Wieś czternastej mili/Matka - Świekra

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Wieś czternastej mili
Podtytuł Nowele Chińskie
Wydawca Nakład Księgarni św. Wojciecha
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Matka-Świekra.

Tłuściutka wyszła zamąż bardzo młodo i, oczywiście, nie umiała nic.
Trzeba przyznać, że matka-świekra była zgóry na to przygotowana i niczego innego się nie spodziewała. Nie można jednak powiedzieć, aby młodą kobietę przyjęła życzliwie i traktowała z należną jej młodemu wiekowi wyrozumiałością.
Wogóle od pierwszej chwili wszystko było źle.
Rodzice Tłuściutkiej nie byli bogaci, rodzice przyszłego jej męża również wielkich majętności nie posiadali, że jednak ze względu na życie przyszłe należało zapewnić sobie jak największą ilość potomków płci męskiej, przeto postanowili czwartego syna ożenić, jak tylko będzie można, nie zważając na koszta.
Dzięki zręczności biegłych swatów interes gładko doszedł do skutku. Na znak zawartego narzeczeństwa wymieniono czerwone karty, poczem, gdy nadszedł czas stosowny, rodzice pana młodego złożyli umówioną sumę na toaletę ślubną. Rozumie się, pieniądze te wzięli sobie rodzice panny młodej, jak to jest zresztą w zwyczaju.
Nie wynika z tego, aby córki jak należy nie wyprawili. W wiosce ich była spółka, która wszystkie takie sprawy znakomicie ułatwiała. Można tam było wypożyczyć tak dobrze karawan, jak i lektykę ślubną. To też tam się zwrócono i wypożyczono dla Tłuściutkiej nietylko lektykę, lecz i suknię, nie mówiąc o niezbędnej do przeniesienia panny młodej liczbie tragarzy.
To się jako tako powiodło.
Prawda, lektyka, choć zdaleka niby bardzo ozdobna, zbliska widziana była okropnym gruchotem, napół stoczonym przez robactwo, ale takiemi głupstwami zaprzątałby sobie głowę tylko człowiek biały, który jest wogóle ograniczony. Chińczyk zaś wiedząc, iż ów gruchot jest lektyką weselną, widzi ją w takim kształcie, w jakim ona być powinna, i twierdzi, że jest wspaniała.
Do takiej to „wspaniałej“ lektyki pewnego dnia, nawiasem mówiąc, wielce upalnego, wsadzono Tłuściutką w pięknej wypożyczonej sukni. Zamkniętą szczelnie kulisi dźwignęli i ponieśli do wsi pobliskiej, biegnąc właściwym sobie, drobnym truchcikiem. Widok był wcale oryginalny: droga od słońca biała, kraj cały zamglony oparem słonecznym, z powodu spiekoty jakby wymarły, a wśród tej pustki upalnej pstra, wyzłacana lektyka, niesiona przez ludzi bosych, w podartych i połatanych ubraniach robotniczych, z głowami, przewiązanemi brudnemi, niebieskiemi szmatami, z pod których obficie lał się pot. Widok nie był szczególny, lecz wielu, zauważywszy go, wzdychało z zazdrością, bo przecie oto znów znalazł się szczęśliwiec, który zdołał pozbyć się córki! Rodzice panny młodej patrzyli za oddalającą się lektyką z radością i uczuciem ulgi.
Kulisi biegli zrazu uroczystym truchcikiem, ponieważ jednak było istotnie strasznie gorąco, tak że pot zalewał im oczy, coraz częściej przystawali, aż wreszcie zaczęli iść jak z umarłym. Panna młoda, zamknięta w lektyce, kilkakrotnie odzywała się piskliwym głosikiem, czegoś się domagała, ale kulisi nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Coż ich mogła obchodzić ta głupia kobieta, istota, stworzona z pierwiastków niższych! Mają obowiązek zanieść ją do wsi sąsiedniej, więc zaniosą, reszta ich nic nie obchodzi!
