<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Małgorzata.

W westibulu, jeden z tych rycerzy wymyślonych przez przemysłowca Boucharda, stał w kącie w zbroi i z mieczem, na którego rękojeści zawieszony był kapelusz panama z olbrzymim rondem.
— Czy pozwolicie panowie, rzekł Bouchard zdejmując panama i włożył go na głowę, co bardziej jeszcze uczyniło go śmiesznym.
Mikołaj Bouchard i jego goście poszli cienistą aleją ku wiejskiemu domkowi zbudowanemu z nieociosanych okrąglaków, którego strzecha słomiana z wystającemi snopkami, podobna była do wywróconej czerkieskiej czapki.
W miarę jak się zbliżali do domku, coraz wyraźniej słychać było muzykę. Była to harmonia instrumentu z głosem ludzkim. Małgorzata śpiewała.
Pan de Nancey postępujący przodem, pierwszy się zatrzymał, nakazując milczenie dwom towarzyszom.
— Co to jest, pyta Bouchard.
— Słucham.
— Pan lubisz muzykę?
— Bardzo.
— Zatrzymajmy się cokolwiek, rzeczywiście gra znakomicie moja córka, może nawet lepiej niż jej profesor. Teraz zaś jest to sztuka „Lucie de la mère morte“, która mi zawsze łzy z oczów wyciska.
— O tak, to cudna, cudna muzyka.
W tej chwili Małgorzata ukończyła sztukę, głośno wzdychając.
— Radbym klaskać ale nie śmiem, odezwał się hrabia. Już popełniliśmy i tak nierozsądek, słuchając boskich dźwięków których nikt słyszeć nie powinien.
— Małgorzato! zawołał Bouchard.
— Ojcze! odpowiedziała młoda dziewczyna ze środka pawilonu.
— Chodź tu, kochane dziecko. Powinnaś wzlecieć jak jaskółeczka do publiczności, która pragnie wynagrodzić cię za grę.
Małgorzata pokazała się na progu, ale ujrzawszy obce osoby, zarumieniła się aż po białka oczów.
— Moje dziecko, rzekł ex-korkarz, mam zaszczyt przedstawić ci pana hrabiego de Nancey, który będzie z nami obiadował. Panie hrabio, moja córka, moje jedyne dziecko, mój skarb.
Spadkobierczyni Mikołaja Bouchard ukłoniła się jak pensjonarka.
Paweł oddając wzajemnie ukłon, rzekł:
— Pozwól pani, podziękować sobie za piosnkę, która przeniknęła do mego serca.
Lebel-Gerard nachylił się nad młodym człowiekiem, mówiąc:
— Jakaż to będzie piękna hrabina? Nie prawdaż?
Małgorzata nie odznaczała się wprawdzie pięknością i dystynkcją, ale jednak posiadała powaby i wdzięk, który pociągał i rodził sympatją. Nie znała wcale zalotności, jej wzrok był wzrokiem istoty niewinnej.
Około jej czoła zwoje złotawych włosów zdawały się być symbolem niewinności. Jej fizjognomia, jej zachowanie się, zdradzało duszę zupełnie czystą i dziewiczą.
Wobec niej najzuchwalszy bałamut czuł pewien rodzaj pokornej obawy i szacunku.
Paweł ujrzawszy Małgorzatę, mimo woli wyrzekł do siebie:
— Czybym był miljonerem, czy ubogim nędzarzem, ta kobieta musiałaby być moją.
Przy tych słowach wzrok hrabiego takim płonął ogniem, że tapicer, znawca serc ludzkich, ujrzawszy to, rzekł sam do siebie:
— Wszystko idzie wyśmienicie. Wzrok Małgorzaty wywołał już wrażenie. Dzieciaczek ten będzie hrabiną i zapłaci nam długi.
Mikołaj Bouchard ze swej strony mówił:
— Wszystko w należytym porządku. Prezentacja udała się. Czwarta godzina. O szóstej będziemy jedli Poproszę hrabiego na partję bilardu, jeżeli mu to będzie przyjemne.
Paweł ukłonił się i zbliżywszy do młodej dziewczyny, zaczął z nią rozmawiać.
Mikołaj Bouchard trącając Gerarda rzekł:
— Patrzcie, co to za śliczna z nich para. Chodźmy naprzód, niech dzieciaczki zajmą się zbieraniem kwiateczków, a jeżeli się opóźnią, to nas później dogonią.
