Wizerunki książąt i królów polskich/Władysław Jagiełło

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wizerunki książąt i królów polskich
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1888
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Ksawery Pillati,
Czesław Borys Jankowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WŁADYSŁAW JAGIEŁŁO.


W bitwie pod Grunwaldem Zbigniew z Oleśnicy miał szczęście życie mu ocalić od napadającego nań Dypolda Kikieryca, którego z konia obalił i zabił.
WŁADYSŁAW JAGIEŁŁO.

D


Długie panowanie Jagiełły, ciągnące się od r. 1386 do 1434, charakter jego, wpływ na wyrabiające się nowe stosunki społeczne, na sam ustrój rządowy Polski i Litwy, — były niezmiernej dla obu krajów doniosłości.
Mąż wielkiej energii, wykształcenia, samoistności, a chociażby owego instynktu, którym obdarzeni bywają monarchowie dla krajów, w których są zrodzeni— król bohater, podbójca, byłby w Polsce ład zaprowadził, a władzę swą ukrzepił i następcom zdał silną.
Jagiełło nie był ani genialnym, ani energicznym. Przybywał do kraju zupełnie sobie nieznanego, obcego, niedawno nawet wrogiego, zmuszony okupować się za to, że go wezwano i przyjęto. Przybywał z pojęciami o władzy, które się tutaj utrzymać nie mogły i natychmiast wyrzec się ich było potrzeba.
Onieśmielony, otoczony doradcami, którzy we własnym interesie krępować go musieli, tamowany w czynnościach, zresztą Litwin dobroduszny, milczący, podejrzliwy, lubiący tylko towarzystwo poufałe albo samotność, lasy i łowy — zdał wprędce rządy na panów i duchowieństwo.
Przywilej koszycki był punktem wyjścia, z którego duchowieństwo i możni kroczyć mieli ku zdobywaniu coraz większej władzy kosztem panującego.
Młodość Jagiełły upłynęła wśród cale innego społeczeństwa, w którem bój o władzę, zdrady, gwałty były chlebem powszednim. Musiał się tam nieustannie obawiać nawet najbliższych z rodziny, nikogo nie będąc pewien. Uczyniło go to podejrzliwym i nieufnym na przyszłość. Resztki nawyknień pogańskich robiły go zabobonnym. W duszy był to człowiek miękki, trochę zdziczały, wśród wykształceńszego towarzystwa czujący się obcym, i dla tego przekładał nadewszystko samotność, swoje lasy i łowy. Dla tego też, nie mogąc nigdy długo usiedzieć w stolicy, uchodził z niej, krył się po kątach, uciekał do siostry na Mazowsze, na Ruś do lasów, a najchętniej na Litwę. Tam czuł się jeszcze panem po staremu.
Przenosił się tak rok cały z miejsca na miejsce, nigdzie nie zagrzewając go długo, już to ciągnąc z sobą królowe swe małżonki, już zostawiając je same, tak, że nawet przy zgonie Jadwigi w Krakowie go nie było.
Kronikarze zapisują te coroczne wędrówki do Wielkiej Polski, na Mazowsze, na Litwę, na Ruś, i znowu gdzieś pod Łysą Górę, w lasy niepołomickie, lub tym podobnie. Obozował tak ciągle, gorączkowo, niespokojnie, z miejsca przejeżdżając na miejsce.
Szczodry do rozrzutności, sam dla siebie potrzebował mało. Rozdarowywał ziemie, rozsypywał złoto, obdarzał bez miary; korzystano też z tego. W życiu skromny, jak prosty parobek chodził w lada kożuszynie, jadał potrawy najpospolitsze, pijał tylko wodę.
Czasem po nużących łowach, gotów był leniwo wylegiwać się w łożu do późna i słuchać rozmów swawolnych. Powolny i łagodny, miewał jednak wybuchy dzikie samowoli, do której był nawykł od dzieciństwa, szczególniej gdy mu na łowach w czem uchybiono. W początkach zwłaszcza, zaraz po przybyciu do Polski, z trudnością mu to panowie wytłómaczyć mogli, że nie wszystkiem miał prawo rozporządzać i nie zawsze karcić samowolnie. Wybuchała czasem z niego samowola wschodnia, ale w atmosferze, w jakiej żył, prędko przygasała.
Zwolna te objawy samoistniejszej woli, jako bezskuteczne, ustały. Wygodniej mu było na drugich zdawać sprawy, a dla siebie myśleć o łowach i zabawiać się niemi.
Dłuższe życie Jadwigi byłoby może Jagiełłę innym uczyniło człowiekiem...
Zaraz w początkach jego panowania, obok niego występuje postać tej samej krwi, tegoż rodu, lecz nieskończenie wyższa umysłem i duchem, nadewszystko wielką energią woli — stryjeczny brat Jagiełły, Witold syn Kiejstuta.
Litwa Jagiełłowa, połączona prawnie z Polską, pod jego rządami, zamiast się zlewać z nią, uzyskuje właśnie w tej chwili stanowczego przełomu pewny rodzaj odrębnej samoistności, co wielce utrudnia zlanie się dwóch ościennych krajów.
