Wesele Figara (tłum. Boy)/Akt IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wesele Figara |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakł. Wydawn. M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | La Folle Journée, ou le Mariage de Figaro |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
FIGARO, trzymając ją wpół. I cóż, kochanie, zadowolona jesteś? Miodopłynna mamusia nawróciła doktora! Mimo niechęci, żeni się z nią, przeklęty wujaszek nie może już ani pisnąć; jedynie hrabia się wścieka, ostatecznie bowiem, nasze małżeństwo będzie owocem tego związku. Uśmiechnij-że się trochę z tego szczęśliwego obrotu.
ZUZANNA. Widziałeś kiedy co osobliwszego?
FIGARO. Weselszego raczej. Chcieliśmy wydrzeć jedno wiano Jego Ekscelencji; i oto mamy już dwa, a żadne od niego. Ścigała cię zaciekła rywalka, ja byłem pastwą rozjuszonej furji; i oto, nagle, zmieniła się w najlepszą z matek. Wczoraj byłem niby sam na świecie, i oto mam całą rodzinę; nie tak wspaniałą, coprawda, jak ją sobie w myślach sztyftowałem: ale wcale niezłą dla nas, którzy nie jesteśmy tak ambitni jak bogacze.
ZUZANNA. Z tem wszystkiem, drogi Figaro, z rzeczy, które układałeś, których oczekiwaliśmy, żadna się nie ziściła!
FIGARO. Przypadek lepiej się spisał niż my wszyscy, moja mała. Tak toczy się świat: człowiek mozoli się, snuje plany, ciągnie w jedną stronę; los spełnia je z drugiej. Od niesytego zdobywcy który chciałby połknąć ziemię, aż do spokojnego ślepca który daje się wieść swemu psu, wszyscy są igraszką pani Fortuny; a jeszcze ślepiec z psem lepszego często ma przewodnika i mniej podlega omyłkom, niż inny ślepiec wśród całego swego dworu! Co się tyczy uroczego ślepca zwanego Miłością... (Znów przygarnia ją czule).
ZUZANNA. Ach, to jedyny, który mnie obchodzi!
FIGARO. Pozwól tedy, iż, obejmując rolę Szaleństwa, będę dobrym psem, który go zawiedzie do twej miluchnej bramy; i oto znaleźliśmy pomieszczenie na całe życie!
ZUZANNA, śmiejąc się. Miłość i ty?
FIGARO. Ja i miłość.
ZUZANNA. I nie będziesz szukał innej kwatery?
FIGARO. Jeśli mnie na tem złapiesz, niech tysiąc tysięcy gachów...
ZUZANNA. Przesadzasz: powiedz szczerą prawdę.
FIGARO. Najprawdziwszą!
ZUZANNA. Pfe, ty nic dobrego! Więc są różne?
FIGARO. Ba, jeszcze jak! Od czasu jak zauważono że dawne szaleństwa stają się mądrością i że dawne kłamstewka, dość licho zasadzone, wydały duże, duże prawdy, mamy ich najrozmaitsze rodzaje. I te, które się wie nie śmiejąc ich rozpowszechniać: o, bo nie każdą zdrowo jest głosić; i te, które się chwali nie wierząc w nie: o, bo nie w każdą prawdę dobrze jest wierzyć; i namiętne przysięgi, groźby matek, zaklęcia pijaków, obietnice dworaków, ostatnie słowo kupców: niemasz temu końca. Jedynie miłość moja dla Zuzi jest prawdą szczerej próby.
ZUZANNA. Podoba mi się twój humor, przez to że taki pusty: czuć, żeś szczęśliwy. Mówmy o schadzce z hrabią.
FIGARO. Lub raczej nie mówmy o niej nigdy; omal, że mnie nie kosztowała mojej Zuzanny.
ZUZANNA. Nie chcesz już tedy, aby przyszła do skutku?
FIGARO. Jeśli mnie kochasz, Zuziu, przyrzeknij mi to; niech hrabia zmarznie czekając, to jego kara.
