<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Wiera
Podtytuł Dzieje jednej miłości
Pochodzenie Wiera
Wydawca Bibljoteka Powieści i Romansów
Data wyd. 1929
Druk „Oświata”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Гранатовый браслет
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

O godzinie piątej poczęli się goście schodzić. Książę Wasyl Lwowicz przywiózł swą siostrę Ludmiłę Lwowną Durasow, dobrotliwą, milczącą i otyłą wdowę, także szwagra Mikołaja Mikołajewicza, słynną pianistkę Jenny Reiter — przyjaciółkę Wiery jeszcze z pensjonatu (obie wychowały się w „smolnym“ instytucie) i młodego, bogatego światowca, znanego w całem mieście pod przydomkiem Wasjuczok; był on bardzo lubiany w towarzystwie, dzięki swym talentom, gdyż jako śpiewak, deklamator i aranżer żywych obrazów, widowisk i dobroczynnych bazarów, umiał doskonale zabawiać towarzystwo. Wkrótce potem przyszedł mąż Anny, wraz z wice-gubernatorem Sekkiem i grubym profesorem Spichnikowem — ogromną, gładko ogoloną i szkaradną bryłą mięsa. Wreszcie przyjechał w wynajętej dorożce generał Anosow z dwoma oficerami. Pierwszy, pułkownik sztabowy Ponamarjow, szczupły, zgorżkniały, męczącą pracą biurową przedwcześnie zestarzały człowiek; drugi, porucznik huzarów gwardji Baktyński, znany w Petersburgu jako doskonały tancerz i niezrównany aranżer.
Generał Anosow, duży, otyły starzec, z trudem wysiadł z powozu, trzymając się jedną ręką siedzenia, a drugą oparcia. Równocześnie trzymał w lewej słuchawkę, a w prawej laskę z gumową nasadką. Jego prostacka twarz była tłusta i czerwona, nos mięsisty; wokół mrugających oczu zwisały workowate fałdy; jego usposobienie było jowialnie dobroduszne, trochę pogardliwe, zarazem cechował go pewien wyraz, często spotykany u odważnych a prostych ludzi, którzy nieraz niebezpieczeństwu, a nawet śmierci w oczy zaglądali. Obie siostry, które go już zdaleka zauważyły, przybiegły szybko i zdążyły jeszcze, by mu pomóc przy wysiadaniu, co też uskuteczniały, pół żartem, pół serjo.
— Toż to jest przyjęcie, jak dla arcybiskupa! — wołał generał swym przyjemnym, basowym głosem.
— Kochany dziadunio! — rzekła Wiera z lekkim wyrzutem. — Już cię od kilku dni oczekujemy, ale nie uważałeś tego za godne trudu, by nas odwiedzić.
— Pewno, to nasze południe pozbawiło dziadunia sumienia, — dorzuciła Anna. — Sądzę, że mógłby sobie przypomnieć swą chrześniaczkę. Zamiast tego bawi się w Don Juana i całkiem zapomniał, że jeszcze istniejemy na świecie...
Generał zdjął kapelusz i schylając swą czcigodną głowę, ucałował obie siostry w ręce, potem policzki i znowu ręce.
— Ależ dzieci kochane... zaczekajcież... nie obwiniajcież mnie... — wypowiedział wreszcie, dysząc astmatycznie po każdem słowie. — Pod słowem... ci przeklęci lekarze... przez całe lato mój reumatyzm... kąpali w jakiemś brudnem... i cuchnącem błocie. Nie dali mi odjechać... Jesteście pierwsze... które odwiedzam... Tak się cieszę... że was widzę... Jesteście zdrowe?... Wieroczka... Z ciebie prawdziwa lady... wykapana matka... I cóż, kiedy zostanę chrzestnym ojcem?
— O, dziaduniu, obawiam się, że nigdy.
— Nie wolno ci tracić nadzieji... Módl się do Boga... A ty, Anno, nic się nie zmieniłaś... Jeszcze przy sześćdziesiątce będziesz... ruchliwa jak motyl... Lecz pozwólcie, że wam przedstawię moich oficerów...
— Miałem już pierwiej zaszczyt — powiedział pułkownik Ponamarjow, schylając się w ukłonie.
— Zostałem już księżnie przedstawiony w Petersburgu — mówił huzar.
— Ponieważ Wiera zna już obu panów, więc pozwól ty, droga Anno, że ci przedstawię porucznika Baktyńskiego. Świetny tancerz i żartowniś, przyczem prawdziwy kawaler. No, zbliż się mój kochany... A więc, dzieci... Co jest dziś dobrego do jedzenia, Wiero?... Od czasu mojej kuracji... mam apetyt, niczem porucznik.
Generał Anosow, wierny druh zmarłego księcia Mirza Bułat — Tuganowskiego, przelał po jego śmierci całą swą przyjaźń na córki starego towarzysza. Znał je od najwcześniejszego dzieciństwa, a Annę do chrztu trzymał. Już za owych czasów był, tak jak i dziś, gubernatorem w K..., wielkiej lecz nawpół zniszczonej twierdzy. U Tuganowskich był prawie codziennym gościem. Dzieci były doń ogromnie przywiązane, przynosił im bowiem słodycze i podarki, prowadził je do cyrku lub teatru i lepiej niż ktokolwiek inny umiał się z niemi bawić. Co jednak najbardziej dzieci zachwycało i najgłębsze na nich wywierało wrażenie, to opowiadania jego o wojennych wyprawach, bitwach, biwakach, o zwycięstwach i klęskach, o zabitych, rannych i srogich mrozach; były to długie opowiadania, któremi zabawiał dzieci w czasie między wieczorną herbatą, a znienawidzoną godziną, kiedy musiały iść spać.
