Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wicehrabia de Bragelonne |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Vicomte de Bragelonne |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V Cały tekst |
Indeks stron |
Raul z radosnym okrzykiem rzucił się w objęcia Porthosa.
Aramis oddalił się wraz z Athosem i rozpoczął rozmowę temi słowy:
— Drogi mój Athosie, widzisz mnie ciężko strapionym.
— Ty ciężko strapiony?.. A!... drogi przyjacielu!... — zawołał hrabia.
— Krótko mówiąc: zrobiłem spisek przeciwko królowi; spisek nie powiódł się, a obecnie, bez wątpienia jestem ścigany. Co gorsze, wierząc w powodzenie sprawy, wciągnąłem w tę sprawę Porthosa. Oddał się jej, jak go znasz, całemi siłami, nie wiedząc o niczem, a dziś jest skompromitowany i zgubiony wraz ze mną.
— Boże wielki!
I Athos spojrzał w stronę Porthosa, który przyjaźnie uśmiechał się do nich.
— Trzeba, abyś zrozumiał wszystko. Wysłuchaj mnie — ciągnął Aramis.
I jął opowiadać znaną nam historję.
Athos, słuchając tego, czuł pot, występujący mu na czoło.
— Pan Fouquet jest szlachetnym człowiekiem.
— A ja jestem głupcem, że tak go źle osadziłem — syknął Aramis. — O!.. mądrości ludzka!... o!... niezmierzony kamieniu młyński, co w proch ścierasz świat cały, a przyjdzie dzień, że jedno ziarnko piasku skądś się weźmie i koła zatrzyma!
— Nie ziarnko piasku, ale raczej djament, Aramisie. Stało się. Cóż myślisz robić?
— Uprowadzam Porthosa. Król nigdy nie zechce uwierzyć, aby ten zacny człowiek działał bezwiednie; nie uwierzy, iż Porthos dopuścił się tego w przekonaniu, że służy sprawie królewskiej; błąd mój głowąby musiał okupić. A ja tego nie chcę.
— Dokąd go uprowadzasz?
— Do Belle-Isle najpierwej. Jest to schronienie niezdobyte. Następnie mam statek dla przebycia morza, bądź do Anglji, gdzie mam dużo stosunków...
— Ty? w Anglji?
— Tak. Lub też do Hiszpanji, gdzie mam ich jeszcze więcej.
— Uwożąc z kraju, rujnujesz go, król bowiem skonfiskuje mu dobra.
— Wszystko już przewidziane. Niechaj się tylko dostanę do Hiszpanji, potrafię pogodzić się z Ludwikiem XIV-tym i wyrobić ułaskawienie dla Porthosa.
— Masz wpływy, Aramisie, jak widzę! — zauważył od niechcenia Athos.
— Niemałe, przyjacielu Athosie, a przedewszystkiem na usługi moich przyjaciół.
Słowom tym towarzyszył serdeczny uścisk ręki.
— Dzięki — odparł hrabia.
— A skoro się o tem zgadało — mówił Aramis — i ty także należysz do malkontentów; ty i Raul macie jakąś urazę do króla. Pójdź za naszym przykładem. Przejedźcie się do Belle-Isle. A potem zobaczymy.... Zaręczam ci, słowem honoru że najdalej za miesiąc wybuchnie wojna pomiędzy Francją a Hiszpanją, z powodu tego syna Ludwika XIII-go, który także jest infantem a którego Francja więzi tak nieludzko. A że Ludwik XIV-ty nie zechce prowadzić o to wojny, zaręczam za układy, które nadadzą Porthosowi i mnie godność grandów hiszpańskich, a tobie, który już nim jesteś, tytuł książęcy. Czy przystajesz?
— Nie; wolę pozostać z moją urazą do króla, jest to duma, rodowi mojemu wrodzona, aby dążyć do wyższości nad rodem królewskim. Uczyniwszy to, co mi radzisz, stałbym się obowiązanych królowi; bez wątpienia, zyskałbym na tem materialnie, lecz w sumieniu mojem straciłbym wiele. Dziękuję.
Athos uścisnął z ukłonem rękę Aramisa i poszedł ucałować serdecznie Porthosa.
— W czepku się rodziłem, wszak prawda? — mruknął w uniesieniu olbrzym, owijając się szerokim swym płaszczem.
— Pójdź, najdroższy — przemówił Athos.
Raul poszedł naprzód, dla wydania rozkazu, aby osiodłano dwa konie. Rozłączyli się już. Athos patrzył ma przyjaciół swoich, gotujących się do odjazdu; mgła jakaś zasłoniła mu oczy i kamieniem spadła na serce.
— To coś dziwnego — pomyślał. — Skąd ta chęć uściskania raz jeszcze Porthosa?
Jednocześnie Porthos zawrócił i szedł z otwartemi ramionami do przyjaciela. Ostatni ten uścisk czułym był, jak w młodości, jak za czasów, gdy serce było gorące, a życie szczęśliwe. Następnie Porthos dosiadł swego konia. Aramis także powrócił, aby objąć ramieniem szyję Athosa.
Athos zawrócił do domu, z sercem ściśnionem, mówiąc do Bragelonna:
— Raulu, coś mi w duszy mówi, że tych dwóch ludzi widziałem po raz ostatni.
— Panie, myśl twoja nie dziwi mnie wcale — odparł młodzieniec — bo i mnie to samo przyszło do głowy, i ja pomyślałem, że nigdy już nie zobaczę panów, du Vallon i d‘Herblay.
— O!... ty mówisz tak, jak człowiek smutkiem zgnębiony, ty z innej przyczyny wszystko widzisz w ciemniejszych barwach; ale młodym jeszcze jesteś, i jeśli nie zobaczysz ich więcej, to dlatego, że ich nie będzie na świecie, na którym tobie pozostaje jeszcze wiele lat do przebycia, Lecz ja....
Raul zlekka potrząsnął głową i wsparł się na ramieniu hrabiego, tak szli obaj w milczeniu, z sercem przepełnionem żałością.
Naraz tętent koni i rozliczne głosy uderzyły ich słuch od strony drogi, prowadzącej z Blois. Konni pachołkowie, jadąc przodem, oświecali drogę jeźdźcom, poza nimi ciągnącym, sypiąc wesoło skrami pochodni pośród rozłożystych drzew przydrożnych.
Po chwili głos tubalny zawołał:
— Jaśnie oświecony książę de Beaufort!...
Athos wybiegł z pośpiechem na ganek.
Książę zsiadł już z konia i rozglądał się wokoło.
— O!... książę, proszę pod dach mój — rzekł hrabia.
Pan de Beaufort wsparł się na ramieniu Athosa i weszli tak razem do domu, za nimi Raul, który skromnie postępował w gronie oficerów księcia, pomiędzy którymi znalazł niemało dobrych znajomych.