Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI.
U KSIĘŻNY.

Z zachowania się króla względem posłów, najmniej przewidujący rokowali wojnę. Posłowie nawet, sami nieświadomi tajemnic domowych króla, wytłumaczyli przeciw sobie te słynne słowa, wymówione przez króla:
„Jeżeli nie jestem panem siebie, będę dla tych, którzy mnie uwłaczają“.
Na szczęście dla losów Francji i Holandji, Colbert, wyszedłszy za posłami, cokolwiek objaśnił im znaczenie tych groźnych słów.
Wszelako królowa matka i księżna dobrze je zrozumiały i wróciły do siebie, jeżeli nie przestraszone, to przynajmniej trochę niespokojne. Księżna zwłaszcza przeczuwała, że gniew króla spadnie na nią, a że była śmiałą i dumną do najwyższego stopnia, zamiast szukać pomocy u królowej matki, wróciła do siebie, bynajmniej nie unikając spotkania się z królem. Od czasu do czasu Anna Austrjacka posyłała po wiadomość, czy król nie wrócił.
Rozmowa, jakiej zażądał król, miała być jednym z najbardziej zajmujących rozdziałów w historji serca króla i człowieka. Księżna zmieszała się zapowiedzianem przybyciem swego szwagra, gdyż nie spodziewała się go tak prędko.
Wreszcie wszedł, nie zauważywszy zdumienia księżnej. Dziwnie też wyglądał. Skutkiem jazdy na koniu, czerwony był, a suknie jego zapylone i w nieładzie, stanowiły widoczną sprzeczność z wytwornem ubraniem księżny, która zbladła pod warstwą różu. Król bez przemówienia usiadł. Księżna usiadła naprzeciw króla.
— Moja siostro — rzekł Ludwik — wiesz, że panna La Valliere uciekła tego rana od siebie, unosząc swoją boleść i rozpacz do klasztoru.
Przy wymawianiu tych słów, głos króla był szczególnie wzruszonym.
— Pierwszy raz słyszę o tem od Waszej Królewskiej Mości.
— A ja myślałbym, że się pani już dowiedziała tego rana w czasie posłuchania.
— Po wzruszeniu Waszej Królewskiej Mości, domyślałam się, że musiało stać się coś nadzwyczajnego.
Król, który był otwarty i szedł prosto do celu, rzekł:
— Moja siostro! dlaczegożeś usunęła od siebie pannę La Valliere?
— Bo mnie służba jej nie podobała się — odrzekła sucho księżna.
Król stał się pąsowym, a w oczach jego zapałał taki ogień, że, choć księżna była odważną, zaledwie zdołała go znieść.
Król powściągnął się jednak i mówił:
— Trzeba było bardzo ważnego powodu dla tak dobrej, jak ty, moja siostro, ażeby, wypędzając, odebrać dobre imię nietylko młodej dziewczynie, ale całej jej rodzinie. Wiesz, że Paryż ma oczy otwarte na postępowanie kobiet u dworu. Odesłać pannę honorową, jest to przypisać jej zbrodnię, lub conajmniej błąd jaki. Jakąż to zbrodnie? jaki błąd popełniła panna La Valliere?
— Ponieważ przyjąłeś obowiązek obrońcy panny La Valliere — rzekła zimno księżna — powiem ci to, chociaż nie jestem obowiązana nikomu z tego zdawać rachunku.
— Ani nawet królowi!... — krzyknął Ludwik, w uniesieniu kładąc na głowę kapelusz.
— Jeżeli taki przybierasz ton, pozostaje mi tylko złożyć mój ukłon Waszej Królewskiej Mości i zamilknąć.
— Nie chwytajmy się za słowa.
— Opieka, jaką Wasza Królewska Mość okrywa La Valliere, nakazuje mi uszanowanie.
— Powtarzam, nie chwytajmy się za słowa, wiesz pani dobrze, że, jako głowa szlachty francuskiej, winienem mieć w opiece sławę ich rodzin, gdy pani wypędzisz czy to pannę La Valliere, albo każda inną.
Księżna wzruszyła ramionami.
— Albo każdą inną, powtarzam — dodał król — a ponieważ takie postępowanie pozbawia dobrego imienia, chcę więc dowiedzieć się, co zaszło takiego, ażebym mógł albo potwierdzić, lub odwołać to postanowienie.
— Zmienić moje postanowienie?... — zawołała księżna wyniośle. — Jakto? jeżelim wypędziła od siebie jednę z mojego orszaku, Wasza Królewska Mość rozkażesz mi ją przyjąć napowrót.
Król milczał.
— Jako kobieta, nie ulegnę temu nadużyciu, przechodzącemu granice przyzwoitości, bo, ulegając, nie byłabym już księżną krwi, córką króla, lecz ostatnią ze wszystkich, niższą nawet od wypędzonej sługi.
Król podskoczył ze złości.
— Nie, to nie serce bije w twoich piersiach, a jeżeli tak postępujesz ze mną, nie bierz za złe, że i ja podobnej użyję surowości.
Cios trafia często przypadkiem do zamierzonego celu. Słowa, które król bez żadnego wymówił zamiaru, ugodziły w księżnę i zachwiały na chwilę. Bała się, aby król kiedykolwiek nie użył odwetu.
— Wreszcie — rzekła — czegóż żądasz, Najjaśniejszy Panie?
— Pytam panią, co uczyniła panna La Valliere?
