Walka o miliony/Tom I-szy/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | I-szy |
Część | pierwsza |
Rozdział | V |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pozostawiwszy go w wagonie, zwróćmy się do sali poczekalnej na stacyi w Marsylii.
Była godzina szósta.
Od dziesięciu minut pociąg znajdował się na torze.
Liczni podróżni dnia tego, tłoczyli się przy kasie, kupując bilety, oddając bagaże, przebiegając gorączkowo przez sale poczekalne, z których drzwi otwierano na plant kolejowy.
Dwie młode kobiety, z których jedna mogła mieć lat około dwudziestu sześciu, druga osiemnastoletnia zaledwie, zbliżyły się do okienka kasy.
Starsza, mimo nadzwyczajnej skromności w zachowaniu się zwracała na siebie uwagę swoim ubiorem zakonnym, jaki noszą siostry św. Wincentego à Paulo.
Zażądała dwóch biletów pierwszej klasy do Paryża. Jej towarzyszka trzymała w ręku małą walizkę z czarnej skóry, nader elegancką, z posrebrzanemi zamkami. Po otrzymaniu biletów odeszły obie, ustępując miejsca innym pasażerom. Zakonnica wzięła walizkę z rąk młodego dziewczęcia mówiąc do niej:
— Trzeba pójść zapisać nasze bagaże, droga Anielko. Spieszmy się... inaczej bowiem możemy nie znaleść miejsca w damskim przedziale, a bardzoby mi było przykro podróżować wraz z tobą w wagonie nie rezerwowanym.
Tu obie kobiety zwróciły się w stronę biura pakunków.
Siostra Marya, tak bowiem nazywała się zakonnica, wskazała bagaże, które natychmiast pod jej nadzorem zważono. Odebrawszy kwit, wyszła wraz ze swą towarzyszką na plant kolejowy, szukając wzrokiem damskiego wagonu.
Nieszczęściem młode podróżniczki przybyły za późno. Wszystkie miejsca w damskich przedziałach były już zajęte. Konduktor zamykał drzwiczki wagonów, dając znak do odejścia pociągu.
— Pośpiesz się, siostro — rzekł, uchylając czapki przed zakonnicą — czas nagli. Wyruszamy natychmiast... Oto wygodny wagon — dodał, wskazując... — jeden w nim tylko pasażer, człowiek nader przyzwoity z pozoru, będzie ci tu dobrze.
Tu otworzył drzwiczki wagonu, w którym siedział Gérard.
Były sekretarz Mortimera spojrzał na dwie wsiadające podróżniczki; oblicze młodszej wywarło na nim silne wrażenie.
— Jakież zachwycające dziewczę!.. — pomyślał — czemu nie towarzyszyła mi z Marsylii do Paryża. Gdybym jednak pragnął zacząć z nią rozmowę, nie dopuści tego zakonnica. E! postępując z taktem, rozumnie, trudność zwyciężyć można.
I zerwawszy się, podał rękę, aby dopomódz wsiąść przybyłym.
Młode dziewczę, nazwane przez towarzyszkę Anielą, wsiadło pierwsze, wspierając lekko swą drobną rączkę na podanej sobie dłoni Gèrard’a.
— Dziękuję... — rzekła, wchodząc do wagonu.
Gérard pochylił się powtórnie, nie ośmielając się jednak podać ręki zakonnicy, której przyjąć nie dozwoliłaby jej może reguła, rzekł tylko uprzejmie:
— Racz podać mi, siostro, swój podróżny kuferek, łatwiej wsiąść ci przyjdzie.
Siostra Marya, podawszy młodzieńcowi walizke, wsiadła do wagonu, którego drzwi bezwłocznie zamknięto.
Obie kobiety umieściły się w dwóch przeciwnych rogach, temu, jaki zajmował były sekretarz Mortimera.
Kilka sekund upłynęło, gdy świstawka gwizdnęła, zahuczała para w maszynie, stuknęły koła wagonów i pociąg ruszył do Paryża.
Gérard dobył z kieszeni książkę, kupioną w bibliotece dróg żelaznych i czytać ją zaczął, czyli raczej udawał, że czyta, gdyż jego oczy nawpół przymknięte, zwracały się bezustannie z kart książki na obie towarzyszki podróży, prowadzące z sobą cichą rozmowę.
Aniela, jak oznajmiliśmy powyżej, liczyła zaledwie lat osiemnaście. Miała postać wiotką i kształtną, twarz białą jak lilia, przy blado-różowej barwie policzków i karminowych usteczkach.
Długa frendzla jasno blond włosów, okalała jej urocze oblicze, oświetlone dwojgiem śmiejących się oczu ciemno-lazurowych.
Zdawała się być szczęśliwą i z życia zadowoloną. Kostyum podróżny z ciemno-popielatego materyału okrywał zgrabna jej kibić. Drobne rączęta obciśnięte w ciemne rękawiczki, zachwycały swoją małością.