ZUZANNA. Więcej mnie kosztowało zgodzić się, niż będzie mi ciężko chybić przyrzeczeniu; niema już mowy o tem.
FIGARO. Prawdziwa prawda?
ZUZANNA. Ja nie jestem taka, jak wy, panowie uczeni! ja mam tylko jedną.
FIGARO. I będziesz mnie kochała trochę?
ZUZANNA. Bardzo.
FIGARO. To za mało.
ZUZANNA. A ile?
FIGARO. Gdy chodzi o miłość, widzisz Zuziu, zanadto, to jeszcze nie dosyć.
ZUZANNA. Nie rozumiem się na tych mądrościach, ale będę kochała tylko męża.
FIGARO. Dotrzymaj słowa, a będziesz pięknym wyjątkiem z powszechnego obyczaju! (Chce ją uściskać).
HRABINA. Och! miałam słuszność: gdziekolwiek się ich zdybie, można być pewną, że zawsze razem. Ej, Figaro, okradasz przyszłość, małżeństwo i samego siebie, nadużywając w ten sposób słodkiego sam na sam... Wszyscy czekają, niecierpliwią się.
FIGARO. To prawda, pani hrabino, zapominam o świecie. Przedstawię im swoje usprawiedliwienie. (Chce wziąść ze sobą Zuzannę).
HRABINA. Masz wszystko czego trzeba aby pomieniać się na suknie?
ZUZANNA. Nic nie trzeba, pani hrabino; nie będzie schadzki.
HRABINA. Jakto! zmieniłaś zdanie?
ZUZANNA. To Figaro.
HRABINA. Zwodzisz mnie.
ZUZANNA. Miłosierne nieba!
HRABINA. Figaro nie jest człowiekiem, któryby tak łatwo żegnał się z posagiem.
ZUZANNA. Pani hrabino! Co pani przypuszcza?
HRABINA. Iż, porozumiawszy się z hrabią, żałujesz teraz, że zdradziłaś mi jego zamysły. Znam cię na wylot. Zostaw mnie. (Chce wyjść).
ZUZANNA, pada jej do kolan. Na imię niebios, nadziei naszej! Pani sama nie wie, jaką mi krzywdę czyni! Po tylu łaskach! po tym posagu, którym mnie pani obdarzyła!...
HRABINA, podnosi ją. Ależ... ja sama nie wiem co mówię! Wszak ustępując mi swego miejsca w ogrodzie, nie idziesz tam sama, moje serce; dotrzymujesz słowa swojemu mężowi, a pomagasz mi odzyskać mego.
ZUZANNA. Jaką pani mi sprawiła przykrość!
HRABINA. Doprawdy, czasem mówię bez zastanowienia... (Całuje ją w czoło). Gdzież ta schadzka?
ZUZANNA całuje ją w rękę. Dosłyszałam jedynie słowo „ogród“.
HRABINA, wskazując stół. Weź pióro i oznaczmy miejsce.
ZUZANNA. Pisać do pana hrabiego!
HRABINA. Trzeba.
ZUZANNA. Przynajmniej niech pani...
HRABINA. Biorę wszystko na siebie. (Zuzanna siada, hrabina dyktuje). Nowa piosnka, na nutę... „Jakże słodko wieczorem, pod cienistym kasztanem...“ Jakże słodko wieczorem...
ZUZANNA pisze. Pod cienistym kasztanem... Dalej?
HRABINA. Lękasz się, że nie zrozumie?
ZUZANNA odczytuje. To prawda. (Składa bilecik). Czem zapieczętować?
HRABINA. Prędko, szpilkę! posłuży za odpowiedź. Napisz na odwrotnej stronie: „Proszę odesłać pieczęć“.
ZUZANNA pisze, śmiejąc się. A, pieczęć!... Ta pieczęć, proszę pani, weselsza jest, niż owa na patencie.
HRABINA, z bolesnym uśmiechem. Och!
ZUZANNA szuka na sobie. Masz tobie! nie mam szpilki!