— Jest największą, jaką tylko znam intrygantką, poróżniła aż do pojedynku dwóch przyjaciół i tyle dała powodów do osławienia siebie, że na jej nazwisko wszyscy się wzdrygają.
— Ona! ona!... — rzekł król.
— Pod słodką powierzchownością — mówiła dalej księżna — ukrywa charakter chytry i złośliwy.
— Ona?
— Ty jej nie znasz, Najjaśniejszy Panie, i mogłeś się omylić, ale ja znam ją doskonale, ona jest zdolną wzniecić niezgodę między najlepszymi krewnymi i najwierniejszymi przyjaciółmi. Patrz i teraz ileż to już między nami niezgody!
— Temu zaprzeczam!... — rzekł król.
— Najjaśniejszy Panie, uważaj — i teraz! żyliśmy w najlepszem porozumieniu, a jej chytrość i kłamane skargi wywołały niezadowolenie ze mnie Waszej Królewskiej Mości.
— Przysięgam, — rzekł król — iż nigdy wyraz skargi nie wyszedł z jej ust, przysięgam, że pomimo mojego uniesienia, nie chciała się żalić na nikogo. Przysięgam, że nie masz dla siebie szczerszej i życzliwszej przyjaciółki, niż ona.
— Przyjaciółki... — podchwyciła księżna z wyrazem najwyższej pogardy.
— Strzeż się, pani — odrzekł król — panna La Valliere będzie tem, czem zechcę, ażeby była jutro, jeżeli mi się podoba, zasiądzie na tronie.
— Ale przynajmniej na nim się nie urodziła, i wszystko możesz Wasza Królewska Mość zrobić dla jej przyszłości, ale nie dla przeszłości.
— Pani! byłem dla niej pełen względów i uprzejmości, nie chciej mi więc przypominać, że jestem królem.
— Powtórzyłeś mi to już dwa razy, Najjaśniejszy Panie! I miałam zaszczyt powiedzieć, że będę posłuszną.
— A zatem zechcesz mi sprawić przyjemność, ażeby La Valliere wróciła do ciebie.
— A to na co? skoro jej ofiarowujesz tron, wówczas ja za mało jestem znacząca, abym mogła być opiekunką takiej władczyni!
— Dość tej złośliwości i wzgardy. Zrób dla mnie tę łaskę.
— Nigdy.
— Miałem nadzieję, że przypomnisz sobie naszą przyjaźń, że mię będziesz uważała za brata.
Księżna zamyśliła się chwilę.
— Wszystko dla ciebie uczynię, prócz tego, Najjaśniejszy Panie.
— A tak! doradzasz mi rozpacz, posuwasz mię do tej ucieczki ludzi słabych, radzisz mi gniew i wybuch. Moja siostro, miej litość, pierwszy raz w życiu proszę cię, siostro, w tobie cała moja nadzieja.
— A! Najjaśniejszy Panie, ty płaczesz?
— Tak, z wściekłości i poniżenia, bo poniżony jestem aż do prośby! ja, król!... Całe życie przeklinać będę tę chwilę. Moja siostro, w jednej minucie dałaś mi tyle uczuć boleści, ilebym może nie zaznał w najsmutniejszych kolejach życia.
I królowi łzy popłynęły obficie! lecz były to łzy gniewu i wstydu.
Księżny łzy te nie wzruszyły, bo kobieta najlepsza, w przystępie obrażonej dumy, nie zna litości, lecz zlękła się, aby łzy te nie poruszyły innych namiętności w sercu króla.
— Rozkazuj więc, Najjaśniejszy Panie! a ponieważ przenosisz moje poniżenie nad swoje, chociaż moje stanie się publicznem, gdy tymczasem twoje miałoby tylko mnie za świadka, mów, będę posłuszną królowi.
— Nie! nie, Henrjetto — zawołał Ludwik, uniesiony wdzięcznością — uczynisz tylko zadość prośbie brata.
— Nie mam brata, gdy muszę być posłuszną rozkazom.
— Czy chcesz, ażebym ci oddał całe królestwo, w dowód wdzięczności!...
— O!... jakże mocno kochasz wtenczas, kiedy prawdziwie kochasz.
Król nic nie odpowiedział. Całował tylko rękę księżny.
— A więc — rzekł — przyjmiesz tę biedną dziewczynę, przebaczysz i poznasz jej słodycz i prawość charakteru.
— Będę ją trzymała w moim domu!...
— Dla mojej przyjaźni obchodź się z nią dobrze, Henrjetto!
— Dobrze!... będę ją traktowała, jak twoją faworytę.
Król powstał. Słowami, które się tak niezręcznie wyrwały księżnie, zniszczyła cały urok ofiary. Król, dotknięty do żywego, odpowiedział:
— Dziękuję ci, pani!... wiecznie pamiętać będę przysługę, jaka mi oddałaś!
I przymuszonym ukłonem pożegnał księżnę.
Przechodząc koło zwierciadła, spostrzegł swoje oczy, zaczerwienione od płaczu i tupnął nogą z gniewu. Ale było już zapóźno, gdyż Manicamp i Malicorne, stojący przy drzwiach, widzieli te oczy.
— Król płakał — pomyślał Malicorne.
D‘Artagnan zbliżył się z uszanowaniem.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł zcicha — Wasza Królewska Mość wróci zapewne do siebie małemi schodami.
— Dlaczego?...
— Bo podróż umieściła porządną warstwę kurzu na jego twarzy.
— Do tysiąca djabłów — pomyślał d‘Artagnan — wiem, co będzie tym, którzy sprawili, że król płakał.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.