<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Widmo przeszłości
Wydawca Nakładem „Kuriera Litewskiego“
Data wyd. 1910
Druk Józef Zawadzki w Wilnie
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Mystery of Cloomber
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Niezwykłe zjawiska, których byłem świadkiem.

Podczas obiadu opowiedziałem memu ojcu o pojawieniu się trzech buddyjskich duchownych i powtórzyłem pochlebne słowa, wypowiedziane o nim przez Rham Singa; ojciec mój, niezmiernie tem ujęty, gorąco zapragnął poznać się jaknajprędzej z zagadkowymi hindusami.
Estera w milczeniu słuchała mego opowiadania i aż do końca obiadu nie odezwała się ani słowem. Przed udaniem się jednak na spoczynek, zwróciła mi uwagę na dziwny zbieg okoliczności, że duchowni buddyjscy przyjechali tu z Indji właśnie w tym czasie, gdy generałowi Levisowi zagraża największe niebezpieczeństwo, które, jak można było wnosić z napomknień generała, musi mieć związek z jego pobytem w tym egzotycznym kraju.
Uwaga Estery dała mi wiele do myślenia, ale uczciwość i dobroć, malujące się na twarzy Rham Singa nie pozwalały przypuszczać, by jakiekolwiek niebezpieczeństwo z tej strony mogło naszym przyjaciołom zagrażać.
Niemniej postanowiłem uprzedzić generała o przybyciu duchownych buddyjskich.
Nazajutrz więc udałem się do Cloomber.
Właśnie dochodziłem do bramy parku, gdy ukazał się w niej generał i ze zdziwieniem spostrzegłem, że ubrany jest w mundur wojskowy, jaki noszono przed laty czterdziestu. Mundur ów był zniszczony i wypłowiały; u boku generała wisiała prosta szabla.
Za nim szedł kulejąc dobrze ubrany i widocznie syty i zadowolony kapral Smith.
Spostrzegłszy mię, generał odezwał się uprzejmie:
— Dobrze, że pan przychodzi, mr. West, w takim czasie właśnie jak teraz można się przekonać, kto jest przyjacielem, a kto nim nie jest.
— Byłem trochę niespokojny, — odpowiedziałem, — tak dawno już nie miałem wiadomości z Cloomber. Co u państwa słychać?
— To, co zawsze. Ale jutro będzie nam już lepiej; jutro staniemy się innymi ludźmi, nieprawdaż kapralu?
— Tak, sir, — powiedział kapral, zasalutowawszy przed generałem, — jutro będziemy się czuć doskonale.
— Jestem nieco zdenerwowany, — objaśnił generał. — Nie wątpię jednak, że wszystko jakoś się ułoży. Opatrzność czuwa nad nami. A co pan porabiał?
— Mieliśmy w tych dniach wiele zajęcia i kłopotu. Czy słyszał pan, że w naszej zatoce rozbił się okręt?
— Nic o tem nie wiem, — odparł generał.
— Przedwczoraj w nocy zatonął przy brzegu okręt, płynący z Indji.
— Z Indji! — zawołał generał.
— Tak. Na szczęście załoga została uratowana, a marynarze udali się już do Glasgowu.
— Czy wszyscy? — zapytał drżący i śmiertelnie blady generał.
— Zostali tutaj tylko trzej buddyjscy duchowni, którzy cudem uratowali się od śmierci.
Zaledwie wymówiłem te słowa, gdy generał padł na kolana i, wzniósłszy ku niebu wychudłe, pomarszczone dłonie, zawołał przejmującym głosem.
— A więc niech się stanie wola Twoja, Panie!
Smith również był blady, a z czoła jego spływał kroplami pot.
— Nic to, — rzekł wstając generał. — Cokolwiek się stanie, spotkamy niebezpieczeństwo, jak przystało brytańskim żołnierzom. Zdaje mi się, że czuję się teraz znacznie lepiej, aniżeli przez wszystkie te lata. Niepewność mnie zabijała.
— I to piekielne dzwonienie, — dodał kapral. — To było nie do wytrzymania.
— Żegnaj pan, mr. West, — powiedział generał smutnym, ale pewnym głosem, — bądź dobrym mężem dla Gabrjeli i zaopiekuj się moją biedną żoną. Żegnaj pan i niech cię Bóg błogosławi.
— Ależ generale, — odezwałem się, — mówisz pan samemi zagadkami. Czasby nam porozmawiać otwarcie i jasno. Czego się pan obawia? Czy tych indusów?
— To na nic się nie przyda, — odrzekł generał. — Wkrótce dowie się pan o wszystkiem. Mordownt wie, gdzie są ukryte papiery, dotyczące tej sprawy; jutro pan z nim pomówi.
