<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Żeromski
Tytuł Wisła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WISŁA


I

Poczęcie Wisły dokonywuje się wśród świstu — poświstu wiatrów południa i wiatrów zachodu, przypadających na jasne mgły w kwiecistych tatrzańskich dolinach i na wilgotne obłoki, ledwie powstałe z pomiędzy koron sosnowych w szerokiej puszczy Beskidu.
W łonie chmury czarującej, której kształt nieprzerwanie nowy już się nigdy nie powtórzy, a piękność jedyna już nigdy drugi raz nie przepłynie w niebiosach, staje się Wisły istnienie.
Nadranna rosa wiosny, ciepły letni deszcz, różany szron jesieni i szadź, okrywająca martwemi kolcami bezlistne drzewa, długotrwałe zimowe ulewy, ślepa zawieja i grad wszystko wyniszczający wciąż odnawiają nieprzeliczone jej źródła.
Ze śniegowic, klinem wciosanych w szczeliny skalne między trzonami szczytów podniebnych, na których roztrzaskuje się wściekły huragan, wyją furje burzy, ciężarne w zaspy śniegu i kamienie gradowe, — sączą się w źleby zawalone mokremi piargami wysokie wody do stawów.
Ze skalnych jezior, zawieszonych jakoby lutnie, zawsze nowe pieśni samogrające, z kotlin wysiedzianych u podnóża krzesanic przez cielska lodowców, które odeszły były przed szesnastoma tysiącami lat w północne strony, — uciekają strumienie wieczyście żwawe wyłomami w morenach, przez miljon lat uzgarnianych.
Z pieczar, drążonych przez kamienne pokłady wskutek wzdrygnienia bezdennej granitowej skaliny, gdzie czarne powierzchnie jezior podziemnych trwają nieruchomo w mroku przenigdy nierozdartym spojrzeniem oczu istoty żyjącej, — skradają się wody czarne chodnikami wykapanemi w granicie, lub wyżartemi w wapieniu do przepaści głębokiej, którą biały ich wodospad napełnia powabem niewysłowionym.
Z łanów leśnych, sianych wytrwale przez zamierzchłość stuleci po garbach nieprzebytych wzgórz Śląska, z trzęsawisk torfowych, ponad któremi najobfitszy mży deszcz, z pośród gnatów korzennych wieloramiennego buka i dębu niepołoma, z pościeli mchów, otulających stopy jodeł i świerków, z zagaja młodej olszyny paproci i podbiałów, — ściekowiskiem wykapu ze smereku wylewa się Czarna Wisła.
Głębokiemi wąwozy, po wielkich złomach kamieni i kłodach zwalonych drzew, na dnie pełnem grubego żwiru, w cieniu gałęzi i bujnych traw, z hukiem i gwałtem pieni się Biała Wisła.
Czarne i białe ramię, dwa potoki, spadają z wyniosłości, aby, złączywszy się, toczyć zakolem — zakolem, w głębokich parowach, wśród gór i lasów wspólne wiślańskie fale.
Niezliczone dzikie strumienie, jak włókna i nici, oplotły i przepoiły rozległy Śląska kraj, ażeby jego wodne zasoby Wiśle darować.
Sidła i wężowiska ich sięgają do źródeł Olzy i Ostrawicy, w Odrze tonących, podobnie jak szlak graniczny naszej mowy, chwiejąc się i zaplatając od przemocy, tonie w obcym zalewie.
Szumne, przezroczyste, zielone i fioletowe strumienie południa wielkich Tatr, które nałęczą cudną opasał i wchłania w siebie Poprad pienisty, obfitowody, wierny szlak Spiża, — w Wiśle ujście znajdują.
Leśny San darowuje północy to, coby Dniestr na południe wyniósł.
Błękitny, unicki Bug, bystra podlaska Narew podbierają skarb wodny górnej Prypeci.
