<<< Dane tekstu >>>
Autor William Morris
Tytuł Wieści z nikąd czyli Epoka spoczynku
Podtytuł Kilka rozdziałów utopijnego romansu
Wydawca Nakładem księgarni H. Altenberga
Data wyd. 1902
Druk W. L. Anczyc i Sp., Kraków
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Wojciech Szukiewicz
Tytuł orygin. News from Nowhere (or An Epoch of Rest)
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.

O braku pobudki do pracy w gminie komunistycznej.

— Tak — odparłem. — Spodziewałem się, że Klara i Dick zjawią się lada chwila: ale czy jest czas przed ich powrotem postawić jedno lub dwa pytania?
— Spróbuj, kochany sąsiedzie, spróbuj — rzekł stary Hammond. — Bo czem więcej mnie pytasz, tem mi większą sprawiasz przyjemność; jeżeli zaś przyjdą i zastaną mnie w trakcie odpowiadania, będą musieli usiąść spokojnie i udawać, że słuchają, póki nie dojdę do końca. Nie sprawią mi przykrości; znajdą bowiem rozrywkę w siedzeniu obok siebie świadomi tej swej blizkości.
Uśmiechnąłem się jak mi zresztą uczynić wypadało, i rzekłem:
— Dobrze; będę ciągnął dalej, nie zważając na nich, gdy wejdą. Teraz zaś chcę się pana zapytać o to, jakim sposobem zachęcacie ludzi do pracy, skoro nie istnieje zapłata lub nagroda za pracę, a zwłaszcza, jak ich zachęcacie do wytężonej pracy?
— Brak nagrody za pracę? — rzekł Hammond poważnie. — Nagroda za pracę stanowi życie. Czyż to nie dosyć?
— Ale nie jest to nagroda za szczególniej dobrą pracę — odparłem.
— Ogromna nagroda — odparł — nagroda tworzenia. Zapłata, jaką Bóg otrzymuje, jakby ludzie powiedzieli dawniej. Jeżeli zażądasz pan zapłaty za przyjemność tworzenia, którą stanowi doskonałość pracy, to niebawem usłyszymy o rachunku za płodzenie dzieci.
— Zapewne — odparłem — ale człowiek dziewiętnastego wieku objaśniłby, że istnieje naturalne pragnienie płodzenia dzieci, i nie wykonywania żadnej pracy.
— Tak, tak — rzekł Hammond — znam dawne komunały — całkowicie nieprawdziwe, dla nas nie posiadające znaczenia. Fourier, którego wszyscy ludzie wyśmiewali, rozumiał rzecz o wiele lepiej.
— Dlaczego to nie posiada znaczenia dla was? — spytałem.
— Ponieważ zawiera w sobie twierdzenie — odparł — że wszelka praca jest cierpieniem, myśmy zaś tak dalecy od myślenia w ten sposób, że, jak pan mogłeś zauważyć, o ile nie brak nam bogactwa, to rośnie wśród nas rodzaj obawy, że niedaleki może ten dzień, w którym zabraknie nam pracy. Jest to przyjemność, którą obawiamy się utracić, a nie cierpienie.
— Zapewne — rzekłem — zauważyłem to, i miałem zamiar o to również zapytać. Ale tymczasem, co pan masz zamiar twierdzić pozytywnie o przyjemności pracy wśród waszego społeczeństwa?
— To mianowicie, że obecnie wszelka praca jest przyjemna; już to wskutek nadziei zyskania honoru lub bogactwa, z jaką się praca wykonywa, co sprawia miłe podniecenie, chociażby nawet sama praca nie była przyjemną; albo że stała się wprost miłem nawyknieniem, jak naprzykład w przypadku pracy mechanicznej; w końcu (a większość naszej pracy jest tego rodzaju), ponieważ istnieje świadoma przyjemność zmysłowa w samejże pracy, wykonywanej zatem przez artystów.
— Rozumiem — odparłem. — A możesz mi pan teraz powiedzieć, w jaki sposób doszliście do tego szczęśliwego stanu? Gdyż, mówiąc otwarcie, ta zmiana od stanu dawnego świata wydaje mi się być większą i ważniejszą od wszystkich innych zmian, o jakich mi pan mówiłeś odnośnie do zbrodni, polityki, własności, małżeństwa.
