Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/412
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1880, nr 283 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 20 grudnia 1880 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1880 |
Indeks stron |
Drugi odczyt Spasowicza odbył się w sobotę wobec jeszcze liczniejszego zgromadzenia publiczności. Prelegent przystąpił w nim do właściwego rozbioru największego szekspirowskiego arcydzieła, Hamleta. W żadnym ze swoich utworów Szekspir nie rozwinął takiego bogactwa dusz i charakterów — i takich antytez ludzkich. Prelegent rozpoczął od obrazowania tła, na którem rozwija się akcja. Tłem owem jest świat, który niedawno wyszedł ze stanu barbarzyństwa. Barbarzyńcy ci chodzą w aksamitach i atłasach, wyrażają się już z pewną retoryką, uczą się bić na szpady od Francuzów, jeżdżą po polor do Paryża, ale pod temi złudnemi pozorami kryją się natury grube, krwiste, żyjące życiem zewnętrznem, pochopne do porywów i żądne grubych, zmysłowych uciech. Cywilizacja zewnętrzna przyniosła im tylko zepsucie, które znalazło swój wyraz w skłonnościach do obżarstwa, pijaństwa i uciech zmysłowych i w nieprzebieraniu w środkach, które do tego celu prowadzą. „Coś dziwnego dzieje się w państwie duńskiem“, jak mówi Hamlet, w całej zaś Danii „nie ma ani jednego łotra, który by nie był kompletnym nikczemnikiem“. Rozumiemy, że w takiem otoczeniu królewicz, który przerasta je o całą głowę, łatwo powiedzieć może: „że ten błękitny namiot, powietrze, tak cudnie rozpięty nad naszemi głowami, wydaje mi się tylko stekiem cuchnących wyziewów“. Typowym łotrem jest przede wszystkiem król Klaudiusz. Dostaje się on na tron, zgładziwszy podstępnie brata, Hamletowego ojca; później żeni się z wdową królewską i po panowaniu lwa rozpoczyna się panowanie małpy złej, podstępnej i zmysłowej. Jest to łotr praktyczny. Nie przestał on być barbarzyńcą; gruba jego natura ciągnie go w stronę uciech zmysłowych. Panowanie jest ciągłą „bibą“, a rządy odprawują się wśród nieustannej czkawki pijaństwa. Ale ten barbarzyniec przekłada już podstęp nad siłę pięści. Woli on podejść nieprzyjaciela i sprzątnąć go, niż zajść mu od strony zębów i zgruchotać. Pierwiastki grubej, zabobonnej wiary wszczepione są w nim na gruncie sceptycyzmu. Nie szanuje on cnoty; dobre strony natury ludzkiej mają dla niego o tyle wartość, o ile człowiek zręczny może się niemi posługiwać. W Boga i piekło wierzy o tyle, o ile się ich boi — rad by jednak Boga oszukać, wmówiwszy weń to i owo, wedle własnej łotrowskiej logiki. Takim jest Klaudiusz. Posługuje on się chętnie takiemi figurami, jak Ozryk, który pochlebiał się i wdzięczył po dworacku już do „piersi swej mamki“, lub jak Rozenkranc i Gildenstern, którzy z rozkazu gotowi są na wszystko. Ministrem jego był Poloniusz, typ dworaka. Poloniusz ów jest największą i najjadowitszą, a zarazem najdelikatniejszą satyrą, jaką kiedykolwiek nieśmiertelny Wiliam napisał na mierność i pospolitą tuzinkowość ludzką. Poloniusze żyją do dziś między nami i