W starym domu (Bałucki, 1881)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł W starym domu
Pochodzenie Typy i obrazki krakowskie
Wydawca Wydawnictwa Elizy Orzeszkowéj i S-ki
Data wyd. 1881
Druk J. Blumowicz
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
W starym domu.

Kraków w ostatnich trzydziestu latach zmienił się bardzo — i chociaż w oczach świeżo przybyłych osób ma jeszcze pozór staroświeckiego miasta, to dla tych, co go znali dawniéj, stracił on już swój odrębny, typowy charakter, jaki miał za czasów Rzeczypospolitéj. Koléj zbliżyła go do Europy, — pożar w r. 1850 zniszczył całe szeregi starych domów z oryginalnemi facyatkami, gotyckiemi oddrzwiami i zmusił do odbudowania się w nowszym guście; napływ żywiołu biurokratycznego i osób z innych prowincyj zburzył kastowe przedziały i można powiedzieć zdemokratyzował nieco patrycyat krakowski, a równouprawnienie żydów, w ostatnich czasach, dokonało stanowczéj przemiany pojęć i stosunków społecznych. Tradycya Rzeczypospolitéj ginie i zaciera się coraz bardziéj w pamięci nowego pokolenia; zaledwie kilku emerytów z tamtych czasów błąka się jeszcze w pogodne dnie po plantacyach krakowskich i kilka starych domów przechowało się jeszcze w szeregach odmłodzonych kamienic, jak stare księgi na półkach księgarskich, wśród wydań nowszych i wytworniéj oprawnych.
Szczęśliwy przypadek ułatwił mi wejście do jednego takiego starego domu i poznania jego ciekawych archeologicznych osobistości. Dawny mój kolega szkolny pisał do mnie o wyszukanie jakiego dobrego nauczyciela na wieś dla dzieci jego sąsiadów, i zgłoszenia się z nim, w razie, gdybym takowego znalazł, do domu pani G., babki owych dzieci, mieszkającej w Krakowie. Tu był podany szczegółowy adres domu pani G. Był to dom o jednem piętrze, zajmowany wyłącznie przez samę właścicielkę, wdowę, po jakimś dygnitarzu z czasów Rzeczypospolitej. Kiedyś za życia męża i za życia Rzeczypospolitej wesoło tu było i gwarno: W salonie pani G. widziałem stare malowidło, przedstawiające właśnie towarzystwo, jakie się wtedy zbierało w jej domu, -były to przeważnie wyższe sfery urzędnicze i arystokracya kupiecka. Damy o wysokich fryzurach, w rogówkach, ściśnięte jak osy, w długich rękawiczkach i płytkich trzewikach; — panowie z czubami na głowie, w surdutach z krótkiemi stanami, a długiemi połami, bufiastemi rękawami, zwężającemi się ku dołowi, wysokiemi kołnierzami. Większa część tych osób przeniosła się już na cmentarz wraz z mężem pani G., a dom jej, tak niegdyś gościnny i ożywiony, stoi dziś zamknięty i cichy. Czasem tylko jaki stary senator kroczy w tę stronę z powagą złożyć swoje uszanowanie dostojnej matronie, albo która z jej przyjaciółek dawnych w szerokiej krenolinie i czekoladowej lub szafirowej woalce, wracając z kościoła, idzie ją odwiedzić, albo natrętna jałmużniczka wciska się, prosząc o wsparcie, z bajeczkami. Wieczorami stary doktór, co jeszcze leczył jej nieboszczyka męża, albo ksiądz z wikaryjki od Panny Maryi spieszą na maryasza i stary miodek. Sama pani rzadko z domu wychodzi- chyba do kościoła na ranną mszę; czasem w pogodny dzień przejedzie się ku Bielanom w powozie swojej bratowej, bankierowej W., a jeżeli kiedy wieczorem wypadnie jej wyjść z wizytą, bodaj tylko do drugiej kamienicy, to nigdy inaczej, jak z latarnią o dwóch świecach, którą stary Tomasz oświeca jej drogę nawet choć księżyc w pełni srebrzy ziemię, choć latarnie gazowe palą się co kilkanaście kroków, bo tak wymagała moda i przyzwoitość za dawnych czasów. Od paru lat jednak staruszka nie opuszcza już wcale swego pokoju, to jest od czasu, kiedy, pomimo latarni o dwóch świecach, pośliznęła się wychodząc z domu i złamała nogę. Odtąd nie opuszcza prawie swego skórzanego fotelu; przesuwają tylko ją z nim razem do stołu podczas