<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom VI-ty
Część trzecia
Rozdział VI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Przygotowany w ten sposób, wszedł w ulicę Gareau, przesuwając się wzdłuż sklepów, aż zatrzymał się nareszcie w pobliżu pralni wdowy Perrot, spostrzegł albowiem pod temi drzwiami pudło gałganiarza. Wahał się przez parę sekund widocznie, czyli ma wejść lub wrócić, w końcu namyśliwszy się, z nasuniętym na oczy kapeluszem, przestąpił próg sklepu.
Wdowa Perrot jadła śniadanie przy stole od prasowania.
Piotr Béraud, na w pół pijany, z zamglonemi oczernia, trzymał w drżącem ręku kieliszek napełniony wódka.
— Co chcesz? — zapytał doniośle wchodzącego nieznajomego.
— Jestem biedny ojciec rodziny, bez roboty. Chodzę i staram się, aby zarobić na życie. Zobacz-no pani... Oto sześć arkuszy listowego papieru, sześć kopert, ołówek i dwa dzieścia pięć igieł za cztery sous, dwadzieścia pięć centymów. Tanie, nie do uwierzenia!
I rozłożył na stole swój drobny towar.
Piotr Béraud zbliżył się, zataczając.
— Jakto... i to wszystko za cztery sous? — zapytał, śmiejąc się głośno. — A ileż zarabiasz na tym towarze, mój stary?
— Jeden centym na takiej partyi.
— Jeden centym... ha! ha! — powtórzył gałganiarz — nie zbierzesz z pewnością nic z tego do kasy oszczędności.
— Trzeba się zadowolnić i suchym kawałkiem chleba, skoro nie można inaczej...
— Nie masz więc stałego zatrudnienia? — pytał dalej Béraud.
Tu wdowa Perrot przerwała:
— Dajże pokój temu biednemu człowiekowi. Wiesz dobrze przecie, jak trudno o jakieś stałe zajęcie w tym czasie. Każdy stara jak może, ażeby, żył. Mówiąc to, otworzyła paczkę z igłami i przypatrywać im się zaczęła.
— Czy nie poprzyłamywane wypadkiem? — pytał gestykulując Piotr Béraud. — Jeżeli dobrze kolą, kupiłbym tuzin do naprawiania starego mego odzienia.
I jednocześnie wyciągnął rękę, by ująć igłę z paczki, naśladując w tem praczkę, która próbowała ostrości końców na paznokciu.
Stary gałganiarz po wypiciu wódki zaledwie trzymał się na nogach.
Pochylając się ku swej siostrze, stracił równowagę, a pochwyciwszy się jej, aby nie upaść, wbił jej głęboko w palec jedną z tych igieł.
Na ostry ból, sprawiony pomienionem ukłuciem, wdowa krzyknęła.
— Ach! stare zwierzę!... — zawołała — ukłułeś mnie w rękę!
— Nie z mojej winy... — jąkał Béraud. — Drzwi niezamknięte... przeciąg powietrza popchnął mnie ku tobie.
— Praczka upuściła paczkę z igłami, jakie się rozsypały po podłodze sklepu, starając się wydobyć tę, która utkwiła w jej ręku.
Kropla krwi trysnęła.
— Idyoto... pijaku! — wołała, niosąc palec do ust i krew wysysając z rany.
— Lecz moje igły... moje igły... — powtarzał handlarz, schylając się nad podłogą dla ich zabrania.
— Pójdź precz, włóczęgo! — krzyknął Béraud. — Masz swoje dwadzieścia centymów, ja biorę te igły.
I rzucił na stół pieniądze.
Handlarz, zabrawszy je, wyszedł.
Z pod brzegów opuszczonego kapelusza wyzierała twarz jego mocno pobladła.
Przemknąwszy szybko ulicą Gareau, zniknął na rogu zaułka des Abbesses.
Wdowa Perrot przyklękła dla zebrania igieł, wkładając takowe w papierek.
— Jam za nie zapłacił... do mnie więc należą — rzekł Béraud, chwytając paczkę i chowając ją do kieszeni.
— Tobie zostawiam listowy papier, koperty i ołówek, sądzę, że to dość grzeczności z mej strony?
— Dobrze... dobrze! — odpowiedziała praczka — wypij resztę wódki z kieliszka i wychodź. Nie chcę, ażeby moje robotnice widziały cię w tak nietrzeźwym stanie.
