Wilczyce/Tom IV/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Baterye wójta Courtin’a.

Kilka tygodni wystarczyło, by sprowadzić zupełny przewrót w życiu osób, które od początku opowiadania niniejszego przesunęły się kolejno przed oczyma czytelnika. Po ogłoszeniu stanu oblężenia w czterech departamentach Wandei, generał, który dowodził tamże wojskami, wydał proklamacyę, wzywającą mieszkańców wsi do poddania się i przyrzekającą pobłażliwość. Próba powstania tak sromotnie spełzła na niczem, że większość Wandejczyków utraciła wszelką nadzieję; niektórzy uczestnicy powstania postanowili usłuchać rady, jaką im dali ich wodzowie sami, oddali broń; ale władze cywilne nie przyjęły tego układu i kazały ich aresztować; znaczna liczba najufniejszych została wtrącona do więzienia, a ta surowość niepolityczna ochłodziła nastrój pokojowy tych, którzy, rozważniejsi będąc, zamierzali czekać.
Jakób, wódz królików, zawdzięczał takiemu postępowaniu znaczne powiększenie się szeregów swojej bandy; wyzyskał tak zręcznie postępowanie swoich przeciwników, że zdołał zgromadzić jeszcze wystarczającą liczbę ludzi, by się utrzymać w lasach, gdy Wandea już się rozbrajała.
Gaspard, Ludwik Renaud, Stalowe-Ramię, oraz inni wodzowie schronili się za morze przed prześladowaniem rządu. Jeden tylko margrabia Souday nie mógł się zdecydować na wyjazd i pozostał sam, opuszczony przez wszystkich po rozstaniu się z Petit-Pierre’m i Maryą, po zniknięciu Jana Oullier’a i Berty. Porażka w Chêne zadała mu cios straszny, zburzyła wszystkie zaniki na lodzie, jakie w ostatnich czasach stary partyzant wznosił z takim zapałem. Ponury, milczący, mając serce goryczą przepełnione, stęskniony za córkami i za starym wiernym sługą, margrabia smutne pędził życie w nędznej chacie, do której się schronił nazajutrz po wyruszeniu Petit-Pierre’a do Nantes.
W takim posępnym nastroju umysłu spotkał Jakóba, włóczącego się w okolicach Grand-Lieu, gdzie szpiegował ruchy kolumny latającej. Margrabia nie żywił nigdy symaptyi dla wodza królików za jego niesubordynacyę i zły przykład, jaki bandyckiem postępowaniem swojem dawał Wandejczykom, Jakób zaś nienawidził margrabiego, jak nienawidził wszystkich, którzy dzięki urodzeniu lub stanowisku byli z natury rzeczy jego zwierzchnikami, niemniej zdjęła go litość nad opuszczonym starcem i zaproponował mu, że go ukryje w lasach Touvois; w lasach tych, dodał, margrabia mógłby, dla rozrywki, znaleźć nieraz sposobność do wymiany strzałów z żołnierzami Ludwika Filipa.
Wobec tej perspektywy, margrabia, który wahał się zrazu, przyjął propozycyę wodza królików, a Jakób, poznawszy prostotę i dobroduszność margrabiego, okazywał mu daleko więcej względów, niż pozwalałaby przypuszczać jego szorstkość i całe jego postępowanie.
Berta, odzyskawszy nieco sił, zrozumiała, że pozostawanie pod jednym a obcym dachem z tym, którego kochała, było, co najmniej, nieprzystojne i mogłoby, chociaż Michał był raniony, mieć przykre skutki dla jej dobrej sławy. Opuściła zatem folwark i przeniosła się do Rozyny. Chata Tinguy’ego oddalona była zaledwie o ćwierć mili od schronienia Michała, tak, że Berta mogła codziennie przybywać do niego i otaczać go najczulszą pieczołowitością.
Tkliwość, poświęcenie i abnegacya, której tyle dowodów dawała mu Berta, wzruszały Michała do głębi; ponieważ jednak nie wpływało to bynajmniej na jego uczucia dla Maryi, przeto położenie jego stawało się coraz trudniejsze; nie śmiał już teraz myśleć o zadaniu bolesnego ciosu duszy młodej dziewczyny, której winien był życie. Wszelako stopniowo łagodna rezygnacya zaczęła zajmować miejsce gwałtownej goryczy, jaka przepełniała jego serce w pierwszych dniach po rozmowie z Maryą i, gdyby nie Courtin, który wchodził do izdebki Michała, skoro tylko Berta znikała za ostatniemi drzewami ogrodu, zasiadał przy łóżku rannego i mówił mu o Maryi — tkliwa i wrażliwa dusza Michała pogodziłaby się może w końcu z koniecznością położenia.