HRABINA odpina lewitkę. Weź tę. (Wstążka pazia wypada z za gorsu na ziemię). A! moja wstążka!
ZUZANNA podnosi. Wstążka małego hultaja! Pani była tak okrutna?...
HRABINA. Miałam zostawić ją na jego ramieniu? to byłoby ładnie! Dajże!
ZUZANNA. Nie będzie jej pani nosiła więcej; splamiona krwią tego dzieciaka.
HRABINA, biorąc wstążkę z powrotem. Wyborna dla Franusi... Za pierwszy bukiet, który mi przyniesie...
FRANUSIA. Wielmożna Pani, to dziewczęta ze wsi przyniosły kwiaty.
HRABINA, chowając spiesznie wstążkę. Urocze dzieci! Wyrzucam sobie, ślicznotki, że nie znam was wszystkich. (Pokazując Cherubina). Któż jest ta miła dzieweczka, z tą skromną minką?
PASTERKA. To moja krewniaczka, proszę pani: przybyła tylko na wesele.
HRABINA. Ładniutka! Nie mogąc wziąć dwudziestu bukietów, uczyńmyż honor gościowi. (Bierze bukiet Cherubina i całuje go w czoło). Zarumieniła się! (Do Zuzanny). Nie uważasz, Zuziu... że ona przypomina kogoś?
ZUZANNA. Łudząco, w istocie.
CHERUBIN, na stronie, z rękami na sercu. Ach, ten pocałunek głęboko zapadł mi w duszę!
ANTONIO. Powiadam panu hrabiemu, że on tu jest: przebierały go u mojej dziewuchy; jego rzeczy zostały tam jeszcze, a oto kapelusz oficerski, który znalazłem porzucony. (Zbliża się i czyniąc przegląd dziewcząt poznaje Cherubina. Zdejmuje mu z głowy wianek dziewczęcy, wskutek czego długie włosy rozsypują się. Kładzie mu na głowę oficerski kapelusz i mówi:) Do paralusza, ot i nasz oficerek!
HRABINA cofa się. Nieba!
ZUZANNA. O, ladaco!
ANTONIO. Toć powiadałem już wprzódy, że to on!...
HRABIA, w gniewie. I cóż, pani?
HRABINA. Cóż, hrabio! widzisz mnie nie mniej zdumioną od siebie i z pewnością równie zagniewaną.
HRABIA. Tak; ale dziś rano?...
HRABINA. Byłabym winna, w istocie, gdybym ukrywała coś jeszcze. Zaszedł do mnie. Zaczęłyśmy zabawę, którą te dzieciaki doprowadziły do końca; zaskoczyłeś nas, kiedyśmy go ubierały; jesteś tak gwałtowny!... On uciekł, ja się zmieszałam; ogólny strach dopełnił reszty.
HRABIA, z gniewem, do Cherubina. Czemu nie wyjechałeś?
CHERUBIN, zdejmując spiesznie kapelusz. Wasza Dostojność...
HRABIA. Ukarzę twe nieposłuszeństwo.
FRANUSIA, nieopatrznie. Och, Wasza Dostojność, chciej wysłuchać! Za każdym razem, kiedy Wasza Dostojność zachodzi mnie uściskać, powtarza przecie: „Jeśli mnie będziesz kochała, Franusiu, dam ci co zechcesz...“
HRABIA, czerwieniąc się. Ja! ja to powiedziałem?
FRANUSIA. Tak, Wasza Dostojność. Zamiast karać Cherubina, daj mi go Wasza Dostojność za męża, a będę cię kochała do szaleństwa.
HRABIA, na stronie. Czy jakieś urzeczenie z tym paziem!
HRABINA. Więc dobrze, hrabio, na ciebie kolej! Wyznanie tego dziecka, równie szczere jak moje, stwierdza wreszcie dwie prawdy: że ja, jeśli przyprawiam cię o niepokój, to zawsze mimowoli, gdy ty dokładasz starań, aby mój pomnożyć i usprawiedliwić.