obiadu. a od stołu do okna, gdzie przez duże okulary w rogowej oprawie czyta żywoty świętych. Kuzynka jej, stara panna, wieczorem o szarej godzinie grywa jej na klawikordzie dawne mazury. Staruszka wtedy zapewne myślą tańczy z nieboszczykami po tym dużym salonie ze staroświeckiemi meblami, które przeżyły wszystkich i ją przeżyją. Reszta jej dworu składa się z panny do szycia, małej garbatej, z płomieniem na twarzy, kucharki Salomei, ogromnej baby, koło której ospowatej twarzy chwiały się, gdy szła prędko przez pokój, falbany szerokie białego czepka — i wiecznie rozczochranej dziewczyny do posług-Polusi. Wśród tego babieńca jeden tylko Tomasz reprezentował ród męzki. Był to staruszek, nie o wiele młodszy od swej pani, łagodnego wejrzenia, z twarzą ogoloną i gładko przyczesanemi siwemi włosami. Chodził zawsze w szarym surducie, a koło szyi wiązał szeroko białą chustkę według starej mody. Robił wszystko z flegmą, nie spiesząc się i dlatego zajęcia jego, choć nie liczne, zabierały mu cały dzień boży. Od rana do nocy obcierał meble, sprzątał, ustawiał, wałęsał się z serwetą po pokojach, godzinę nakrywał do stołu, chodząc po każdy talerz osobno do kredensu, -a zbierał znowu drugą godzinę, składając wszystko z nadzwyczajną systematycznością i pedanteryą. To też tak był ciągle zajęty, że ledwie zostało mu trochę czasu na wypalenie w kredensie fajeczki, lub wyjście wieczorem po gazetę, przyczem była pogawędka ze służącym z Towarzystwa naukowego o polityce. Była to słaba strona Tomasza-i w miarę im ważniejsza sprawa agitowała się w Europie, tem później Tomasz zjawiał się z gazetą lub bułkami do kawy. Raz nawet, podczas wojny wschodniej, w czasie kiedy nadeszła wieść o wzięciu Sebastopola, mój Tomasz dopiero koło południa wrócił do domu i to nie na pewnych nogach, a gdy go staruszka lekko strofowała za to zaniedbanie służby, Tomasz z rezonem wyraził jej swoje zadziwienie, jak może uważać na takie bagatelki, teraz, gdy cała Europa tak naprężona, że aż treszczy. W ten sposób Tomasz jeden jedyny w tym starym domu, odgraniczonym kratą zamykaną od reszty świata, komunikował się z świeższemi wypadkami, które przez niego, jak przez drut telegraficzny, udzielały się reszcie domowników.I tak — klęska pod Sadową odziałała na dom pani G., że Tomasz na tę intencyę stłukł przy nakrywaniu trzy talerze ze zmartwienia i rostargnienia. - podczas wzięcia Napoleona pod Sedanem wrócił z gazetami i bułkami do herbaty wtedy, kiedy już wszyscy do snu się pokładli.
Pani G. tolerowała tę polityczną słabość swojego sługi, raz przez wzgląd na jego tyloletnią służbę — był bowiem u niej od czasu jej zamążpójścia, t. j. 55 lat przeszło, — a powtóre, że zawsze, wraz z politycznemi wiadomościami, przyniósł jaką brukową plotkę. coś o wypadkach w mieście, gdzie kogo przejechali. kto się zabił, kogo okradli, a wreszcie. jak tam na dworze: czy się na pogodę zanosi, czy deszczem grozi, -(resztę wiadomości donosiła kupcowa Fajgela, co chodziła po domach z łokciowemi towarami). Pani G. interesowała się temi bieżącemi wiadomościami więcej, niżby to przypuścić można było po staruszce ośmdziesięciokilkoletniej, obcej społeczeństwu. wśród którego żyła. jak zapomniana pikieta dawnych czasów, bo pomimo wieku zachowała umysł świeży i była z natury ciekawą. Temu zawdzięczam, że wizyty moje były jej pożądane; staruszka pompowała ze mnie najrozmaitsze wiadomości-to ze świata literackiego, to z zakresu nowych odkryć i wynalazków,nad któremi z podziwem kręciła głową. powtarzając często:
— No, patrzcie. patrzcie, co też teraz ludzie nie wymyślą;-gdzie za moich czasów słyszano o czemś podobnem.
Z równem zajęciem luchala opowiadań o balach, teatrze, zabawach, porównywając je zawsze z dawnemi. przez co i ja dowiadywałem się wiele szczegółów z życia Rzeczypospolitej.
