesz sobie sprawę z ogromu odpowiedzialności, jaką bierzesz na siebie? Postępujesz wbrew otrzymanym rozkazom!
— To moja rzecz. Nie cofam słowa — rzekł Milczek.
Uwolniwszy Szczupaka, Milczek zapytał:
— Możemy iść?
— Tak. Ale pamiętajcie, że po upływie 20 minut uczynię wszystko, aby was dostać w swoje ręce.
— Do widzenia! — rzekli dwaj towarzysze Krygiera na pożegnanie. — Zostawiamy panu drzwi otwarte. Ale musi tu pan pozostać 20 minut czasu. Sądzimy, że pan dotrzyma słowa.
— Naturalnie. Do widzenia! Moi ludzie oczekują was na ulicy!
Szczupak nerwowo przechadzał się po piwnicy, spoglądając co chwila na zegar. Wreszcie upłynęło 20 minut...