ANTONIO. Pan także, Ekscelencjo! Hoho! już ja ją nauczę rozumu, jak nieboszczkę jej matkę, która zmarła... Niby nie mówię do tego; ale pani hrabina wie dobrze, że młode dziewczęta, kiedy podrosną...
HRABIA, zmieszany, na stronie. Jakiś zły duch obraca wszystko przeciw mnie!
FIGARO. Ekscelencjo, jeśli Wasza Dostojność będzie nam tu trzymał dziewczęta, niema sposobu zacząć wesela ani tańców.
HRABIA. Ty, tańczyć! Żartujesz? Po tym upadku, w którym stłukłeś sobie nogę!
FIGARO, ruszając nogą. Boli jeszcze trochę; ale to nic. (Do dziewcząt). Dalej, aniołki, dalej!
HRABIA, okręca nim. Miałeś szczęście, że grzędy były miękkie!
FIGARO. Wielkie szczęście, to pewna; inaczej...
ANTONIO okręca nim. Do tego machnął kozła zleciawszy na ziemię.
FIGARO. Zgrabniejszy, prawda, byłby został w powietrzu? (Do dziewcząt). Cóż, dziewczęta, idziecie?
ANTONIO okręca nim. I, przez ten czas, pazik cwałował do Sewilli?
FIGARO. Cwałował, czy jechał stępa...
HRABIA okręca nim. A ty miałeś jego patent w kieszeni?
FIGARO, nieco zdziwiony. Oczywiście; ale cóż za śledztwo? (Do dziewcząt). Dalej, dziewuchy!
ANTONIO, prowadząc Cherubina za ramię. A tu, jedna z nich twierdzi, że mój przyszły siostrzeniec jest prosty łgarz.
FIGARO, zdumiony. Cherubin! (Na stronie). Przeklęty urwis!
ANTONIO. Rozumiesz teraz?
FIGARO, szukając w głowie. Rozumiem... rozumiem... Hę? co on baje?
HRABIA, sucho. Nie baje; powiada, że to on skoczył w goździki.
FIGARO, z roztargnieniem. A! powiada... być może. Nie spieram się o to czego nie wiem.
HRABIA. Zatem i ty i on?
FIGARO. Czemu nie? manja skakania może być zaraźliwa: ot, weź pan owce Panurga; a kiedy pan hrabia jesteś w gniewie, niema człowieka, któryby nie wolał...
HRABIA. Jakto, dwóch naraz?
FIGARO. Choćby dwa tuziny! I cóż to szkodzi, Ekscelencjo, skoro nikt sobie nie zrobił nic złego? (Do dziewcząt). No, cóż, idziecie wreszcie?
HRABIA, podrażniony. Cóż my, komedję gramy?
HRABIA, patrząc za Figarem. Widział kto kiedy większego zuchwalca? (Do pazia). Co do ciebie, mości filucie, który udajesz tu zawstydzonego, idź przebierz się corychlej, i żebym cię nie spotkał cały wieczór.
HRABINA. Biedny, będzie mu się przykrzyć.
CHERUBIN, nieopatrznie. Przykrzyć! Unoszę na mem czole szczęścia bodaj na sto lat więzienia. (Kładzie kapelusz i wybiega).
HRABIA. Cóż się jego czołu trafiło tak szczęśliwego?
HRABINA, z zakłopotaniem. Pierwszy kapelusz oficerski zapewne; dziecku wszystko starczy za cacko. (Chce odejść).
HRABIA. Nie zostajesz z nami, hrabino?
HRABINA. Wiesz, że nie czuję się zdrowa.
HRABIA. Daruj jedną chwilę swej protegowanej, lub pomyślę że się gniewasz.
HRABINA. Oto dwa orszaki weselne; siądźmyż, aby je przyjąć.
HRABIA, na stronie. Wesele! Trzeba ścierpieć to, czemu nie można przeszkodzić.
STRAŻ LEŚNA, z fuzjami na ramieniu.
