Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXI.
ZDZIWIENIE RAULA.

Księżniczka wzięła ślub w kaplicy Pałacu Królewskiego, wobec mnóstwa dworzan, skrupulatnie wybranych.
Pomimo to, Raul, wywiązując się z przyrzeczenia, wprowadził pana Malicorne, pragnącego ujrzeć weselne obrzędy.
Kiedy dopełnił tego zobowiązania, zbliżył się do hrabiego de Guiche, który, jakby naprzekór świetnemu strojowi, miał twarz tak zmienioną od boleści, że tylko sam Buckingham mógł z nim walczyć o bladość.
— Bądź ostrożnym, hrabio — rzekł Raul, zbliżając się do przyjaciela i zamierzając wesprzeć go w chwili, kiedy arcybiskup błogosławił małżonków.
Po skończeniu obrzędu, król i królowa przeszli do wielkiego salonu, gdzie ukazała się Madame i jej orszak. Uważano, że królowa matka, spoglądając na Buckinghama z pod oka i zadumana, schyliła się do pani Monteville, mówiąc.
— Czy nie jest podobny do ojca?...
Uważano również, że książe, brat królewski spoglądał po wszystkich i zdawał się być niezadowolony. Po przedstawieniu książąt i posłów, zażądał książę od króla pozwolenia przedstawienia mu, również jak księżnej swojej małżonce, osób składających dwór jego.
— Czy wiesz, wicehrabio — rzekł książę Kondeusz cicho do Raula — że dom księcia uformowany jest przez człowieka z delikatnym smakiem, że wcale przystojne napotykamy twarze?...
— Zupełnie nie wiem o tem, Mości książę — odpowiedział Raul.
— Udajesz.
— Jakto, Mości książę?
— Jesteś przyjacielem hrabiego de Guiche, a hrabia jest poufałym księcia.
— Prawda, Mości książę; lecz ponieważ nic mnie to nie obchodziło, nie pytałem hrabiego, hrabia zaś niepytany, nic nie mówił.
— A Manicamp?
— Prawda, widziałem pana de Manicamp w Hawrze i w drodze, lecz również jak hrabiego o nic go nie bytałem. Zresztą, alboż Manicamp wie o czem, będąc podrzędną osobą?
— A! mój kochany wicehrabio — rzekł książę — skądże przybywasz, że nie wiesz, iż właśnie owe podrzędne osoby cały wpływ wywierają; przekonam cię, że tu wszystko dzieje się na przedstawienie pana de Manicamp hrabiemu de Guiche, a następnie na przedstawienie hrabiego księciu.
— Wcale o tem nie wiedziałem — odpowiedział Raul — zupełnie nową wiadomość Wasza książęca mość raczyłeś mi powiedzieć.
— Wierzę ci, chociaż wydaje mi się to niepodobnem; ale niedługo będziemy czekać; oto postępuje skrzydlaty szwadron, jak mówiła dobra królowa Katarzyna. Na honor, niczego twarze.
W rzeczy samej tłum młodych dziewic wszedł do sali pod przywództwem pani de Navaille, a winniśmy oddać słuszność panu de Manicamp, że, jeżeli miał jaki udział w wyborze dworu książęcego, jego protegowane zaćmiewały blaskiem urody swoje inne rówiennice, co sam książę, znawca wszelkiego rodzaju piękności, przyznawał zupełnie.
Młoda, z jasnemi włosami dziewica, mająca najwyżej lat dwadzieścia jeden, której błękitne oczy rzucały błyskawice, postępowała na czele i była pierwsza przedstawioną.
— Panna de Tonnay-Charente — rzekła do księcia pani de Navaille.
Książę powtórzył nazwisko, kłaniając się księżnie.
— Panna de Tonnay-Charente.
— Bardzo przyjemna osoba — rzekł książę do Raula.
— Wistocie ładna — odpowiedział Raul — chociaż robi wrażenie zbyt dumnej.
— Znamy się na tem, wicehrabio; za trzy miesiące obłaskawi się nieco; ale patrzaj, nowa piękność.
— A nawet znajoma mi piękność — odpowiedział Raul.
— Panna Aurora de Montalais — rzekła pani de Navaile.
Tak imię jak i nazwisko powtórzył brat królewski.
— Przez Boga!... — zawołał Raul, zwracając oczy na drzwi, przez które wchodziły damy.
— Cóż tam takiego?... — zapytał książę — czy za panną Aurorą de Montalais tak wykrzyknąłeś?
— Nie, mości książę — odpowiedział Raul, blady i drżący.
— Jeżeli nie za panną Aurorą de Montalais, to pewnie za tą blondyną, która po niej nadchodzi. Na honor, śliczne oczy! nieco za szczupła, ale ma wiele wdzięku.
— Panna de la Baume Le blanc de la Valliere — rzekła pani de Navaille.
To nazwisko odbiło się w głębi piersi Raula i mgła wzrok mu zakryła.