powodzi im się na świecie. Jest to typ nieśmiertelny; rodzaj ludzi, posiadających doskonałą równowagę mierności. Nie ma w nich ani jednego kantu. Posiadają oni łatwość do wszystkiego, w połączeniu z nieopisaną płytkością we wszystkiem. Kto by Poloniusza zabił, zabiłby „kapitalne cielę“. Jest to uosobione filisterskie zero, ale ponieważ głupota jego jest zarazem szanowną, praktyczną i rozsądną, a powodzenie dało pewność siebie tej głupocie, przeto poznają się na niej tylko zupełnie wyższe umysły, jak np. Hamlet. Zgadzając się na całą wyborną charakterystykę Poloniusza, jaką dał nam prelegent, zauważymy jednak, że na prawdę tylko Hamlet wie, co o nim trzymać i... może aktorowie także, których Hamlet prosi, by zbyt z niego nie kpili. Reszta dworu uważa go za męża mądrego i rozważnego. Króla nudzi wprawdzie jego gadulstwo, ale przekonywają jego rozumowania. Zdaje nam się nawet, iż część siły satyry i bijący dowód bystrości Szekspira, przechodzącej prawie miarę ludzką, leży właściwie w tem otoczeniu nimbem szanowności i powszechnego uznania tego zera, w którem Hamlet widzi tylko „wielkie stępienie dowcipu, przy odpowiedniem wycieńczeniu łydek“. Gdyby nie wypadki za wielkie na ten gołębi mózg, które też wykazały całą niezmierną jego nicość, może i historia przekazałaby pamięci potomnych Poloniusza jako mądrego rajcę. Może i przekazuje niejednego! Co w tem za siła spostrzeżenia i bicza satyry!
W poglądach na królowę zgadzają się wszyscy komentatorowie, również jak i na Ofelię. Ten wdzięczny kwiatek kwitnie w atmosferze słodkiej zmysłowości. Zmysłowość ta jednak w znacznej części musi iść na rachunek czasu, w którym żył Szekspir, i w ogóle na jego pojęcie kobiety. Prawie wszystkie jego postacie niewieście odznaczają się krwistemi a nawet poniekąd lubieżnemi temperamentami. Taką jest Julia, Desdemona, Anna, Goneryla i Regana, Maryana w Miarka za miarkę, takiemi są wszystkie panny w Straconych zachodach miłości, Hermia i Helena w Śnie nocy letniej, nawet Rozalina i Celia w Jak wam się podoba, Helena w Wszystko dobre, co się kończy dobrze, Oliwia w Wieczorze Trzech Króli — słowem, szukając kobiet idealnych w Szekspirze, poza Imogeną i Mirandą, których zmysły jeszcze śpią, nie znajdziemy prawie ani jednej, chyba stare. Jest to nawet naturalne w wieku, w którym kobieta nader jeszcze mało miała potrzeb duchowych, od niej zaś niewiele więcej wymagano, jak rozkoszy. W charakterystyce Ofelii więc należy baczyć na czas i autora, a tem samem nie można widzieć w niej tylko uosobienia żądz dziewiczych. O bierność słuszniej może być oskarżoną, bo w ogóle kobiety szekspirowskie nie są bierne; ale i w tym wypadku można wątpić, czy by się dała użyć świadomie za narzędzie przeciw Hamletowi. Pod względem artystycznym bierność ta jej nie szkodzi, a nawet podnosi jej zalety, wykazuje bowiem całą kobiecą bezbronność tego biednego kwiatka i tem większą jedna dla niego sympatią. Była ona listkiem wśród burzy, ale właśnie przez to każde tkliwe serce idzie za nią; staje się kochaną i wyciska łzy.