— Jeżeli jednak, — zawołałem, — niebezpieczeństwo to jest tak groźne, można przecie uczynić cośkolwiek, aby je odwrócić. Gdyby mi pan powiedział, co pana tak przeraża, wiedziałbym, jak należy postąpić.
— Mój drogi przyjacielu, — rzekł poważnie generał, — nic nie można uczynić; niebezpieczeństwo jest nieuniknione; uspokój się więc i nie chciej stawać na drodze mego przeznaczenia. Byłoby szaleństwem z mojej strony ukrywać się za śmiesznemi ścianami z desek i kamieni. Smith i ja ściągnęliśmy na siebie fatalny los, przed którym ujść nie zdołamy. Pozostaje nam jedynie polecić dusze nasze Bogu Najwyższemu. Teraz żegnam pana; muszę jeszcze zniszczyć niektóre papiery i wszystko doprowadzić do porządku.
Długo i gorąco uścisnęliśmy sobie dłonie; potem krokiem pewnym poszedł generał ku domowi. Złowrogi kapral podążył za nim.
Bardzo wzruszony, wracałem do Brinksome.
Wydawało mi się niemożliwem, aby Rham Sing i jego towarzysze mieli jakieś groźne zamiary względem generała; jednak, przypominając sobie teraz wygląd zagadkowego indusa, widziałem, że w czarnych jego oczach i mocno ściągniętych brwiach wyrażało się usposobienie do porywczości i straszliwego gniewu.
Powróciwszy do domu, ze zdziwieniem zobaczyłem mego ojca rozmawiającego z tak żywo mię zajmującym Rham Singiem.
Siedzieli w ogrodzie i wiedli zacięty spór w kwestji sanskrytu.
Rham Sing uprzejmie mię pozdrowił i w dalszym ciągu prowadził dysputę, która przeciągnęła się dość długo.
Gdy Rham Sing żegnał się z moim ojcem, ofiarowałem się towarzyszyć mu w drodze do domu. Propozycję tę przyjął bardzo chętnie.
Przez drogę zamieniliśmy zaledwie kilka nieznaczących uwag o piękności krajobrazu i mieszkańcach okolicy.
Wreszcie stanęliśmy przed opuszczonym domkiem rybackim, gdzie od wielu już lat nikt nie mieszkał. Rham Sing otworzył drzwi i, zajrzawszy do wnętrza, dał mi znak, abym szedł za nim.
— Może pan wejść, — rzekł przyciszonym głosem, — zobaczysz widok, który nie często zdarza się widzieć europejczykowi. Dwaj moi towarzysze znajdują się teraz w stanie ekstazy. Ich astralne ciała oddzieliły się od ziemskiej powłoki i uczestniczą w świętem nabożeństwie w Tybecie.
Starając się stąpać jaknajciszej, wszedłem do wnętrza domku.
W ciemnym pokoju ujrzałem na tapczanach siedzących dwóch ludzi śmiertelnie bladych, którzy wydawaliby się martwymi, gdyby nie ich powolny i rytmiczny oddech.
— Ich właściwe ciała znajdują się teraz nad brzegami Gangesu, a duch ich włada w tej chwili tak wielką siłą, że nie istnieje dla nich nic niewykonalnego. Ale nadchodzi czas, w którym powinienem przywołać ich do realnego życia, — dodał Rham Sing i ujmując mię za rękę, wyprowadził z chaty.
— Wszystko, co widziałem i co słyszałem od pana, wielce mię zainteresowało i często będę myślał o naszem krótkiem spotkaniu, — rzekłem ściskając dłoń Rham Singa na pożegnanie.
— Osiągnie pan przez to wielką korzyść, — odpowiedział poważnie. — Wiedz pan, cokolwiek się stanie, nie należy uważać tego za zło tylko z tego powodu, że nie zgadza się z waszemi pojęciami o sprawiedliwości. Istnieją rozkazy, które należy wypełniać, chociażby wykonanie ich zdawało się okrutnem i nieludzkiem; niczem jest ono w porównaniu z okropnemi następstwami, które stałyby się skutkiem niewykonania tych rozkazów. Dla człowieka, na którego rękach została się krew wielkiego świętego, niema miejsca na ziemi!
Wymawiając te słowa, wzniósł groźnie ręce ku niebu i zawróciwszy, zniknął za drzwiami swej chaty.
Długo stałem na miejscu bez ruchu, zastanawiając się nad pełnemi ukrytego znaczenia słowami indusa.
Wreszcie z ciężkiem westchnieniem poszedłem ku domowi.
Nigdy w życiu czas nie przechodził mi tak nieznośnie powoli, jak owego pamiętnego dnia 5-go października. Estera okazywała wielki niepokój.
W końcu jednak słońce zaszło i nastąpiła noc pełna tajemnic.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.