Unie kilkakrotne, zjazdy, zamiana herbów, pobratanie się ze szlachtą polską, społecznie oddziaływają zwolna na obyczaj litewski; ale politycznie idea odrębności, wszczepiona przez Witolda, uparcie się zachowuje.
W ciągu panowania Jagiełłowego społeczeństwo polskie ulega znacznemu przeobrażeniu pod wpływem najróżniejszych żywiołów, które się z niem łączą, assymilują i zabarwiają się wzajem.
Przewaga żywiołu polskiego jako wykształceńszego jest widoczną. Silniejszy on zgoła; i w pewnych warstwach i ziemiach na inne narodowości oddziaływa zwycięzko, a nawet tam, gdzie liczebnie jest mniejszy, miesza się z innemi żywiołami i przyjmuje coś od nich, ale też sam oddziaływa. Nie pozostają bez wpływu ani stosunki z Czechami, ani ocieranie się o Krzyżaków, ani nawet w szczuplejszych granicach osady tatarskie. Ruś, której Jagiełło był najbliższy obyczajem i językiem, na dworze czuć się daje w obyczaju i mowie. Po miastach dawni osadnicy niemieccy są zawsze ważnym czynnikiem życia. Wszystko to zlewa się, wciela i odbija w ogólnej kulturze narodu, na tle czysto polskiem. Jest to dowodem siły żywiołu narodowego, iż tyle obcych pierwiastków przyjmuje w siebie, nie przestając być sobą — i wychodzi zwycięzko.
Sprawa z zakonem krzyżackim, przekazana przez Łokietka Kazimierzowi, przewleczona dotąd, zawsze sporna i zajątrzona, za Jagiełły rozognia się jeszcze nienawiścią zakonu ku niemu. Próżne są wysiłki układów i przejednania. Rzecz musi się rozstrzygnąć mieczem na polu bitwy.
Poszczęścił pan Bóg orężowi polskiemu pod Grunwaldem. Zakon poniósł tam klęskę ogromną, moralnie jeszcze większą niż materyalnie, bo dowiódł, że mógł być złamanym.
Czasy wyższości jego wojennej przeszły bezpowrotnie. Wprawdzie ze zwycięztwa tego, odniesionego w r. 1410, nie umiano korzystać; lecz w skutkach późniejszych zaważyło to na szali. Wojna raz rozpoczęta już nie ustawała, chociaż rozejmy przynosiły chwile wytchnienia. Jagiełło czasu wojny był w swoim żywiole, jako rycerz, jako wojak, ale — nie jako wódz. Dowództwo zdawać musiał na innych, dzieląc tylko z żołnierzem niewygody i znoje.
Walka ta z zakonem, który u Niemców i na Zachodzie kupował sobie poparcie, wiele kosztowała Polskę, ale ją pod względem rycerskim odżywiła. Zapasy trwały aż do zawartego nad jeziorem Melnem rozejmu w r. 1422, a więc przez lat dwanaście.
Zakon, nie mogąc orężem pokonać Polski, wcisnął się podstępnie i zdradziecko pomiędzy nią a Litwę, usiłując sobie pozyskać Witolda, zjednać Swidrygiełłę, rozerwać związek Litwy z Polską i obie osłabić. Ten sam Zygmunt Luksemburczyk, którego Polacy niegdyś do granic odprowadzili, nie dopuściwszy go do korony, wspomagał zakon dla osłabienia Polski. Z tym przebiegłym, przewrotnym, nieprzyjaznym Polsce dynastą, z zakonem, który, jak on, w środkach nie przebierał — ani prostoduszny Jagiełło, ani nawet energiczniejszy i przebieglejszy Witold walczyć nie mogli. Intrygi i podejścia co chwila, jak wilcze doły, stawały na drodze.
W tej dobie stanowczej zjawił się mąż jakby umyślnie zesłany do boku Jagielle, który przy nim stanął na straży. Był nim Zbigniew z Oleśnicy. W bitwie pod Grunwaldem, stojąc jeszcze przy królu w rycerskim rynsztunku z kopią, Zbigniew miał szczęście ocalić mu życie od napadającego nań Dypolda Kikieryca, którego z konia obalił i zabił.
Wdzięczny Jagiełło przywiązał się do młodego Zbyszka, który wdziawszy potem suknię duchowną, wprędce urósł i dobił się wyższych stanowisk w kościele. Był to jeden z owych ludzi, którzy zawsze i wszędzie drogę sobie zwycięzko torować muszą wielką potęgą umysłu i charakteru.
Wkrótce też Zbigniew z Oleśnicy nie tylko stoi przy królu, ale staje za niego; — jest — można śmiało powiedzieć — sam królem w miejscu jego. Jagiełło często opiera mu się, gniewa i grozi, ale w końcu ulega i wolę jego pełni.
