<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Mikołaj Bouchard
de’MONTMORENCY

Willa a właściwie zameczek pana Mikołaja Bonchard należał do owych domków, tak częstych w okolicach Turyngii, mających wspaniałą powierzchowność i dachy z grzbietem ołowianym.
Wchodząc do parku, potrzeba było przejść fosę i most zwodzony, jakby do rodzaju fortecy, której nic nie brakło, bo nawet najeżone miała ściany kolcami żelaznemi.
Dwie małe armatki z cynku, które czas pokrył barwą bronzu, tem więcej podnosiły znaczenie fortecy. Widać było z lekka zatarty herb; który Mikołaj Bouchard zmuszony, uledz żądaniom prokuratora kazał zniszczyć.
— A co? panie hrabio? zapytał Gerard, czy to nie pieścidełko?
— Prawdziwa dekoracja z teatru Opery.
W chwili kiedy powóz wjechał na most, dały się słyszeć dźwięki rogu.
— Co to jest? Zwyczaj średniowieczny wprowadzony u mojego przyjaciela Mikołaja Bouchard, odparł tapicer uśmiechając się. Róg zastępuje tu bojową trąbę.
— A to wesołe, szepnął hrabia. Jeżeli małżeństwo przyjdzie do skutku, będę miał najdziwaczniejszego w całej Francji teścia.
Mikołaj Bouchard uprzedzony od dwóch dni o wizycie arystokratycznej, oczekiwał z upragnieniem przybycia hrabiego i ujrzawszy wspaniały powóz podjeżdżający na peron, oraz herby i lokai, nie mógł się powstrzymać od wykrzyku radości.
— A! pan hrabia, zawołał podbiegając do powozu, zanim przybywający zdołali wysiąść, to uroczysty, bardzo uroczysty dzień dla mnie, gdy mara przyjemność przyjmowania w mojej ubogiej chacie przedstawiciela jednej z najstarszych rodzin szlachty francuzkiej.
— Honor to dla mnie prawdziwy, odparł hrabia, że mogę poznać pana dobrodzieja, radość to rzetelna, którą zawdzięczam naszemu wspólnemu przyjacielowi.
Ex-korkarz rzeczywiście w całej postawie zdradzał typ dawnego mieszczanina, zbogaconego z przemysłu.
Wzrostu mniej jak średniego, odznaczał się wydatnością brzucha, na wielkich, rozłożystych ramionach spoczywała równie wielka głowa. Twarz barwy nadmiernie czerwonej wchodzącej w fioletowa, zdradzała usposobienie do apopleksji.
Ubrany jak na wieś zbyt starannie, zbyt wykwintnie, zdawał się być rzeczywiście czemś wyższem, rodzajem udzielnego panka, podlegającego eleganckim fantazjom.
Lebel-Gerard z pewną wewnętrzną satysfakcją studjował we wszystkich szczegółach jego ubranie i sam do siebie mówił:
— Prawda że jest nieco śmiesznym, ale jako przyszły teść rzeczywiście wspaniały.
Szukając zaś oczami Pawła Nancey i powstrzymując śmiech, dodał tym samym głosem.
— Co też hrabia powie!
— Panie hrabio, odezwał się Mikołaj Bouchard, ściskając obie ręce młodego człowieka, którego już prawie uważał jako przyszłego zięcia, mój zacny przyjaciel Lebel-Gerard, radca municypalny i kawaler legii honorowej, obudził we mnie nadzieję, że hrabia zaszczycić raczysz nasz skromny obiadek. Powiedz mi więc otwarcie, czy nie odmieniłeś pan swego zamiaru?
— Owszem przyjmuję z całego serca, odparł hrabia.
— A to dobrze. To mnie rozrzewnia. Będziemy jak rodzina. Pokosztujesz pan win z mojej piwnicy. Wiem że się panu spodobają... Wypijemy za pomyślność dawnych czasów... Jak się panu to zdaje?
— Niezmiernie mnie to cieszy.
— I mnie także.
— Raczcie więc panowie pójść za mną, przyczem sam postępował przodem.
