Walka o miliony/Tom IV-ty/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | IV-ty |
Część | druga |
Rozdział | XXII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jakto? — zawołał Will Scott — Agostini cię zdradził?
— Tak... na mój rozkaz...
— Nic nie rozumiem!
— Zrozumiesz... — odpowiedział przytłumionym głosem morderca Edmunda Béraud — skoro ci powiem, iż trzeba, ażeby Trilby na jedną chwilę nie tracił z oczu tego natrętnika, który się miesza w moje sprawy. Bez żadnej wątpliwości Misticot pojedzie do Blévé. Ztamtąd gdzie się uda, nie wiem tego i mało mi na tem zależy. Wszakże nie chcę, ażeby on powrócił do Paryża... rozumiesz mnie... ja tego nie chcę! Nie dlatego, bym się obawiał objaśnień, jakie zbierze o Arnoldzie Desvignes, ale dlatego, że lada chwila ów podrostek włóczęga może się stać dla nas niebezpiecznym. Zrozumiałeś?
— W zupełności... pozostanie tylko zakonnica...
— Niech Misticot zniknie najpierwej. Tamtą później się zajmiemy.
— Powtórzę twoje rozkazy Trilbemu.
— Cóż wiesz o Eugeniuszu Loiseau i obudwóch Béraud, wuju i siostrzeńcu?
— Jak z jednym, tak i z drugim idzie doskonale! Ostatniej nocy tak rzecz pokierowałem, iż Loiseau nie wrócił do domu. Dziś już zapewne jest bez roboty, a tem samem i bez pieniędzy. Co zaś do starego gałganiarza, będzie on pracował wytrwale w kierunku, jaki mi wskazałeś co do Wiktoryny i Joanny Desourdy.
— Czy wiesz, że Paweł Béraud sprzedał dziś rano całe swe umeblowanie, porzucając Joannę?
— Nic nie wiem... Wczoraj wcale nie miał on tego zamiaru. Jeżeli tak jest, rozłączenie Pawła z Joanną nakazuje mi zmienić baterye. Gdzież się udała Joanna?
— Nie wiem tego, lecz będę się starał powiadomić. Paweł Béraud przyjął ofiarowany mu obowiązek?
— Przyjął... Od pojutrza urzęduje w domu bankierskim Verrière i Desvignes. Pamiętasz, com ci powiedział? Główną mą bronią przeciw całej tej rodzinie Béraud będą ich własne występki, namiętności i nędza... Ta czarna i ciężka nędza, która zabija i wiedzie do samobójstwa!
— Pamiętam... i nie zapomnę tego.
— Pomyślałeś o wdowie Ferron?
— Działam... czekam skutku... Dziś rano zapewne odebrała nakaz osunięcia się od właściciela domu, któremu jest dłużną komorne za dwa kwartały... Ma ona z pół tuzina spraw w sądzie pokoju.
— Może potrzebujecie pieniędzy... ty i Trilby? Bierz więc...
Tu wspólnik Verrièra podał Irlandczykowi kopertę, zawierającą banknoty, poczem obaj się rozdzieli. Arnold udał się na ulicę Le Pelletier, podczas gdy Scott wracał do Trilbego.
Trilby odprowadził Misticota aż do drzwi mieszkania Agostiniego i wrócił razem z nim prawie.
— Jest już? — zapytał Scott, wchodząc.
— Mówmy więc cicho... i uważaj na to, co ci powiem. Pryncypał nasz był na ulicy Paon-blanc jednocześnie z tym muchołapem, któremu Włoch z rozkazu Arnolda wskazał miejsce jego urodzenia. Jest rzeczą pewną, że zakonnica rozkaże chłopcu, aby wyjechał incognito do wspomnianej miejscowości dla zebrania objaśnień.
— I ja tak sądzę... Cóż zatem?
— Zatem jeśli wyjedzie, trzeba, aby nie powrócił... Rozumiesz?...
Trilby drgnął nagle.
— Morderstwo... krew... — wyszepnął, cofając się ze wstrętem.
— Chłopiec jest niebezpiecznym... — mówił zcicha Scott dalej — może narazić przedsięwzięcie naszego pryncypała, a gdy to runie, pożegnaj się z naszym milionem, którego strzegę jak oka w głowie! Z chwilą, gdy nasz osobisty interes jest zagrożonym, nie masz wahania. Trzeba służyć pryncypałowi wszelkiemi możliwemi środkami.
— Dobrze — rzekł Trilby — uczynię, co będzie trzeba... Gdzież chłopiec pojedzie?
— Do Blévé.
— Znam Blévé. Jest to o dwie mile cd Amboise, przy drodze do Loches. Jedzie się tam drogą żelazną przez Vierzon.
— Znasz więc miejscowość, tem lepiej. Czuwaj nad tym młodym błaznem, nie opuszczaj go ani na chwilę i tak się urządź, aby nikt o nim więcej nie wspomniał nigdy w Paryżu.
— Lecz... — zauważył Trilby — on może przesłać piśmiennie objaśnienia, jakie mu udzielą. Czyż podobna temu przeszkodzić?
— Nie troszcz się o to... Pryncypał żartuje sobie z tych objaśnień... Osoba tego chłopca przeszkadza mu w jego działaniach, chce więc, ażeby został zgładzonym. Ułóż sobie plan i uzbrój się w odwagę.
— Dobrze... ale na podróż będzie mi potrzeba pieniędzy.
— Oto są... — rzekł Scott — dając połowę tego, co otrzymał od Arnolda.
— Wróciwszy do Paryża — pytał Trilby — czy mam zatrzymać nadal to mieszkanie?
— Tak... to jest potrzebnem. Musimy wiedzieć, co się tu dziać będzie po zniknięciu chłopca. Dobrego więc powodzenia... Wkrótce się zobaczymy.