— To znaczy, że wstydzisz się mnie, swojego brata... — wyjąknął Piotr łzawym głosem.
— Tak... wstydzę się, gdy jesteś pijanym, i tylekroć razy już prosiłam cię, ażebyś w podobnem usposobieniu nie wychodził z Willi Gałganiarzów. To hańbi cię... w twym wieku!
— No... no! nie gniewaj się, stara... Odchodzę już, odchodzę... Do widzenia!
I wyszedł ze sklepu, z trudnością umieściwszy pudło na ramionach, wlokąc się i zataczając, wzdłuż murów.
W kilka chwil później robotnice poprzybywały do pralni. Wdowa Perrot zabrała się wraz z niemi do prasowania. Od czasu do czasu poruszała bezwiednie lewą swą ręką. W ukłutym palcu czuła ból ostry; niezbyt wrażliwa jednak z natury, nie zwracała na to uwagi. Z upływem czasu jednakże ból stał się tak silnym, iż zmuszoną była porzucić robotę. Dziwne obezwładnienie paraliżowało jej ramię, podczas, gdy w zranionym palcu czuła jak gdyby palenie gorącem żelazem. Ręka puchła w sposób zastraszający.
— Być może, kawałek przyłamanej igły został mi w ciele... może wydobyć go nie zdołałam? — z trwogą zapytywała sama siebie.
I wziąwszy nożyczki, zaczęła rozcinać ciało dla rozszerzenia rany i wydobycia z niej szczątków, jak mniemała, pozostałej stali. Operacya ta sprawiła jej ból straszliwy, a bezskutecznie, bo nic nie odnalazła.
Ręka puchła coraz więcej, na palcu zranionym czarna plama się ukazała.
Praczka zwilżyła palec kilkoma kroplami octu.
Po chwilowem paleniu, wywołanem tym środkiem, krótka ulga nastąpiła. Wdowa Perrot, sądząc, że wszystko już minęło, chciała się zabrać do pracy, uczynić tego jednak niepodobna jej było. Silne, nieznane dreszcze wstrząsały jej ciałem.
Wypiła kieliszek wódki. Dreszcze ustąpiły.
— Nic nie ma zatrważającego, to przejdzie... — myślała biedna kobieta i usiadła w kącie sklepu, czując się ociężałą, jak gdyby oszołomioną, niezdolną do pracy.
Upłynęło tak kilka godzin.
Z nadejściem wieczoru opuchnięcie ręki sięgało już do łokcia. Wdowa, przygotowawszy kataplazm, położyła go na rozognionej ręce. Palec zakłuty zczerniał zupełnie.
Poprosiwszy jednej z robotnic, aby zamknęła sklep, położyła się w łóżko trawiona gorączką, gdy jednocześnie ciało jej zimnem było jak marmur.
Około jedenastej wieczorem uczuła, iż straszny ból jakoby rozsadzał jej głowę. Maligna się rozwinęła, po której nastąpiło zupełne obezwładnienie, trwające kilka godzin.
Wyszedłszy z tej bezwładności, nieszczęśliwa uderzała rękoma w powietrze, chcąc wzywać pomocy, żaden dźwięk bowiem wyjść nie zdołał przez jej gardło, ściśnięte jak gdyby żelazną obręczą.
Dusiła się... chrapała. Straszne konwulsye wstrząsały jej ciałem.
Nagle oddychać przestała, członki jej zakrzepły. Wdowa Perrot umarła.
Zrana robotnice, przyszedłszy do pracy, znalazły sklep zamkniętym. Stukały, nikt im nie otwierał, wołały, nie otrzymując żadnej odpowiedzi.
Powiadomiona o tem odźwierna, pobiegła po komisarza policyi, który kazał otworzyć zamek ślusarzowi.
Przyzwany doktór oświadczył po zbadaniu, że praczka umarła widocznie wskutek ukąszenia jadowitej muchy i że należy przystąpić corychlej do pogrzebu z przyczyny szybkiego rozkładu ciała.
Komisarz sam udał się do prefektury dla wyjednania potrzebnych formalności i w kilka godzin później chowano zmarłą na cmentarzu Montmartre, nie zawiadomiwszy o jej zgonie żadnego z członków rodziny, ponieważ nie znano ich adresów.
Nazajutrz, wskutek otrzymanego zawiadomienia z prefektury, dzienniki paryskie rozpisywały się o tragicznej śmierci starej praczki z ulicy Gareau.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.