[22]AKT DRUGI.
(Teatr przedstawia kmiecią zagrodę, podwórze, na przodzie sceny po lewej aktorów lipa, przy której stół i ława. Za sceną słychać dzwonek na Anioł Pański — Bronisława i Bronika kończą pacierze.)
SCENA I.
(Bronisława — Bronika.).
Bronisława.
Już dziadek przestał dzwonić na pacierze,
Czas już byłby zastawić wieczerzę,
A Wiesław z końmi nie powraca:
Co się z nim dzieje? gdzie on się obraca?
Czy mu się jaki przypadek nie zdarzył?
Lękam się, by gdzie piwa nie nawarzył, —
Bo choć posłuszny, pracowity w domu, —
Umie być Wiesław szpakiem pokryjomu;
[23]
Zajechać drogą choćby wojewodzie,
Rej nad muzyką powodzić w gospodzie,
Wyśmiać wędrownym góralom chodaki,
Wyrzucić z karczmy zaczepne wojaki,
Toć jego dotąd były obyczaje!...
Młodemu zarówno wszystko się zdaje,
I dotąd rady starszych nie usłucha,
Aż palce sparzy — potem na lód dmucha.
Bronika.
Niech cię nie trwoży, matko, zbytnia troska, —
Zwykle kto z Bogiem, z tym opieka Boska:
Wiesław gdy jedzie, nim ujmie za wodze,
Krzyż biczem robi przed końmi na drodze,
Więc go Bóg dobry chroni od przygody;
Pomnisz, jakeśmy leciały do wody,
Kiedy pękł łańcuch, co koła hamował?
Byłby grób mokry na wieki nas schował,
Gdy pędem wozu konie napłoszone
Już miały wskoczyć do Wisły, szalone!
Wtem Wiesław widząc, że tu kusa rada,
Jak wiatr po dyszlu na jednego wpada,
Zrzuca sukmanę, wzrok koniom zasłania...
Wóz stanął i nas od zguby ochrania.
Gdyby nie ów krzyż, co wyprzedzał konie,
Już by nas wiecznie pochłonęły tonie!...
[24]Bronisława.
Prawda, że to był przypadek nie lada!
SCENA II.
Bronisława, Bronika, Stanisław, Jan.
Stanisław.
Prowadzę i gościa, bądź nam, matko, rada!
Jest to nasz sąsiad, i kum nasz łaskawy:
Dobry do rady, dobry do zabawy!
Bywał też w świecie, wie jak gdzie co było:
A jak pomówi, aż słuchać miło!...
Dyć on za stołem nie za jednym siedział;
Mądrze pomyślał, i prawdę powiedział.
A że jest człowiek uczciwy, stateczny,
Przytem usłużny, chętny i serdeczny,
Otwarty, szczery i w cnoty dostatni,
A zatem u nas nie będzie ostatni.
Jan.
Za wiele, kumie, za wiele pochwały.
Bronisława.
Znają was, Janie, w okolicy całej,
Jakoż, czy potwarz, złośliwość uchodzić,
Czyli zwaśnioną parę ułagodzić,
[25]
Czyli z kim troskę ciężarną podzielić,
Tego pochować, tamtych rozweselić,
Temu poradzić, tamtego poswatać,
Z tym się pokumać, z tamtym się pobratać:
W niczem się dobry sąsiad nie usunie,
Ani, jak drugi, chorągwi nie skręci;
Zawsze każdemu prawdą w oczy lunie —
A co ma na myśli, to na jaw wyświęci!
Jan.
Gdy Wam się już, pani kumo, zdaje,
Zwykle człek takim, z jakim przestaje.
Nie sąć to moje właściwe przymioty —
Z waszego domu czerpałem te cnoty;
Dlatego was mnie najmilej odwiedzieć,
Nie żal pogadać, nie żal i posiedzieć,
Bo wy najlepiej, mój sławetny kumie,
Mnie rozumiecie i ja was rozumię.
Stanisław.
