Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XLVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz szlachta okoliczna i prawie ze wszystkich stron, gdzie tylko doszła ta smutna wiadomość, zgromadziła się licznie.
D‘Artagnan zamknął się, nie chcąc się z nikim widzieć. Napisał do króla, prosząc o przedłużenie urlopu.
Grimaud, wszedłszy do pokoju d‘Artagnana, usiadł przy drzwiach na ławce, jak człowiek, głęboko się namyślający, poczem wstał, dając znak d‘Artagnanowi, aby poszedł za nim. Ten uczynił to w milczeniu.
Grimaud zaprowadził go do sali, gdzie, podług miejscowego zwyczaju, trumna z ciałem ustawiona była przed pogrzebem na katafalku. D‘Artagnan dziwił się, widząc tam dwie otwarte trumny, zbliżył się do nich i spostrzegł w jednej z nich Athosa, pięknego nawet po śmierci, a w drugiej Raula, z zamkniętemi oczami, bladą twarzą i uśmiechem na zsiniałych ustach.
— Raul tutaj! a! Grimaud! niceś mi o tem nie mówił?
— Książę rozkazał, aby ciało pana de Bragelonne było balsamowane, jak to jest zwyczajem u Arabów, chcących, aby ich ciała spoczywały w ziemi rodzinnej. Książę również kazał urządzić przeprzęgi, ażeby człowiek, który wychował wicehrabiego, mógł zawieźć ciało jego do hrabiego de la Fere.
— A więc!.. — pomyślał d‘Artagnan — ja stary, niepotrzebny nikomu na świecie, pójdę za twoją trumną, moje ukochane dziecię, i przysypię garścią ziemi czoło, które przed dwoma miesiącami ściskałem w mych objęciach. Bóg tak chciał i tyś tego żądał. Nie mam prawa płakać nawet po tobie, gdyż sam obrałeś śmierć, która zdawała się mieć więcej ceny dla ciebie, niż życie!
Zbliżyła się nakoniec chwila, w której zimne te zwłoki oddane być miały ziemi. Taki był natłok ludu, że droga od zamku aż do dość odległego cmentarza zawalona była pieszymi i jeźdźcami. Athos oddawna wybrał na tym cmentarzu miejsce na swój ostatni spoczynek i wybudował tam kaplicę z kamieni, sprowadzonych z Berry, z rozwalin zamku — gdzie upłynęła jego młodość — z wyrytym na nim rokiem 1550.
Tam złożono, pośród mnóstwa płaczących, dwie trumny w świeżo wykopaną mogiłę.
Po skończeniu nabożeństwa i po ostatniem pożegnaniu umarłych, wszyscy obecni rozeszli się, rozmawiając przez drogę o pięknych i szlachetnych cnotach ojca i nadziejach, jakie wzbudzał syn, tak smutnie zgasły na brzegach Afryki.
D‘Artagnan, pozostawszy sam jeden, spostrzegł, że już noc nadeszła. Myśląc o umarłych, zapomniał o godzinie. Powstał więc z ławki, na której siedział w kaplicy, i poszedł pożegnać podwójną mogiłę, pod którą spoczywali zmarli jego przyjaciele. Na mogile spostrzegł klęcząca kobietę. Zatrzymał się więc na progu kaplicy, ażeby nie przeszkodzić jej modłom, a zarazem chciał przekonać się, co to za pobożna przyjaciółka dopełnia tego świętego obowiązku. Nieznajoma kryła twarz w dłoniach, białych jak alabaster. Po szlachetnie skromnem ubraniu poznać można było kobietę z wyższego towarzystwa.
Zewnątrz podróżna kareta i kilku jezdnych oczekiwało na nią.
Była to panna de la Valliere.
— Pan d‘Artagnan! — szepnęła.
— Pani tutaj? — rzekł kapitan ponurym głosem — o! pani! wolałbym był widzieć cię w mieszkaniu hrabiego de la Fere, przystrojoną w kwiaty, a wtedy pani, on i ja, dalekobyśmy mniej płakali.
— Panie!... — rzekła, płacząc.
— Boś to ty, pani! ty! — rzekł nieubłagany przyjaciel zmarłych — wpędziła ich obu do grobu!
— O! oszczędź mię pan!
— Niechże Bóg broni, abym miał uwłaczać kobiecie, lub łzy jej wyciskać napróżno; ale powinienem ci, pani, powiedzieć, że miejsce mordercy nie jest na grobie jego ofiar.
Chciała mu odpowiedzieć.
— To, co tu mówię — rzekł zimno — toż samo powiedziałbym królowi.
— Wiem, iż jestem powodem śmierci pana de Bragelonne — rzekła.
— A! wiesz to pani!
— Wczoraj wiadomość ta przyszła do dworu. Dziś od godziny drugiej rano przejechałam 20 mil, aby prosić hrabiego o przebaczenie, mniemając, że on jeszcze żyje, i błagać Boga na grobie Raula, by zesłał na mnie wszystkie nieszczęścia, prócz jednego. — A teraz wiem, że śmierć syna zabiła ojca, dwie mam ja zbrodnie do wyrzucenia sobie, i podwójnej też od Boga oczekuję kary.