— Masz pan słuszność — rzekł Hammond. — Można powiedzieć, że ta właśnie zmiana umożliwiła wszystkie inne. Co jest celem rewolucyi? Niewątpliwie uczynić ludzi szczęśliwymi. Skoro zaś rewolucya sprawiła przeczuwaną zmianę, to jakże można powstrzymać kontr-rewolucyę inaczej niż przez uczynienie ludzi szczęśliwymi? Jakto! czyżbyśmy mieli oczekiwać pokoju i stałości po nieszczęściu? Zbieranie winogron z cierni a fig z ostu jest w porównaniu z tem rzeczą rozsądną! A szczęście bez codziennej pracy jest niemożliwe.
— Oczywista, to prawda — rzekłem: myślałem, że stary zaczyna, bawić się w kazanie. — Ale powiedz mi, w jaki sposób zyskaliście tę szczęśliwość.
— W krótki sposób — objaśnił mnie — przez brak sztucznego przymusu i wolność każdego człowieka czynienia tego, co umie czynić najlepiej, połączoną z wiadomością tego, jakie produkty pracy są nam istotnie potrzebne. Muszę przyznać, że wiedzę tę zyskaliśmy powoli i z trudem.
— Idź dalej — rzekłem — i dostarcz mi więcej szczegółów.
— Owszem, uczynię to — odparł — ale, aby to uczynić, muszę pana nieco znudzić opowiadaniem o przeszłości. Kontrast jest niezbędny do tego wyjaśnienia. Czy masz pan co przeciwko temu?
— Nie, bynajmniej — odrzekłem.
Usadowiwszy się tedy wygodnie w swem krześle na długą gawędę, tak zaczął:
— Z wszystkiego, co słyszymy i czytamy, jest rzeczą jasną, że w ostatnim wieku cywilizacyi ludzie wpadli w błędne koło na punkcie produkcyi bogactw materyalnych. Osiągnęli zdumiewającą łatwość produkowania, aby zaś wyzyskać ją o ile możności jak najwięcej stworzyli stopniowo, lub raczej pozwolili, aby wyrósł ogromnie skomplikowany system kupowania i sprzedawania, który nosił miano Rynku Światowego; ten to Rynek Światowy raz w ruch wprawiony zniewalał ludzi do fabrykowania co raz większej ilości towarów, bez względu na to, czy ich potrzebowano czy nie. Tak, że nie mogąc, rzecz prosta, uwolnić się od robienia przedmiotów istotnej potrzeby, tworzyli nieskończoną ilość pozornych i sztucznych potrzeb, które wskutek żelaznego prawa tego Rynku Światowego nabrały dla ludzi równego znaczenia z ostatniemi potrzebami, podtrzymującemi życie. Wskutek tego wszystkiego ludzie obarczali się niesłychaną masą pracy na to tylko, aby utrzymać w ruchu swój nędzny system.
— Tak — a potem? — spytałem.
— Potem, skoro zmuszali się do kroczenia pod tym strasznym ciężarem zbytecznej produkcyi, nie podobieństwem było dla nich patrzeć na pracę i jej wyniki z innego punktu widzenia, jak tylko z tego jednego, żeby na wytworzenie każdego artykułu zużytkować najmniejszą ilość pracy a obok tego wytwarzać jak najwięcej owych artykułów. Temu to potanieniu produkcyi, jak się rzecz nazywała, poświęcono wszystko: szczęście robotnika przy pracy, ba, nawet najelementarniejszy komfort a nawet samo zdrowie, pożywienie, ubranie, mieszkanie, odpoczynek, rozrywki, wykształcenie — krótko mówiąc, całe jego życie nie ważyło tyle co ziarnko piasku przeciwko tej ponurej konieczności „taniej produkcyi“ towarów, których ogromna część nie zasługiwała wcale na produkowanie. Mówią nam i musimy w to wierzyć, tak rozstrzygające są dowody, jakkolwiek mnóstwo ludzi ledwie jest w stanie temu uwierzyć, że nawet bogaci i możni, przełożeni wyżej wspomnianych biedaków, musieli się godzić na życie wśród widoków, dźwięków i odorów, których człowiek z natury nienawidzi i unika, aby jeno ich bogactwo mogło popierać ten wyższy obłęd. Całe społeczeństwo znalazło się w paszczy tego drapieżnego potwora, zwanego „tanią produkcyą“ Rynku Światowego.