Przynieśli ją nieprzytomną, tak, że trzeba ją było wynieść z lektyki. O ile rodzina jej cieszyła się z jej odjazdu, o tyle nowa jej rodzina z jej przybycia wcale zadowolona nie była. Pana młodego w domu wogóle nie było. Wyjechał w odwiedziny do jednego z wpływowych krewnych, który na wesele ne mógł przybyć. Nikomu to jednak humoru nie zepsuło, ponieważ istotę całej uroczystości stanowiła uczta, a ta była już, choć w sposób niezbyt właściwy, rozpoczęta.
Kiedy pannę młodą ocucono, kierownik kulisów, niosących lektykę, zażądał zwrotu wypożyczonej sukni ślubnej. Żądaniu jego bezzwłocznie stało się zadość. Ale wówczas znów dozorca kulisów wszczął wielki gwałt z powodu jakiejś plamki, która powstała podczas cucenia panny młodej, a rzekomo zniszczyła całą suknię. Powstał gwałtowny spór, któremu z wielkiem zajęciem przysłuchiwali się zaproszeni goście. Omal nie doszło do bójki. Zapobiegli jej goście, którzy zdołali tymczasem zawładnąć zapasami wina.
Jak to już powiedzieliśmy, pana młodego nie było w domu, skutkiem czego ucztę weselną odłożono do jego powrotu. Uwiadomiono o tem w porę gości z najbliższych stron, tych jednak, którzy przyjechali z dalszych okolic, trzeba było podejmować. Oni to „wypożyczyli“ sobie przeznaczony na ucztę weselną zapas wina i teraz pili, hałasując i dokazując w całym domu. Gdy przyszło do uczty, trzeba było wino drugi raz kupować. Przy tej sposobności matka-świekra pierwszy raz zbiła Tłuściutką, twierdząc, że to wszystko jej wina, ponieważ gdyby jej nie było, nie byłoby też tych wszystkich nieprzyjemności. Tak poważnie jednak brała rzeczy tylko matka-świekra, naogół bowiem uważano, że wesele udało się doskonale i że nie brakło mu urozmaicenia. Chińczycy tak się właśnie lubią bawić — w tłoku, zaduchu, w ścisku, gwarze, przy akompanjamencie wciąż wybuchających zwad i wrzasków rozgrymaszonych dzieci, opychających się ciastkami i plackami.
Nareszcie zjedzono wszystko, co było, goście rozjechali się, i teraz dopiero rozpoczęło się dla Tłuściutkiej piekło na ziemi.
Mąż jej, człowiek niezły, ale bardzo jeszcze młody, ulegał we wszystkiem matce, której się bał jak ognia. Zresztą rzadko kiedy wogóle bywał w domu, ponieważ, pracując u miejscowego kupca jako pomocnik, cały dzień do późnej nocy nieraz harował w jego składzie, albo też wyjeżdżał na jarmarki, często tygodnie całe spędzając w ten sposób za domem. Zapracowany był tak, że gdy mógł chwilę odpocząć, o niczem nie chciał słyszeć. Małżeńska etykieta zabraniała mu jakichkolwiek czułości z żoną, do której się też prawie nie odzywał. Nie był dla niej wrogo usposobiony, ale poprostu szczerze nie dbał o nią. Ale gdyby nawet zajął się jej życiem, przez myśl nie byłoby mu przeszło, że żona jego może się czuć nieszczęśliwą i że potrzebuje jego opieki i obrony. Bo cóż się jej złego działo? Czyż nie żyła jak miljony innych kobiet od wiek wieku? A że tam czasem matka pokrzyczała lub starsze bratowe poszturknęły — cóż znów wielkiego? Chińczyk jest na spory i kłótnie kobiece tak obojętny, że gdy stojąc przed bramą, słyszy dolatujące z podwórza wrzaski rozżartych, do wściekłości doprowadzonych jędz, nie ruszy się nawet i nie przerwie rozmowy z sąsiadem.
