<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Serce wahające się.

Paweł de Nancey oddalił się jak człowiek będący pod wpływem snu i rzeczywiście zdawało mu się, że marzy, tak ta scena, której był bohaterem wydała się mu niemożliwą.
Przybywszy do Ville-Avray z obowiązku prostej grzeczności, ponieważ miał zamiar oznajmić właścicielce willi że jest to ostatnia jego wizyta, wyszedł ztamtąd przysiągłszy pannie Blance Lizely że ją kocha namiętnie, głęboko, bez granic.
Tak, przysiągł i z najlepszą wiarą w kilka godzin później zażądał ręki panny Małgorzaty.
Jakiż szał go opanował. Jaki to rodzaj zapomnienia się objął jego serce?
Woń jaką obdarzyła go ręka jeszcze ciepła po kąpieli, tłumaczyła to najwyborniej.
Paweł z gniewem otarł sobie usta.
— Przeklęta syrena! szepnął. Sądzi że mnie zatrzyma! O nie, nie ujrzysz mnie więcej, zetrę z mojej duszy wspomnienia o tobie, jak otarłem usta!
Powziąwszy takie postanowienie, Paweł uczuł pewną ulgę.
Spojrzał na zegarek i przekonawszy się że tyle tylko ma czasu ile potrzeba na dostanie się do stacji kolei, przyśpieszył kroku.
Rzucił się do wagonu i przypadkiem spotkał się z kilkoma znajomymi powracającymi z Wersalu.
Rozmawiając, Paweł raniej więcej zdołał zapomnieć o Blance.
Na ulicy Ś-go Łazarza znalazł swój powóz i kazał się zawieść do Enghien.
Przy drzwiach parku ujrzał Bouchard’a który zawołał:
— A! kochany hrabia. Uprzedził nas twój bukiet. Wspaniałe kwiaty! Droga hrabina oblała się rumieńcem. Wierz mi moje dziecko, oświadcz się prędko i nie obawiaj się niczego. Małgosia jest w pawilonie, idź do niej.
Młoda dziewczyna niezmiernie ucieszyła się widząc tego, który ją obdarzył tak pięknym bukietem.
Widząc nawet postępowanie ojca z hrabią, uważała za stosowne, co wreszcie było bardzo naturalne, przyjąć hrabiego jako przyjaciela.
Jednem słowem, serce Małgorzaty otworzyło się jak kielich kwiatu. Bez wątpienia nie kochała ona jeszcze pana de Nancey, ale miłość ta wkrótce miała objąć jej serce.
W chwili, kiedy Mikołaj Bouchard i Paweł przestępowali próg pawilonu wiejskiego, Małgorzata rysowała na małym stołeczku.
Wspaniały bukiet przysłany przez hrabiego służył jej jako model. Przenosiła go na papier z wielką pewnością, nakładając naturalne kolory.
— No moje drogie dziecię, rzekł ex-kupiec, przyprowadzam ci tego eleganckiego kawalera. Wypowiedz mu otwarcie przyjemność, jakiej doznałaś z przesłania bukietu.
— Na Boga, rzekł Paweł, nie mów pani o tym przedmiocie. Wierz mi pani, jestem bardzo szczęśliwy, że zdołałem sprawić przyjemność tym drobiazgiem, który nie jest prawie godnym rączek pani.
— Oh! rozśmiał się Mikołaj. Co ten wygaduje?
— Panie hrabio, szepnęła Małgorzata głosem wzruszonym, ten bukiet jest tak piękny, tak mnie uczynił szczęśliwą... że radabym zachować go na wieczną pamiątkę. Dla tego, widzisz pan, że go kopiuję...
— Na honor, prawda! odezwał się Bouchard. Robi portret z kwiatów. Patrz mój kochany hrabio, jak podobny. Zdaje się, że kwiaty chcą przemówić. Brakuje im tylko zapachu.
Kiedy Paweł przyglądał się kwiatom, młoda dziewczyna nieco uspokoiła się. Rumieniec znikł z twarzy.
Usiłowała spojrzeć na hrabiego, ale wnet spuściła oczy, zaledwie mogąc ukryć radość a na nowo żywy rumieniec oblał jej jagody.
Ujrzała bowiem w butonierce surduta hrabiego kwiatek, zwiędły kwiatek, jaki otrzymał od niej minionego wieczora.
Ten kwiat zachowany z taką troskliwością, był zbyt dosadnem wyznaniem uczuć hrabiego, było to oświadczenie się milczące ale zbyt wymowne.
Małgorzata uczuła jak jakaś osłona zaciemnia jej wzrok, pojęła że jest kochaną. Ta róża zwiędła wypowiedziała jej wszystko.