Wójt z Logerie z łatwością zyskał przebaczenie młodego barona za postępowanie swoje względem niego kładąc je na karb swego dlań przywiązania. Poczem, przeniknąwszy tajemnicę Michała, tak zręcznie podsycał jego uczucie dla Maryi, tak często mu o niej mówił i zapewniał swego młodego pana, iż pragnie, by był szczęśliwy według głosu serca, że pozyskał w zupełności jgo zaufanie. Niebawem ze słów Michała odgadł mniej więcej, co zaszło między nim a siostrami.
Względem Berty nie zajął Courtin bynajmniej stanowiska wrogiego, przeciwnie, w nieobecności Micha a mówił do niej zawsze, jak do swojej przyszłej pani a całe jego zachowanie się było takie, że młoda dziewczyna, nie znając go zupełnie, mówiła Michałowi przy każdej sposobności o przywiązaniu jego dzierżawcy i nazywała go już tylko: „Nasz poczciwy Courtin“.
Rekonwalescencya Michała nie postępowała bynajmniej według życzenia Courtin’a, który z niepokojem widział, że czas upływa, a on nie może dowiedzieć się nic pewnego o schronieniu Petit-Pierre’a. Berta, pewna już teraz, że rana Michała nie grozi niebezpieczeństwem, odbywała w towarzystwie Rozyny wycieczki do lasu Touvois margrabia bowiem zawiadomił ją, że tam się schronił kilkakrotnie za jej powrotem Courtin skierował rozmowę na osoby, których los powinien był żywo interesować młodą dziewczynę, ale Berta pozostała niewzruszona — nic dowiedzieć się nie zdołał.
Tak trwało przez sześć tygodni, poczem Michał zaczął szybko przychodzić do siebie; rana zabliźniła się, siły powracały. Sąsiedztwo załogi, umieszczonej przez generała w zamku Logerie, nie pozwalało Michałowi pokazywać się we dnie; skoro jednak wieczór zapadł, baron przechadzał się pod drzewami sadu, wsparty na ramieniu Berty. Te przechadzki wieczorne drażniły Courtin’a; gdy bowiem Michał z Bertą rozmawiali w swoim pokoju, wójt Logerie miał zawsze nadzieję, że pochwyci jakie słówko, mogące dlań stanowić cenną wskazówkę. To też dokładał wszelkich starań, by przechadzkom tym przeszkodzić i z zamiarem przerwania ich oznajmiał co wieczór Michałowi i Bercie listę wyroków skazujących, ogłaszaną w organie urzędowym, który otrzymywał z tytułu swego stanowiska wójta.
Pewnego dnia oznajmił im stanowczo, że muszą przerwać te nocne wycieczki, a gdy zapytali o przyczynę, dał im do przeczytania wyrok, skazujący barona Michała de la Logerie na śmierć in contumaciam. Wiadomość ta wywarła na Michale wrażenie niewielkie, Berta natomiast była przerażona i wracała do siebie wieczorem w głębokiej rozpaczy. Całą noc spędziła prawie bezsennie: dręczyły ją straszne majaki na jawie, widziała Michała nietylko zaaresztowanego, ale już rozstrzelanego.
Nazajutrz Berta przybyła na folwark dwie godziny wcześniej, niż zwykle. Nie nowego nie zaszło, dzień minął, jak każdy inny. Zapadł wieczór, cichy, pogodny wieczór letni. Berta, oparta w oknie, wychodząoem na sad, przyglądała się zachodowi słońca ponad wysokiemi drzewami lasu Machecoul, których wierzchołki falowały jak morze zieleni. Michał siedział na łóżku, wdychając orzeźwiające, wonne powietrze wieczorne, gdy nagle usłyszeli turkot kół. Młodzieniec rzucił się do okna i oboje ujrzeli kolasę, wjeżdżającą na dziedziniec. Courtin, trzymając kapelusz w ręku, pobiegł do tej kolasy i niebawem wysiadła z niej baronowa Michel.
Młodzieniec, na widok matki, drgnął. Oczywiście przyjeżdżała po niego. Berta wzrokiem zapytała go, co czynić. Michał wskazał jej ciemny zakamarek, bez drzwi, gdzie mogła się ukryć i słyszeć wszystko, nie będąc widziana. W pięć minut później rozległo się skrzypienie schodów, Berta pobiegła do kryjówki, Michał zaś usiadł w oknie, jak gdyby nic nie był widział i słyszał. Drzwi otworzyły się — weszła baronowa.
Może przybyła z zamiarem okazania synowi zwykłej surowości, lecz, na widok bladej, wychudłej twarzy Michała, zapomniała o wszystkich urazach i wyciągnęła doń ręce, wołając:
— Nieszczęśliwe dziecko, widzę cię nareszcie!
Michał, który nie spodziewał się takiego przyjęcia, wzruszony niem do głębi, rzucił się w objęcia baronowo z okrzykiem:
— Matko! droga, biedna matko!
I baronowa bowiem była bardzo zmieniona; na obliczu jej widniały podwójne ślady, wyryte przez łzy ustawiczne i noce bezsenne.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.