— Ha, ha! — rzekłem ja. — Ale cóż się stało? Czyż nakoniec ich zdolności i łatwość produkcyi nie opanowały tego chaosu nędzy? Czyż nie mogli opanować tego Rynku Światowego a potem zabrać się do pracy w celu wynalezienia środków, dążących do uwolnienia się od tego strasznego ciężaru zbędnej pracy?
Uśmiechnął się na to gorzko.
— Czyż bodaj nawet próbowali? — odparł. — Nie jestem pewien tego. Wiadomo panu, że według starej gadki, żuk przywykł do przebywania w kale; a ludzie ci, bez względu na to, czy znajdowali kał miłym, czy też nie miłym żyli w nim mimo to.
Ta ocena życia dziewiętnastego wieku zaparła mi nieco dech, to też odezwałem się z cicha:
— A machiny, mające na celu zaoszczędzenie pracy?
— Ehe! — zawołał. — Co pan mówisz takiego? Machiny zaoszczędzające pracę? Tak, służyły one do zaoszczędzenia pracy (albo jaśniej mówiąc życia ludzkiego) na jednym kawałku na to, aby można jej użyć — raczej strwonić ją — na drugim, zapewne bezużytecznym kawałku pracy. Mój przyjacielu, wszystkie ich pomysły dla uczynienia pracy tanią, kończyły się poprostu zwiększeniem ciężaru pracy. Apetyt Rynku Światowego rósł razem z przybytkiem pokarmu; kraje objęte pierścieniem „cywilizacyi“, (to znaczy zorganizowanej nędzy) były przesycone poronionym płodem rynku, a siły i podstępu używano bez miary na to, aby otworzyć sobie kraje po za tym zakresem leżące. Ten proces „otwierania“ dziwnym jest dla tych, którzy czytali wyznania ludzi z owego okresu a nie rozumieją ich postępowania; okazują nam one, być może, w najgorszym świetle wielki grzech dziewiętnastego wieku, jakimi były hipokryzya i obłuda, służące do uniknienia odpowiedzialności za niesłychaną dzikość. Gdy cywilizowany Rynek Światowy zapragnął nowego kraju, nie jęczącego jeszcze w jego szponach, znajdowano jakiś przejrzysty pretekst — naprzykład zniesienie niewolnictwa odmiennego i nie tak okropnego jak niewolnictwo komercyalne; propagowanie religii nie wyznawanej już więcej przez samychże propagatorów; ratowanie jakiegoś awanturnika czy mordercy-obłąkańca, którego występki postawiły go w przykre położenie wśród autochtonów „barbarzyńskiego“ kraju — słowem znajdowano jakikolwiek kij, którymby można psa uderzyć. Wtedy zjawiał się jakiś zuchwały, pozbawiony wszelkich zasad, ciemny awanturnik (rzecz wcale nie trudna w czasach współzawodnictwa), i jego to przekupywano po to, aby „tworzył nowy rynek“ przez zburzenie tradycyjnego porządku w skazanym na zagładę kraju, przez zniszczenie znalezionych tamże przyjemności i chwil wolnych. Narzucał tubylcom towary, których oni wcale nie potrzebowali, i brał „w zamian“ ich naturalne produkty (bo takiem mianem ochrzczono tę formę rabunku), i w ten sposób stwarzał „nowe potrzeby“, dla zaspokojenia których (to znaczy dla zgodzenia się na to, aby żyć według swoich nowych panów), nieszczęsny, bezbronny lud musiał zaprzedawać się w niewolę beznadziejnej pracy na to, aby mieć za co nabywać nicość „cywilizacyi“. Ach — rzekł staruszek, wskazując palcem na muzeum — czytałem tam książki i pisma, opowiadające dziwne zaiste historye o stosunku cywilizacyi (albo zorganizowanej nędzy) do „niecywilizacyi“; od czasu kiedy rząd brytański posyłał rozmyślnie zakażone ospą kołdry jako cenne podarunki dla niewygodnych sobie plemion czerwonoskórych, aż do czasu, kiedy Afrykę nawiedził człowiek nazwiskiem Stanley, który...