Od czasu powstania w Polsce brał Anosow udział we wszystkich wyprawach wojennych, prócz mandżurskiej. Bez wahania byłby i tam wyruszył, nie został jednak powołany — a ponieważ wiernym był zasadzie: „nie kładź palców między drzwi.... jeśli ci nie każą“, więc pozostał w domu. W ciągu całej swej karjery oficerskiej nigdy nie bił żołnierzy. W czasie polskiego powstania odmówił pewnego razu rozstrzelania jeńców, pomimo, że wyraźnie taki rozkaz otrzymał. „Szpiegów, — panie pułkowniku — kazałbym rozstrzelać, wielu pan chce, własnemi rękoma uśmierciłbym ich, ale jeńców — w żaden sposób.“ Wypowiedział te słowa tak skromnie, z takim respektem i bez cienia prowokacji lub pozy, patrząc przełożonemu w oczy tak otwarcie i mocno, że ten — zamiast kazać go rozstrzelać — odwrócił się i nic już w tej sprawie nie zarządził.
Podczas wojny w r. 1877/79 został, mimo braku odpowiedniego wyszkolenia, mianowany pułkownikiem. Brał udział w przejściu przez Dunaj, w wyprawie na Bałkan, w ostatnim ataku na Plewnę. Był raz ciężko, cztery razy lekko ranny, prócz tego zranił go raz w głowę odłamek granatu. Radecki i Skobelew odnosili się do niego ze szczególnem poważaniem. Skobelew powiedział pewnego dnia: „Znam jednego oficera, dużo odważniejszego odemnie: jest to generał Anosow“.
— Z tej wyprawy powrócił prawie głuchy, a trzy palce u nogi, które sobie podczas przejścia przez Bałkan odmroził, musiano mu amputować. Nabawił się też ciężkiego reumatyzmu. Dwa lata później chciano go przenieść w stan spoczynku on jednak bronił się przeciwko temu, a gubernator prowincji, który był świadkiem jego odwagi podczas przeprawy przez Dunaj, poparł go. Petersburg nie chciał zasmucać tego zasłużonego żołnierza i mianował go dożywotnim gubernatorem twierdzy K..., co było raczej urzędem honorowym, niż czemś koniecznem dla dobra państwa.
W mieście znali generała wszyscy i kpili sobie niekiedy z jego słabostek i sposobu ubierania się. Nie nosił nigdy munduru, lecz ubierał się zawsze w staroświecki surdut i kapelusz o szerokich kresach; w prawej ręce trzymał laskę, w lewej słuchawkę. Zawsze towarzyszyły mu dwa tłuste, leniwe i ochrypłe dogi, wywieszając pokąsane jęzory. Gdy podczas rannego spaceru spotykał znajomych, wtedy rozbrzmiewał w pobliskich ulicach jego donośny głos, przy akompaniamencie szczekania psów.
Podobnie jak wielu głuchawych, miał też i on szczególny kult dla oper. Zdarzało się nieraz, że podczas sentymentalnego duetu nagle oświadczał, swoim głębokim basem: „Do djabła, jak lekko on bierze to wysokie C, jakby orzeszki tłukł.“ Następstwem był dyskretny śmiech wszystkich obecnych, którego jenerał jednak nie przeczuwał nawet. Zdawało mu się, że tę uwagę szepnął tylko sąsiadowi na ucho.
Jako wojskowy gubernator zwiedzał bardzo często — stale w asyście dwóch ochrypłych dogów — odwach, gdzie skazani na areszt oficerowie odpoczywali po służbowej mitrędze, grając we wista popijając herbatę lub opowiadając anekdoty. Wypytywał dokładnie każdego o nazwisko, kto mu karę wyznaczył, na wiele dni i dlaczego. Nieraz wyrażał swe uznanie za śmiały i karygodny czyn. Kiedyindziej łajał aresztanta tak głośno, że słychać go było na ulicy. Kiedy się jednak wykrzyczał, dowiadywał się, skąd dany oficer otrzymuje posiłek i czy dużo zań płaci. Zdarzało się czasem, że zabłąkał się tam porucznik z odległego garnizonu i oświadczał, że dla braku pieniędzy poprzestaje na żołnierskim wikcie. Wtedy Anosow rozkazywał natychmiast, by przyniesiono nieborakowi jedzenie z pałacu gubernatorskiego, odległego o dwieście kroków.
W tem samem K... zaprzyjaźnił się z rodziną Tuganowskich; do dzieci przywiązał się tak bardzo, że dnia jednego nie mógł przeżyć, nie widząc ich. Gdy dziewczęta były dokądś zaproszone na wieczór, lub obowiązek zatrzymał go w domu, wtedy nie wiedział co począć ze sobą i błądził bez celu po ogromnych komnatach swego domu. Co roku brał na miesiąc urlop i spędzał go w Jegorowskoje odległem od K... o pięćdziesiąt wiorst.
Na te dzieci, szczególnie dziewczęta przelał całą miłość i tkliwość. Był kiedyś ożeniony, jednakże tak dawno, że ledwo sobie to przypominał. Żona jego uciekła z aktorem trupy wędrownej, zakochawszy się w jego aksamitnym tużurku i koronkowych mankietach. Do śmierci otrzymywała od generała finansowe wsparcie, lecz mimo wszelkich prośb i skruchy, którą objawiała, nie chciał jej do siebie przyjąć. Dzieci nie pozostawiła mu żadnych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: anonimowy.