Walka o miliony/Tom VI-ty/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walka o miliony |
Podtytuł | Powieść w sześciu tomach |
Tom | VI-ty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXVIII |
Wydawca | Nakładem Księgarni H. Olawskiego |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Jana Cotty |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Marchand de diamants |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czytelnicy nasi, sądzimy, nie zapomnieli, że na skalistem wybrzeżu Plymouth znaleziono leżącego bez życia, z ciałem przebitem kulami biednego sprzedawcę medalików.
Przeniesiony do infirmeryi komory celnej, został powierzony staraniom angielskiego chirurga.
Ów chirurg był człowiekiem, nader zręcznym w swej sztuce, a obok tego zacnym i pełnym ludzkości.
Z dwóch przyczyn gorąco pragnął ocalić ranionego.
Najprzód dla wypełnienia swego lekarskiego obowiązku, a następnie, dla wyświetlenia tajemnicy, jaka niezmiernie go intrygowała.
Kim mógł być ów młody chłopiec bez żadnych osobistych papierów, bez pieniędzy, którego powierzchowność nie wzbudzała żadnych podejrzeń, który wylądował sam jeden wśród nocy jak kontrabandzista i którego wyrzucono na wybrzeże, jakoby osobistość, której pozbyć się chciano?
Ów chirurg, którego trudność ocalenia chorego zamiast zniechęcać, dodawała mu odwagi, dokonywał cudów, rzec można, spędzając bezsenne noce przy łożu ranionego.
Po upływie ośmiu dni zaczął wierzyć w pomyślny skutek swych starań.
Gorączka zmieniona w malignę, a trwająca, przez cały tydzień, mogła lada chwila zabić chorego.
Po ośmiu dniach niebezpieczeństwo minęło, nie wolno było Misticot’owi rzec słowa.
Zresztą ani chirurg, ani przedstawiciele władz cywilnych badać go nie mieli prawa.
Stanisław Dumay, odzyskawszy przytomność, przypomniał sobie o wszystkiem, co zaszło. Rozmyślał, badał i przekonał się nareszcie, że wpadł w zastawione na siebie sidła.
Gestem zażądał, by mu podano walizę, w której miał pieniądze.
Podano mu znalezioną przy nim na wybrzeżu, w której poznał należącą do swego towarzysza.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa owa zamiana nie była wynikiem błędu.
Misticot chciał pytać. Nakazano mu milczenie.
Wskazał, że chce pisać.
Wydany zakaz na to nie pozwalał.
Wokoło niego mówiono tylko po angielsku. Chirurg jedynie znał język francuski i mógł w nim poprowadzić rozmowę.
Łatwo pojmiemy, że biedny chłopiec skazany na bezwzględne milczenie, dręczył się straszliwie, stawiając sobie mnóstwo pytań nierozwiązalnych.
Co się działo w zamku de Malnoue podczas jego choroby?
Co robią Desvignes, Wiljam Scot i Trilby? Co się dzieje z siostrą Maryą i panną Verrière, tak strasznem zagrożoną nieszczęściem?
Co one myślą o nim? Czy nie biorą jego milczenia za zdradę?
Jak on się wydobędzie z położenia, w jakiem się znajdował?
Wreszcie chirurg osądził, że chory, a raczej rekonwalescent może być badanym.
Powiadomił o tem urzędnika, mającego śledztwo prowadzić, ofiarując się być tłumaczem w tej sprawie, co z wdzięcznością przyjętem zostało.
Na pierwsze zadane sobie pytanie, Misticot odpowiedział, iż potrzebując udać się do Plymouth skorzystał z towarzystwa jakiegoś podróżnego, z którym się w drodze zapoznał.
— W jakim celu przybyłeś do Plymouth? — pytał go urzędnik.
— W celu widzenia się z panem Peterson.
— Znasz go więc?
— Nie, ale potrzebowałem właśnie z nim zapoznać się.
— Jakiż interes miałeś u niego? Tłómacz się jasno.
Chłopiec, nie mając potrzeby zachowywania tajemnicy, opowiedział w krótkości cel swojej podróży, a zarazem i objaśnienia, jakie pragnął otrzymać od pana Peterson.
Chodziło o zdemaskowanie występnego człowieka, zbrodniarza być może, który przywłaszczył sobie cudze nazwisko, jakiego nosić nie miał prawa, nazwisko Arnolda Desvignes.
Jasność opowiadania młodego chłopca, utrwaliła wiarę w urzędniku, który go badał. Widocznie nie był on przemytnikiem, ani też żadną osobistością podejrzaną.
Nie było zatem powodu zatrzymywania go dłużej i urzędnik oświadczył Miticot’owi, że zostanie wypuszczonym na wolność.
— Mogę teraz napisać do Francyi? — zapytał chirurga.
— Bez wątpienia.
— Uczynię to po zobaczeniu się z panem Petersonem. Mógłżebym dziś się z nim widzieć?
— Dziś... nie! Pora już nazbyt spóźniona; zresztą, potrzebujesz spoczynku. Obiecuję ci jednak pójść jutro do pana Petersona, którego znam osobiście i przyprowadzę go tu do ciebie, ponieważ nie pozwalam ci jeszcze podnosić się z łóżka.
Uspokojony tą obietnicą Misticot noc przespał dobrze.
Nazajutrz około jedenastej, wszedł do niego chirurg w towarzystwie dżentelmena, w sędziwym już wieku, o nader łagodnej powierzchowności.