— Przepraszam — przerwałem — ale czas upływa, ja zaś pragnę postawić pytanie odnoszące się do towarów, wyrabianych dla Rynku Światowego — cóż pan masz do powiedzenia o ich jakości; sądzę, że ludzie sprytni na punkcie produkowania towarów, robili je dobrze?
— Jakość! — rzekł staruszek opryskliwie, ponieważ niepodobało mu się przerwanie jego opowiadania — jakimże porządkiem mogliby zwracać uwagę na takie drobiazgi jak dobroć produkowanych wyrobów? Najlepsze z nich były średniej jakości, najgorsze były wyraźnie surogatem rzeczy wymaganych, których niktby nie brał, gdyby mógł otrzymać co innego. W owych czasach za żart sobie poczytywano produkowanie towarów na to, aby je sprzedawać, ale nie na to, aby ich używać; pan jako pochodzący z innej planety, możesz zapewne to rozumieć, ale nasi ludzie nie byliby w stanie tego uczynić.
— Jakto, czyż niczego nie czynili dobrze? — spytałem.
— I owszem — odparł — istniała jedna klasa towarów, które wyrabiali bardzo dobrze, a to mianowicie maszyny, potrzebne do wyrabiania towarów. Były to zwykle doskonałe wytwory, cudownie zastosowane do swoich celów. Tak, iż można słusznie powiedzieć, że wielką zdobyczą dziewiętnastego wieku było produkowanie maszyn, zdumiewających pomysłowością, wprawą i cierpliwością, a używanych do wyrabiania niezmierzonych ilości rzeczy bezwartościowych. W istocie właściciele owych maszyn nie uważali swych wyrobów za towary, lecz poprostu jako środki własnego zbogacenia się. Oczywiście, że jedynym dopuszczalnym probierzem użyteczności towarów było znalezienie nabywców rozumnych lub głupców, jak się zdarzyło.
— A ludzie godzili się z tem? — spytałem.
— Przez jakiś czas — odparł.
— A potem?
— A potem nastąpił zwrot — rzekł staruszek, śmiejąc się — a wiek dziewiętnasty był jak człowiek, który utracił swe ubranie podczas kąpieli, i musiał iść nagi przez miasto.
— Jesteś pan bardzo złośliwy na punkcie tego nieszczęśliwego dziewiętnastego wieku — zauważyłem.
— Bardzo naturalnie — odparł — ponieważ wiem o nim tak wiele.
Milczał przez chwilę, a potem ciągnął dalej:
— Istnieje tradycya w naszej rodzinie — ba, nawet prawdziwa historya, odnośnie do tych czasów; mój dziadek był jedną z ofiar. Jeżeli wiesz o tem cokolwiek, to pojmiesz pan co musiał cierpieć gdy panu powiem, że był w owych czasach prawdziwym artystą, geniuszem i rewolucyonistą.
— Zdaje mi się, że rozumiem — rzekłem — teraz zdaje się, żeście wszystko odmienili.
