Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIV.
POSŁOWIE.

D‘Artagnan dowiedział się prawie o wszystkiem, cośmy tu powiedzieli, gdyż na dworze miał przyjaciół we wszystkich oficjalistach, dumnych z ukłonów, jakie im oddawał kapitan muszkieterów (a kapitan muszkieterów wiele znaczył); pochlebiało to ich miłości własnej, że byli uważani za mających znaczenie przez tak walecznego, jak d‘Artagnan, człowieka. D‘Artagnan dowiadywał się tym sposobem o wszystkiem, czego nie widział lub nie słyszał przeddzień.
Wiedział więc o posłuchaniu Colberta, o godzinie, oznaczonej dla posłów, wiedział, że będzie mowa o medalach, i wyprowadzając wnioski z tych kilku słów posłyszanych doszedł aż do pokojów królewskich, ażeby być obecnym w chwili obudzenia się królewskiego. Król obudził się bardzo wcześnie, co dowodziło, że spał niezbyt dobrze. Około godziny siódmej otworzył lekko drzwi. D‘Artagnan znajdował się na swojem miejscu. Jego Królewska Mość blady był, wydawał się zmęczonym, i niezupełnie jeszcze był ubrany.
— Każ mi pan zawołać pana de Saint-Agnan — rzekł król.
Saint-Agnan zapewne spodziewał się tego, gdyż, ubrany już pośpieszył do króla. W chwilę potem, król i Saint-Agnan wyszli, król szedł pierwszy. D‘Artagnan stał w oknie, wychodzącem na dziedziniec i nie patrzył nawet, dokąd król idzie. Możnaby powiedzieć, że wiedział to naprzód. Król poszedł do pokojów panien honorowych. Nie dziwiło to bynajmniej d‘Artagnana. On nie wątpił, że Jego Królewska Mość, chociaż mu La Valliere nic nie mówiła, popełnił jakiś błąd.
Król, wszedłszy do pokoju La Valliere i zastawszy go próżnym i widząc łóżko nietknięte, przeląkł się i zawołał Montalais. Montalais przybiegła, lecz zdziwienie jej było również wielkie, jak króla. Wszystko, co mogła powiedzieć, było to jedynie, że słyszała, jak La Valliere długo w nocy płakała, ona jednak, wiedząc, że król tam jest, nie śmiała wchodzić.
— I — rzekł król — nie domyślasz się, dokądby poszła?
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedziała Montalais — Ludwika jest bardzo sentymentalna i często widziałam, jak równo ze świtem wychodziła do ogrodu, może i teraz tam jest.
To było możliwe, i król udał się też natychmiast do ogrodu, aby szukać zbiegła. D‘Artagnan widział go bladego i rozmawiającego żywo z swoim towarzyszem.
— No, no — pomruknął — namiętność króla jest daleko większą, niż mniemałem, teraz czyni to, czego nigdy nie robił dla panny Mancini.
Król pokazał się w kwadrans potem, szukał wszędzie i, ma się rozumieć, nie znalazł. Saint-Agnan szedł za nim, chłodząc się kapeluszem i wypytując zmienionym głosem każdego, kogo spotkał. Manicamp także się z nim spotkał; wracał powoli do Fontainebleau, a kiedy inni wrócili w sześć godzin, on na to poświęcił dwadzieścia cztery.
— Nie widziałeś czasem panny La Valliere?... — zapytał go Saint-Agnan.
Na co Manicamp, zawsze roztargniony — odpowiedział, mniemając, że go pytają o Guicha:
— Dziękuję, hrabia ma się lepiej!
To powiedziawszy, poszedł do przedpokoju, gdzie zastawszy d‘Artagnana, zapytał, co znaczy to pomieszanie, jakie zauważył na obliczu królewskiem. D‘Artagnan odpowiedział, że się myli, gdyż król przeciwnie jest nadzwyczaj wesoły, ósma wybiła. Król zwykle o tej godzinie jadał śniadanie. Bo postanowione było w kodeksie etykiety dworskiej, że król o tej godzinie powinien mieć apetyt. Kazał je sobie podać w pokoju sypialnym; zjadł prędko. Saint-Agnan, z którym nie chciał się rozłączać, trzymał mu serwetę. Poczem król odbył kilka posłuchań wojskowych, podczas których posłał Saint-Agnana na zwiady.
