Wicehrabia de Bragelonne/Tom I/Rozdział XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXII.
PIERWSZY DZIEŃ PANOWANIA LUDWIKA XIV-go.

Rankiem wieść o śmierci kardynała rozeszła się po zamku, a z zamku doszła do miasta.
Ministrowie Fouquet, Lyonne i Letellier weszli do sali posiedzeń, aby złożyć radę.
Król natychmiast rozkazał ich wezwać.
— Panowie — rzekł im — pan kardynał należy do przeszłości. Dozwalałem mu kierować mojemi sprawami, teraz sam niemi będę kierować. Radzić mi będziecie wtedy, gdy tego zażądam. Odejdźcie.
Ministrowie spojrzeli po sobie zdziwieni.
Z wielkim wysiłkiem zaledwie zdołali pokryć uśmiech, wiedzieli bowiem, iż książę, wychowany w zupełnej nieświadomości spraw państwa, obarczał się, przez miłość własną jedynie, ciężarem nad swoje siły. Fouquet pożegnał się z kolegami na schodach, mówiąc:
— Tem lepiej, panowie, mniej będzie pracy dla nas.
I pełen dobrego humoru wsiadł do karety.
Inni zaś, trochę zaniepokojeni obrotem, jaki przybrać mogły wypadki, razem wrócili do Paryża.
Około dziesiątej zrana, król poszedł do matki, z którą miał rozmowę na osobności; po obiedzie wsiadł do zamkniętego powozu i udał się prosto do Luwru. Tam przyjmował mnóstwo osób, doznając pewnej przyjemności w spostrzeżeniach nad niepewnością wszystkich wogóle i ciekawością każdego z osobna.
Pod wieczór wydał rozporządzenie, aby wszystkie bramy Luwru zostały zamknięte, z wyjątkiem jednej, wychodzącej na bulwar.
W tem miejscu postawił na warcie dwustu Szwajcarów, którzy ani słowa po francusku nie umieli, z rozkazem, aby prócz wozów nic nie wpuszczali innego, a niczemu, ani nikomu wyjść nie pozwolili.
Punkt o jedenastej usłyszał turkot ciężkiego wozu pod sklepieniem, potem drugiego, następnie trzeciego.
Nareszcie brama zaskrzypiała głucho na zawiasach, aby zamknąć się za niemi.
Wkrótce ktoś zlekka poskrobał paznogciem we drzwi gabinetu.
Król sam poszedł otworzyć i zobaczył Colberta, którego pierwszem słowem było:
— Pieniądze są w piwnicy Waszej Królewskiej Mości.
Ludwik zszedł do piwnicy i osobiście obejrzał baryłki z pogatunkowanem zlotem i srebrem, które, za staraniem Colberta, czterech ludzi, do niego należących, zatoczyło pod sklepienie, od którego klucz jeszcze tego rana król wręczył mu.
Po skończeniu tego przeglądu, Ludwik XIV-ty powrócił do siebie, a za nim Colbert, którego sztywności i chłodu nie ogrzał najmniejszy choćby promyk osobistego zadowolenia.
— Panie — odezwał się do niego król — co chcesz, abym ci dał w nagrodę za przywiązanie i prawość twoją.
— Nic zgoła, Najjaśniejszy Panie.
— Jakto, nic? nawet sposobności służenia mi?
— Niemniejbym ci służył, Najjaśniejszy Panie, choćbyś mi żadnej sposobności nie dał ku temu. Niepodobieństwem jest dla mnie przestać być najwierniejszym sługą królewskim.
— Zostaniesz intendentem skarbu, panie Colbert.
— Wszak jest nadintendent, Najjaśniejszy Panie.
— Właśnie.
— Najjaśniejszy Panie, nadintendent jest najpotężniejszym człowiekiem w królestwie.
— Tak sądzisz?... — wykrzyknął, czerwieniąc się, Ludwik XlV-ty.
— W prochby mnie starł w przeciągu tygodnia, Najjaśniejszy Panie; Wasza Królewska Mość polecasz mi kontrolę, do której nieodzowną jest siła. Przy nadintendencie intendent to znaczy niższość.
— Oparcia żądasz... nie polegasz więc na mnie?
— Miałem już zaszczyt powiedzieć Waszej Królewskiej Mości, iż za życia pana Mazariniego drugą figurą w królestwie był pan Fouquet; lecz ze śmiercią tamtego, on stał się pierwszą.
— Panie, dziś daję ci jeszcze swobodę mówienia mi wszystkiego, co ci się podoba; lecz pamiętaj, że jutro już tego nie ścierpię.
— W takim razie staję się bezużytecznym dla Waszej Królewskiej Mości.
— Już jesteś nim, skoro obawiasz się narażać, służąc mojej sprawie.
— Ja obawiam się tylko, aby mi nie zagrodzono drogi do tego.
— Czego więc żądasz?
— Żądam, aby Wasza Królewska Mość dodała mi pomocników w zajęciach intendentury.
— W takim razie urząd twój traci na wartości.
— Lecz zyskuje na bezpieczeństwie.
— Dobierz więc sobie towarzyszów.
— Panowie: Breteuil, Marin, Herrard.
— Jutro wyjdzie rozporządzenie.
— Dziękuję ci, Najjaśniejszy Panie!
— Czy to już wszystko, czego żądasz?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, jeszcze jednej rzeczy..
