Wicehrabia de Bragelonne/Tom III/Rozdział XLVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLVII.
WIECZERZA U KRÓLA.

Król usiadł do stołu, a za nim niewielka liczba zaproszonych osób zajęła miejsca po lewej i prawej stronie, stosownie do wskazówek, danych przez mistrza ceremonji, który przestrzegał porządku przy śniadaniu do stołu.
Król jadł przy oddzielnym stole, który stał wyżej, niż stoły sąsiednie, jakby na wzniesienia i był większy od innych. Król, młody i silny, lubiący łowy i wszystkie ćwiczenia, wymagające siły, miał w sobie tę gorącość krwi, która wrodzona jest Burbonom, która mianowicie prędko trawi i daje dobry apetyt.
Jadł prędko i dosyć chciwie.
Porthos, który z początku, przez uszanowanie, czekał, aż go trąci d‘Artagnan, widząc, jak się popisuje król, zwrócił się do muszkietera i rzekł półgłosem:
— Zdaje się, że mogę zacząć, patrzaj, jak Jego Królewska Mość zachęca mnie.
— Król je — rzekł d‘Artagnan — ale jednocześnie rozmawia, miej się więc na baczności, abyś, gdy do ciebie przemówi, nie miał pełnej gęby.
— Ale jak mi się gęba zapcha?... — zauważył Porthos.
— No — odpowiedział kapitan muszkieterów — to połknij zręcznie, kiedy król przemówi do ciebie.
— Prawda, to nic trudnego.
I od tej chwili, Porthos zaciął jeść z ugrzecznioną żarłocznością. Król kiedy niekiedy spoglądał na jedzących i jak znawca oceniał przymioty biesiadników.
— Panie du Vallon!... — wyrzekł.
Właśnie Porthos jadł salami z zająca i w jednej chwili połknął ogromny kawał.
Wygłoszenie nazwiska dreszczem go przejęło, aż mu zając zatrzymał się w gardle.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł głosem stłumionym, ale zrozumiałym.
— Niechaj podadzą panu du Vallon ten udziec jagnięcy — rzekł król — czy lubisz, panie du Vallon, młode mięso?
— Ja wszystko lubię, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Porthos.
A d‘Artagnan mu podszepnął:
— Wszystko co Wasza Królewska Mość mi przysyła.
Porthos powtórzył.
Król skinieniem głowy okazał zadowolenie.
— Dobrze ten je, kto się dobrze napracuje — odezwał się król uradowany, że ma naprzeciw siebie tak dobrze jedzącego, jak Porthos.
Porthos otrzymał półmisek, z jagnięciem i aż połowę włożył na swój talerz.
— A co?... — spytał król.
— Wyborne — spokojnie odpowiedział Porthos.
— Czy w twoich stronach, panie du Vallon, są tak tłuste barany?
— Najjaśniejszy Panie, sądzę, że w moich stronach, jak i wszędzie, co tylko jest najlepszego, przedewszystkiem do króla należy; zresztą ja nie jadam baraniny, tak przyrządzonej jak u Waszej Królewskiej Mości.
— Jakże więc jadasz?
— Ja każę przyrządzać całego baranka.
— A to jakim sposobem?
— A oto takim, Najjaśniejszy Panie; mój kucharz, zabawny Niemiec, nadziewa baranka małemi kiełbaskami, które sprowadza z Strasburga, serdelkami, które mu przywożą z Troyes, i skowronkami, które zamawia w Pithiviers; co prawda, nie wiem, jakim sposobem oddziela kości baranka, jakby u drobiu ale i wszystko mięso zaszywa w skórę. Kiedy się kraje na zrazy ten ogromny salceson, wychodzi z niego sok różowy, który przyjemny jest dla oka, a wyborny dla podniebienia.
I Porthos mlasnął językiem. Król zwrócił na niego zdumione oczy i, biorąc podawanego sobie bażanta, rzekł:
— Panie du Vallon, oto potrawa, którą przekładam nad inne. Jakto! więc całego barana?...
— Całego; tak, Najjaśniejszy Panie.
— Podać te bażanty panu du Vallon; widzę że to smakosz.
Rozkaz wykonano w jednej chwili.
Wtedy król, wracając do barana, znowu zapytał:
— I to nie jest za tłuste?
— Nie, Najjaśniejszy Panie; tłustość jednocześnie a sosem wypływa i unosi się z wierzchu; wtedy mój koniuszy, umyślnie na ten cel zrobioną srebrną łyżką, zbiera tłustość.
— A gdzie mieszkasz?... — zapytał król.
— W Pierrefonds, Najjaśniejszy Panie.