∗             ∗

Potrzeba nam dodać, że Mikołaj Bouchard zatrzymał przyszłego zięcia na obiedzie i że we własnym powozie odwiózł go na stację w Enghien.
Starał się wieczorem pozostawić go sam na sam z Małgorzatą.
Paweł aż nadto dobrze znał kobiety, żeby nie przewidział co się dzieje w sercu młodej dziewczyny. Dostrzegł, że zdobył fortecę. Dla tego też nie korzystał z sam na sam przygotowanego mu przez ojca w celu oświadczenia się pannie. Przeciwnie, pewny zwycięztwa, z nadzwyczajną delikatnością strzegł się zdradzić.
Można śmiało podziwiać tę delikatność w nicponiu, który nie zwykł był oszczędzać kobiet, i prawił im komplementa i kłamstwa bezczelne.
— A więc, zapytał Mikołaj, skoro znaleźli się razem w powozie. Czy sprawa sercowa już została załatwiona? Pan się już oświadczyłeś?
— Nie jeszcze.
— Dla czegóż to „Pater noster“ jak mówił konnetabl. Małgorzata kocha pana, jestem tego pewny.
— A ja, mam nadzieję...
— Na co pan czekasz? Przecież do djabła nie jesteś pan bojaźliwym. Dla czego odwłóczyć to, co się może załatwić natychmiast. „Ja panią ubóstwiam!“ Pan mnie uwielbiasz! — „My się ubóstwiamy i ręka w rękę, żeńmy się!“ Tak trzeba mówić. Cnoto mojego życia, mój zięciu.
Paweł wyjaśnił przyczynę.
Mikołaj Bouchard podniósł w górę głowę, jak człowiek który nie jest przekonanym.
— Wszystko to bardzo piękne, słowo honoru, ale jednak nie zdaje mi się być „wyrafinowanem“. Pan chciałeś się podobać i otrzymać serce od niej, zamiast odemnie. Bardzo delikatne, ale pan się już podobałeś, o tem nie ma co mówić. Sprawa skończona. Proszę cię, powiedz o tem jutro Małgorzacie, gdyż nie chcę dłużej czekać.
— Opowiem jutro, przyrzekam panu, odpowiedział Paweł.
Powóz się zatrzymał. Przybyli do stacji. Przyszły zięć i przyszły teść uściskali się serdecznie przy pożegnaniu.
Pan Nancey powróciwszy do siebie, zamiast położyć się w łóżko, kazał zapalić lampy i udał się do biura swego, gdzie zajął się pisaniem.
Zdecydowany na to, aby już więcej nie widzieć Blanki, zabrał się do napisania listu.
Powiedzmy otwarcie, że list podobny był dla niego czynem trudnym oniemal do wykonania.
Przedewszystkiem nie chciał on zranić panny Lizely i nie wiedział jak się z tego wywiązać.
Młoda kobieta nie ukrywała wcale swojej sympatji. Zapowiedziała mu spowiedź życia.
Otóż w tym razie chciał on uprzedzić Blankę, że zrzeka się wiadomości o jej życiu.
Napisał więc tedy list długi, nie zbyt wymowny a pełen zwyczajnych frazesów.
Groom, który codzień nosi bukiety dla Małgorzaty, może list ten zanieść Blance, a ja sam pospieszę z bukietem do Małgorzaty.
Nareszcie położył się spać niezmiernie zirytowany zaprzysięgając zerwanie wszelkich stosunków z panną Lizely.
Dziwne sny prześladowały go w nocy. Zdawało się mu, że znowu trzyma w swoich objęciach to ciało, tę postać drżącą, oddającą mu się bez wahania.
— Niewdzięczny, kocham cię, a ty jednak nie chcesz powrócić, pragniesz mnie opuścić.
Sen trwał dość długo.
Kiedy pan de Nancey otworzył oczy, zadziwiony tem że się sam znajduje, sny więc to tylko były przelotne nie urzeczywistnione.
Paweł nie zdecydowany powstrzymał się z wysłaniem listu i podarł go na drobne kawałki.
Dziwne ożywienie nastąpiło w jego umyśle. Blanka wypędziła z serca Małgorzatę. Pan Nancey pragnął ujrzeć ją raz jeszcze, raz ostatni... ujrzeć syrenę z Ville-d’Avray.
— Przyniesiono bukiet zamówiony przez pana hrabiego, rzekł głośno służący.
— Bardzo dobrze, niech August osiodła konia.
Młody człowiek napisał kilka wierszy do Boucharda. Wypowiadał w nim, że będąc zatrzymanym w Paryżu przez bardzo ważny interes, nie będzie mógł jak zwykle przybyć do Montmorency. Prosił zarazem o przebaczenie i wytłumaczenie tego opóźnienia pannie Małgorzacie.
— Na kopercie położył taki adres:
„Panu baronowi Bouchard de Montmorency, w jego własnym zamku Montmorency.“
Poczem zapieczętował ogromną lakową pieczęcią na której wyraźnie odbił się herb hrabiego: „lazur nieba posiany niezliczonemi gwiazdami.“
W pół godziny groom dosiadł konia, wioząc list i bukiet dla ojca i córki.
O godzinie wpół do pierwszej pojechał do Ville-d’Avray w faetonie, którym sam powoził.
Postanowił koleją żelazną powrócić do Paryża, gdyby dłużej nieco zabawił u panny Lizely.
O godzinie drugiej lokaj zadzwonił do domku panny Blanki. Paweł wysiadł i został wprowadzony przez Jamesa, lokaja poważnego jak wszyscy anglicy.
Panna Lizely nie pozwoliła na siebie czekać zbyt długo.
W kilka minut weszła, a Paweł nie mógł się powstrzymać od widocznego wzruszenia.
Blanka zdawała się być w wielkiej żałobie. Szeroka czarna wstęga związana na sposób ubiorku alzackiego ozdabiała jej włosy.
Miała suknię z czarnej krepy. Części innej garderoby odpowiadały ogólnemu strojowi.
Podobnie ubrana, panna Lizely była daleko piękniejszą niż zwykle.
Przypominała ona Meluzynę czarodziejkę z baśni średniowiecznej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.