Lecz przypuśćmy, że ten obcy i tak obojętnie zachowujący się człowiek, zwany mężem, zauważy, iż szykanowanie jego kobiety posunięte jest zbyt daleko, cóż może uczynić? Jakże walczyć z matką, której należy się bezwzględne posłuszeństwo, cześć oraz władza nad wszystkiemi kobietami w domu? Jakże wzburzyć przeciw sobie cały klan wiecznie intrygujących, zawistnych kobiet, kłócących się o każdy kąsek, o lepsze miejsce na przypiecku, o lada głupstwo! Tego żaden rozumny Chińczyk nie zrobi.
Wiedziały o tem dobrze kobiety, więc używały sobie na nowoprzybyłej dowoli. Tłuściutka była istotnie pulchna, ale bynajmniej nie silna, a przytem bardzo młoda. Kobiety dobrze wiedziały o tem, lecz mimo to zwalały na nią najcięższe prace domowe, a karmiły ją jak najgorzej. Na Wschodzie ludzie jadają razem tylko wyjątkowo z okazji jakiejś uroczystości, łatwo sobie tedy wyobrazić, że krzywdzenie nowoprzybyłej przychodziło niegodziwym babom bez trudu. One jadły, co chciały, podczas gdy ona jadła to, co one jej dały. Jest to rzecz niemałej wagi tam, gdzie się ciężko fizycznie pracuje.
Niedość na tem, zamęczały ją bezsennością. W piwnicy znajdowała się ciemna, wilgotna komora, w której stale przerabiano bawełnę. Otóż do północy pracowały w tej komorze starsze kobiety, po północy aż do rana młodsze, które też wszystkie były z tego powodu stale niewyspane i niedokrewne. Tłuściutka bardzo się na to skarżyła, nie wiedząc, że tak było w Chinach od wieków. Tam zawsze starsi i silniejsi, korzystając z przyznanych wiekowi swemu przywilejów, zwalali brzemię największych trudów na młodszych i słabszych.
Było to życie nadzwyczaj ciężkie, zwłaszcza że w niesłychany sposób zatruwała je wszystkim „matka-świekra“, kobieta w gruncie rzeczy może nawet niezła, ale tak skutkiem przemęczenia fizycznego i nerwowego zdenerwowana i rozstrojona, że zupełnie nie panowała nad sobą. Megiera z niej była straszna, a przytem wyrafinowanie złośliwa, ponieważ zaś w duszach młodszych kobiet czytała jak w otwartej księdze, przeto łatwo sobie wyobrazić, jak okrutnie potrafiła je dręczyć.
Najbezlitośniej znęcała się nad Tłuściutką, raz dlatego, że dziewczyna była niewypowiedzianie głupia, powtóre że zupełnie nie umiała się bronić. O, bo nawet na chińską matkę-świekrę można znaleźć sposób. Polega on na wyprawianiu takich awantur, któreby wszystkim życie uniemożliwiły, na wiecznych wrzaskach, jadowitym języku, nie mającym dla niczego ani dla nikogo respektu, na nagłych wybuchach wściekłej furji. Napotkawszy na taki opór, matka-świekra, mając pod tym względem własne doświadczenia i wspomnienia z lat młodych, zostawiała żmiję we względnym spokoju. Ale Tłuściutka o tem nie wiedziała i dlatego pozwalała sobie jeździć po nosie.
Było jej bardzo źle. Bił ją, kto chciał; głodzono ją, obarczano pracą tak, aby matki nie mogła odwiedzać, nie pozwalano się jej wyspać, a przytem matka-świekra dzień w dzień obrzucała ją najwyszukańszemi obelgami, poniżając nietylko ją, ale i jej rodzinę. Nieraz myślała o tem, aby uciec do matki. Bała się jednak to zrobić, wiedząc, że i rodzice nie są zbyt bogaci i obawiając się, iż niekoniecznie tkliwa matka odeśle ją zpowrotem do domu męża, gdzieby się dopiero zaczęto nad nią znęcać jeszcze gorzej.
