Wicehrabia de Bragelonne/Tom IV/Rozdział XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Księżna, poprzedzając Raula, prowadziła go przez dziedziniec do budynku, w którym było mieszkanie La Valliere, a wstępując po tych samych schodach, któremi Raul szedł zrana, zatrzymała się przy drzwiach pokoju, przy którym młodzieniec był tak dziwnie przyjęty przez Montalais. Chwila dobrze była wybraną do spełnienia zamiaru, ułożonego przez księżnę, zamek był prawie pustym. Król, dworzanie i damy wyjechali do Saint-Germain.
Księżna, będąc pewną, że niema nikogo ani w mieszkaniu La Valliere, ani u Saint-Agnana, podwójnym, jaki zawsze miała, kluczem otworzyła drzwi pokoju swojej panny honorowej.
— Żądałeś dowodów — rzekła — nie dziw się, że ci je daję. A teraz, jeżeli nie czujesz się na siłach, aby je znieść, jeszcze czas, wróćmy.
— Dziękuję pani — rzekł Bragelonne — ale przyszedłem tu, ażeby się przekonać. Przyrzekłaś mi Wasza książęca wysokość uczynić. Chciejże więc to uczynić.
— Wejdźże więc pan i zamknij drzwi za sobą!
Bragelonne uczynił to, a zwracając się potem do księżny, zapytał ją wzrokiem.
— Wiesz, gdzie jesteś?... — rzekła księżna.
— Wszystko mi każe wierzyć, że jestem w pokoju panny La Valliere.
Księżna zbliżyła się do łóżka, a składając parawan przy niem stojący i schylając się ku podłodze, rzekła:
— Patrz! nachyl się i podnieś tę klapę!
— Tę klapę!... — krzyknął Raul zdziwiony, tem bardziej, że przypomniał sobie w tej chwili, iż d‘Artagnan wspomniał mu o czemś podobnem.
Lecz napróżno szukał oczyma szpary, któraby wskazała miejsce, gdzie jest klapa, albo kółka, które służyłoby do jej podniesienia.
— A!... prawda!... — rzekła śmiejąc się Henrjetta — zapomniałam o ukrytej sprężynie w czwartej tafli podłogi, w miejscu, gdzie drzewo jest spojone; naciśnij pan sprężynę, naciśnij sam, wicehrabio, to właśnie tu!
Raul, blady, jak widmo, nacisnął podłogę w miejscu wskazanem, a klapa podniosła się natychmiast.
— To bardzo dowcipny pomysł — rzekła księżna — budowniczy przewidział widocznie, że drobna rączka będzie naciskała, bo widzisz pan, jak się to lekko otwiera.
— Schody!... — krzyknął Raul.
— Tak!... a nawet bardzo ozdobne — rzekła księżna. — Uważaj, wicehrabio, że przy nich jest i poręcz, ażeby ochronić od upadku delikatne osoby, zstępujące po nich, dlatego też i ja odważę się zejść. No pójdź!... za mną, wicehrabio, pójdź!
I księżna dała przykład, zstępując naprzód. Raul szedł za nią, wzdychając. Każde skrzypnięcie schodów zbliżało go do tych tajemniczych pokojów, które zamykały w sobie westchnienia La Valliere i zapach perfum, których używała. Po tym dowodzie, niewidzialnym wprawdzie ale nieomylnym, nastąpiły kwiaty, które przekładała nad inne, i książki, które lubiła. Milczący, zgnębiony boleścią, nie potrzebował już niczego więcej, aby się dowiadywać, i postępował za swą przewodniczką, jak winowajca za katem.
Jeszcze jedna ostatnia boleść dotknęła Raula. Księżna odsłoniła jedwabną firankę, za którą Raul ujrzał portret La Valliere. Portret, pełen życia i młodości rozkosznej, oddychającej szczęściem.
— Ludwiko!.. — wyjąknął Bragelonne. — A więc to prawda, Ludwiko!.. O!.. tyś mię nigdy nie kochała, bo nigdyś nie patrzyła na mnie takim wzrokiem!