— W Pierrefonds: gdzie to, panie du Vallon, czy blisko Belle-Isle?
— O! nie, Najjaśniejszy Panie, Pierrefonds jest w Soissonais.
— Sądziłem, że mi mówiłeś o tych baranach, z przyczyny łąk słonych.
— Nie, Najjaśniejszy Panie, ja nie mam łąk słonych, a mimo to są wyborne.
Król zabrał się do legumin, nie spuszczając z oczu Porthosa, który jadł wybornie.
— Dobry masz apetyt, panie du Vallon — rzekł — wybornym jesteś biesiadnikiem.
— Na honor, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Porthos — gdybyś kiedy przybył do Pierrefonds, zjedlibyśmy sobie we dwóch barana; bo, jak widzę, i Waszej Królewskiej Mości nie zbywa na apetycie.
D‘Artagnan nogą trącił Porthosa pod stołem.
Porthos zarumienił się.
— W szczęśliwym wieku Waszej Królewskiej Mości — mówił dalej Porthos, chcąc się poprawić — służyłem w muszkieterach i nic mnie nie mogło nasycić. Wasza Królewska Mość ma dobry apetyt, jak miałem honor powiedzieć, ale potrawy wybiera delikatne i nie można go nazwać żarłokiem.
Król wydawał się uradowany komplementem swojego współzawodnika.
— Czy skosztujesz tych kremów?... — zapytał Porthosa.
— Najjaśniejszy Panie, tak łaskawie ze mną się obchodzisz, że muszę ci wyznać całą prawdę.
— Mów zatem, panie du Vallon, mów.
— Co do cukierniczych wyrobów, Najjaśniejszy Panie, znam się tylko na ciastach, byle nie były lekkie; wszystkie te pianki rozdymają żołądek i zajmują w nim miejsce, które co innego użyteczniej zająćby mogło.
— A! panowie — zawołał król, wskazując Porthosa — oto prawdziwy wzór gastronoma. Tak jedli nasi ojcowie, którzy dobrze umieli jeść — dodał Jego Królewska Mość — a my tymczasem jesteśmy tylko łakotnisiami.
To mówiąc, wziął talerz majonezu z drobiu i szynki.
Porthos zaś napoczął pasztetu z kuropatw.
Podczaszy napełnił szklankę Jego Królewskiej Mości.
— Daj mojego wina panu du Vallon — rzekł król.
Był to jeden z wielkich zaszczytów przy stole królewskim. D‘Artagnan ścisnął kolano przyjaciela.
— Jeżeli zdołasz połknąć te pół łba dzika — rzekł do Porthosa — zapewniam cię, że zostaniesz za rok księciem i panem.
— Zaraz — powolnie odpowiedział Porthos — spróbuję.
Kolej puhara niebawem nadeszła, albowiem król uważał sobie za przyjemność podniecać zacnego biesiadnika, i wszystko, cokolwiek podawano Porthosowi, sam wprzódy kosztował. Porthos zamiast zjeść pół łba, jak radził mu d‘Artagnan, zjadł cały
— To niepodobna — zauważył król półgłosem — aby szlachcic, który codziennie jada z tak dobrym apetytem, nie był najuczciwszym człowiekiem w mojem państwie.
— Czy słyszysz?... — rzekł d‘Artagnan do ucha swojemu przyjacielowi.
— Tak, sądzę, że mam nieco łaski u Jego Królewskiej Mości — odpowiedział Porthos, kołysząc się na krześle.
— O! płyniesz z pomyślnym wiatrem. Tak, tak.
Król i Porthos znowu zaczęli jeść ku wielkiemu zadowoleniu gości, z których niektórzy, przez chęć naśladowania, próbowali się z nimi, ale niebawem ustali w drodze. Król zarumienił się, uderzenie krwi do twarzy wskazywało nasycenie.
Nareszcie ukazały się wety. Król nie myślał już o Porthosie; oczy zwracał ku drzwiom wchodowym i słychać było, jak pytał, dlaczego pan de Saint-Agnan opóźnia swoje przyjście. Nakoniec, w chwili, kiedy Jego Królewska Mość dojadał konfitur ze śliwek, ukazał się pan de Saint-Agnan. Oczy królewskie, przyćmione na chwilę, nagle zajaśniały. Hrabia skierował się ku stołowi królewskiemu, a gdy się zbliżył, Ludwik XIV-ty podniósł się. Wszyscy powstali, nawet Porthos, który zajadał placek z migdałów i orzechów tak twardy, iż jego ciasta można było użyć do spojenia szczęk krokodyla. Wieczerza się skończyła.

KONIEC TOMU TRZECIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.