Opuściwszy swego wspólnika, Scott pojechał na ulicę l’Ecole de Médicine i również jak dnia poprzedniego, wysiadł z fiakra, kompletnie zmieniony.
Człowiek w błękitnej czapce zastąpił filantropa w podartem ubraniu.
Miał nadzieję, iż pod Srebrnym czopem spotka Eugeniusza Loiseau i Pawła Béraud, pragnął wiedzieć, co zaszło w domu obudwóch.
Mąż Wiktoryny i Paweł znajdowali się tam w rzeczy samej.
Loiseau, według swojego zwyczaju, wychylił już dwa kieliszki „zielonej,“ język plątać mu się już zaczął, mimo to zdołał wykrzyknąć „hurra!“ na widok wchodzącego przyjaciela.
— Przybywaj-że... przybywaj! — wołał, podając mu rękę.
— Czekamy na pana z obiadem... — rzekł Béraud.
— Z obiadem... gdzie?
— W restauracyi, do czarta! Ja dziś was ugaszczam.
— Jakto... nie chciałeś pan towarzyszyć nam wczoraj?
— A! to rzecz inna zupełnie.
— W czemże różnica?
— Wczoraj miałem swe gospodarstwo... dziś jestem kawalerem.
— Tak? a gdzież twoja kobieta?
— Zwinął swój bazar! — zawołał, śmiejąc się, Loiseau — i jeśli tak będzie szło dolej, to kto wie, czy i ja podobnie nie uczynię.
— Ty! nie! nie wierzę temu.
— No! to zobaczysz!... Dziś rano wdziałem już kajdanki na ręce Wiktorynie... Jeżeli poważy się mnie dręczyć, upakuję jej tłumoczek... i dalej! Ja także zwinę mój bazar... pozbędę się kuli u nogi... Niech żyje kawalerska swoboda!
— Dobrze to... lecz warsztat?
— Co... warsztat? Nie ma już dla mnie warsztatu... Usunięto mnie zeń dzięki naszej wspólnej hulance podczas ubiegłej nocy. Obudziwszy się o ósmej godzinie, mimo to poszedłem do roboty, znalazłem wprawdzie drzwi otwarte, lecz po to tylko, aby odebrać swoje narzędzia i uregulować rachunek.
— To źle... z czegóż będziesz żył... jadł teraz?
— Co będę jadł? — powtórzył Loiseau, coraz bardziej zamroczony działaniem absyntu; — no! będziemy jeść zaraz... i dziś... i jutro... na to jeszcze wystarczy, do czarta! A gdy zabraknie... wszak masz swój spadek... powiedziałeś przecie, że go masz... No... gadaj!
— Nie zaprzeczam... dzielić się po bratersku będziemy... Wszakże skoro przejemy moje dziedzictwo, wypadnie nam obu pracować.
— No! to będziemy pracowali... lecz później... jaknajpoźniej.
— Dobrze... dobrze! — rzekł Paweł Béraud; — rzecz główna, aby się pozbyć tych kobiet. Tymczasem idźmy na obiad. Proponuję wam Vachetta na rogu ulicy.
Wszyscy trzej weszli do wskazanej restauracyi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Arnold Desvignes, zatrzymawszy się dłużej, niż sądził, u Agostiniego, wrócił na ulicę Le Pelletier, gdy zamykano już biura.
— Pójdziesz zemną do nas na obiad? — zapytał go Verrière.
— Dobrze... lecz pozwól sobie zwrócić uwagę na jeden szczegół, dotyczący twej córki.
— Słucham najchętniej.
— Nie wiem, czyś zauważył, iż się zmieniła w sposób zatrważający.
— Ha! odjazd Vandama dotknął ją ciężko...
— Należałoby ci, mój drogi wspólniku, więcej się zająć jej zdrowiem... Wiesz, ile kocham pannę Anielę, która kiedyś zostanie mą ubóstwianą żoną... I ja więc o jej życie mocno się niepokoję... Tak! biedne to dziewczę zostało ciężko dotkniętem... Szczęściem, niewyczerpana siła młodości zwalczyła cierpienie, wywołane zgryzotą. Rzeczy najważniejszej już dokonaliśmy... Nieobecność Vandama zabliźni tę ranę... Uważam jednak pewien warunek za niezbędny dla dokonania uzdrowienia...
— Jakiż to warunek?
— Należy całkiem odosobnić pannę Anielę...
— W jaki to sposób pojmujesz?
— To znaczy, iż trzeba ją czasowo wydalić z pałacu, trzeba, ażeby wyjechała z Paryża.
— Dlaczego?
— Rzecz nader jasna i prosta. Miejsce, w którem się ona znajduje, zawiera zbyt wiele wspomnień o poruczniku Vandame. Tu panna Aniela, mając stosunki z wieloma osobami, widuje się z nimi... mówią jej bezustannie o wojnie w Tonkinie... czytuje w tym przedmiocie artykuły w dziennikach, rzecz nieunikniona w Paryżu. Wywiózłszy ją na wieś, usunie się od niej te wszystkie wspomnienia, usunie się odwiedziny... dzienniki. Powrót do zdrowia rychlej nastąpi, a z nim i zapomnienie. Wyznam ci, iż nawet teraz przeszkadza mi tu wiele obecność siostry Maryi... Skoro wyślesz na wieś swą córkę, siostra Marya wraz z nią pojedzie i jednocześnie zrobimy sobie dwie dogodności... Nalegam przeto usilnie, kochany wspólniku, ażebyś powziął w tym celu stanowcze postanowienie, o ile można najprędzej. Byłoby lepiej, gdyby to mogło nastąpić niezwłocznie.