Co do samego Hamleta, prelegent poszedł w znacznej części za Gervinusem. Jakoż choć Gervinus wyszedł poniekąd w ostatnich czasach z mody, łatwiej mu jednak zarzucać, że sąd jego jest nietrafny, niż go zmienić lub powiedzieć, jaki mianowicie jest trafniejszy. Po prawdzie, można go tylko przerabiać lub dopełniać, i tak też uczynił prelegent. Dusza wzniosła, serce zdolne do najszlachetniejszych porywów, tkliwe i kochające, umysł bystry i wyższy nie tylko nad otoczenie, ale nad wiek, oto przymioty królewicza duńskiego. Szekspir tworzył czasem postacie jakby z jednej bryły, jednym zamachem ukute, ale bogatszej natury, duszy bardziej rozwiniętej i bardziej ludzkiej niż Hamlet nie stworzył nigdy. Człowiek nowożytny przegląda się jak w zwierciadle w tej postaci i zapewne zawsze będzie się przeglądał. W pewnych jej uczuciach widzi swoje uczucia, w pewnych jej brakach swoje braki, w jej niemocy często swoją niemoc. Po prostu niepodobna sobie zdać sprawy, jak w owym wieku życia zewnętrznego mógł Szekspir stworzyć tę zamyśloną postać marzyciela, żyjącego życiem wewnętrznem, refleksją i zwątpieniem. Owa rozterka między życiem zewnętrznem a wewnętrznem, między zamierzeniem a możnością, między pragnieniem a rzeczywistością, między poczuciem potrzeby czynu a czynem, jest dramatem rozgrywającym się co dzień we wszystkich niemal duszach ludzkich, i dlatego to Hamlet jako prototyp jest tak zrozumiałym, tak wiecznie żywym, tak sympatycznym, tak odczuwanym. Cierpi on, jak mówi prelegent, „na impotencję czynu“. Wobec zadania prostego, jak dwa a dwa cztery, którego rozwiązanie równa się jednemu ciosowi sztyletu, Hamlet waha się ustawicznie. Nie brak mu wcale odwagi, ale waha się, bo to pierwszy człowiek swego czasu, który już zastanawia się, który pragnie posiadać świadomość rzeczy, który wątpi... Refleksja płynąca z rozwiniętej myśli, przeważa w nim nad czynem płynącym z temperamentu. Nerwy przeważają nad muskułami. Hamlet, nim pchnie sztyletem, chce się przekonać, więc udaje wariata. To wariactwo, zmienione przez rozdrażnienie nerwowe prawie na coś istotnego, zamiast ułatwiać, utrudnia mu czyn... Ten świat, który go otacza, taki głupi i zwierzęcy jak jest, zdobywa się co chwila na czyny — on jeden, daleko wyższy rozumem i pojmowaniem, nie umie się na nic zdobyć. Dlaczego? Rozterka wewnętrzna rozpoczęta. Hamlet czuje swą wyższość nad otoczeniem, a jednak... ono także go przewyższa. To znaczy, że zwierzę przewyższa człowieka, a zatem to, co stanowi właściwie doskonałość człowieka — jest niczem? Co za gorycz, co za przepaść zwątpień i rozpaczy w tem poczuciu! Wobec tej goryczy, wobec ciągłych zwątpień, pogardy z jednej strony dla świata otaczającego, z drugiej dla samego siebie, wobec tego nihilizmu wewnętrznego, inne uczucia, które dawniej wydały mu się najdroższe — idą w poniewierkę. Ten błękitny namiot, tak cudnie rozpięty nad naszemi głowami, wydaje mu się tylko stekiem cuchnących wyziewów. Miłość do Ofelii może nie gaśnie w nim, wbrew twierdzeniom prelegenta, osoba ślicznego dziecka pozostała drogą Hamletowi, ale on przestał wierzyć w ogóle w życie, zatem i w to, by miłość była coś warta, by mogła być całym światem. Dlatego mówi: „idź do klasztoru! na co masz rodzić grzeszników — idź do klasztoru“! Ta niewiara, to nowa rozpacz dla Hamleta... Tymczasem wypadki się toczą. Hamlet zabija Poloniusza; dusza kochanej dziewczyny, nie wytrzymawszy nacisku, traci równowagę — i Hamlet spotyka się z Laertesem, bratem Ofelii — w wykopanym dla niej dole.