I ciągle niecierpliwie, oczekując jego powrotu, doczekał się godziny dziewiątej i udał się do wielkiego gabinetu. Posłów było trzech holenderskich i dwóch hiszpańskich. Król ukłonił się im. W tejże chwili wszedł Saint-Agnan. Przyjście to było daleko ważniejsze dla króla, niż obecność posłów. To też przedewszystkiem uczynił znak pytający, na który Saint-Agnan odpowiedział znakiem zupełnego przeczenia. Król ledwie nie stracił przytomności, lecz że królowe, panowie i posłowie, mieli na niego oczy zwrócone, uczynił gwałtowny wysiłek i prosił ostatnich, aby mówili. Wówczas jeden z posłów hiszpańskich miał długą przemowę, w której dowodził korzyści związku z Hiszpanją.
Król przerwał mu, mówiąc:
— O! naturalnie to, co jest dla Francji, powinno być bardzo dobre dla Hiszpanii.
Te słowa, a nadewszystko ton, jakim były wymówione, sprawiły, że poseł zbladł, a królowe zaczerwieniły się; obie Hiszpanki uczuły się dotknięte w swej dumie i narodowości.
Następnie mówił poseł holenderski, użalając się na uprzedzenie, jakie król ma względem jego rządu. Król przerwał:
— Dziwi mię to bardzo, że pan się użalasz, kiedy przeciwnie ja, mając powody do użaleń, nie czynię tego wcale.
— Uskarżać się, Najjaśniejszy Panie! na Holandję i z jakiegoż powodu?
Król roześmiał się z goryczą.
— Czy nie myślisz pan przyganiać — rzekł król — moim uprzedzeniom przeciw rządowi, który pozwala uwłaczać mi publicznie?
— Najjaśniejszy Panie.
— Powiadam panu — podchwycił król, oburzając się daleko więcej z wiadomej przyczyny, niż ze względów politycznych — powiadam panu, że Holandja jest krajem, dającym przytułek wszystkim ludziom, mnie uwłaczającym.
— Ależ! Najjaśniejszy Panie!...
— A, chcesz pan dowodów? dobrze, łatwo je znaleźć; boskądże pochodzą te obrzydłe paszkwile, które przedstawiają mnie, jako panującego bez chwały i sławy? Skąd, jeżeli nie z waszych drukarni? I gdyby tu byli moi sekretarze, pokazałbym ci ich tytuły, z wydrukowanem nazwiskiem autora.
— Najjaśniejszy Panie!... — odrzekł poseł — paszkwil nie jest dziełem całego narodu. Byłożby słusznie, aby tak wielki król, jakim jesteś, Najjaśniejszy Panie, czynił odpowiedzialnym cały naród za zbrodnie kilku szaleńców, mrących z głodu.
— Niech i tak będzie! mniejsza o to. Ale kiedy mennica Amsterdamu wybija obrażające mnie medale, czyż to jest dziełem, tylko kilku szaleńców?
— Potrzeba — przemówił na to Holender — aby Wasza Królewska Mość zupełnie się przekonał...
Król patrzył ciągle na Colberta, ale Colbert milczał, udając, że nie widzi pytającego wzroku króla. Wówczas d‘Artagnan, zbliżywszy się, wydobył sztukę monety z kieszeni, a podając ją królowi, rzekł:
— Oto jest medal, o którym mowa.
Król wziął go.
Wtenczas spostrzegł wybite na nim zarozumiałe wyobrażenie Holandji, która jak Jozue zatrzymywała słońce z tym napisem:
In cunspectu meo stetit Sol.
— „Na mój widok słońce się zatrzymało!... — krzyknął król rozgniewany. — Cóż teraz, to chyba nie zaprzeczysz, mój panie?
— A słońce — rzekł d‘Artagnan — tu jest!
I wskazał na wszystkie ściany gabinetu, pokryte wyobrażeniem słońca, z tym napisem:
„Nee pluribus impar“.
Gniew Ludwika, podsycany prywatnemi zmartwieniami, nie potrzebował tej podniety, aby wybuchnąć, w oczach też widać było piorun, mający uderzyć. Lecz wzrok Colberta powstrzymał go. Poseł zaczął się tłumaczyć, mówiąc, że próżność narodowa nie pociąga żadnych następstw, że Holandja dumna jest z tego, iż z tak małemi zasobami może stanąć narówni z innemi wielkiemi narodami, a jeżeli duma ta upoiła cokolwiek jego rodaków, prosił króla, aby to puścił w niepamięć. Król zdawał się szukać rady, spojrzał na Colberta, ten milczał. Znów potem spojrzał na d‘Artagnana. Ten wzruszył ramionami.