— Pan Jerzy Petersom... — rzekł lekarz — starszy z dwóch braci, a przebywający obecnie w Plymouth, raczył tu przyjść do ciebie me dziecię.
Jerzy Peterson mówił po francusku.
— Cóż chciałeś się dowiedzieć mój chłopcze — zapytał — o panu Arnoldzie Desvignes, który był u nas inżynierem?
— Przedewszystkiem, czy ów pan Arnold Desvignes pochodził z Blèvè? — odparł Misticot.
— Tak, niezawodnie.
— Służył w wojsku?
— Przez rok jeden.
— Chciałbym panu przedstawić — rzekł chłopiec — fotografię osobistości o której mówimy, nieszczęściem jednak ta fotografia ukradzioną mi została wraz z walizą.
— Peterson otworzywszy konotatnik, dobył zeń kartę, jaką przedstawił Misticot’owi.
— Nie jestże ten portret podobny do tamtego? — zapytał.
— Ach! ten sam panie... ten sam! — wołał mały sprzedawca medalików.
— Został mi on ofiarowany przez inżyniera Arnolda Desvignes pracującego w naszych przemysłowych zakładach. Oto jego dedykacya na odwrotnej stronie — rzekł Peterson: — Ów, który przywłaszczył sobie jego nazwisko, a nie jest podobnym do tego portretu, to prosty oszust, bądź pewnym. Wskażę ci na to jeszcze inne dowody.
— Inne dowody? — powtórzył chłopiec.
— Tak. Gdzież się znajduje obecnie ów człowiek, mianujący się Arnoldem Desvignes?
— Przebywa w Paryżu.
— W Paryżu?
— Tak... jest on bankierem, bardzo bogatym, wspólnikiem Juliana Verrière, którego córkę chce właśnie zaślubić.
— Jeśli ów łotr jest tak bogatym jak mówisz, to z pewnością ukradł komuś majątek, jak temu ukradł nazwisko. Prawdziwy Arnold Desyignes zamieszkuje obecnie w Tulonie, gdzie uległ atakowi cholery, w chwili, gdy miał za pewną, ważną sprawą jechać do Kalkuty. Sprawa ta, skutkiem jego opóźnienia chybiła i pisał do mnie właśnie przed dziesięcioma dniami, czylibym go nieprzyjął w poczet moich pracowników.
— Pan posiadasz ten list?
— Oto jest... ale pisany w angielskim języku.
— I pan powiadasz, że Arnold Desyignes dotąd przebywa w Tulonie?
— Tak; mieszka w Hotelu nad Starymi Portem. Telegrafowałem do niego, że może powracać skoro wyzdrowieje, znajdzie dla siebie miejsce w moich zakładach.
— Panie doktorze! — zawołał Misticot — ja muszę natychmiast jechać do Paryża.
— To niepodobna me dziecię... — rzekł chirurg — nie zniósłbyś trudów podróży. Jazda morzem i drogą żelazną, zniszczyłaby w kilku godzinach to, co z takim trudem osiągnąć zdołałem.
— Lecz przez ten czas, przez jaki tu pozostanę, kto wie, czy ów nikczemnik, ów fałszywy Desyignes nie dopnie swojego celu?...
— Napisz bezzwłocznie do osób interesowanych, aby uprzedzić ich o tem. List przybędzie równie szybko jak gdybyś ty sam mógł przybyć — rzekł Peterson. — Co do mnie, jeżeli zechcesz, mogę napisać do Arnolda Desyignes do Tulonu, powiadomić go o tem co zaszło.
— Z nim to pragnąłbym widzieć się osobiście — odrzekł Misticot. — Wszak ktoś inny w tem mnie zastąpi. Proszę o papier... pióro... — wołał z gorączkowym pośpiechem. — Napisać chcę list jaknajprędzej.
„Od miesiąca leżę w szpitalu komory celnej, w Plymouth, okradziony przez tych, którzy pragnęli mej śmierci... Cud to prawdziwy, że jeszcze żyję, ale nie o mnie tu chodzi.“
„Piszę do ciebie siostro, aby cię powiadomić, jeżeli czas jest jeszcze, o strasznem niebezpieczeństwie, jakie zagraża pannie Anieli.“
„Nie omyliliśmy się bynajmniej. Arnold Desvignes jest fałszerzem, mordercą, jeśli nie czynnym, to wskutek wydawanych rozkazów swoim wspólnikom, słowem, jest ostatnim z nędzników. On ukradł nazwisko Desvignes, w jakimś tajemniczym celu; ukradł je człowiekowi, który dotąd żyje, a o którym bezwątpienia sądził, że umarł.“
„Trzeba się śpieszyć droga siostro Maryo, odnaleść tamtego człowieka i stawić go w obecności podrobionego Arnolda Desvignes. On jeden tylko może ocalić pannę Anielę, demaskując zbrodniarza.“
„Znajdziesz go siostro w Tulonie, przychodzącego do zdrowia, po długiej i niebezpiecznej chorobie, w Hotelu nad Starym Portem“
„Przybywaj co prędzej, ponieważ mnie z łóżka podnieść się niepodobna. Śpiesz się... śpiesz, zaklinam, ponieważ w pomienionych okolicznościach, czas liczy się na minuty, sekundy. Skoro tylko będę mógł wyjechać, powrócę do Paryża, aby połączyć się z tobą.“
„Oby Bóg dał, droga siostro Maryo, abym ci mógł być przydatnym w tej sprawie. Zostaję na zawsze twym wiernym, małym sługą, z najwyższym dla Ciebie szacunkiem i poświęceniem.“