Wacek i jego pies/Rozdział trzydziesty czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział trzydziesty czwarty
CO SIĘ DZIAŁO ZA RZEKĄ


Przekonawszy się, że strzały zapędziły łosie i dziki w niedostępny niemal gąszcz, skąd nie ośmielały się już wychodzić w lęku przed wyczuwanym niebezpieczeństwem, Wacek usiadł w krzakach nad rzeką. Nie mógł zwolnić się od obaw o inżyniera i gajowego i gnębiły go złe przeczucia.
Posłyszawszy nowe strzały, padające już znacznie dalej, zapewne, jak sądził chłopak, koło szosy, zaczął myśleć o tym, co raptem przyszło mu do głowy. Polowanie w bogatym w zwierzynę rewirze nie udało się i nie mogło już się udać, gdyż co było w nim najlepszego zostało przez Wacka dobrze ukryte. W każdym jednak razie chłopak widział dużo ptaków i zwierząt, które padły już tego dnia z ręki myśliwych.
Wacek zadał sobie pytanie:
— Czy ma prawo człowiek dla własnej przyjemności i rozrywki pozbawiać życia bezbronne zwierzęta? Przecież to grzech, bo Bóg, tworząc świat, obdarzył zwierzęta i ludzi największym szczęściem na ziemi — życiem.
Chłopak wiedział, że jedne zwierzęta polują na inne, zabijają je i pożerają. To samo robią drapieżne ptaki, a nawet najspokojniejsze gołębie i drobne, rozśpiewane zawsze dzwońce, które przecież zjadają liszki, chrząszcze i robaki. Jednak one to robią z głodu. U sytych zaś nie zjawi się nigdy zamiar zabicia innej żywej istoty. Czytał niedawno, że nawet najbardziej drapieżne zwierzę — tygrys indyjski lub lampart afrykański polują wtedy tylko, kiedy są głodne.
— Człowiek jest zły — przyszedł do smutnego przekonania Wacek i dlatego, że lubi zabijać niewinne istoty, spadają na nas klęski wojny i tępią lud. Dlatego Niemcy zamordowali mi tatusia, a potem Siwika...
Postanowił o tym wszystkim porozmawiać w nie-dzielę po mszy z księdzem wikarym.
Od tych myśli oderwało go ciche warczenie Mi-kusia.
Wacek się obejrzał.
Mikuś stał węsząc i warczał wpatrzony w prze-ciwległy brzeg rzeki.
Wacek długo nie mógł nic tam dojrzeć, lecz w pewnej chwili przed krzakami mignęła mu głowa w szarej, kraciastej cyklistówce.
Poznał niejakiego Wawrzyńca Luśwę. Mieszkał on w miasteczku i pan Piotr dwa razy już pochwycił go na kłusownictwie. Luśwa odsiedział za to dwa miesiące w więzieniu i zapłacił 200 złotych kary.
Dziś, dowiedziawszy się o polowaniu w rewirze, przekradł się na samą granicę jego wraz z jakimś innym jeszcze człowiekiem, którego Wacek na razie nie spostrzegł.
Zwierzęta wydostając się z matni nagonki, umykały ku rzece, gdzie w krzakach zrobili sobie zasadzkę kłusownicy.
W pewnej chwili nadbiegła tam przerażona sarna i stanęła tuż przed kłusownikami. Obaj strzelili jednocześnie i zabili ją.
Mikuś zerwał się nagle i z głuchym szczekaniem przedostał się przez rzekę i zniknął w gąszczu. Po chwili, jak cieniem śmignęły tamże wilki, a wnet potem rozległy się krzyki, skowyt, warczenie, łomot i zgiełk śród krzaków.
Wacek popędził na ten hałas.
To co zobaczył przeraziło chłopca.
Na ziemi leżał Luśwa, odpędzając od siebie psa, Mikuś wżarł mu się w gardło i z wściekłym warczeniem szarpał gwałtownie. Głowa leżącego człowieka unosiła się nad ziemią i z głuchym łoskotem spadała z powrotem.
Słysząc krzyk i charczenie Luśwy, towarzysz jego biegł ku niemu ze strzelbą przygotowaną do strzału.
Nie dobiegł jednak, gdyż z krzaków wypadły wilki i rzuciły się na kłusownika.
W jednej chwili obaliły go na ziemię i z drapieżnym skowytem i kłapaniem szczęk poczęły szarpać go, rozrzucając dookoła skrawki ubrania.
Wackowi z trudem udało się odpędzić Mikusia od słabo już ruszającego się Luśwy.
Rozwścieczony pies po raz pierwszy nie chciał usłuchać Wacka.
Chłopak musiał odciągać go siłą i wtedy dopiero pochylił się nad leżącym człowiekiem.
Ujrzał pogryzioną twarz jego i poszarpaną szyję poniżej lewego ucha. Z długiej rany buchała krew.
Luśwa jęczał żałośnie i charczał.
Schwyciwszy jego strzelbę, Wacek pobiegł na pomoc drugiemu kłusownikowi, nad którym kotłowały się szaro-płowe ciała wilków.
Krzycząc i wymachując strzelbą Wacek zmusił drapieżne zwierzęta do ukrycia się w krzakach.
Chłopak ukląkł przy leżącym kłusowniku.
Nieznajomy miał na sobie szeroką, zielonkawą bluzę w jaśniejsze i ciemniejsze plamy brunatne, ale przez wyrwane kawałki tkaniny wyglądał, również poszarpany przez wilki, mundur żandarma niemieckiego.
Leżąca na ziemi wojskowa furażerka wszystko wyjaśniła Wackowi.
Żeby uniknąć kary, Luśwa wziął sobie za wspólnika żandarma.
Niemiec leżał bez ruchu. Był cały poszarpany straszliwie i beznadziejnie. Pławił się w kałuży własnej krwi.
Kiedy Mikuś z podwiniętym ogonem i ponuro błyszczącymi ślepiami zbliżył się do niego, przysiadł nagle w strachu, chrapliwie wciągnął powietrze i odszedł oglądając się bojaźliwie.
Wacek zrozumiał, że psa przeraziła śmierć.
Rzeczywiście, pogryziony żandarm nie żył już.
Ciało jego płaszczyło się coraz bardziej, jak gdyby wciskało się w ziemię, by się w niej ukryć na zawsze. Na spoconym, bladym i zimnym czole poszarpanego człowieka usiadł żółty, gryzący bąk. Dotknąwszy skóry żądłem, zerwał się natychmiast i niby przerażony odleciał. Był to najlepszy dowód, że nieszczęśliwy kłusownik zakończył życie.
Wacek powrócił do Luśwy. Ułożywszy go wygodniej, skoczył do rzeki po wodę, obmył ranę na szyi i zalepił żywicą. Krew jednak nie przestawała się sączyć. Luśwa słabnął z każdą chwilą aż poczęły wstrząsać nim drgawki, jęknął kilka razy i zesztywniał. Zgasły i zmętniały raptownie oczy i szeroko otwarły się usta, niby człowiek ten zamierzał wykrzyknąć coś na cały głos w strachu, bólu lub rozpaczy.
Wacek stał przerażony i smutny nad martwym Luśwa. Nie mógł już nic zrobić, żeby mu w czymkolwiek dopomóc. Umarły niczego już nie potrzebował od żyjących.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.