Poruszenie to było usunięciem zapory dla gniewu królewskiego, hamowanego od dawna. Przytomni, nie wiedząc, jak daleko gniew ten uniesie króla, milczeli. Drugi poseł, korzystając z tego, zaczął także tłumaczyć się. Kiedy mówił, król, wpadając powoli w zamyślenie o osobistem cierpieniu, słuchał jego wzruszonego głosu, jak człowiek roztargniony słucha głosu kaskady. Jednocześnie d‘Artagnan zbliżył się do Saint-Agnana i głosem tak wyraźnym, aby i król słyszał, rzekł:
— A wiesz nowinę, hrabio?
— Jaką nowinę? — spytał Saint-Agnan.
— O pannie La Valliere.
Król zadrżał i mimowolnie postąpił ku rozmawiającym.
— I cóż jej się stało?... — zapytał Saint-Agnan.
— E! biedne dziecię — odrzekł d‘Artagnan — wstąpiła do klasztoru.
— Do klasztoru!... — wykrzyknął król, lecz uspokoił się, przypomniawszy sobie ważność chwili. Wszelako nie przestawał przysłuchiwać się z natężoną uwagą.
— Do jakiego klasztoru?... — spytał Saint-Agnan.
— Do Karmelitanek w Chaillot.
— Któż ci, u djabła, mówił o tem.
— A ona sama.
— Toś ją widział?
— Sam ją tam zaprowadziłem.
Król nie stracił z tego and słowa, burzył się i czerwienił.
— Ale dlaczegóż to uczyniła?... — spytał Saint-Agnan.
— Ponieważ biedna dziewczyna wypędzona została wczoraj z dworu — odrzekł d‘Artagnan.
Zaledwie wymówił te słowa, kiedy król, czyniąc nakazujące poruszenie, rzekł do posła:
— Dosyć tego, panie! dosyć!
Poczem, przystąpiwszy do kapitana, rzekł:
— Kto mówi, że La Valliere wstąpiła do klasztoru?
— Pan d‘Artagnan — odpowiedział ulubieniec.
— I mówisz pan prawdę?... — zapytał król, zwracając się do muszkietera.
— Niezaprzeczona to prawda.
Król zacisnął pięści i zbladł.
— I jeszcze coś mówiłeś, panie d‘Artagnan — podchwycił król.
— Nie wiem, Najjaśniejszy Panie.
— Dodałeś, że panna La Valliere została wypędzona z dworu.
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— I to także prawda?...
— Dowiedz się, Najjaśniejszy Panie.
— Ale od kogóż?...
— O!... — odrzekł d‘Artagnan, jakby nie chciał nikogo wymienić.
Król powstał gwałtownie, zapominając o posłach, ministrach, dworzanach i całej polityce. Królowa matka wstała również, gdyż i ona słyszała część tej rozmowy, a odgadła resztę. Księżna, upadająca z gniewu i strachu, powstała również, jak królowa matka, lecz, nie mogąc się utrzymać, padła na krzesło, które aż się w tył posunęło.
— Panowie!... — wyrzekł król — posłuchanie skończone, objawię odpowiedź, albo raczej moją wolę Hiszpanji i Holandji.
I nakazującym ruchem pożegnał posłów.
— Strzeż się, mój synu!... — rzekła królowa matka tonem oburzenia — strzeż się, nie jesteś, jak mi się zdaje, panem siebie samego.
— A!.. pani — odrzekł młody lew z pogróżką — jeżeli nie jestem panem siebie samego, potrafię być nim dla tych, bądź pani pewna, dla tych, co mi uwłaczają. Pójdź pan ze mną, panie d‘Artagnan.
I opuścił pokój, zostawiając wszystkich w osłupieniu i przestrachu.
Król, zszedłszy ze schodów, chciał iść przez dziedziniec.
— Wasza Królewska Mość myli się, nie tędy — rzekł d‘Artagnan.
— Wiem, ale idę do stajni!...
— Nie trzeba, Najjaśniejszy Panie, konie czekają gotowe na Waszą Królewską Mość.
Król odpowiedział tylko wzrokiem, ale wzrok ten przyrzekał więcej, niżby mogło wymagać trzech d‘Artagnanów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.