Drogo okupywałem te wiadomości, bo staruszka była głuchą, a brak zębów robił wymowę jej trudną; trzeba więc było dobrze nastawiać uszów, a przy rozmowie męczyć piersi. Mimo to, chętnie tam zachodziłem nieraz, bo pani G. była żywą kroniką przeszłości Krakowa, -a w domu jej każdy sprzęt antykiem, począwszy od dużego lustra w czarnych ramach, w ktorem panna Ewa (tak było na imię jej kuzynce) studyowała resztki swoich wdzięków, spacerując po pokoju, a skończywszy na obrazach Stachowicza i Peschego. Mała, zawiędła, zasuszona staruszka, siedząca zgarbiona w dużem czerwonem krześle. była dla mnie rodzajem kłębka, z którego ’wysnuwały si barwne, nieraz nawet jaskrawe, dzieje wolnego, ściśle neutralnego Krakowa, mającego wiele podobieństwa z owemi mikroskopijnemi udzielnemi państewkami niemieckiemi, pod względem komerażów, skandalików, próżności i etykiety dworskiej. Pani G. tańczyła jeszcze na ostatnim balu w Sukiennicach, a plantacye krakowskie zakładano, kiedy już była kilka lat zamężną. Lubiła bardzo opowiadać o tych czasach; a gdy trafiła na przedmiot, który milej zapisał się w jej pamięci, to gotowa była mówić parę godzin.
Jednego dnia, kiedy właśnie była w toku takiego opowiadania, zabrzęczał dzwonek u kraty, która zamykała schody i po chwili wsunęła się cicho do pokoju owa panna do szycia z płomieniem na twarzy, anonsując, że przyszli państwo N.
— A, dobrze, dobrze — rzekła staruszka, — siedź pan — rzekła do mnie, widząc, że biorę kapelusz, -siadaj pan — powtórzyła skwapliwie. bojąc się stracić we mnie przykładnego słuchacza.-to nikt obcy, oni nam nie będą przeszkadzać. Cy jest Tomasz? — spytała, zwracając się do panny z płomieniem.
— Tomasz poszedł po gazetę.
— No, to zaczekają-poproś ich tutaj. Siadaj pan, siadaj. Nim miałem czas usłuchać staruszki, weszła do pokoju elegancka osóbka nie wielkiego wzrostu, ale nadzwyczaj zgrabna i przystojna, a za nią mężczyzna w pewnym już wieku. lubo jeszcze młodo wyglądający. Oboje z uszanowaniem zbliżyli się do staruszki, ucałowali jej ręce i usiedli na wskazanych przez mą krzesłach. Staruszka przedstawiła mnie przybyłym — powiedziała ich nazwisko, dodając przytern: obywatel ziemski, i zaraz potem ciągnęła dalej przerwane ich wejściem opowiadanie. Przyznam się ze słuchałem już nie z takiem, jak wprzódy, a nawet z pewnem roztargnieniem. którego powodem była głównie owa młoda osóbka, siedząca naprzeciw mnie, z czarnemi ruchliwemi oczkami, błyszczącemi tak, jakby miliony iskier przelatywały po nich. Tak przyzwyczaiłem się w tej dużej, poważnej komnacie widzieć same archeologiczne zabytki — nie wyjmując panny Ewy, — ze pojawienie się w niej osoby młodej, przystojnej i pełnej życia było dla mnie niezwykłem zjawiskiem, które zajęło całą uwagę moję. A nadto zajmowało jeszcze myśl moję, w jakim stosunku ona i mąż jej zostają do pani domu. Traktowała ich widocznie z poufałością familijną, skoro dla nich nie przerwała nawet zaczętego opowiadania, a jednak nie przedestawiała mi ich wcale jako swoich krewnych.
Kiedy męczyłem się nad rozwikłaniem tej zagadki, wszedł Tomasz-i można sobie wyobrazić o ile spotęgowało się moje zdziwienie, gdy ujrzałem, jak za wejściem jego ów pan N, obywatel wiejski i jego zona powstali, poszli ku niemu i po kolei ucałowali z uszanowaniem jego rękę. Tomasza wcale nie zdziwił ten hołd-przyjął go całkiem spokojnie i poważnie, kobietę pocałował w czoło, mężczyznę z przyjaznym uśmiechem poklepał po ramieniu i poszedł nakrywać do herbaty.