Ssące włókna Wisły sięgają do wód Odry, do wód Dniestru, do wód Dniepru i do wód Niemna.
Jedne z nich, jako całkowite rzeki, wytryskują z wapieniów Pienin, ze wzgórz krakowskich, — inne sączą się ze żwirowisk i wywierzysk, rozmywających zbocza płaskowzgórz i pagórków, albo przeczystemi baniami nieprzerwanie pulsują kędyś w równinie barwistej łąki, ażeby później toczyć się przez nią nie dostrzegalnym ponikiem w nakryciu liści wiklów i kaliny, w łożysku wysłanem niezapominajkami.
Z nizinnych błot, z rudawic, płytkich jezior i stawisk ciągną ze wszech stron ku Wiśle wody ociężałe, osnute rzęsą porostów, w miękkości jedwabistych moczarów, wśród tataraku i trzciny, w cieniu wierzb i olch pochyłych.
Bujają nad niemi błękitne ważki, wielobarwne motyle i słupy komarów; najżywszą melodję życia wydzwania chyże skrzydło dzikiej kaczki; w wysokości obłoków zanosi się dudnienie lotu bekasa; przerzyna jasne powietrze pokrzyk czajki, a po chwiejnych trzcinach unoszą się z miejsca na miejsce stada szpaków gwarliwych.
Wszystkie wody wiślańskie, — przaśne i słodkie, zaprawne wyssaną z głębin ziemi solą lub siarką, żelazem lub przeróżnemi szczaw odmianami, spływają od wielkich gór, co zostały za niemi w oddali, jakgdyby obłoki znieruchomiałe, błękitne i liljowe, z różanego powietrza utworzone o poranku, a o zachodzie szkarłatne, — po jednoskłonie północnym w zamglone polskie równiny.
Wyszedłszy z lasów i z pomiędzy gór, skręca się Wisła na wschód wielkim łukiem, wije wśród pagórków, uroczych skał z wapienia i pól krakowskich, dążąc w swój żłób pozadunajcowy, trzy razy szerszy, niżby wymagała obfitość jej wodnego zasobu, — leżący w piaszczystych wybrzeżach, między pszennemi glinami sandomierskiej i lubelskiej ziemi.
Wymija przedtem skałę Wawelu, którego początek nieznany jest i tajemny, jako tej rzeki początek, — gniazdo mocy i sławy, — gruz władzy przed wiekami wygasłej, — ślad wielkości, niby piszczele szkieletu, świadczące o życiu, które niegdyś je odziewało.
Opuściwszy prawiślisko lubelskie, po rozdarciu przed laty nieprzejrzanemi kredowego kazimierskiego progu, płynie ku mazowszańskim polom między wzgórzami Janowca i Puław.
Wznoszą się nad jej wartem wzorzyste dąbrowy, zaścielające płaskowzgórza i zbocza, wygrzane w słońcu, koralowe od berberysu, pachnące jałowcem i macierzanką.
Tarniny i dzikie róże zwieszają się tam nad ścianami białych wąwozów, w których głębi dwukolejowe, wąskie drożyny chyłkiem zdążają do widnych, białych mieszkań wspaniałego ludu.
Sady, rumiane od jabłek i rdzawe od śliwek, splatają jakoby wieniec nieskończony wzdłuż siół.
Stoją tam nad wiślaną wstęgą olbrzymie Czartoryskie topole i wielkie Puław drzewa, które miały to szczęście, iż pod ich cieniem wszystka się ojczyzna chroniła w złe swe godziny.
Szeroko rozwala się Wisła, wyminąwszy trupie mury tyrańskiej twierdzy Dęblina, wpoprzek wielomilowych piaszczystych przestworów, w których jednostajnej, mglistej głuszy, śpią zagrzebane pod działkami ziemniaków i owsa, lichego żyta i tatarki, — maciejowickie i wawerskie, raszyńskie i grochowskie pola.
