Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Nic nie zakłóciło spokoju w podróży; pod pozorem, na który nikt nie uważał, pan Wardes wymknął się naprzód. Poprowadził z sobą Manicampa, którego jednostajny humor stanowił dla niego jakąś równowagę.
Buckingham i Bragelonne jednając sobie przyjaźń hrabiego de Guiche, przez cały ciąg podróży przesadzali się w pochwałach dla księżniczki.
Ale Bragelonne starał się, aby koncert pochwał składał się z trio, nie zaś brzmiał solo, jak tego pragnęli hrabia de Guiche i książę.
Ta metoda harmonji podobała się bardzo królowej matce, nie była zaś także nieprzyjemną młodej księżniczce, zalotnej jak szatan, który, bez obawy o swoją cnotę, podaje sposobność do niebezpieczeństwa.
Raul, odgadując zwodniczość tej kobiety i mając serce czyste, nie pozwolił się ranić, zimny więc i obojętny przybył do stolicy państwa. Niekiedy w drodze rozmawiał z królową angielską o upojeniu, jakie księżniczka rozlewała wokoło siebie, a matka, wytrawna w szkole nieszczęścia, odpowiadała.
— Henrjeta musiałaby być wielką panią, czy by się urodziła na tronie, czy w niskim stanie, bo ma wyobraźnię, kaprys i wolę.
Panowie de Wardes i Manicamp, jadący naprzód, donieśli o przybyciu księżniczki. Orszak więc jej spotkał w Nanterre szereg świetnych rycerzy i pojazdów. Był to książę, który z kawalerem Lotaryńskim, ulubieńcami i dworzanami królewskimi wyjechał na powitanie swojej narzeczonej.
W Saint-Germain księżniczka z matką, nieco strudzone podróżą, przesiadły się do pięknej karety, ciągnionej przez sześć ślicznych koni, ubranych w zaprzęgi białe i złote.
Z tego pojazdu, mającego baldachim, ozdobiony frendzlami i piórami, spoglądała młoda i piękna księżniczka, jak władczyni z tronu.
Książę, zbliżywszy się do karety, był olśniony jej blaskiem: objawił więc swoje zdumienie wyrazami tak jasnemi, że kawaler Lotaryński wzruszył ramionami, a hrabia Guiche i Buckingham uczuli boleść w sercu. Po odbyciu ceremonialnych grzeczności, cały orszak zdążał powoli do Paryża. Prezentowanie osób odbyło się prędko; księcia de Buckingham wraz z inną szlachtą angielską przedstawiono księciu. Książę zaledwie na nich zwrócił uwagę. Lecz w drodze, kiedy widział, jak Buckingham ustawicznie cisnął się do drzwiczek karety, zapytał kawalera Lotaryńskiego, stałego swego towarzysza:
— Co to za rycerz?...
— Dopiero co go przedstawiono Waszej Wysokości, — odpowiedział — jest to piękny książę de Buckingham.
— Czy tak?...
— Kawaler księżny, — dodał ulubieniec tonem, jaki tylko zawistni umieją nadać najprostszym wyrażeniom.
— Co to ma znaczyć?... — zapytał książę.
— Mówiłem — kawaler.
— Więc księżna ma kawalera z urzędu?...
— Ba!... zdaje mi się, że książę widzi równie dobrze jak ja, spojrzyj, jak się śmieją i wdzięczą ci dwaj panowie.
— Chyba trzej?...
— A tak; patrzaj, że i Guiche w ich liczbie.
— Tak, nieinaczej; ale czegóż to dowodzi?... Chyba, tego, że księżna ma dwóch kawalerów zamiast jednego.
Książe wolał porzucić ten temat.
— Księżna jest ładna — rzekł od niechcenia, jakby mówił o jakiej obcej.
— Zapewne, ale, Mości książę, ty jesteś piękniejszy od żony.
— Ale powiedz mi, czy jestem piękniejszy od Buckinghama?..
