Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII.
KSIĄŻĘ JEST ZAZDROSNY O PANA BUCKINGHAMA.

Kiedy hrabia de la Fere w towarzystwie Raula jechał do Paryża, Pałac Królewski był widownia sceny, którą Moliere nazwałby dobrą komedią.
Było to w cztery dni po ślubie, kiedy książę, zjadłszy naprędce śniadanie, przeszedł do przedpokoju ze zwieszoną wargą i zmarszczonemi brwiami, śniadanie było smutne. Księżna jadła w swoim apartamencie. Książę zatem w nielicznem przebywał towarzystwie. Kawaler Lotaryński i Manicamp byli jedynymi biesiadnikami, a przez trzy kwadranse śniadania, nikt nie wyrzekł ani słowa.
Manicamp, mniej zbliżony do księcia niż kawaler Lotaryński, śledził w oczach księcia przyczyny złego humoru. Kawaler Lotaryński, nie potrzebując niczego zgadywać, albowiem wiedział o wszystkiem, jadł z ogromnym apetytem, bawiąc się gniewem księcia i pomieszaniem Manicampa. Jedząc, zmuszał do pozostania przy stole księcia. Książe żałował nieraz, że pozwolił kawalerowi Lotaryńskiemu wywierać na siebie tak silny wpływ, który uwalniał go od wszelkiej etykiety. Książę to wznosił oczy w górę, to je opuszczał na pasztet, który kawaler atakował mężnie, wreszcie, znudzony, zaczął robić miny, którychby mu Arlekin pozazdrościł. Nakoniec, nie mógł wytrzymać i przy wetach, powstawszy rozgniewany, zostawił kawalera Lotaryńskiego przy śniadaniu. Widząc, że książę wstaje, powstał i Manicamp z serwetą w ręku. Książę spiesznie wybiegł do przedpokojów i zastawszy odźwiernego, wydał mu cicho jakiś rozkaz. Następnie, skracając drogę, aby nie przechodzić przez salę jadalną, przebiegi swoje gabinety i udał się do królowej matki, która o tej porze modliła się zazwyczaj.
Była dziesiąta godzina zrana. Anna Austriacka pisała, gdy, książę wszedł. Królowa bardzo lubiła tego syna, za jego piękne oblicze i łagodny charakter. Książę w samej rzeczy był czuły, a nawet jak na członka rodziny królewskiej, zniewieściały. Używał zwykle z matką owych pieszczot dziecinnych, które zawsze podobają się kobietom; Anna Austriacka, która pragnęła mieć córkę, znajdowała w owych synowskich czułościach niewinność kilkoletniego dziecięcia. Książę ilekroć był przy matce, podziwiał jej piękne ręce, radził kosmetyki i pachnidła, w których wyborze była wybredna i całował ją po rekach z owem dziecinnem pochlebstwem, które zdaje się nam być owocem samej miłości.
Anna Austriacka lubiła niemal, kiedy wchodzono do niej z miną kwaśną, oczami zapłonionemi i bladą twarzą; wiedziała bowiem, że ma udzielić pomocy słabszemu, albo bardziej upartemu. Pisała, mówimy, kiedy książę wszedł do modlitewni, coprawda nie z zapłakanemi oczyma, ale niespokojny, gniewny i nieprzytomny.
Roztargniony ucałował rękę matki i usiadł, zanim go upoważniła. Na dworze, pełnym etykiety, podobne uchybienie było dowodem silnego zapomnienia się, osobliwie ze strony Filipa, który był zawsze nadskakującym.
Musiała być ważna przyczyna, jeśli zapomniał się do togo stopnia.
— Co tobie, Filipie?... — zapytała Anna Austriacka, zwracając się do syna.
— A! pani — rzekł książę z wyrazem ubolewania.
— Wydajesz się bardzo zmartwionym — rzekła kładąc pióro.
— Nie inaczej, najdroższa matko.
— Słucham cię.
Filip otworzył usta, aby wyrzucić wszystkie żale, jakie mu serce krajały.
Lecz nagle zamilkł, a wszystko to, co miał na sercu, zebrało się w westchnieniu.
— Bo widzi mama... bo pewna kobieta...
— Czy chcesz mówić o swojej żonie?... — zapytała królowa z wyrazem żywej ciekawości.
— Tak, tak...
— O twojej żonie chcesz ze mną pomówić; dobrze, dobrze, mój synu. Jestem twoją matką, a żona twoja zawsze dla mnie obca, skoro jednak weszła w dom nasz, obchodzi mnie, i cokolwiek o niej powiesz...