Naprzód tedy weszli do rodzaju westibulu prawdziwej zbrojowni aleji niezmiernie wątpliwej starożytności, było to tylko niezręczne naśladownictwo.
Za westibulem następowały dwa salony, jeden wykładany czarnem drzewem, drugi obity flamandzką materją, dla którego właśnie Gerard dostarczył sprzętów sięgających czasów starożytnych.
We wszystkich oknach kształtu kwadratowego, szyby były ze szkła kolorowego, pomalowane drobniutkimi herbami. Prokurator w tym razie nie mógł wcale przeszkodzić i mniemany potomek Montmorency, już obawy malował co mu przyszło do głowy.
Nareszcie dotarli aż do sali jadalnej.
Sala ta była tryumfem Lebela-Gerard, który tu nagromadził rozmaite szczegóły przypominające dawne czasy oraz ustawił meble najcenniejsze.
Stół olbrzymi z snycerskiemi ozdobami, okryty wspaniłaym kobiercem, zastawiony był zimnemi potrawami i napojami.
— Jakże panie hrabio, odezwał się Montmorency, nalewając wino w duże kieliszki w kształcie tulipanów, jakże się podobał panu mój mały zameczek?
— Jestem nim olśniony, odparł hrabia.
— E! mój Boże, mówił Mikołaj Bouchard, cóż to za rolę odgrywać może ta skromna chałupka w porównaniu z wspaniałemi zamkami naszych praojców. Cóż się da porównać z dawniejszemi olbrzymami? My, klasa średnia, jesteśmy liliputami.
— O, wierz mi pan, każdy z nas niezawodnie udusiłby się w zbroi i nie byłby zdolny dźwignąć ciężkiej rycerskiej szablicy.
— O to tylko skromność zbyteczna. Ja, com zamiłował pamiątkę przeszłości, lubię otaczać się przedmiotami zabytków starożytnych. Dla mnie kącik ten przepełniony zabytkami sztuki średniowiecznej stał się ulubionem, uroczem siedliskiem. Ja oddycham dopiero wówczas, gdy się znajdę pod dachem wielkich przodków.
— O, niezawodnie, wszystko to zasługuje na szczególną uwagę, a ja stokroć wyżej je cenię, wiedząc z jakim trudem zbierałeś pan te perły minionej przeszłości.
Mikołaj Bouchard w istocie rozrzewniony, pochwycił za ręce hrabiego de Nancey i uścisnął je w swoich serdecznie.
— A panie hrabio! rzekł, mówisz pan jak uczone dzieło, a jednak jeszcze nie zapoznałeś się z najpiękniejszem, co jest niezawodnie o wiele czarowniejsze, o wiele pełniejsze uroku, droższe niż to wszystko, co tu jest zebrane.
— Z czem? zapytał Paweł zaciekawiony.
— Z moją córką, odezwał się poczciwina.
— Wiem już o tem, że panna Bouchard jest osobą zupełnie skończoną, odparł hrabia, i będę nawet niezmiernie ukontentowany, gdy raczysz mi pozwolić ujrzeć ją jak najwcześniej.
— Owszem, uczynię wedle woli pana hrabiego, rzekł Montmorency.
— Radbym natychmiast.
— Bardzo dobrze. Małgorzata niezawodnie jest w małym saloniku obok parku, tam bowiem spędza dni całe rysując lub grając na fortepianie, ponieważ kochane dziecko rysuje i gra jak anioł. O! jej edukacja kosztowała bardzo drogo, nie żałuję przecież pieniędzy, ponieważ moja mała nadzwyczajną odniosła korzyść. Czy zatem pragniesz pan abyśmy sami ją poszukali, czy też aby pierwsza ochmistrzyni, zapowiedziała jej nasze przybycie.
— Jeżeli to nie sprawi jakiej przykrości pannie Małgorzacie, radbym sam pójść i przywitać ją.
— Chodźmy, odezwał się Bouchard, przejdziemy przez aleję lipową, ponieważ jest tam sporo cienia a i tym sposobem zwiedzimy zarazem i część parku. Nie jest on tak obszerny jak naszych ojców, ale zawsze jest on wielki.
I dwaj goście prowadzeni przez gospodarza, poszli drogą ku parkowi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.