Później dowiedziałem się, że ów mężczyzna jest synem Tomasza, ze ukończył politechnikę w Wiedniu, następnie dorobił się jakiego takiego mająteczku na przedsiębierstwie przy budowie kolei i wtedy właśnie poznał się z córką majętnego obywatela w tamtych stronach, ożenił się i osiadł na wsi. Małżeństwo to nie było po myśli Tomasza, bo on projektował sobie zawsze, że syn jego powinien był ożenić się z panną Ewą, choćby przez wdzięczność. że pani G. niemało się przyłożyła do wykierowania go na człowieka; ale pani G. usunęła te skrupuły starego sługi i skłoniła go do zgodzenia się na wybór syna. Rozumie się, że pierwszem życzeniem młodych małżonków było: zabrać ojca na wieś. aby tam odpoczął na stare lata; a przytem nie godziło się to jakoś z honorem obywatela wiejskiego, aby ojciec jego służył obcym ludziom. Tomasz uwzględniał słuszność tego żądania i lubo ze ścieśnienem sercem, podziękował staruszce za służbę. Nie miała prawa, ani odwagi, zatrzymywać go przy sobie i odchodzącemu, oprócz wynagrodzenia pieniężnego, dała na pamiątkę zegarek ze złotym łańcuchem po swoim mężu. Ale Tomaszowi łatwiej było zrobić postanowienie, niż je wykonać. Kiedy przyszło pakować się do drogi, kiedy już miał przestąpić na zawsze próg tego starego domu, w którym tyle lat przebył, kiedy wszedł ostatni raz do bawialnej komnaty pożegnać staruszkę i uklęknął, aby jej kolana ucałować na pożegnanie, a ona drżącemi od wzruszenia rękami dotknęła jego pochylonej głowy - rozbe czał się stary jak dziecko, -wstał żywo i rzekł do syna, który czekał na niego:
— Nie, nie, nie pojadę — nie porzucę mojej pani, mojej dobrodziejki. Wy tam bezemnie obejdziecie się, -ale onaby się nie obeszła. Jejby trudno było w tych latach przyzwyczajać się do innego sługi. Zostanę.
I od postanowienia tego nie dał się odwieść, ani prośbami syna, ani upominaniem staruszki, że ona nie ma prawa żądać od niego takiego poświęcenia. Został tedy przy swojej pani, a syn od czasu do czasu przyjeżdżał, sam lub z żoną, do miasta dla zobaczenia się z nim.
Po tem wyjaśnieniu nabrałem wielkiego respektu dla starego Tomasza i choć nie należę do bezwzględnych adoratorów tego, co nie dzisiejsze, to jednak czyn tego sługi dał mi wysokie wyobrażenie o cnotach tej epoki, która takich ludzi wychowała. Żenujące było dla mnie przyjmować teraz usługi od niego, nie mogłem już uważać go za zwyczajnego sługę i przy każdej zmianie talerza, podczas obiadu, mimowoli robiłem ruch głową. jakbym mu dziękował, że raczy fatygować się dla mnie; ze zwyczajnego Tomasza urósł nagle w mych oczach na pana Tomasza i adoracyę dla niego posunąłem tak daleko, że gdy raz upadła mu serweta na ziemię, zerwałem się, by mu ją podać. Nie zrobiłem tego może tyle dla ojca obywatela ziemskiego,. ile dla poczciwego sługi.
Interesa moje, częstsze wyjazdy z Krakowa, nowe znajomości nie dały mi potem czasu zaglądać do starego domu; wrażenia, wyniesione ztamtąd, zatarły się powoli w pamięci mojej. W ostatnich latach zapomniałem prawie o archeologicznych znajomościach. Przypomniały mi się same.Przed kilkoma dniami, przechodząc o szarej godzinie rynkiem, ujrzałem na kościele dużą kartę pogrzebową, donoszącą o śmierci wdowy po dygnitarzu Rzeczypospolitej krakowskiej, pani G. Pogrzeb miał się odbyć na drugi dzień o 10 z rana. Rozumie się, że poszedłem oddać jej tę ostatnią posługę. Sześciu lokajów, w krepach na kapeluszach i na rękawach, w białych bawełnianych rękawiczkach, wyniosło z domu trumnę na karawan, otoczony także lokajami z pochodniami; księży było kilkunastu i zakonnicy i bractwa. do których należała nieboszczka, i ubodzy z dobroczynności, dla których zrobiła jakiś zapis. Tylko publiczności było niewiele-oprócz rodziny zaledwie kilku emerytów i kilka dobrze już podeszłych w lata jejmości. Młodych twarzy nie widziałem prawie całkiem, bo staruszka była już obcą wśród nowego pokolenia.

Dziwiło mię, że Tomasza brakowało; ale tym razem już nie polityka była przyczyną, że się zaniedbał w służbie, bo stary sługa umarł w dwanaście godzin po śmierci swej pani-i na drugi dzień grzebać go miano. Nie potrzebował zażywać trucizny, aby pośpieszyć za tą, której i dla syna opuścić nie chciał; żal pomógł do tego staruszkowi lepiej, niż trucizna. Spieszył się poczciwiec zapewne w myśli, że pani i na tamtym świecie potrzebować go będzie, by nakrył do herbaty, lub poszedł po gazety i nowinki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.