WOŹNY, ŁAWNICY, GĄSKA.
WIEŚNIACY I WIEŚNIACZKI w strojach weselnych.
DWIE DZIEWCZYNY niosą wianek dziewiczy z białych piór.
DWIE INNE niosą biały welon.
DWIE INNE rękawiczki i bukiet.
ANTONIO prowadzi za rękę Zuzannę, jako ten który ma ją oddać w ręce Figara.
INNE DZIEWCZYNY niosą drugi wianek, drugi welon i bukiet biały, podobne do pierwszych, dla Marceliny.
FIGARO podaje rękę Marcelinie, jako mający ją oddać Doktorowi, który zamyka pochód, z wielkim bukietem na piersiach z boku. Dziewczęta, przechodząc przed hrabią, oddają służbie przybory przeznaczone dla Zuzanny i dla Marceliny.
WIEŚNIACY I WIEŚNIACZKI stają w dwóch szeregach po obu stronach sali i tańczą fandango z kastanietami; następnie, orkiestra gra riturnellę, podczas której Antonio prowadzi Zuzannę przed hrabiego; Zuzanna klęka.
Gdy hrabia kładzie jej wianek i welon oraz wręcza bukiet, dwie dziewczyny śpiewają co następuje:
Co w sercu jego prawo nad tobą zwycięża:
Nad rozkosz wyżej ceniąc szlachetności chwałę,
Czystą oddaje cię w ramiona męża.
ZUZANNA, klęcząc, podczas ostatnich wierszy, ciągnie hrabiego za płaszcz i pokazuje mu bilecik który trzyma w ręku; następnie podnosi rękę od strony widzów ku głowie, na której hrabia niby to poprawia wianek. Zuzanna podaje mu bilecik.
HRABIA chowa go szybko na piersi; dziewczęta kończą śpiewać; narzeczona wstaje i składa głęboki ukłon.
FIGARO odbiera Zuzannę z rąk Hrabiego i przechodzi z nią w przeciwną stronę sali, ku Marcelinie. Tymczasem wszyscy tańczą dalej fandango.
HRABIA, któremu pilno przeczytać, wysuwa się na przód sceny, i wyciąga papier; wyjmując go, czyni ruch człowieka który dotkliwie ukłuł się w palec; potrząsa nim, ściska, wysysa, i, spoglądając na papier spięty szpilką, mówi:
HRABIA (podczas gdy mówi, jak również podczas tego co mówi Figaro, orkiestra gra pianissimo). Do djaska z babami, które wszędzie muszą wściubić swoje szpilki!
(Rzuca szpilkę na ziemię, następnie czyta bilecik i całuje go).
FIGARO, który wszystko widział, mówi do matki i do Zuzanny: To bilecik miłosny; widać jedna z dziewcząt wsunęła mu go mimochodem. Spięty był szpilką, która go szpetnie ukłuła.
Taniec zaczyna się na nowo: hrabia, przeczytawszy bilecik, obraca go; spostrzega prośbę o odesłanie pieczątki na znak odpowiedzi. Szuka na ziemi, wreszcie znajduje szpilkę, którą przyszpila sobie do rękawa.
FIGARO, do Zuzanny i Marceliny. Od miłej osoby wszystko jest cenne. Patrzcie, podnosi szpilkę. Na honor! pocieszna figura!
Przez ten czas, Zuzanna wymienia znaki z hrabiną. Taniec kończy się, powtarza się riturnela.
FIGARO prowadzi Marcelinę przed hrabiego, jak wprzód Antonio Zuzannę; gdy hrabia bierze wianek i kiedy mają odśpiewać duet, przerywają go następujące krzyki:
ODŹWIERNY, krzycząc u drzwi. Wstrzymajcie się! nie możecie wejść wszyscy... Hola! strażnicy! tutaj! strażnicy! (Straż zbiega się szybko do drzwi).
HRABIA, wstając. Co tam znów?