— Panie de Bragelonne — odpowiedziała księżna — serce takie, jak twoje, zasługuje na współczucie nawet serca królowej. Jestem twoją przyjaciółką, panie!... i dlatego nie chciałam, aby życie twoje zatrute było przewrotnością, albo skalane śmiesznością. To ja, odważniejsza od twoich mniemanych przyjaciół, (wyjątek stanowi tu pan de Guiche) uczyniłam to, żeś wrócił z Londynu, to ja dostarczyłam ci dowodów bolesnych wprawdzie, ale potrzebnych do twego uleczenia, jeżeli jesteś odważnym kochankiem, a nie płaczliwym Amadysem. Nie dziękuj mi, ale żałuj i służ z równą jak przedtem gorliwością królowi.
Raul smutnie się uśmiechnął:
— Prawda — rzekł — zapomniałem, że król jest moim panem.
— Miej się na baczności, panie de Bragelonne. Pochyl czoło, poddaj się tej konieczności i ulecz się!...
— Oceniam rady, jakie mi Wasza książęca wysokość udziela i starać się będę pójść za niemi. Ale jeszcze o jedno słowo upraszam Waszą książęcą wysokość...
— Cóż takiego?
— Czy nie będzie to uchybieniem zapytać Waszą książęcą wysokość, jakim sposobem Wasza książęca wysokość odkryła tajemnicę schodów, klapy i portretu?
— O!... nic prostszego!... Mam (chcąc zawsze wiedzieć o ich postępowaniu) podwójne klucze od pokojów moich panien honorowych. Podejrzanem mi się wydało tak często zamykanie się La Valliere również jak i to, że pan Saint-Agnan zmienił mieszkanie. Podejrzanemi mi były codzienne odwiedziny króla, składane panu de Saint-Agnan, nim się jeszcze z sobą zaprzyjaźnili. Wreszcie wszystko, co się robiło w czasie twojej, nieobecności, a zmieniło zupełnie zwyczaje dworu, było mi podejrzanem. Nie chciałam być zwodzoną przez króla. Nie chcę być płaszczykiem dla jego miłostek, bo po płaczliwej La Valliere nastąpiłaby śmiejąca się Montalais, a po niej znowu śpiewająca Tonnay-Charente. Rola ta nie jest godną mnie. Odrzuciłam delikatność przyjaźni na stronę, odkryłam tajemnicę. Zraniłam ci serce; raz jeszcze za to przepraszam, ale było to moją powinnością. Teraz jesteś już uprzedzony, burza wkrótce nastąpi, zabezpiecz się przed nią.
— Jednakże nie mniemasz chyba, pani — rzekł Bragelonne stanowczo — ażebym pozwolił obarczać siebie wstydem i pozwalał siebie zdradzać, nie rzekłszy ani słowa.
— Postąp, panie Raulu, jak ci się wydaje najlepszem, ale nie wymieniaj źródła, z któregoś dowiedział się prawdy. Oto wszystko, czego od ciebie żądam. Oto jedyna nagroda, jakiej wymagam za przysługę, którą ci uczyniłam.
— Nie lękaj się pani tego — rzekł Bragelonne z gorzkim uśmiechem. — Mam jedną tylko prośbę. Potrzebuję tylko minuty, ażeby napisać do kogoś słóweczko.
— To ryzykowne, panie de Bragelonne, bądź ostrożny.
— Nikt nie może się domyślić, że Wasza książęca wysokość tu mnie zaprowadziła. A zresztą, ja się podpiszę na liście.
— Rób pan, jak chcesz!...
Raul napisał na kawałku papieru:
„Nie dziw się, że znajdziesz ten papier, przeze mnie napisany, wprzód nim przyślę do ciebie jednego z moich przyjaciół, który będzie miał zaszczyt wytłumaczyć ci powody mojej bytności.
Zwinął pismo to w trąbkę, wsadził w dziurkę od klucza drzwi, prowadzących do pokoju kochanków, a przekonawszy się, że papier ten jest tak widoczny, iż Saint-Agnan musi go spostrzec, dogonił księżnę, będąca już na górze.
Na korytarzu rozłączyli się, Raul, udając, że dziękuje Jej wysokości, Henrjetta, żałując, albo udając żal serdeczny dla nieszczęśliwego, którego na tak okropne skazała męki.