Ex-korkarz pociągnął za sobą tapicera, pozostawiając oboje młodych ludzi w miłem sam na sam.
Hrabia zatem dzień po dniu, z inną spacerował kobietą.
Dzisiejsza jednak, lubo najniezawodniej nie obudzająca tyle wrażeń, co kochanka lorda Dudley, przecież pod względem moralnym wywierała niepomierny wpływ na usposobienie hrabiego.
Uciecha rozkoszna, miłosne, elektryczne, że tak powiemy, uczucie, pociągało ku Blance Lizely. Jej zbliżenie sprawiało pewien rodzaj zawrotu namiętnego.
Woń sztuczna, perfumy jakich używała ta syrena, wywoływały namiętne uniesienia. Był to napój zwykły kokotek wielkiego świata. Można za niemi szaleć, ale kochać niepodobna.
Przeciwnie obok Małgorzaty, woń dziewicza, woń niewinności, wywoływała święte prawie uczucie, jakby czar cudownego kwiatu, który zachował w całej pełni woń natury, woń niebieską czystości dziewiczej.
Pierwszy raz w życiu hrabia uczuwał słodycz obecności młodej kobiety, która pochłaniała całą jego myśl i wywierała dobroczynny wpływ na popędy miłosne.
Blanką Lizely, jako kochanka posiadała skarby nieopłacone niczem. Jej obecność pobudzała, była więc ideałem zdebuszowanych bałamutów i zdenerwowanych starców.
Małgorzata bez wątpienia była kobietą zupełnie skończoną i pełną poświęcenia.
Pan de Nancey mówił to sobie w duchu i tak długo, że Małgorzata wreszcie nadzwyczaj zdumiona była jego milczeniem.
Przypuszczała, że hrabia skorzysta z pierwszej lepszej sposobności i będzie z nią mówił o muzyce, a mianowicie o melodji odwiecznej, którą usłyszał zbliżając Się do altany.
Paweł mówił dobrze; miał on tę bystrość pojęcia i lekkość paryżanina przerzucającego się w rozmowie z przedmiotu na przedmiot.
Małgorzata słyszała panów rozmawiających z ojcem, nic więc dziwnego, że dla interlokutora takiego jak hrabia uczuła pewien rodzaj sympatji.
Rozmawiając zbierała róże a ułożywszy je w bukiet zatknęła za pasek sukni.
— Pani, rzekł wreszcie hrabia, czy pozwolisz abym cię prosił o jedną łaskę?
Małgorzata zwróciła nań spojrzenie i wpatrując się zdumiona powtórzyła:
— Łaskę?
— Pani nie odgadujesz jeszcze?
— Nie, naprawdę.
— Oto pragnąłbym otrzymać jeden kwiatek z pani bukietu.
— Bardzo łatwo.
Małgorzata nachyliła się nad krzakiem usiłując zerwać różę.
Paweł ją powstrzymał.
— Pani mnie źle zrozumiałaś. Prosiłem panią o jeden kwiatek z bukietu.
— Dla czego? zapytała młoda dziewczyna z czarującą naiwnością. Przecież tamte daleko piękniejsze...
— Być może, ale ich pani nie nosiłaś przy sobie.
Małgorzata nie pytała o więcej. Rumieniec oblał jej policzki i serce nie wiadomo z jakiej przyczyny zaczęło mocno uderzać.
— Pani odmawiasz mi więc kwiatka?
Nie. Małgorzata nie odmówiła.
Powoli wydobyła jeden kwiatek ze swego bukietu i podała go ręką drżącą hrabiemu.
— Dziękuję! O! bardzo dziękuję!
I zanim założył go w butonierkę przycisnął do ust.
— Brawo! zawołał ktoś wesoło. Brawo panie hrabio, nie podobna być więcej grzecznym... Oto tradycja szlachty francuzkiej. To powtórzenie się Richelieu, na mój honor.
Mikołaj Bouchard, on to był bowiem, zatarł ręce z radości.
Ex-korkarz i Gerard cichutko postępowali za młodą parą, rozdzieleni od nich zaledwie krzakiem lilii, byli więc świadkami całej sceny.
Małgorzata bardzo wzruszona rzuciła się w objęcia ojca.
Mikołaj Bouchard ucałował ją z całym zapałem, wołając:
— Ucałowałem przyszłą hrabinę!
Młoda dziewczyna uczuła się mocno zakłopotaną, choć nie wiedziała istotnej przyczyny.