ODŹWIERNY. Wasza Dostojność, to imć Bazyljo, a za nim cała wieś, bo idąc śpiewa jak opętany.
HRABIA. Niech wejdzie sam.
HRABINA. Panie hrabio, pozwól mi się już oddalić.
HRABIA. Nie zapomnę ci twej uprzejmości, hrabino.
HRABINA. Zuzanno!... Zaraz ją odeślę. (Na stronie do Zuzanny). Chodźmy zmienić suknie. (Wychodzi z Zuzanną).
MARCELINA. Zawsze zjawia się tylko aby szkodzić.
FIGARO. Nie bój się, mamo, już on spuści z tonu.
BAZYLJO, wchodzi śpiewając na nutę końcowego wodewilu.
Winicie o cnoty brak,
Wstrzymajcie skargi zelżywe:
Czyliż zmienność grzeszną tak?
Jeśli Miłość jest skrzydlata,
Cóż dziwnego, że ulata?
Cóż dziwnego, że ulata?
FIGARO, podchodząc doń. Tak, dlatego właśnie ma skrzydła na plecach. Mój przyjacielu, co chcesz wyrazić przez tę piosenkę?
BAZYLJO, ukazując Słoneczko. Iż, dowiódłszy swego posłuszeństwa Jego Ekscelencji tem że zabawiałem imćpana należącego do jego kompanji, będę mógł z kolei żądać sprawiedliwości.
SŁONECZKO. Ba! Ekscelencjo, wcale mnie nie ubawił swemi głupawemi tralalami.
HRABIA. Krótko mówiąc, czego żądasz, Bazyljo?
BAZYLJO. Tego co mi się należy, Ekscelencjo: ręki Marceliny; przychodzę sprzeciwić się...
FIGARO, zbliża się. Szanowny pan oddawna nie widział fizjognomji durnia?
BAZYLJO. W tej chwili ją widzę.
FIGARO. Skoro moje oczy służą ci tak dobrze za zwierciadło, wyczytaj w nich następstwa mojej zapowiedzi. Jeśli tylko sprobujesz zbliżyć się do pani...
BARTOLO, śmiejąc się. Ej, czemu nie? Pozwól im pogadać z sobą.
GĄSKA, wsuwa się między nich. Trze-ebaż, aby dwaj przy-yjaciele...
FIGARO. My, przyjaciele!
BAZYLJO. Cóż za omyłka!
FIGARO, szybko. Dlatego że składa niezdarne kantyczki?
BAZYLJO, szybko. A on, wierszydła godne gazeciarza?
FIGARO, szybko. Muzykus jarmarczny!
BAZYLJO, szybko. Plotkarz gazeciarski!
FIGARO, szybko. Organista z przedmieścia!
BAZYLJO, szybko. Żokey dyplomatyczny!
HRABIA, siedząc. Hola! zuchwalcy!
BAZYLJO. Uchybia mi przy każdej sposobności...
FIGARO. Ba, gdyby tylko to było możebne!
BAZYLJO. Rozpowiadając wszędzie, że jestem głupiec...
FIGARO. Bierzesz mnie tedy za echo?
BAZYLJO. ...Gdy niema muzyka, któregoby mój talent nie uświetnił.
FIGARO. Uszpetnił!
BAZYLJO. Wszędzie to powtarza!
FIGARO. Czemużby nie, skoro to prawda? Czy jesteś księciem, żeby ci kadzić? Ścierp prawdę, łajdaku, skoro nie masz za co opłacić pochlebcy; albo, jeśli lękasz się ją tu znaleźć, poco przychodzisz zakłócać nasze wesele?
BAZYLJO, do Marceliny. Nie przyrzekłaś mi pani, iż, jeśli do czterech lat się nie wydasz, mnie wówczas dasz pierwszeństwo?
MARCELINA. Pod jakim warunkiem przyrzekłam?
BAZYLJO. Że, jeśli znajdziesz zgubionego syna, zaadoptuję go przez miłość dla ciebie.
WSZYSCY RAZEM. Znalazł się.
