Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
ZAMEK VAUX-LE-VICOMTE.

Pałac Vaux-Le-Vicomte gotów był na przyjęcie Największego w święcie monarchy. Przyjaciele pana Foqąuet zwieźli do niego: jedni autorów i ich dzieła, inni rzeźbiarzy i malarzy, inni świeżo zaostrzony dowcip; szło bowiem o zrobienie rzeczy niespodziewanych.
Kaskady szumiały niespokojnie, nimfy, napełnione czystą jak kryształ wodą, rozlewały ją na bronzowych trytonów i nereidy, a blask słońca czynił krople podobnemi do mnóstwa brylantów. Mnóstwo służących przebiegało obszerne dziedzińce i korytarze, pan Fouquet zaś, przybywszy od rana, przechadzał się spokojny i przezorny, wydający ostateczne rozkazy. Było to 15 sierpnia.
Fouquet zwiedziwszy kaplicę, salony, galerję i wracając utrudzony, spotkał Aramisa. Prałat dał mu znak. Nadintendent połączył się z przyjacielem.
— Za godzinę — rzekł Aramis do Fouqueta.
— Tak za godzinę — odpowiedział tenże z westchnieniem.
— A ten lud zapytuje sam siebie, na co przydadzą się te zabawy królewskie! rzekł Aramis z właściwym mu chytrym uśmiechem.
— Niestety! ja, co nie jestem ludem, zapytuję siebie także.
— Nie, d‘Herblay, czuję, że, gdyby tylko chciał, pokochałbym go szczerze.
— Nie mnie o tem powinieneś mówić, ale raczej panu Colbert — rzekł Aramis.
— Panu Colbert! — zawołał Fouquet — dlaczegóż?
— Bo gdy on zostanie nadintendentem, wyrobi ci za to pensję dożywotnią!
Potem Aramis skłonił się.
— Dokąd idziesz? — zapytał Fouquet ponuro.
— Do siebie, aby się przebrać.
— A gdzieżeś się umieścił, panie d‘Herblay?
— W niebieskim pokoju, na drugiem piętrze.
— W tym, który jest nad pokojem królewskim.
— Tak.
Fouquet pożegnał go skinieniem głowy i uśmiechem i poszedł, jak główno-dowodzący generał, zwiedzający forpoczty, któremu dano znać, że się zbliża nieprzyjaciel. Król wjechał do Melun, z zamiarem przejechania tylko przez miasto. Młody monarcha pragnął uciech. W czasie podróży dwa razy tylko spostrzegł La Valliere, a zgadując, że nie będzie jej mógł widzieć, chyba dopiero po odbytych ceremoniach, podczas nocy w ogrodzie, śpieszył do Vaux. Ale ułożył ten projekt nie poradziwszy się ani kapitana muszkieterów, ani pana Colbert.
D‘Artagnan, tak wtajemniczony w intrygi dworskie, znając położenie Fouqueta, lepiej niż on sam, zaraz przypuszczał do głowy najdziwaczniejsze podejrzenia co do zapowiedzianej zabawy, która zniszczyłaby najbogatszego człowieka, a niepodobieństwem była dla człowieka tak zrujnowanego, jak Fouquet. A przy tem obecność Aramisa, przybyłego z Belle-Isle i urządzającego przyjęcie z upoważnienia Fouqueta, wciśnięcie się jego do wszystkich interesów nadintendenta, odwiedziny biskupa Vannes u Baisemeaux, wszystko to od niejakiego czasu dręczyło go niezmiernie.
— Z takimi ludźmi, jak Aramis — mówił do siebie — trzeba koniecznie być uzbrojonym.
Spokojniejszy już, zajął się przygotowaniami do podróży, starając się, aby wojskowy dwór królewski, nieliczny wówczas, był dobrze reprezentowany. Z tego wynikło, że król, przybywając do Melun, ujrzał się na czele muszkieterów, Szwajcarów i oddziału gwardji francuskiej.
Wojsko ukazało się przed Melun, którego przedniejsi mieszkańcy złożyli klucze królowi, z prośbą, ażeby wstąpił do ratusza i tam, podług zwyczaju, napił się wina honorowego.
Król, spodziewając się, że przejedzie tylko przez miasto, zaczerwienił się ze złości.
— Co to za głupiec sprawił mi to opóźnienie? — mruknął, podczas kiedy najstarszy z mieszczan miał mowę do króla.
— To nie ja — odpowiedział d‘Artagnan. — Ale zdaję mi się, że to pan Colbert.
Colbert usłyszał wymówione swoje nazwisko.
— Co pan rozkaże? — zapytał.
— Chciałbym wiedzieć, czy to pańskiem staraniem król będzie pił wino?
— Tak, panie.
— A zatem to pana król nazwał...
— Jak?
— Nie pamiętam... ale czekaj... tak, bydlęciem, nie... osłem, czy głupcem, tak, tak, król taką nazwą zaszczycił tego, co mu sprawił tę niespodziankę.
Poczem d‘Artagnan najspokojniej zaczął głaskać swego konia.
Duża głowa pana Colberta nadęła się jak balon.
Szczęściem, mowa skończyła się, król napił się wina i wszyscy ruszyli przez miasto. Noc nadchodziła, a z nią nikła nadzieja widzenia się z La Valliere.
D‘Artagnan zgadł, że król niecierpliwi się. Chciał on, ażeby król przybył do Vaux dla bezpieczeństwa z całą eskortą, z drugiej strony jednak czuł, że opóźnienie to drażniło króla. Jakże pogodzić te okoliczności?
— Jak długo będziemy jeszcze jechać? — spytał wreszcie niezadowolony król.
— Karety godzinę — rzekł d‘Artagnan — drogi bowiem są dobre.
Król spojrzał na niego.
— A dla króla kwadrans wystarczy — pośpieszył dodać.
— A zatem będziemy jeszcze za dnia!... — rzekł Ludwik XIV-ty.
— Ależ umieszczenie dworu i wojska — wtrącił zwolna Colbert opóźni przybycie Waszej królewskiej mości, jakkolwiek będzie ono pośpieszne!...
— O ty, podwójny głupcze!... — pomyślał d‘Artagnan gdybym miał jaki interes w pozbawieniu cię łaski, uczyniłbym to w dziesięć minut... — Gdybym był na miejscu króla — dodał głośno — udałbym się do pana Fouquet, który jest bardzo dobrze wychowanym człowiekiem, zostawiając mój orszak, a pojechałbym, jak przyjaciel do przyjaciela, sam jeden, z kapitanem gwardii przez co byłbym większym i nietykalnym.
Radość zabłysła w oczach królewskich.
— To się nazywa dobra rada, moje panie!... rzekł król.
— Jedziemy, jak przyjaciele do przyjaciela. Powozy niech jadą zwolna, my zaś, panowie, dalej naprzód!...
Wszyscy konni pojechali za nim.
Colbert ukrył wielką ze zmarszczonem czołem głowę za karkiem konia, na którym jechał.
— Wygram na tem — mówił do siebie d‘Artagnan, galopując — bo zobaczę i rozmówię się z Aramisem, a zresztą pan Fouquet jest szlachetnym człowiekiem, do licha, ja to mówię i trzeba temu wierzyć.
I tym sposobem około godziny siódmej wieczorem król, bez odgłosu trąb, bez straży i dworu, przybył na dziedziniec Vaux, gdzie Fouquet, uprzedzony o jego zbliżaniu się, oczekiwał nań z odkrytą głową, pośród swoich sług i przyjaciół.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.