Gdy wam tak miło odwiedzać progi,
(wskazując na ławkę),
Siadajcie, proszę, mój sąsiedzie drogi,
Tyle też człowiek na świecie użyje,
Gdy z przyjacielem pogada, wypije,
W tem się poradzi, o tamtem się dowie,
Jak tam urodzaj, dziatwy miłej zdrowie,
[26]
Jak tam chudoba, jak mu szczęście służy?
A gdy się jeden przed drugim wynurzy,
Gdy wspólnie radość i troskę podzieli,
Toć człeku raźniej, toć mu i weselej.
(Do Bronisławy).
A zatem, matko, siadaj z nami wasze,
A ty, Broniko, przynieś z miodem flaszę,
Pszenną kukiełkę, i krajankę sera!
(Bronika odchodzi).
Choć kompania nie wielka, lecz szczera;
A kiedy przyjaźń i serca szczerota —
Tam się wraz łączy radość i ochota.
Bronisława.
Teraz nam tylko brakuje Wiesława.
Stanisław.
Wraz przyjdzie, skoro konie ponapawa.
Bronisława.
Stanisław.
Bronisława.
[27]Stanisław.
Kupił — młode, rosłe, tanie.
(Bronika przynosi chleb, ser, miód, kubki, nakrywa obrusem stół i wraz odchodzi).
Skore jak ogień, nie pokazuj bicza,
Jak klaśniesz, lecą kieby błyskawica;
Maść skarogniada, a na czole gwiazda:
Ej tożto będzie do Krakowa jazda!
A jeden w jeden, oba białonogi,
Jak trzaśniesz z bicza — gwałt! uciekaj z drogi!...
Bronisława.
Lecz czego on się dziś tak cicho sprawił?
Którędy wjechał? gdzie tak długo bawił?
Stanisław.
Przyjechał gumnem, gdyż wracał przez błonie,
Nie chciał okrążyć, bo zmęczone konie. —
Ale coś dzisiaj nie jest rezolutny,
Coś mu brakuje, coś nieborak smutny...
Pytałem chłopca: co ci jest u licha?
„Nic“ odpowiedział — jednak czegoś wzdycha:
Ale wesołość natychmiast przybędzie —
Jak sobie z nami w kompanii zasiądzie.
(Nalewając).
A parę kufli miodu wypije...
Lecz potem o tem...
[28](Trącając o kubki).
Przyjaźń niechaj żyje!
A naszych wrogów niech zabolą zęby!!
Jan (napiwszy się nieco),
Dobry miód, dobry, nie żal mu dać gęby;
To mi trunek prawdziwie krajowy, —
Wytrawny, smaczny, nadewszystko zdrowy!...
Dawniej na stołach bywał Kasztelanów.
Lecz skoro moda opętała panów
Sprowadzać wszystko obce z zagranicy,
Ojczysty produkt wygnali z piwnicy;
Gdzie były miody, dziś antałki wina,
A tego wina, często kwaśna mina!...
Ej, panie kumie! a gdzież to te czasy,
Kiedy panowie stroili się w pasy,
W kordy, czamary, pętlice i rysie?
Kiedy przysłowie mieli: kochajmy się,
Kiedy nie zbywało na łyżce, za łyżką,
A lada komu nie kłaniano się nizko?...
Lecz obym tego był mówić zaniechał!...
SCENA III.
Ciż i Bronika.
Bronika (wpadając pełna radości).
Wie matula, że Wiesław przyjechał?
Zdrów, ani się nie śniło o biedzie;
[29]
Wraz tu przybędzie — ale otóż idzie.
SCENA IV.
Ciż i Wiesław.
Bronisława.
Jan.
Witaj nam, Wiesławie!....
Wiesław.
Bronisława.
Od południa prawie,
Jak cię z Broniką ciągle wyglądamy.
Bronika.
Jak o tobie jeno rozmawiamy.
Bronisława.
No, jak ci synu posłużyła droga?
Jak ci się wiodło?
Wiesław.
[30]Bronisława.
Nic ci się złego w drodze nie zdarzyło?
Wiesław.
Stanisław.
Cóżby mu ta było?
Czy mu pierwszyna jechać do Krakowa?
Od czego rozum i na karku głowa?
Od tego, by się wypadków wystrzegać, —
Złe naprzód widzieć, złemu zapobiegać.