Przez wrodzone uczucie skromności nie ośmieliła się zbliżyć do Pawła i pochwyciwszy rękę ojca poprowadziła go ku domowi.
— No, panie hrabio, zapytał Lebel-Gerard zniżonym głosem, co pan mówisz o naszym przyjacielu. Może zbytecznie rozwodziłem się z pochwałami?
— O przeciwnie, pan zbyt mało o nim mi powiedziałeś, odezwał się Paweł z ożywieniem... jego córka to anioł, anioł prawdziwy. Ukrywa swoje skrzydełka, ale wiem że je ma. Doprawdy zakochałem się w niej do szaleństwa. Potrzeba jednak aby i ona mnie pokochała. Czy sądzisz pan że to nastąpi?
— O ręczę panu. Już nawet, pana kocha, choć o tem dobrze nie wie. Czyliż tego pan nie domyślałeś się panie hrabio, po sposobie w jaki podała panu różę.
— Będę więc zawdzięczał panu moje szczęście.
— Możesz pan oświadczyć się.
— Tak prędko? szepnął Paweł.
— Czyliż tak wiele potrzeba czasu na ułatwienie pomyślnej sprawy? Wreszcie, czy pan co ryzykujesz? Zgoda ojca jest niewątpliwą. Czy pan życzysz sobie, abm ci przysposobił natychmiast sam na sam z panem Mikołajem? Potem przyprowadzę Małgorzatę.
Paweł zamyślił się.
— Nie, tak nie można zaraz.
— Kiedyż tedy?
— Wieczorem, po obiedzie.
— Niech będzie. Tylko na bok wszelkie obawy. Oświadcz się pan przed odjazdem i zażądaj słowa Boucharda.
Bouchard czekał na gości w sali bilardowej. Była to jedyna część pałacu w którym tapicer i budowniczy zrzekli się gustu średnich wieków, a konstrukcja salonu i sprzęty były nowoczesne.
O godzinie szóstej, marszałek w wielkiej liberji, poprzedzony przez dwóch olbrzymich lokajów, zapowiedział że waza już na stole.
Paweł podał ramię Małgorzacie i przeszli do sali jadalnej, gdzie, jak się czytelnik domyśla, oboje usiedli obok siebie.
Obiad był wyśmienity. Bouchard nie posiadał się z radości stawiając coraz nowy gatunek wina.
Hrabia nie zwracał prawie uwagi na opowiadanie gospodarza, zajęty był bowiem rozmową poufną z Małgorzatą.
Młoda dziewczyna nadspodziewanie spoufaliwszy się z hrabią, wykazywała w rozmowie całą piękność duszy i charakteru.
Kiedy podano drugą potrawę, nagle pan Mikołaj wyrwał się z apostrofą:
— Moi dobrzy przyjaciele, szlachectwo zobowiązuje. Nasi ojcowie warci byli więcej niż my: przywróćmy dawne obyczaje, abyśmy pozyskali takąż samą wartość jak i oni. Kiedyś przy gościnnych naszych stolach, wśród uczty, nie zapominano i o klasie średniej... Naśladujmy ich... to byłoby bardzo rozumnie.
Po tych słowach zjawił się na nowo marszałek niosąc na tacy przyrządy do picia i wszyscy, nie wyłączając nawet Małgorzaty, otrzymali po kieliszku absyntu.
— Za zdrowie starych obyczajów, zawołał eks-korkarz wychylając od razu swój kieliszek.
W ten sposób dzielny człowiek pojmował odrodzenie społeczne.
Paweł i Gerard ograniczyli się na dotknięciu ustami kieliszków.
Nastąpił desser, potem kawa, do której gospodarz domu dołączył jeszcze likiery. Kiedy wstawano od stołu, wszyscy byli nieco podchmieleni.
Tapicer wziąwszy hrabiego za ramię, rzekł:
— A co, oszukałem pana? Przypatrz się temu poczciwcowi. Na honor, nie długo pożyje. Przejdźmy się po salonie, zostawię go z panem. Potrzeba aby to małżeństwo ułożyło się zanim nastąpi atak apoplektyczny.
Opuszczono salę jadalną.
Mikołaj zataczał się.
Nadeszła noc.
Lebel-Gerard uprowadził Małgorzatę.