— Prawie tak się stało — odparł. — Towary, które wyrabiamy, są dlatego fabrykowane, ponieważ potrzebujemy ich: ludzie czynią dla użytku swych sąsiadów tak, jakby robili dla siebie samych, nie dla nieokreślonego rynku, o którym nic nie wiedzą, i nad którym nie posiadają kontroli; ponieważ nie istnieje sprzedawanie i kupowanie, byłoby szaleństwem produkować towary jedynie na wypadek, że może ich ktoś zapotrzebować; niema już bowiem nikogo takiego, któregoby można zmusić do ich nabywania. W ten sposób cokolwiek-bądź się robi, jest dobre i ściśle odpowiednie swemu celowi. Nie można sporządzić czegoś bezużytecznego, z tego powodu lichych towarów nie robi się wcale. Po nadto, jak to już wyżej powiedziałem, wiemy obecnie czego nam potrzeba, to też nie fabrykujemy więcej, niż nam potrzeba; ponieważ zaś nic nas nie zniewala do fabrykowania ogromnej ilości bezużytecznych przedmiotów, mamy dosyć czasu i środków na to, aby położyć nacisk przy fabrykacyi na przyjemność. Wszelka praca, któraby nudziła, robiona ręką, jest wykonywana przez niezmiernie ulepszoną maszyneryę; przy wszelkiej zaś pracy, przy której wykonanie ręczne jest przyjemnością, maszyn całkiem nie znamy. Niema wcale trudności w znalezieniu pracy odpowiadającej każdej skłonności; w ten sposób ani jeden człowiek nie jest zmuszony poświęcać się dla drugich. Kiedy niekiedy, skoro przyjdziemy do przekonania, że pewna praca jest zanadto niemiła lub kłopotliwa, zarzucamy ją, obywając się całkowicie bez odpowiedniego produktu. Nie ulega chyba dla pana wątpliwości, że wśród takich warunków każda wykonywana przez nas praca jest ćwiczeniem umysłu i ciała mniej lub więcej przyjemnem. W ten sposób każdy zamiast unikać pracy, poszukuje jej: ponieważ zaś ludzie nabrali większej wprawy przez wykonywanie jej całemi generacyami, przeto rzecz stała się tak łatwą, że wydaje się, jak gdyby robiło się mniej, gdy tymczasem prawdopodobnie produkuje się więcej. To, jak mi się zdaje, tłomaczy obawę, o jakiej tylko co wspomniałem, aby nie zabrakło pracy, coś pan zapewne już sam zauważył, i co jest rosnącem uczuciem już od szeregu lat.
— Ale czy sądzisz pan — spytałem — że jest wśród was możliwy głód pracy?
— Nie, nie sądzę — odparł — i powiem zaraz dlaczego; w interesie każdego człowieka leży czynić swą pracę coraz przyjemniejszą, co oczywiście dąży do podnoszenia poziomu doskonałości, ponieważ nikogo nie cieszy wykonywanie pracy nie przynoszącej mu zaszczytu, jako też do większej w pracy rozwagi; istnieje zaś tak ogromna ilość rzeczy, które można traktować jako dzieła sztuki, że już to samo daje zatrudnienie całemu zastępowi uzdolnionych ludzi. Z drugiej znowu strony, jeżeli sztuka jest niewyczerpana, to i o wiedzy można powiedzieć to samo; a jakkolwiek nie jestto już więcej uważane za jedyne niewinne zajęcie, na którem inteligentny człowiek trawi swój czas, jak to było ongi, to jednakże istnieją, i jak mniemam, będą zawsze istnieć ludzie, których podnieca pokonanie trudności nauki i oddawanie się jej wyłącznie, a niczemu więcej. Czem więcej przyjemności nadajemy pracy, tem większe istnieje prawdopodobieństwo, że wrócimy do produkowania pożądanych towarów, których zaniechaliśmy z powodu, że nie byliśmy w stanie produkować ich przyjemnie. Zresztą zdaje mi się, że jedynie w pewnych częściach Europy, bardziej naprzód posuniętych od reszty świata, usłyszysz pan o grożącej klęsce głodu. Te kraje, które stanowiły ongi kolonie Wielkiej Brytanii, zwłaszcza zaś Ameryka, a przedewszystkiem ta jej część, która nosiła nazwę Stanów Zjednoczonych są obecnie i będą dla nas przez długi czas wielkiem źródłem pracy. Kraje te bowiem a szczególniej północne części Ameryki ucierpiały tak wiele od pełnego rozwoju ostatnich dni cywilizacyi, jako też stały się tak strasznemi miejscami zamieszkania, że obecnie są bardzo zacofane w tem wszystkiem, co czyni życie przyjemnem. Można zaiste powiedzieć, że blisko przez sto lat mieszkańcy północnej Ameryki byli zajęci tworzeniem miejsca zamieszkania z cuchnącego śmietnika; pozostało jeszcze wiele do zrobienia, zwłaszcza, że kraj tak jest olbrzymi.

— Cieszy mnie bardzo myśl, że macie przed sobą takie widoki szczęścia. Ale pragnąłbym postawić jeszcze kilka pytań, poczem na dzisiaj dam już pokój.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Morris i tłumacza: Wojciech Szukiewicz.