Jan.
Dobrze mówicie, kumie Stanisławie,
Tak do mnie ojciec — słowo w słowo prawie —
Mawiał bywało, kiedy w drogę jadę,
Dziś jeszcze pomnę mądrą jego radę
„Przewiduj, zapobiegaj, byś szkody nie miewał;”
Głupi mówi po szkodzie: Jam się nie spodziewał!
Stanisław.
A tak, tak, głupi o chłodzie, o głodzie,
Staje się mądrym, kiedy już po szkodzie.
Jan.
Po każdej chłoście staje jak Hawryło,
Skrobiąc się w pałkę, mówi: „Trzeba było”!!
(Śmiejąc się).
[31]Bronisława.
Lecz u Wiesława to się nie wydarzy,
Że jest roztropnym widać mu z twarzy. —
(Do Wiesława z przymileniem):
Chwalił cię ojciec, żeś się dobrze sprawił,
Czasu i grosza żeś nie zmarnotrawił,
Owszem żeś konie piękne tanio kupił.
Wiesław.
Przeciwnie, matko, drogom je okupił,
Bo moim szczęściem, spokojnością całą!....
Bronisława.
Ach, Chryste Panie! cóż ci się stało?
Nie darmo tobie pobladło lice.
Mówże dla Boga!....
Wiesław.
Lecz pierwiej Bronice
Pozwolisz, matko, dać gościniec z drogi.
(Daje Bronice czerwoną wstążkę).
Bronika.
Ach, jaki śliczny, mój Wiesławku drogi,
Masz straszny rozum, poczciwyś okrutnie!
(Składa wstążkę we dwoje i przymierzając).
[32]
Pół się do szyji, pół do włosów utnie,
Ach! tożto będą zazdrościć mi wiele,
Jak do kościoła wysunę w niedzielę;
Zosia i Tosia, te mnie zjedzą wzrokiem,
Ja od niechcenia zerkać będę bokiem.
(Chodząc patetycznie, pokazuje jak to będzie).
Aż tu wiatr wstążkę: fa-fa-fa! powiewa,
Ja z tej przyczyny niby niecierpliwa,
Kręcić się będę, jak żacy z kolędą,
Na wszystkie boki oglądać mnie będą!!
(Wybiega w skokach wywijając wstążką radośnie).
SCENA V.
Ciż prócz Broniki.
Jan.
No, nie żal daru za taką podziękę.
Bronisława.
A teraz, synu, wykryj twoją mękę —
Milczący zwykle sam sobie zaszkodzi —
Nigdy młodemu skrytość się nie godzi,
A najmniej, co cię kochają przed temi.
Jan.
Prawda, że szczerze trzeba ze starszemi:
[33]
Oni niestałej młodości wybaczą,
I mądrą radą zawsze wspierać raczą.
Wiesław
(skłaniając się do nóg rodzicom).
Czemużem w domu nie został na wieki!
Wdzięcznych łask waszych i waszej opieki,
Przy waszym pługu chodziłbym spokojny,
Anibym zaznał ciężkiej z sercem wojny;
Lecz darmo człowiek sam o sobie radzi,
Inaczej myśli Bóg o swej czeladzi!
Prędki bez wieści spada wyrok Boski:
Na mojej drodze pośród jednej wioski
Poznałem druchnę, której wdzięk uroczy
Zabrał mi serce, zniewolił oczy,
I zrobił tyle, że odtąd jedynie
Serce i dusza zawżdy przy Halinie!
Ojcowie moi już królują w niebie,
Wyście sierotę przyjęli do siebie,
Cięższa nad kamień jest ludziom sierota,
Wyście litośnie otwarli mi wrota,
Nie żałowali ni trosków, ni chleba,
Uczyli pracy i bojaźni nieba;
Dziś jedynaczkę córkę w swojej chacie
Dla mnie na przyszłość w zamężcie chowacie.
Jeszcze (mówicie) byłem dzieckiem małem,
Gdy ją na przyszłość sobie kołysałem.