BAZYLJO. No, więc dobrze.
WSZYSCY RAZEM, wskazując Figara. Oto on!
BAZYLJO, cofając się z przerażeniem. Czart! Ujrzałem czarta!
GĄSKA, do Bazylja. I wyrzekasz się jego dro-ogiej matki?
BAZYLJO. Czyż mogłoby być większe nieszczęście, niż uchodzić za ojca obwiesia?
FIGARO. Kpisz chyba: nie za ojca, ale za syna!
BAZYLJO, wskazując Figara. Z chwilą gdy ten pan jest tu czemś, oświadczam że ja nie jestem już niczem. (Wychodzi).
BARTOLO, śmiejąc się. Ha! ha! ha! ha!
FIGARO, skacząc z radości. Zatem, w końcu, dopłynę do swej żony.
HRABIA, na stronie. A ja do kochanki! (Wstaje).
GĄSKA, do Marceliny. I wszy-yscy są zadowoleni.
HRABIA. Niech wygotują dwa kontrakty; podpiszę.
WSZYSCY. Wiwat! (Wychodzą).
HRABIA. Trzeba mi spocząć trochę. (Chce wyjść za innymi).
SŁONECZKO, do Figara. A ja, pójdę pomóc narządzać fajerwerki pod kasztanami, jak kazano.
HRABIA, wraca pędem. Co za głupiec dał taki rozkaz?
FIGARO. Cóż w tem złego?
HRABIA, żywo. A hrabina? Wszak jest niezdrowa: skądże będzie mogła przyjrzeć się fajerwerkowi? Na terasie, naprzeciw jej okien.
FIGARO. Słyszysz, Słoneczko: na terasie.
HRABIA. Pod kasztanami! ładny pomysł! (Na stronie). Chcieli puścić z dymem moją schadzkę!
FIGARO. Cóż za nadzwyczajne attencje dla żony! (Chce wyjść).
MARCELINA zatrzymuje go. Dwa słowa, synu. Pragnę oczyścić się wobec ciebie: źle skierowane uczucie zrobiło mnie niesprawiedliwą wobec twej uroczej żony: posądziłam ją o zmowę z hrabią, mimo iż wiedziałam od Bazylja, że zawsze go odpychała.
FIGARO. Źle znasz swego syna, skoro przypuszczasz, iż mogły mieć nań wpływ kobiece poduszczenia. Najchytrzejszą wyzywam, czy potrafi mnie wywieść w pole.
MARCELINA. Szczęśliwy, kto zawsze tak mniema, mój synu; zazdrość...
FIGARO. ...Jest głupim dzieckiem pychy, albo chorobą szaleńca. Ach, na tym punkcie, matko, mam filozofję... nie do zmącenia; jeśli Zuzanna oszuka mnie kiedy, przebaczam jej z góry; długo się napracuje... (Odwraca się i spostrzega Franusię szukającą kogoś).
FIGARO. Ej... to kuzyneczka podsłuchuje nas!
FRANUSIA. O, nie: powiadają, że to nieładnie.
FIGARO. To prawda: ale że zarazem użytecznie, mienia się często jedno za drugie.
FRANUSIA. Patrzyłam, czy ktoś tu jest.
FIGARO. Już fałszywa, szelmeczka! wiesz dobrze, że nie może tu być.
FRANUSIA. A kto taki?
FIGARO. Cherubin.
FRANUSIA. Nie jego szukam, wiem pysznie gdzie jest: szukam siostrzyczki Zuzanny.
FIGARO. A czegóż kuzyneczka chce od niej?
FRANUSIA. Tobie, kuzynku, powiem. Chciałam... tylko oddać jej szpilkę.
FIGARO, żywo. Szpilkę! szpilkę!... Od kogóż-to, kuzyneczko? W swoim wieku, praktykujesz już rzemio... (Opamiętywa się i powiada łagodnie). Bardzo dobrze robisz, Franusiu; doskonale; jesteś kuzyneczko tak uprzejma...