Tu nie zgadzamy się stanowczo z prelegentem, który w żalach Hamleta widzi tylko retorykę. To serce pęka po prostu z bólu. Retoryka naprzód jest w ogóle cechą szekspirowską — a po wtóre zajrzyjmy w ten dół: kto tam śmie piszczyć i narzekać i rozwodzić kruche żale przy tej wielkiej boleści Hamleta? Laertes? brat? Co mu brat, co uczucia braterskie, wobec rozpaczy kochanka? Hamlet wskazuje w dół: „Kochałem Ofelię więcej niż czterdzieści tysięcy braci!“ Według nas to nie retoryka, ale wykrzyk nieludzkiego prawie bólu, a to, co mówi potem Hamlet o tysiącach włók ziemi, jest tylko zmierzeniem jego wyjątkowej boleści ze zwykłą braterską. On czuje przy tem, że teraz jest w nim „coś niebezpiecznego“. To poczucie płynie także z rozpaczy... Większą ma w tem słuszność prelegent, że wśród tych targanin psuje się w ogóle dusza Hamleta, ale to właśnie stanowi dramat. Naszem zdaniem, Hamlet miał prawo tak postąpić, jak postąpił z Gildensternem i Rozenkrancem, bo choć prelegent nazywa ich tylko prostymi sługami Klaudiusza, Hamlet mógł ich nazywać prostymi szpiegami Klaudiusza. Ale w nim tępieje zmysł moralny wskutek wzmagającej się niewiary w ludzi i dobro wskutek tego, że widzi tryumfującą zbrodnię i zło. Jest to straszliwie chora dusza, którą zabija rzeczywistość, i której, choć sama w sobie była pierwotnie czułą i kochającą, nie pozostaje nic prócz szyderstwa i ironii...
Co do tej ironii, można tylko tyle powiedzieć, że jeśli nie jest ona podmiotowem wyrzuceniem z siebie całego zapasu goryczy Szekspira — to jest szczytem przedmiotowości, do jakiej kiedykolwiek doszedł pisarz. Dlatego to Szekspir nie mieści się w żadną krytykę.
Pogląd prelegenta na artystyczną naturę Hamleta, kwoli której we wszelkich i uczuciach i położeniach i czynach szukał przede wszystkiem artystycznej formy, jest bardzo oryginalnym — ale nie możemy się na niego zgodzić w całości. Naturze tej, na wskróś estetycznej, potrzebną była zapewne i forma estetyczna. Nieestetyczna drażniła ją. — Ale owo zamiłowanie nie szło przede wszystkiem i nie wyłączało treści, dlatego może być policzone do cech współrzędnych w tej postaci, nie zaś poczytane za główną. — Hamlet kochał Horacja nie dlatego, że przyjaźń jest rzeczą piękną i że w piękne przyodziewa się formy, czcił ojca i pragnął zemsty nie dla jej tragicznej formy; mówił o miłości dla Ofelii w jej grobie nie dla retoryki. — Neronowskich cech aktora na tronie i aktora na zimno nie można mu przypisywać. Hamlet znowu oto nie mieści się w podobnej charakterystyce.
Natomiast zgadzamy się z prelegentem, że gdyby był został na tronie, ludziom przyszłoby może żałować Klaudiusza. Ten teoretyk, marzyciel, z rozwiniętą, ale chorą duszą, rządziłby niezawodnie chorobliwie. On nie rozumiałby swego wieku — wiek jego... Między nim a współczesnymi musiałby się wywiązać taki stosunek, jak między nim a Klaudiuszowym dworem. Inaczej być nie mogło, i pod tym względem prelegent miał zupełną słuszność.
W ogóle odczyt drugi Spasowicza należał do najlepszych, jakie zdarzyło nam się słyszeć. Można się nie zgodzić w niektórych poglądach z prelegentem, ale należy mu przyznać, że w ogóle dostrzegał bystrze, mówił z siłą, jaką daje szczerość przeświadczenia, rzucił wiele światła na mnóstwo szczegółów, poruszył pełno ciekawych pytań i zmusił do myślenia całą publiczność.
Słusznie zatem nie szczędzono mu oklasków i dowodów uznania, które po drugim odczycie zakrawały nawet na entuzjazm.