[34]
Nie mnie niewdzięczność, ani harda dusza
Odkryć przed wami mój smutek przymusza —
Ale mi rada nie dościgła w niebie
Was każe smucić, a zawstydzać siebie.
Każcie mnie puścić — z rękami gołemi,
Pracować będę pomiędzy obcymi,
Bo bez Haliny nic już nie zarobię,
Niezdatny ludziom i nie miły sobie,
Prędko bym znalazł koniec życiu memu;
Pobłogosławić chciejcie więc biednemu,
Bo ten przed nędzą nigdzie się nie schroni,
Kogo przekleństwo dobroczyńców goni.
Sprawcie! Bóg zato niech będzie nad wami,
O to was proszę ze wstydem i łzami!!....
Stanisław.
Synu! gdy ojciec twój opuścił życie,
Ciebie mi oddał jak za własne dziecię;
Tak cię też kocham — i widzi Bóg w niebie,
Że nic milszego nie miałem nad ciebie —
A ty nie pomny, że mnie starość gniecie,
Chcesz na przygody puszczać się po świecie?
Chcesz mnie opuścić? za to żem cię chował,
Żem tobie przyszłość uczciwą gotował? —
Nieszczęście wniesiesz do każdego domu,
Gdy mnie zostawisz wśród żalu i sromu.
Młody — niebaczny przedsięweźmiesz drogę,
[35]
Ja cię pożegnać, ja cię puścić nie mogę!
Jan.
Stary młodemu wyrozumieć nie chce.
Młodego nowość i swoboda łechce;
Za nic już wszystko, gdy na całe życie
Wolną mu teraz drogę zagrodzicie;
Dla tego wolność dajcie Wiesławowi,
O własnem szczęściu niechaj sam stanowi.
Stanisław.
Mój drogi Janie! prawda wiele wiecie,
Ale nie znacie, co to stracić dziecię;
Dla czego ojciec w troskach życie trawi,
Czem się wiek długi i smuci i bawi,
Z czem żyć nawyknie i pracować w domu,
To bierze przybysz nie znany nikomu —
Bierze dobytek krwawo dochowany,
I puste ojcom zostawuje ściany;
Gdzie zapomnieni samotnie łzy sączą,
Gdy córkę inne obowiązki łączą.
Przeto oddawna były myśli moje,
Bym ich przy sobie połączył oboje,
Ażeby matka kiedyś po mej stracie,
Teścinej w obcej nie służyła chacie;
Lecz myśli niczem, gdy Bóg nie dozwoli,
Zatem, Wiesławie, zostawiam twej woli:
Uproś sąsiada, wezwij jego rady,
[36]
Może sam z tobą uda się na zwiady;
Jeśli twa przyszła serce tobie święci,
Jeśli rodziny poznasz dobre chęci;
Uproś-że Jana, niechaj zacznie swaty. —
Jak syn, synowę przywiedź mi do chaty!
Wiesław.
Bronisława.
Wiesław.
Bronisława.
Wiesław.
Ach, wieczne, wieczne niech ci będą dzięki!
Bronisława.
On nowe życie bierze z twojej ręki!
Wiesław.
O luba matko! ja zginę z radości!
Bronisława.
Dla twego szczęścia, dla twojej miłości,
Chętnie się wszystkim podzielimy z tobą!...
Jan.
Zatem, Wiesławie, proszę waści z sobą:
[37]
Chcę waszym chęciom serdecznym dogodzić,
I choć by przyszło na kraj świata chodzić,
Miło mi będzie ponieść trud i znoje,
Bylem wychodził trwałe szczęście twoje.
Pożegnaj ojców — chodź do mojej chaty —
Niech twe rodzice wypoczną; a w swaty —
Nim jutro zorza rozsypie promienie —
Pójdziem przyspieszyć twoje zaręczenie,
I wszystko zrobić, co będzie w mej mocy.
A teraz chodźmy — życzę dobrej nocy!...
Wiesław.
Żegnam cię, matko, i was ojcze miły!
Oby sen błogi krzepił wasze siły!!..
Jan.
I bez życzenia przyjdzie on do chatki,
Gdzie litość z biednym dzieli swe dostatki.
(Odchodzą, rodzice ich odprowadzają.)