— Powtórzę pani to — rzekł d‘Artagnan — co mi o tobie w Antibes powiedział pan de Bragelonne, myśląc już wówczas o śmierci:
„Jeżeli duma i zalotność wciągnęły ją do tego, przebaczam jej, pogardzając. Jeżeli zaś miłość tylko była powodem jej upadku, przebaczam jej również, przysięgając, że niktby jej mocniej nade mnie nie kochał.“
— Wiesz pan — przerwała mu Ludwika — że dla miłości gotowa byłam poświęcić siebie, wiesz, com cierpiała, kiedyś mię spotkał zbłąkana, opuszczoną, umierającą. Nigdy odtąd tak, jak dziś, nie cierpiałam, wówczas jeszcze pragnęłam i miałam nadzieję, dziś nic mi do życia nie pozostaje, śmierć bowiem pochłonęła całe me szczęście i złożyła w tym grobie. Bo ja nie umiem kochać bez wyrzutów sumienia, a ten, którego kocham, czuje to, i słuszne to zupełnie, że odda mi też same męki i cierpienia, jakie inni dla mnie ponieśli.
D‘Artagnan milczał, czuł bowiem dobrze, że się nie myliła.
— A więc kochany panie d‘Artagnan, zaklinam cię, nie obarczaj mię wyrzutami, jestem jak gałąź, od pnia oderwana, nic mię nie wiąże na tym świecie, idę dokąd potok unosi mię z sobą, nie wiedząc sama. Kocham zapamiętale, kocham do tego stopnia, że śmiem ci to mówić, bezbożna, na grobie tego nieszczęśliwego, i nie rumienię się wcale i nie czuję wyrzutów sumienia.
Miłość ta jest moją religją. Ale kiedyś, później, ujrzysz mnie samą, zapomnianą, wzgardzoną, kiedyś zobaczysz mię ukaraną za to, za co dziś masz prawo ukarać mię; teraz oszczędź mię w mojem chwilowem szczęściu, zostaw mi jeszcze ono przez kilka dni, przez kilka minut. Już może ono nie istnieje w chwili, w której ci to mówię. O mój Boże! ja może już to podwójne morderstwo odpokutowałam.
Jeszcze mówiła, kiedy głos rozmawiających ludzi i tentent koni obił się o uszy d‘Artagnana. Pan de Saint-Agnan szukał panny La Valliere, z rozkazu króla, którego, jak mówił, trawiła zazdrość i niepokój. Saint-Agnan nie widział d‘Artagnana, okrytego cieniem drzew, padających na groby. Ludwika podziękowała mu i pożegnała ręką. Wyszedł więc za ogrodzenie.
— Widzisz pani!... — rzekł kapitan z goryczą — że szczęście jej jeszcze istnieje.
La Valliere, przybrawszy poważną postać, rzekła:
— Przyjdzie czas, w którym żałować będziesz, żeś mię tak źle ocenił. Tego dnia prosić będę Boga, aby ci przebaczył, żeś był względem mnie niesprawiedliwym. A zresztą tak będę mocno cierpieć, że będziesz jednym z pierwszych, co żałować mnie będą. Tego szczęścia nie wyrzucaj mi, panie d‘Artagnanie, drogo mnie ono kosztuje, i nie wypłaciłam jeszcze za nie całego długu.
To mówiąc, uklękła raz jeszcze i rzekła z rozrzewnieniem:
— Przebacz mi!... po raz ostatni, Raulu, mój narzeczony. Zerwałam łańcuch, łączący nas, i oboje przeznaczeni jesteśmy umrzeć z rozpaczy. Tyś pierwszy skończył, ale nie bój się, wkrótce pójdę za tobą, Zważ jednak, że nie jestem nikczemną i żem sama przybyła, aby pożegnać cię!... Bóg mi jest świadkiem, Raulu, że, gdyby życie moje potrzebnem ci było do szczęścia, chętniebym je oddała. Ale nie mogłam ci dać miłości. Przebacz mi więc!... ten raz jeszcze proszę cię o to.
Ułamała gałązkę i zatknęła ją na grobie, potem, otarłszy oczy, ukłoniła się d‘Artagnanowi i znikła.
Kapitan patrzył na odjeżdżające powozy i konnych, potem, krzyżując ręce na wzdętych piersiach, rzekł głosem wzruszonym:
— Kiedyż nadejdzie czas i mojej podróży?... Czegóż człowiek może żądać jeszcze po młodości, miłości, chwale, przyjaźni, sile i bogactwach?... Skał, pod któremi spoczywa Porthos, co wszystko to posiadał, albo mchu tego, pod którym spoczywają Athos i Raul, co więcej jeszcze posiadali?
Chwilę stał niepewny z okiem osłupiałem, potem, nagle prostując się, rzekł:
— Idźmy jednak zawsze naprzód. Kiedy czas nadejdzie, Bóg zawiadomi mię o nim, jak zawiadomił innych.
Dotknął palcami zroszonej ziemi, przeżegnał się jakby wodą święconą i ruszył sam, sam na wieki, drogą do Paryża.