Rozciągają się nad jej połyskliwą falą wilgotne łęgi, bogatym rok rocznie utłuszczane namułem i same się białą koniczyną zasiewające, a wielkie białodrzewy i grube pnie wierzbowe, zielonemi koronami prętów wciąż nanowo młodocianych zawsze ozdobne, ciągną szeregiem lub kępami wzdłuż jej strumieni i pętlic, gdy, stare porzucając szlaki, szuka sobie przejść nowych między łachami piasków, stokroć przesypanych z miejsca na miejsce.
Pieni się gościniec główny wielkiej rzeki w wiązadłach mostów z kamienia i żelaza u stóp miasta Warszawy, — cytadeli ziemskiego okręgu, — stolicy wolności świata, gdzie przez stulecie tkwiło kowadło, wbite w ziemię głęboko młotami kowali, wprawnych w sztuce ciemięstwa, na którem nieubłagana a niewidzialna zemsta losu kuła zarazem kajdany dla ludów uciemiężonych i ideji, zakutych w dyby, — mrowisko prac zawsze spiskowych, gdzie się ukrywał, wił i prężył olbrzymi zamysł wysiłu wielkiego plemienia, sztuką, w chwili nieszczęśliwej w żelazne potrzaski schwytany.
Długiemi smugami, wolnemi zakręty i liczną odnóg siecią, wśród bezpłodnych haków, kęp okrytych chróstem i ostrowów, zdawna zarosłych dębem i topolą, a w głębokiem rozsianych korycie, odchodzi w dal połyskliwe zwierciadło wodne, ażeby opłynąć Modlin, trzecią pieczęć niewoli, przemocą tyrańską wyciśniętą na ziemi polskiej.
Przeglądają się w głębinie Wisły stare miasta o sławie zagasłej i Toruń wieczyście sławny, gdyż w jego murach stała kolebka genjalnego dziecięcia Polski, odkrywcy, co powziął najprzenikliwszą, najsubtelniejszą i najśmielszą myśl o wszechświecie i ciał niebieskich obrocie.
Dalej, ujęta w tamy, przy brzegach wklęsłych zaopatrzona w ochronne nasypy, przy wypukłych w groble poprzeczne, wtłoczona w łożysko rok rocznie prostowane i pogłębiane, żywi Wisła posłusznie siedm portów handlowych i płynie równo a cicho.
Między Gniewem i Tczewem jednolita jej masa rozdziela się na trzy ramiona.
Jedno z nich, Nogat, niegdyś samoistna w Żuławach struga, a od szesnastego stulecia pierwszorzędne wielkiej rzeki ramię, — odchodzi w złowrogi cień Malborga i w dalekie, zimne morze.
Dwa inne rzną nawskroś urodzajne namuły, z polskich wydarte i uniesione gleb.
Wisła Śmiała, przedarłszy w połowie dziewiętnastego stulecia podczas wielkiego zatoru wydmy piaszczyste, wlewa się mnóstwem ujść w najgłębszą zatokę Bałtyku, mieszając słodkie polskie wody ze słonym nurtem, głębią morza idącym z oceanu.
Złote wiślane smugi niosą się daleko w zielonawy przestwór morza, w błękitnawy jego widnokrąg, co z niebiosami nieskończonemi się spaja.
W niebiosa znowu, tam, skąd przyszła, odchodzi Wisła.
A nim zaginie w niedocieczonej morza tajemnicy, wykreśla kierunek westchnieniu polskiemu, tęsknej źrenicy pokazuje cel, wspomina szlak zaginiony, zapomniany, wzgardzony, jakoby ślad brózdy pośród morskiego odmętu wyoranej przez szkutę Jana z Kolna, najdzielniejszego żeglarza Bałtyku i najśmielszego syna Polski, co w piętnastem stuleciu na ubogim statku waregskim pierwszy z ludzi europejskich na gruncie Ameryki stopę postawił, opłynął wybrzeża Labradoru i odkrył cieśninę Anjanu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Żeromski.