— Moja matko — rzekł Filip — powiedz mi szczerze, czyś czego nie dostrzegła?
— Czegoś, Filipie!... to wyraz zatrważający. Czego, i cóż to ma znaczyć?
— Księżna jest ładna.
— Tak, więc cóż z tego?
— Ale nie jest to jednak piękność.
— Nie, ale z czasem może się stać pięknością, przekonaj się, jakie zmiany kilka lat na niej sprawiły. Zaręczam ci, ona się rozwinie; bo teraz ma zaledwie lat szesnaście. I ja w piętnastym roku byłam bardzo szczupła; bądź co bądź księżna jest ładna.
— Dlatego może się odznaczać.
— O! kobieta zwyczajna z jej wdziękami będzie znana, a cóż dopiero księżna.
— Ale ona była dobrze wychowaną?
— Królowa Henrjeta, jej matka, jest kobietą nieco zimną i zalotną, ale trudno jej zaprzeczyć najpiękniejszych uczuć. Wychowanie moralne księżniczki co do talentów mogło być zaniedbane, ale co do zasad wyborne; tak przynajmniej sądzę, znając ją z czasu pobytu we Francji; odkąd jednak powróciła do Anglji, nie mogę nic o niej powiedzieć.
— Co pani przez to pojmujesz?
— A! mój Boże; przecież nic innego tylko to, że niektórym osobom pomyślność zawraca głowy.
— Otóż, kiedy tak, to ja przyznam się, księżniczkę uważam za nieco lekką.
— Tylko nie przesadzaj, Filipie; ma ona dowcip i nieco zalotności, właściwej młodym kobietom; ale mój synu, ta wada u ludzi wysokiego znaczenia, stanowi zaletę na dworze. Księżniczka nieco zalotna otacza się pysznym dworem, a uśmiech jej szerzy okazałość, dowcip, odwagę; wierzaj mi, nawet wojsko lepiej walczy za monarchę, który ma piękną żonę.
— Wiesz, moja matko, że nie miałem chęci żenić się.
— A! tym razem zatrważasz mnie. Widać, masz coś przeciw księżnej?
— W rzeczy samej nie jestem bardzo zadowolony i chcę, aby o tem wiedziano.
— Filipie! Filipie!!...
— Moja żona nie do mnie należy; w każdej chwili wydziera się ode mnie. Rano wizyty, korespondencje, toaleta; wieczorem — bale i koncerty.
— Filipie, jesteś zazdrosny.
— Ja! A! Boże mnie zachowaj, niech sobie inni odgrywają rolę mężów zazdrosnych; ja jestem niezadowolony.
— Filipie, rzeczy, które zarzucasz żonie są całkiem niewinne, i jeżeli nie masz nic ważniejszego...
— Kobieta, nie będąc winną, może jednak niepokoić; są pewne okoliczności, pewne zdarzenia, pewne osoby, które niepokoją mężów najmniej zazdrosnych...
— Jakto? żona twoja po czterech dniach małżeństwa, miałaby kogo innego nad ciebie przekładać? Zastanów się, Filipie, co mówisz. Kiedy chcemy dużo dowieść, niczego nie dowodzimy.
Książę zrażony tonem matki, chciał coś odpowiedzieć; lecz zaledwie wyjąkał kilka niezrozumiałych wyrazów.
— Otóż widzisz, jak sam uznajesz swoją niesprawiedliwość.
— Bynajmniej — odrzekł Filip — i nawet dowiodę, że mam słuszność. Mówiłem o pewnych okolicznościach, o pewnych osobach; a więc uważaj pani.
Anna Austriacka udała zajęcie, jak każda kobieta, nawet królowa, objawia zwykle, słuchając nieporozumień małżeńskich.
— Odpowiedz mi, pani — rzekł Filip. — Dlaczego moja żona trzyma dwór złożony z anglików?
I założył ręce, patrząc w oczy matce, jakby sadził, że na ten zarzut nie może odpowiedzieć.
— Rzecz bardzo prosta — odpowiedziała Anna Austriacka — anglicy są jej ziomkami, a że wydali wiele aby jej towarzyszyć do Francji, nie byłoby politycznie odprawiać szlachtę, skorą do ofiar i poświęceń.
— Moja matko — rzekł Filip — piękne to poświęcenie opuścić kraj mglisty, a przybyć w ładne okolice, gdzie talarem więcej robi się blasku niż tam pięcioma... piękna ofiara przejechać sto mil z kobietą, która się kocha!
