Wdzięczność zbrodniarza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Niemojowski
Tytuł Wdzięczność zbrodniarza
Pochodzenie Trójlistek
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1881
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
Wdzięczność zbrodniarza.

„Nie chodź tam, nie chodź, panienko droga,
To człek niegodny litości,
To zbój, co zaparł się swego Boga,
Zniszczył zdrój świętéj miłości.
Schwytany z nożem, odcierpiał karę
Za wszystkie niegodne sprawy,
A opuściwszy więzień pieczarę,
Kończy swój żywot plugawy.”
Tak rzekła sługa pewnéj panience,
Która się w drogę zbierała,
I z koszem pełnym jadła w swéj ręce,
Na progu domu już stała.
„On zły,” odpowie Stasia — „zbrodniarze
Nie mogą cnotą się rządzić,
Ale grzeszników Bóg w niebie karze,
Nie nam wypada ich sądzić;
I my błądzimy, nie nam należy
Złe czyny bliźnich rachować,
On biédny, w strasznéj chorobie leży,
Idę nędzarza ratować.”

To rzekłszy poszła panienka drogą,
Gdzie staw, grobelka i borek,
A przed lepianką stając ubogą,
Zmówiła cichy paciorek.
Otwiéra drżącą dłonią drzwi chaty,
Wchodzi do izby nieśmiało:
Tam leży nędznik, który przed laty,
Był całéj gminy zakałą.
Strasznie nań spojrzéć: chudy, wybladły,
Gasnącym zda się być cieniem,
A dwoje oczów z pod brwi zapadłéj,
Ponurém błyszczą spojrzeniem.
„Kto idzie?” jęknie: — „na co i po co
Zwiedzać tę jamę złowrogą,
Czemu się ludzie o mnie kłopocą,
Gdy ja znać nie chcę nikogo?”
„Posiłek niosę,” Stasia zawoła,
„Boś biédny, chory i głodny!”
„Jakiż głos słodki! to głos anioła:
Jam tych odwiedzin niegodny;
A z resztą nie chcę! Precz, precz odemnie!
Po za grób próżno spoziérać:
Dla mnie noc wieczna, mroki i ciemnie,
Jak żyłem pragnę umiérać!”
„O, ja nie jestem aniołkiem z nieba,
Jam tylko dziewczynką małą:
Niosę ci trochę mięsa i chleba,
Abyś posilił swe ciało.”
„Chleb, kawał mięsa — dobrze wypadło,
Żeś przestąpiła te progi...
Prędzéj dzieweczko, dawaj to jadło,
Bo mi dokucza głód srogi!”

I jął żarłocznie kęsy pożerać,
I rzekł: „dzieweczko ma miła,
Za chwilę przyszłoby mi umiérać,
Tyś mnie od śmierci zbawiła.
Dziś jam schorzały z cierpień i nędzy,
Dziś ja nie mogę nic zgoła,
Ale po latach — późniéj, lub prędzéj,
Twój czyn mą wdzięczność wywoła.”

Minął lat szereg: dziewczynka mała
W dorodną pannę wyrosła,
A skarbem serca i wdziękiem ciała,
Szczęście rodzinie przyniosła.
Pewnego lata wraz z rodzicami
Ruszyła w podróż daleką.
Trzeba zaś było jechać lasami,
Co się ciągnęły nad rzeką;
Groźnych tych lasów gęste obszary
Nie miały granic, ni końca,
I tylko czasem przez drzew konary
Błysł słaby promyczek słońca.
Mówiono nawet cicho po dworach,
Że podróżnemu ta droga
Może być zgubną, bo w ciemnych borach
Kryła się banda złowroga;
Zgraja rabusiów, ludzi bez serca,
Bez wiary w przyszłość po zgonie,
Z których nie jeden srogi morderca
Krwią ofiar zbroczył swe dłonie.

Lecz pojechano. Wkrótce za górą
Znikła zagroda wesoła,
A noc złowieszcza szatą ponurą
Pokryła światy do kola.
Było tam straszno: zewsząd mrok szary,
Ciemnia, bezbarwność, milczenie,
I drzew splątanych dzikie konary,
Niby grobowe sklepienie.
A w tém gór szczyty, skał rozpadliny,
Krzyk groźny powtórzą echem:
Dwunastu zbójów skoczy z gęstwiny,
Z szyderstwa straszliwym śmiéchem:
„Naprzód piéniądze, a życie potém!”
Krzyczą z wściekłością złowrogą:
„Poznacie śmiałki co to ze złotem,
Uboczną puszczać się drogą.”
Chwycą za noże, lecz wódz ich stary
Spojrzy i wzniesie swe ramię:
„Precz! — strasznéj ten się doczeka kary,
Kto rozkaz dany przełamie;
Precz! — ani jeden włosek z ich głowy
Spaść póki żyję nie może;
Daléj więc w lasów dzikie parowy,
Schowajcie w pochwy swe noże!”
Znikli jak cienie. „Wy jedźcie śmiało,”
Rzecze herszt zbójców z westchnieniem,
„I wiedzcie o tém, że nikt z tąd cało
Nie uszedł z życiem i mieniem;
Pomnę, gdym konał niegdyś przed laty
Z głodu co szarpał wnętrzności,
Przed progiem biédnéj zbrodniarza chaty
Zjawił się anioł litości,

To córka wasza. No, daléj w drogę,
By mnie nie skusił blask złota,
Bo ja już lepszym stać się nie mogę,
Mnie obcą wiara i cnota;
I wdzięczność, któréj dziś czuję władzę
Zniknie przed chucią nikczemną;
Idźcie!... a teraz szczerze wam radzę,
Nie spotkać nigdy się ze mną!”



Wdzięczność zbrodniarza.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Niemojowski.