FRANUSIA. Na kogo on się znów gniewa? Odchodzę...
FIGARO, zatrzymując ją. Nie, nie, żartuję. Czekaj, czekaj... szpilka... prawda? pan hrabia kazał ci oddać Zuzi? zamknięty był nią liścik, który trzymał w ręku: widzisz, że wiem wszystko.
FRANUSIA. Pocóż zatem pytać, skoro pan wie?
FIGARO, szukając w myśli. Tak... ciekaw byłem dowiedzieć się, w jaki sposób hrabia dał ci to zlecenie.
FRANUSIA, naiwnie. Tak jak kuzyn powiedział: „Masz, Franusiu, oddaj tę szpilkę ślicznej kuzynce i powiedz tylko, że to pieczęć z pod wielkich kasztanów“.
FIGARO. Wielkich...
FRANUSIA. Kasztanów. Prawda, dodał jeszcze: „Uważaj, żeby cię nikt nie spostrzegł...“
FIGARO. Trzeba być posłuszną, kuzyneczko: szczęściem, nikt cię nie widział. Spełń zatem pięknie zlecenie i nie mów nic ponad to co pan hrabia kazał.
FIGARO. I cóż, matko?
MARCELINA. Cóż, synu?
FIGARO, łapiąc oddech. No, to już!... Doprawdy, bywają rzeczy!...
MARCELINA. Bywają rzeczy! No i cóż takiego?
FIGARO, z rękami na piersiach. To com usłyszał, matko, trafiło mnie jak ołowiem.
MARCELINA. Więc to serce pełne wiary w siebie, to był jedynie wzdęty balon? wystarczyło nakłócia szpilki?...
FIGARO, wściekły. Szpilki! ależ, matko, to ona podniosła tę szpilkę!
MARCELINA, przypominając co mówił przed chwilą. Zazdrość! „Och, na tym punkcie, matko, mam filozofję... nie do zmącenia; i jeśli Zuzanna oszuka mnie kiedy, odpuszczam jej...“
FIGARO, żywo. Ech, matko! człowiek mówi jak czuje: każ najbardziej lodowatemu sędziemu bronić własnej sprawy, usłyszysz jak zacznie wykładać paragrafy! — Już się nie dziwię, że tak mu się nie podobał pomysł fajerwerku! — Co do tej lalusi ze szpileczkami, dalszą ma niż sądzi drogę do swoich kasztanów! Jeśli sprawa małżeństwa zaszła dość daleko aby usprawiedliwić mój gniew, to w zamian nie dosyć, abym nie mógł jej porzucić a zaślubić innej!...
MARCELINA. Świetna konkluzja! Zniszcz wszystko dla prostego podejrzenia! Kto ci udowodnił, powiedz, że ona ciebie a nie hrabiego chce wystrychnąć na dudka? Czyś wysłuchał jej zeznań, aby tak skazywać bez apelacji? Zali wiesz, czy przyjdzie pod te kasztany i w jakiej intencji? co powie, co uczyni? Miałam cię za tęższego w sędziowskim procederze!
FIGARO, całując jej rękę z zapałem. Ma słuszność mamusia; ma słuszność, zawsze słuszność! Ale przyzwólmy, mateczko, coś naszej naturze; człowiekowi lżej potem na sercu. Rozpatrzmy rzecz, nim zaczniemy oskarżać i sądzić. Wiem, gdzie się ma odbyć schadzka. Bądź zdrowa, matko. (Wychodzi).
Bądź zdrów. I ja wiem także. Ułagodziwszy jego gniew, czuwajmy nad postępkami Zuzanny, lub raczej ostrzeżmy ją; to takie śliczne stworzenie! Ach, kiedy interes osobisty nie zbroi nas wzajem przeciw sobie, zawsze jesteśmy gotowe wspierać naszą biedną uciśnioną płeć, przeciw tym dumnym, straszliwym... (śmiejąc się) a, mimo to, nieco głupawym mężczyznom. (Wychodzi).