Dlatego coraz częściej przychodziło jej na myśl wyjście ostateczne, w rodzinach chińskich zresztą nierzadkie, a mianowicie samobójstwo. Chinki i w tem mają swój styl: wieszają się lub też topią się ze szczególniejszem upodobaniem w studniach. Cała bieda była tylko w tem, że Tłuściutka była młoda, bała się śmierci i chciała żyć.
Powiedzieliśmy, iż nie odznaczała się zbytnim rozumem. Ojciec jej przeczuwał to do tego stopnia, iż natychmiast po jej urodzeniu chciał ją koniecznie nazwać „Głuptaskiem”. Zato cechowało ją prawdziwie dobre serce. Dużo myśląc o własnej ciężkiej doli, a pewna, że w najlepszym stanie rzeczy nie czeka jej w przyszłości nic innego, jak stanowisko matki-świekry, niezliczone razy przysięgała sobie, iż na tem stanowisku ona krzywdy żadnej nikomu nie wyrządzi, nigdy dla nikogo złą nie będzie.
Długo czekała na tę sposobność. Tymczasem cierpienia jej jakby zelżały. Obdarzywszy męża trzema synami, a nie unieszczęśliwszy go ani jedną córką, została faworytką tak męża jak i matki-świekry. Teraz już jej bratowe dokuczać nie śmiały. Nie bito jej, nie przeciążano robotą, nie głodzono.
A potem lata poszły, a wraz z niemi przyszły nieuniknione zmiany.
Synowie Tłuściutkiej pożenili się, co majątek rodzinny bez gwałtowniejszych w strząśnień przetrzymał, nie zachwiał się nawet, gdy umarł ojciec, a z imienia już tylko Tłuściutka została matką-świekrą, nieograniczoną panią domu.
Synowe miała trzy, młode, głupiutkie, ale zdrowe i chętne. Właściwie nie miała nic przeciwko nim, drażniła ją tylko ich lekkomyślność i naiwność. Mając serce naprawdę dobre z natury, a temperament łagodny, nie dokuczała żadnej.
Ale zadowolona nie była. Wyrosła w twardej szkole i teraz wciąż się jej zdawało, że kobiety lekceważą swe obowiązki, że jej nie szanują, że gdyby ona umarła, nie potrafiłyby dbać o majątek i gospodarstwo, jak należy...
Nieraz mówiła synowym o tem, że właściwie jest dla nich za słaba, ale te rozpuszczone kobietki śmiały się z tego. Zwłaszcza już pozwalała sobie najmłodsza synowa, imieniem „Chciałam Być Chłopcem“, ulubienica matki-świekry.
Matka-świekra słuchała tego cierpliwie, nie zwracając większej uwagi na paplanie gąski.
Ale raz zdarzyło się, że jej padło sześć najnośniejszych w całym kurniku kur. Przyszła do swoich kobietek chmurna i zła, a one nietylko nie przejęły się jej zmartwieniem, lecz zaczęły z niej żartować. Zniecierpliwiona żachnęła się i pogroziła im, z czego Chciałam Być Chłopcem zaczęła się śmiać.
Starszej damie krew uderzyła do głowy.
I naraz jak nie piśnie przeraźliwym, wysokim falsetem, jak nie bryźnie fontanną najokropniejszych wyzwisk i przekleństw! W jednej chwili chlusnęła z niej cała złość i gorycz, nagromadzona przez dziesiątki lat upokorzeń i tortur fizycznych i moralnych. Dość wiecznego panowania nad sobą! Przyszedł czas panowania nad drugimi, czas odwetu!
Więc gdy Chciałam Być Chłopcem odważyła się coś lekkomyślnie odpowiedzieć, Tłuściutka zerwała się, z twarzą skurczoną grymasem gniewu, rzuciła się na swą byłą ulubienicę i zaczęła ją niemiłosiernie bić.
Od tego dnia była już zwykłą przeciętną matką-świekrą, jędzą nieznośną, dokuczliwą, na niewinnych młodych kobietach wywierającą złość za bóle i cierpienia swego życia.
Trudno, nawet Chińczyk musi mieć jakieś zadośćuczynienie!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.