— Kocha? Filipie, co mówisz, pomyśl!...
— Nie inaczej.
— I któż to kocha księżne?
— Książę de Buckingham. Może zaprzeczysz mi, moja matko?
Anna Austriacka zarumieniła się i roześmiała jednocześnie. Nazwisko księcia de Buckingham przywiodło jej miłe i przykre zarazem wspomnienia.
— Buckinghamowie są szlachetni i waleczni — odpowiedziała śmiało.
— O... więc i matka broni zalotnika mojej żony!... — zawołał Filip w uniesieniu, które przy jego słabym charakterze objawiło się łzami.
— Mój synu — rzekła Anna Austriacka — wyrażenie to niegodne jest ciebie. Twoja żona nie ma zalotnika, a gdyby go miała, to pewnie nie księcia de Buckingham; ludzie, jemu podobni, powtarzam ci, są szlachetni i dumni, a gościnność jest dla nich świętą.
— Pani! Buckingham jest Anglikiem, a czyż Anglicy szanują książąt francuskich?
Anna zarumieniła się mocniej, niż wprzódy i odwróciła się niby dla poprawienia pióra, a rzeczywiście dla ukrycia pomieszania.
— Mój synu — rzekła po chwili — dobierasz wyrazów, które mnie mieszają; gniew twój zaślepia cię i dlatego, powtarzam... zastanów się.
— Nie potrzebuję zastanawiać się, bo widzę.
— Co widzisz?
— Widzę, że Buckingham nie opuszcza na krok mojej żony.
— Przyszedłeś więc do mnie, aby...
— Przyszedłem — przerwał Filip — aby oskarżyć i oświadczyć, że nie zniosę pana de Buckingham.
— I cóż uczynisz?...
— Poskarżę się przed królem.
— A król co ci odpowie?...
— O!... jeżeli nie zyskam sprawiedliwości, sam ją sobie wymierzę — odpowiedział Filip, z dziką energją, niezwykłą przy jego łagodnym charakterze.
— Co nazywasz sprawiedliwością?... — zapytała Anna Austrjacka z przestrachem.
— Chce, aby Buckingham opuścił moją żonę, wyjechał z Francji... dam mu poznać swoją wolę.
— Tym sposobem do niczego nie dojdziesz, mój drogi; jeżeli ty pogwałcisz gościnność, ja przeciw tobie odwołam się do surowości króla.
— Matko, ty mi grozisz!... — zawołał Filip zbolały — groźby, zamiast współczucia!
— Nie, ja ci nie grożę, ale miarkuję twoje uniesienie, mówię ci, że użyć przeciw panu de Buckingham, lub któremukolwiek Anglikowi, tak surowego środka, byłoby to zakłócić dwa przyjazne narody. Jakto!... książę, brat króla, nie umiałby znieść nawet prawdziwej obrazy, wobec politycznej potrzeby.
— O!... pani — odrzekł Filip — bądź dla mnie matką a nie królową, skoro do ciebie, jako syn przychodzę; pomiędzy mną a panem Buckingham dość będzie dwóch minut rozmowy.
— A właśnie ja tego zakazuję — rzekła królowa, — to nie jest godnem ciebie.
— Dobrze, ale objawię swoją wolę żonie.
— O!... — odrzekła Anna Austrjacka — nie udręczaj żony, mój synu i nie nakazuj jej tak groźnie. Żona pokonana niezawsze jest przekonaną.
— Zatem cóż mam czynić?... poradzę się moich przyjaciół.
— Tak, zapewne, może kawalera Lotaryńskiego albo pana de Wardes... Pozwól mi działać, Filipie, wszak o to ci chodzi, aby Buckingham się oddalił?
— Jak można najprędzej.
— A więc przyślij mi go, mój synu, uśmiechaj się do niego i nic nie mów żonie, królowi, ani nikomu. Rady szukaj tylko u mnie.
— Będę ci, matko, posłusznym.
— I będziesz zadowolony. Znajdź mi tylko księcia.
— To rzecz bardzo łatwa.
— A gdzież się znajduje, jak sądzisz?...
— U drzwi mojej żony, czeka na jej przebudzenie.
— Dobrze — zakończyła Anna Austrjacka, z udanym spokojem — powiedz mu, że chcę go widzieć.
Filip ucałował rękę matki i poszedł szukać pana de Buckingham.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.