Hrabia pozostawszy sam na sam z Mikołajem, nie wiedział jak zacząć rozmowę, gdy gospodarz sam ją zagaił w ten sposób:
— Panie hrabio a raczej moje dziecko, tak, moje drogie dziecko, pan pozwolisz, że pana tak nazwę. Mów bez obawy... Otwórz mi twoje serce... To ojciec cię słucha a tam na niebie... wielki konnetabl...
Paweł odpowiedział:
— Jestem głęboko wzruszony, pańską dobrocią, pańskiem zachęceniem... Lecz czyliż nie czytasz co się w mojem sercu dzieje, czyliż nie odgadłeś głębi mojej duszy?
— Cóż do licha! Czytam, odgadłem... ale potrzebuję słyszeć to z własnych ust pańskich, panie hrabio. A więc pozbądź się ciężaru obciążającego twoje serce... jakkolwiek znam go, chcę przecież dowiedzieć się od ciebie.
— Otóż nie mogę patrzeć na pannę Małgorzatę, nie zakochawszy się, zawołał Paweł.
— A bałamucie! zawołał głośno śmiejąc się Mikołaj. Do licha, masz dobry gust. Moja Małgosia to prawdziwy skarb... Nazywam ją czasami Margot na pamiątkę owej królowej, która wedle jednej starej kroniki, obsypywała łaskami jednego z moich przodków.
— I, ciągnął dalej pan Nancey, mam zaszczyt prosić pana o jej rękę.
— Daję ci ją. zawołał Mikołaj. Uściskaj mię mój zięciu.
Po wzajemnem uściskaniu się, Bouchard mówił:
— Nie myśl, żebym działał lekkomyślnie. Byłem dobrze poinformowany... Pan mi osobiście podobałeś się, ale to jeszcze nie powód. To co mnie głównie skłoniło, że w Palestynie znany był baron de Nancey przy Ludwiku II znanym pod imieniem świętego... Pański herb wyobraża lazur nieba posiany niezliczonemi gwiazdami... Chciałem go widzieć własnemi oczami w Sali pochodów krzyżackich i widziałem... Naumyślnie odwiedzałem Wersal, żeby się przekonać. Niepodobieństwo, aby moja córka była nieszczęśliwą z człowiekiem, który posiada podobny herb... A zatem, daję ci ją... Zgadzam się! Lebel Gerard nic przedemną nie ukrył... Pan masz długi... Tem lepiej... Bagatela! Jest to oznaką dobrego rodu... Zapłacimy te długi... Kto pochodzi od konnetabla ma prawo troszczyć się o potomków wielkiego rodu. Teraz przywołam Margot i uprzedzę kochankę moją, że w ciągu dwóch tygodni będzie hrabiną...
Już Mikołaj Bouchard skierował się ku drzwiom, celem wypowiedzenia córce nowej mówki dekoracyjnej, gdy go Paweł zatrzymał.
— Proszę pana, rzekł. nie rób pan tego...
— Ba! Dla czegóż to?
— Oto dla tego. Nie życzę sobie aby mnie panna Małgorzata uważała za urzędowego narzeczonego... Obecnie, kiedy mam szczęście być przyjętym przez pana. Pozwolisz mi pan podobać się tej, którą kocham, abym posiadłszy pański szacunek, pozyskał szacunek jego córki.
— Prześlicznie! Prześlicznie! Prześlicznie! wyszeptał Mikołaj, gdyż zaledwie mógł się wstrzymać od śmiechu. Paradne! Słowo honoru! Na mój herb rycerski, myśl cechująca prawdziwego szlachcica, która mnie zachwyca. Nie powiem nic Małgorzacie! Pan masz moje pozwolenie i dom mój dla pana otwarty. Umizgaj się hrabio! Umizgaj! Jednakże spiesz się pan, kochany hrabio, gdyż na umizgi i na ślub daję panu tylko dwa tygodnie czasu.
W tym tonie była prowadzona rozmowa, gdy Gerard wprowadził Małgorzatę. Za pierwszem spojrzeniem tapicer przekonał się, że obaj mówiący byli w zupełnej zgodzie. Mając więc w myśli swój rachunek niezapłacony, życzył wszelkiej pomyślności.
W godzinę później hrabia wsiadł do powozu udając się do Paryża, złożywszy na pożegnanie dosadny całus na drżącej rączce Małgosi.
— I cóż? zapytał tapicer w drodze.
— Wszystko ułożone. Za dwa tygodnie będę mężem Małgorzaty.
— I pan ją kochasz?
— Uwielbiam.
— To ja jestem autorem tego związku, szepnął Gerard do siebie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.