Nie widział nic i nie słyszał, tak, że książę, nie znajdując w nim echa swoich żarcików, oddalił się, aby zbliska patrzeć na młode piękności.
— Ludwika tutaj? Ludwika damą honorową księżny?... — mówił do siebie Raul.
I oczy jego, nie mogąc pokonać umysłu, przeniosły się z Ludwiki na Montalais, to znowu odwrotnie. Zresztą Montalais pozbyła się już przybranej lękliwości, którą okazywała w czasie przedstawienia i ukłonów.
Panna de Montalais spoglądała więc z niejaką pewnością po wszystkich obecnych i, znalazłszy Raula, bawiła się jego zdziwieniem, w jakie go wprowadziło spotkanie jej i Ludwiki.
Co do Ludwiki, czy to z wrodzonej lękliwości, czy z innej nieodgadnionej przyczyny, stała ona ze spuszczonemi oczami, zmieszana i jakby olśniona i coraz bardziej w tył się cofała, pomimo znaków, dawanych jej przez Montalais.
Wszystko to było dla Raula nieodgadnionem, a biedny wicehrabia wiele potrzebował wiedzieć, aby się mógł uspokoić.
Udał się więc do panny de la Valliere i powitał ją z uszanowaniem.
Ludwika zmieszała się i nie mogła mówić; Montalais przybyła jej w pomoc.
— A co — rzekła — i my w Paryżu, panie wicehrabio.
— Widzę i cieszę się z tego — odpowiedział Raul z uśmiechem — lecz właśnie obecność pań wprawia mnie w podziw i pragnąłbym usłyszeć, jakim to sposobem się stało.
Malicorne zbliżył się ze swoim miłym uśmiechem.
— Oddal się, panie Malicorne — rzekła Montalais — a! jaki żeś pan nieznośny.
Malicorne przygryzł usta i cofnął się o dwa kroki, nic nie odpowiedziawszy.
Tylko uśmiech jego zmienił wyraz i ze szczerego stał się szyderczym.
— Pan chcesz objaśnienia, wicehrabio?... — zapytała Montalais.
— Zdaje mi się, że słuszne moje żądanie; panna de la Valliere jest damą honorową...
— Dlaczegóż nie ma nią być, kiedy ja nią jestem?... — odrzekła Montalais.
— Żegnam panie — mówił Raul, widząc, że nie chciano mu wprost odpowiedzieć.
— Jesteś pan niezadowolony, wicehrabio.
— Ja?
— Niech powie Ludwika.
— Może pan de Bragelonne myśli, że godność jest dla mnie za wielka — wyjąkała Ludwika.
— Bynajmniej — odparł żywo Raul, — wiesz pani dobrze, że innego jestem przekonania, i że nawet tytułu królowej nie uważałbym dla ciebie za zbyt wielki. To tylko mnie zadziwia, że cię dzisiaj i niespodziewanie spotykam tutaj.
— A! prawda — odpowiedziała Montalais ze zwykłem trzpiotostwem. — Nie wiesz o niczem i wiedzieć nie możesz. Pan de Bragelonne pisał do ciebie cztery listy, a że tylko twoja matka była w Blois obecna, trzeba było się starać, aby one nie wpadły w jej ręce; ja przejmowałam je i wszystkie razem odesłałam panu Raulowi, który sądził, że jesteś w Blois a nie w Paryżu, i nie wiedział o twojem wyniesieniu.
— A dlaczegóż nie uprzedziłaś pana Raula, jak cię o to prosiłam?... — zawołała Ludwika.
— Dlatego, aby nie rozumował i nie domyślał się, jakim sposobom pozyskałyśmy tę godność.
— Czyż jestem tak surowy?... — zapytał Raul.
— Zresztą — dodała Montalais — nie na rękę było mi o tem donosić. Kiedym miała do Paryża wyjeżdżać, Ludwika płakała gorzkiemi łzami; wytłumacz pan to sobie, jak ci się podoba: prosiłam zatem mojego protektora, aby taka samą nominację, jak dla mnie, wyjednał i dla Ludwiki i uzyskał ją. Ludwika wyjechała dla przygotowania strojów, a ja zostałam w Blois i odbierałam pańskie listy, które ci zwróciłam, dodając jeden wyraz, przyrzekający niespodziankę. Otóż jest dzisiejsza niespodzianka, i sądzę, że pan z niej jesteś zadowolony. Panie Malicorne, pójdźmy i zostawmy ich samych, bo zapewne mają o czem pomówić. A co, panie Malicorne, czy to nie zaszczyt podać rękę damie honorowej?
— Przebacz, pani — rzekł Raul, zatrzymując płochą dziewczynę i nadając swoim wyrazom powagę, sprzeczną z lekkomyślnością panny de Montalais — przebacz, ale chcę wiedzieć nazwisko protektora; bo jeżeli on tobą, pani, opiekuje się, to czyni zapewne dla ważnych powodów. — Raul ukłonił się — ale nie sądzę, aby dla tej samej przyczyny opiekował się panną de la Valliere.