— Zapewne, a i on to sam czuje, bo patrz, Mości książę, jak się wdzięczy do twojej narzeczonej, abyś go nie przewyższył we wdziękach.
Książę okazał zniecierpliwienie, lecz, widząc uśmiech zadowolenia na ustach kawalera, puścił konie kłusem.
— Zresztą — rzekł — dlaczegóż dłużej mam się zajmować moją kuzynką?... alboż jej nie znam?... alboż nie byłem razem z nią wychowany?...
— O!... przebacz Mości książę, wielka w niej od tego czasu zaszła zmiana — rzekł kawaler. — W owym czasie, o którym mówisz, mniej była świetną, a nadewszystko mniej dumną, mianowicie tego wieczora, jeżeli sobie przypominasz, Mości książę, kiedy król nie chciał z nią tańczyć, mówiąc, że jest brzydka i źle ubrana.
Na te słowa, książe orleański zmarszczył brwi; nie było to pochlebnem dla niego zaślubiać księżniczkę, którą król lekceważył w młodości.
Może chciał coś odpowiedzieć, ale w tej chwili hrabia de Guiche opuścił karetę i zbliżył się do niego.
Zdaleka, widząc księcia i rycerza rozmawiającego, instyktem odgadywał ich rozmowę.
Książę Lotaryński bądź umyślnie, bądź nierozważnie, odezwał się do przybywającego:
— Hrabio, dobry masz gust.
— Dziękuję za komplement, — odpowiedział hrabia, — lecz z jakiego powodu mówisz pan o tem?...
— Odwołuję się do Jego Królewskiej Wysokości.
— Zapewne — odezwał się książę — Guiche wie dobrze, że uważam go za doskonałego rycerza.
— Hrabio, jak mi się zdaje, jesteś przy księżnej już tydzień?... — zagadnął kawaler.
— Tak jest, — odpowiedział hrabia, rumieniąc się mimowoli.
— A więc powiedz nam szczerze, co myślisz o niej?...
— O niej?... — powtórzył osłupiały de Guiche.
— Tak jest, o jej osobie, naturalnie...
— Jest piękna! — odparł wreszcie.
— Ale czy ma rozum?... — zapytał książę.
— Tak sądzę.
— A pan Buckingham, czy go ma także?... — dodał kawaler.
— Nie wiem.
— Ja myślę, że go ma, — mówił kawaler — bo wciąż rozśmiesza księżnę i ona widać lubi jego towarzystwo, a kobieta rozumna nie lubi rozmawiać z głupcem.
— Zatem ma rozum — naiwnie odpowiedział de Guiche, któremu na pomoc nagle przybył Raul, widząc go w przykrem położeniu. Przybyły starał się zmienić treść rozmowy.
Wjazd był świetny i wesoły. Król, pragnąc uczcić brata, polecił, aby wszystko było przepyszne.
Skoro księżne zajęły przygotowane dla nich apartamenty, skoro tylko nieco wypoczęły, mężczyźni wrócili do swoich zwykłych zatrudnień.
Bragelonne zaczął od wyszukiwania swego ojca. Athos wyjechał do Blois. Chciał znaleźć pana d‘Artagnana. Lecz, że ten zajęty był zorganizowaniem nowego dworu wojskowego dla króla, znaleźć go nie było łatwo. Zwrócił się więc do hrabiego de Guiche. Hrabia z krawcami i Manicampem odbywał narady, które mu zajęły cały dzień. Gorzej jeszcze było z księciem de Buckinghamem. Ten kupował konie po koniach, djamenty po djamentach. Paryż pełen jest hafciarek, jubilerów, krawców, a on prawie wszystkich zarzucił robotą. Pomiędzy hrabią de Guiche a nim nastąpiło współzawodnictwo, na które książę wydał miljon, a marszałek de Grammont wyznaczył hrabiemu de Guiche tylko sześćdziesiąt tysięcy luidorów. Buckingham śmiał się i wydawał swój miljon. Hrabia de Guiche wzdychał i rwałby był sobie włosy, gdyby nie de Wardes.