— Jakiej?
— Pozwól mi utworzyć izbę sprawiedliwości.
— Nacóż ona?
— By oddać pod sąd tych, co wzięli w antrepryzę pobór podatków, i tych, co dzierżawią dochody, a którzy od lat dziesięciu czynią nadużycia.
— Lecz... cóż im za to zrobią?
— Trzech pójdzie na szubienicę, to zmusi innych do oddania tego, co zagarnęli.
— Niepodobna mi jednak rozpocząć panowanie od wyroków śmierci, panie Colbert.
— Wypadnie, Najjaśniejszy Panie, jeżeli nie chcesz, aby przyszło je zakończyć skazywaniem na tortury.
Król nic nie odpowiedział.
— Czy przystaje Wasza Królewska Mość?
— Pomyśle nad tem.
— Po rozwadze już będzie zapóźno.
— Dlaczego?
— Gdyż mamy do czynienia z ludźmi silniejszymi od nas, jeżeli zostaną ostrzeżeni.
— Utwórz więc izbę sprawiedliwości.
— Dobrze, utworzę ją.
— Czy to wszystko już?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, pozostaje jeszcze jedna ważna rzecz. Jakie prawa przywiązuje Wasza Królewska Mość do tej intendentury?
— Ależ... ja nie wiem... są zwyczaje...
— Najjaśniejszy Panie, żądam, aby na tę intendenturę zostało przeniesione prawo odczytywania korespondencyj z Anglją.
— To niemożebne, mój panie, gdyż do tych korespondencyj zwołuje się radę; sam pan kardynał tak czynił.
— Sądziłem, że dziś rano Wasza Królewska Mość oświadczyła, iż rady mieć nie będzie.
— Tak, oświadczyłem.
— Niechże tedy Wasza Królewska Mość sam raczy wszystkie te listy, a nadewszystko z Anglji, odczytywać; przy tem szczególniej obstaję..
— Pan będziesz korespondencje te odbierał, a mnie zdawać będziesz z nich sprawę.
— Następnie, Najjaśniejszy Panie, co mam robić z finansami?
— Wszystko, czego nie robi pan Fouquet.
— Oto właśnie, czego od Waszej Królewskiej Mości żądałem. Dzięki, odchodzę spokojny.
To powiedziawszy, oddalił się; Ludwik XIV popatrzył za odchodzącym.
Colbert sto kroków jeszcze od Luwru nie uszedł, kiedy król odebrał depeszę z Anglji. Obejrzawszy kopertę na wszystkie strony, nagle ją odpieczętował i znalazł w niej list od króla Karola II-go.
Oto co król angielski pisał do swego królewskiego brata:
„Wasza Królewska Mość mocno zaniepokojony być musisz chorobą pana kardynała Mazarini; lecz ostateczny wynik tego niebezpieczeństwa może tylko wyjść na pożytek Waszej Królewskiej Mości. Kardynał skazany jest przez swego lekarza.. Dziękuję uprzejmie za łaskawą odpowiedź, udzieloną mi na moje oświadczenie, odnoszące się do lady Henryki Stuart, siostry mojej; księżniczka wyruszy za tydzień do Paryża wraz z swoim dworem.
„Miło mi jest widzieć ojcowską przychylność, jaką mi Wasza Królewska Mość okazałeś, tem słuszniejsze dającą mi prawo do uczuć braterskich. A nadewszystko miło mi jest dowieść Waszej Królewskiej Mości, ile mnie wszystko zajmuje, co tylko podobać ci się może.
Każesz Wasza Królewska Mość tajemnie fortyfikować Belle-Isle-en-Mer. To niesprawiedliwie. Pomiędzy nami nigdy nie przyjdzie do wojny. Nie zatrważają mnie, lecz zasmucają te środki ostrożności...
Daremnie Wasza Królewska Mość miljony wydajesz na ten cel, powiedz to swoim ministrom, i wierzaj, że policja moja dobrze jest powiadomioną w podobnym wypadku, wyświadcz mi, mój bracie, podobną przysługę“.
Król szarpnął gwałtownie za dzwonek, kamerdyner się ukazał.
— Tylko co wyszedł stąd pan Colbert i nie może być daleko... Przywołać go — rzekł.
Kamerdyner już wychodził, aby spełnić rozkaz, nagle król go zatrzymał.
— Nie, nie — zawołał. — Widzę ja tego człowieka w tem knowaniu. Belle-Isle do Fouqueta należy; ufortyfikowania są spiskiem pana Fouqueta, Odkrycie tego spisku to upadek nadintendenta, a odkrycie pochodzi z korespondencji z Anglją; oto dlaczego Colbert chciał mieć te korespondencje w ręku. O!... nie mogę jednakże całej siły mojej w tym człowieku pokładać; on jest tylko głową, a mnie potrzeba ramienia.
— Miałem — rzekł, zwracając się do kamerdynera — pewnego porucznika muszkieterów?..
— Tak, Najjaśniejszy Panie; pana d‘Artagnana.
— Porzucił on chwilowo moją służbę?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Trzeba go odnaleźć, i niech tu jutro od rana będzie.
Kamerdyner skłonił się i wyszedł.
— Trzynaście miljonów w mojej piwnicy — rzekł wtedy król do siebie — Colbertowi powierzam kasę, a d‘Artagnanowi szpadę moją, i jestem już królem!...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.