— A! mój Boże — odpowiedziała z prostotą Ludwika — rzecz bardzo prosta i nie myślę wcale jej ukrywać. Moim protektorem jest pan Malicorne.
Raul sądził, że z niego zażartowano; zwrócił się jednak ku Malicornowi, który już oddalił się z panną de Montalais.
Panna de la Valliere chciała udać się za swoją przyjaciółka; lecz Raul zatrzymał ją z łagodną powagą.
— Ludwiko, jeden wyraz.
— Ależ, panie — odpowiedziała Ludwika — jesteśmy sami. Wszyscy odeszli... mogą się niepokoić, szukać nas...
— Nie lękaj się, pani — odpowiedział z uśmiechem młodzieniec — ani ja, ani pani nie jesteśmy tak wielkiemi figurami, aby na nas zwracano uwagę.
— Ale moje obowiązki, panie Raulu?
Badź pani spokojna, ja znam zwyczaje dworskie; obowiązki twoje rozpoczną się dopiero od jutra, masz więc tyle czasu, ile potrzeba na udzielenie objaśnień, o które cię prosiłem.
I, podawszy jej rękę, zaprowadzał młodą dziewicę do galerji, obok sali audjencjonalnej, której okna wychodziły na plac. Wszyscy cisnęli się do środkowego okna, które, opatrzone balkonem, służyło za miejsce dogodne do patrzenia na powolne przygotowania do odjazdu. Raul otworzył jedno z bocznych okien i tam pozostał z panną de la Valliere.
— Ludwiko — rzekł — wiesz, że od dzieciństwa kochałem cię, jak siostrę, i z ufnością powierzałem ci tak moje cierpienia, jak i nadzieje.
— Tak, panie, wiem o tem — odpowiedziała cicho Ludwika.
— Ty także przywykłaś okazywać mi tę samą przyjaźń i zaufanie; dlaczegóż zatem w tym razie nie byłaś moją przyjaciółką i nie zaufałaś mi?...
La Valliere nic nie odpowiedziała.
— Sądziłem, że mnie kochasz — rzekł Raul, którego głos stawał się coraz bardziej drżącym — sądziłem, że wszystkie moje myśli o naszem wspólnem szczęściu potwierdzasz, kiedyśmy oboje przechadzali się po wielkiej ulicy Cour Cheverny i pod cieniem lip szpaleru w Blois. Cóż mi odpowiesz, Ludwiko?...
I umilkł.
— Miałażbyś mnie już nie kochać?... — zapytał po chwili z westchnieniem.
— Ja tego nie mówię — cicho odpowiedziała Ludwika.
— Zatem powiedz, że kochasz, błagam cię; w tobie złożyłem wszystkie moje nadzieje i ciebie z wielu wybrałem dla prostoty i dobroci twego charakteru. Ludwiko, niech cię dwór nie olśniewa swym blaskiem; tu wszystko, co piękne, szpetnieje. Ludwiko, bez wybiegów, czy mam wierzyć słowom panny de Montalais?... Ludwiko, czyś dlatego przybyła do Paryża, że mnie nie było w Blois?...
La Valliere zarumieniła się i zakryła twarz rękoma.
— Tak, wszak prawda?... — zawołał Raul w uniesieniu — tak, niezawodnie dlatego przybyłaś. O!... kocham cię, jak nigdy nie kochałem. Dzięki ci, dzięki za to poświęcenie; lecz winienem się starać, aby cię osłonić od wszelkiej zniewagi i ochronić od wszelkiej plamy; Ludwiko, panna honorowa na dworze młodej księżniczki, w czasach lekkich obyczajów i płochej miłości, jest narażona na wszelkiego rodzaju zniewagi, to nie dla ciebie miejsce, Ludwiko; ażeby cię szanowano, musisz iść za mąż. Oto moja ręka, Ludwiko, podaj mi twoją.
— A twój ojciec?...
— Zostawia mnie panem mojej woli.
— Przecież...
— Rozumiem cię, Ludwiko, zażądam jego pozwolenia.
— O!... panie, zastanów się i rozważ... Zaczekaj.
— Zaczekać, to niepodobna; zastanawiać się?... Ludwiko, zastanawiać się, kiedy idzie o ciebie, podaj mi rękę, Ludwiko; jestem panem swojej woli, a ojciec ją zatwierdzi, zaręczam ci; podaj rękę, nie daj czekać i odpowiedz chociaż jeden wyraz, abym nie sądził, że dość ci było wstąpić na dwór, odetchnąć jego powietrzem i spojrzeć na uśmiech króla i królowej, ażeby się zmienić.
Zaledwie Raul wymówił te wyrazy, La Valliere zbladła jak śmierć, zapewne lękając się uniesienia młodzieńca.
Szybkiem więc jak myśl poruszeniem, podała Raulowi obie ręce. I, wyrwawszy je nagle, uciekła.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.