Piękne to dziewczę zwracało pomimowolnie na siebie uwagę, nie dziwno przeto, iż i na Karolu Gérard wywarło żywe wrażenie.
Zajęcie to jego wzrastało z każdą chwilą.
Im dłużej sekretarz Mortimera wpatrywał się w młodą towarzyszkę podróży, tem silniejszym uczuwał się być owładnięty czarem.
— Jakież zachwycające to dziewczę!.. — pomyślał — przykuwa do siebie pomimowolnie. Jej idealnie piękne oblicze nie zatrze się nigdy w mojej pamięci. Dlaczegóż zresztą miałbym o niej zapomnieć? Dlaczego nie miałbym dowiedzieć się kto ona jest i starać się zbliżyć do niej? Być może, iż ona zarówno jedzie do Paryża? Jeżeli tak... wynajdę sposób, aby jej z oczu nie stracić. Do czego mnie to jednak doprowadzi?
— Ha! doprowadzi tam, dokąd dojść pragnę! — odrzekł sam sobie. — Z majątkiem, jaki wkrótce zdobędę, niema niepodobieństwa! Najtwardsza cnota kapituluje przed milionami! Chcieć mi jedynie potrzeba, a cały Paryż podziwiać będzie to śliczne cacko, mnie tylko oddane. Obecność tej zakonnicy krzyżuje mi jednak me plany, inaczej starałbym się niezwłocznie z tem pięknem dzieckiem zawrzeć bliższą znajomość.
Tak rozmyślając, Gérard spojrzał po raz pierwszy z uwagą na postać siostry miłosierdzia.
Zakonnica jak wspomnieliśmy miała około lat dwudziestu sześciu. Równie piękna jak jej towarzyszka, posiadała rysy twarzy rzadkiej regularności. Przepaska śnieżysto-biała zachodząca aż po brwi, ukrywała włosy o ciemnej barwie zapewne, sądząc po złotawej cerze jej oblicza.
Wielkie ciemno-błękitne oczy, o głębokim jak morze spojrzeniu, wyrażały wysoką inteligencyę wraz z silną wolą i niezrównaną słodyczą charakteru. Drobne usta, czysto zarysowane, z nieco grubszą zwierzchnią wargą, oznajmiały dobroczynność, litość i miłosierdzie na wszelkie cierpienia. Otoczona cieniem śnieżystego welonu o szerokich skrzydłach, twarz siostry Maryi przypominała jedną ze świętych dziewic Rafaela.
Długie, delikatne, arystokratyczne jej ręce, nie odziane rękawiczkami były przejrzysto-białemi.
— Uroczo piękna zakonnica! — pomyślał Gérard. — Możnaby sądzić, iż to jakaś mniszka z szesnastego wieku, zbiegła z Którego z klasztorów Italii... Nie ona to mnie jednak zajmuje... Lecz co ona znaczy przy tem jasnowłosem dziewczęciu? Jest-że jej krewną, przyjaciółką, lub tylko dozorczynią? Dziewczę to, ukończyło pensyę bezwątpienia... Widocznie była wychowaną w klasztorze... łatwo to odgadnąć i jedna z sióstr zakonnych odwozi ją rodzinie... Czy jednak ta rodzina mieszka w Paryżu?
Obie kobiety rozmawiać z sobą nie przestawały.
Gérard, zagłębiwszy się pozornie w czytaniu, nadsłuchiwał z uwagą.
Mimo, iż mówiły z sobą bardzo cicho, pochylona jedna ku drugiej, miał nadzieję, iż pochwycić zdoła może jakiś urywek rozmowy, który go objaśni w tem, o czem dowiedzieć się pragnął.
Niektóre zdania w przelocie go dobiegły.
— O której godzinie przybędzie pociąg do Paryża? — pytała Aniela.
— O dziesiątej, minut dziesięć — odpowiedziała zakonnica.
— Zatem jutro rano uściśniemy mojego ojca.
— Tak... drogie dziecię.
Spojrzenie Gérarda radością zabłysło.
Obie podróżniczki jechały do Paryża.
— Piętnaście dni nieobecności w domu... — mówiła dalej Aniela — pomyśl kuzynko jak to czas długi, dodawszy, że u naszej ciotki w Marsylii nie było wcale wesoło.
— O! to przezacna kobieta!..
— Nie przeczę... ale wiekowa i pełna dziwactw... Gdybym ciebie nie miała przy sobie, kuzynko, zanudziłabym się tam na śmierć, jestem tego pewną!
— Jesteś niesprawiedliwą, Anielko, nasza ciotka starała się o ile mogła nas rozweselić.
— To prawda... Nie czynię jej też zarzutu bynajmniej w tym razie. Nie jej to wina, że nuda tak mnie straszliwie tam ogarnęła... ach! nuda ciężka... do niezwalczenia, śmiertelna!