— Zaciągaj długi — mówił ze śmiechem.
Ta rada do tego stopnia podobała się hrabiemu, że nierozsądnie trwonił majątek wtedy, gdy Buckingham tylko wyrzucał pieniądze.
Wieść o tej rozrzutności tak dalece zainteresowała Paryż, że cuda opowiadano o pałacu księcia Buckinghama i pałacu de Grammont.
Tymczasem księżna spoczywała, a Raul pisał do panny de la Valliere.
Już cztery listy wyszły z pod jego pióra, a na żaden nie otrzymał odpowiedzi, gdy oto tego samego dnia, w którym miał się odbyć obrzęd zaślubin księcia w kaplicy pałacu królewskiego, ubierającemu się Raulowi zapowiedziano pana Malicorna.
— Ten pan przybywa z Blois, — zauważył lokaj.
— Niech wejdzie — z żywością zawołał Raul.
Malicorne wszedł z pysznym mieczem u boku, kłaniając się grzecznie.
— Panie de Bragelonne — rzekł — przynoszę panu najpiękniejsze ukłony od pewnej damy.
Raul zapłonił się.
— Od damy z Blois?...
— Tak panie, od panny de Montalais.
— Dziękuje, bardzo dziękuje, teraz pana przypominam sobie i czegóż żąda ode mnie panna de Montalais?...
Malicorne dobył z kieszeni aż cztery listy, które oddał Raulowi.
— Moje listy!... — rzekł blednąc, — moje listy, nawet nie odpieczętowane.
— O!... te listy nie zastały w Blois osób, do których były adresowane i dlatego zostają zwrócone panu.
— Więc panna da la Valiere wyjechała z Blois?... zawołał Raul.
— Osiem dni temu.
— A gdzież się znajduje teraz?...
— Powinna być w Paryżu.
— Lecz jakże się dowiedziano, że to listy ode mnie?...
— Panna de Montalais poznała pańskie pismo i pieczątki.
Raul uśmiechnął się.
— To bardzo grzecznie ze strony panny Aurory — rzekł, — zawsze dobra i łaskawa.
— Zawsze, panie.
— Czy była łaskawa dać panu adres panny de la Valliere, bo gdzież jej szukać w Paryżu?...
Malicorne wyjął z kieszeni nową paczkę listów.
— Może tutaj rzekł — znajdziesz pan, co pragniesz wiedzieć.
Raul rozłamał pieczątkę, pismo było panny Aurory i te zawierało wyrazy:
— Co to ma znaczyć, panie?... — zapytał Malicorna — pan musisz wiedzieć.
— Panna Aurora zabroniła mi mówić.
Raul spojrzał na tę szczególną figurę i zamilkł.
— Ale czy to dla mnie szczęście, czy nieszczęście?... — zapytał.
— Zobaczysz pan.
— Bardzo pan jesteś dyskretny.
— Panie, proszę pana o jedną łaskę.
— A pan mi nie chcesz łaski wyświadczyć!
— Usprawiedliwię się.
— To powiedz pan.
— Pragnę widzieć obrzęd weselny, ale pomimo zabiegów, nie mogłem dostać biletu. Czy pan nie mógłbyś mi go wyjednać?...
— Dlaczego nie?...
— O!... uczyń to pan dla mnie.
— Pójdź pan ze mną.
— Mocno jestem obowiązany.
— Sądzę, że pan jesteś przyjacielem Manicampa?
— Tak, panie. Lecz dziś rano, gdym patrzył, jak się ubiera, upuściłem butelkę z czernidłem na jego nową suknię, za co mnie wyzwał i musiałem uciekać. Oto dlaczego nie mam biletu.
— Rozumiem — rzekł Raul. — Znam Manicampa, wiem, że gotów jest zabić za tak ciężkie przewinienie; ale nagrodzę to panu, biorę płaszcz i służę za przewodnika.