Zawładnąwszy królem, Zbigniew tak samo przewodzi siłą ducha możnym i duchowieństwu. Mąż niezłomnej woli, śmiały, pewny siebie, wysoce na swój wiek wykształcony, jasno zawsze pojmujący położenie i obowiązki, niczem niedający się zastraszyć, ująć i sprowadzić z raz obranej drogi, — w ostatnich latach panowania Jagiełły i długo potem prowadzi sprawy państwa, kieruje niemi, jest niemal wszechwładnym panem.
W tych właśnie czasach powstała w Czechach reforma Hussa, tudzież nastąpiły zawichrzenia, do których spory religijne powodem się stały. Czesi zwrócili się ku Polsce w zatargach z Zygmuntem Luksemburczykiem, i łatwo było naówczas kraj ten, garnący się pod berło Jagiellonów, pozyskać.
Nie ma wątpliwości, iż Jagiełło i Witold widzieli, jak wielkie ztąd mogły wypłynąć dla nich korzyści. Wyprawiono do Czech Korybuta, nieśmiało i dwuznacznie czyniąc pobratymcom jakieś nadzieje. Tu Zbigniew Oleśnicki stanął przeciwko królowi i przeciwko interesom Polski, w interesie kościoła.
Nie chciał przymierza z kacerzami, których kościół musiał potępić; obawiał się schizmy w Polsce, która już tutaj pospołu z hussytyzmem powoli się zagnieżdżać poczęła.
Chwila to była niezmiernej wagi dla przyszłości Polski, i gdyby się hussyci z Polską połączyli, wywołałaby zupełną zmianę stosunków, może w przyszłości oderwanie się od kościoła powszechnego, zamęt i niepokoje w skutkach nieobrachowane.
Niemożna mieć za złe Oleśnickiemu, że ze swego stanowiska widział w tem więcej niebezpieczeństwa niż korzyści, że stał przy jedności z Rzymem, przy zachowaniu karności, porządku i nierozerwanym związku z kościołem powszechnym. Sprawa duchowieństwa, jego znaczenia była z tą sprawą ściśle związaną. Hussytyzm groził rozprzężeniem zupełnem, a husyci polscy od tego już poczynali, że najeżdżali dobra kościelne, wyzwolić się chcieli zupełnie z pod władzy duchowieństwa.
Wezbrany w imię swobody sumienia, jak daleko mógł zajść ten prąd reformatorski, przewidzieć nie było podobna. Reforma zaczynała się od ołtarza, ale łatwo sięgnąć mogła do rodziny i wszystkie węzły społeczne potargać. Wyzwolenie się jedno wywoływało drugie. Zresztą zerwanie z Rzymem naówczas wyglądało jako rozbrat z całą cywilizacyą Zachodu, jako rzucenie się na bezdroża, których końca nikt przewidzieć nie mógł.
Oleśnicki tedy walczył, aby związkom z hussytami zapobiedz, i raczej wyrzec się Czech, niż Rzymu i porządku. Według idei ówczesnych, hussytyzm był wyłamaniem się z pod wszelkiej karności, wypowiedzeniem posłuszeństwa nie tylko kościołowi, ale prawom społecznym.
Działalność Oleśnickiego w ostatnich latach panowania Jagiełły zaćmiewa zupełnie króla, spycha go na podrzędne stanowisko. Znaczenie Jagiełły coraz się zmniejsza. Stary król poluje, zwiedza prowincye, zabawia się, daje naprzemiany ujmować się to Witoldowi, to Zygmuntowi, który mu pochlebiać umie, to wpływom dworu, ale zawsze Oleśnicki niezmordowanie czujny, stojący na straży, zapobiega krokom stanowczym.
Hussyci i ich przyjaciele grożą mu śmiercią; król, który już raz samowolnie biskupa krakowskiego, Piotra Wysza, na katedrę poznańską przesadził, grozi Oleśnickiemu odebraniem biskupstwa. Na wszystko to nieulękniony kapłan odpowiada tylko ofiarą żywota. Przypomina, że się losu Stanisława męczennika nie lęka, i — wychodzi zwycięzko.
Wśród tych walk wewnętrznych, król starzejący się coraz bardziej słabnie, chociaż cieleśnie do końca życia jest to zawsze ten sam co za młodu łowiec niezmordowany, Nemrod nienasycony, włóczący się po lasach.
Po stracie Jadwigi wkrótce ożenił się Jagiełło raz drugi z Anną Cyllejską, z którą miał córkę Jadwigę. I ta druga królowa nie uszła losu pierwszej, wpadła bowiem niesłusznie w podejrzenie przeniewierstwa, z którego się oczyszczać musiała.
Po jej śmierci, ulubiona siostra Jagiełły, księżna mazowiecka, wyswatała go z podżyłą, schorzałą Elżbietą z Pileckich Granowską, przeciwko woli i radzie wszystkich bez wyjątku, którzy dostojność króla szanowali, a w tem małżeństwie widzieli jej poniewierkę. Przeszłość Granowskiej burzliwa, losy dziwne, czyniły niewłaściwym dla panującego związek z kobietą niczem się nieodznaczającą, oprócz zalotności, którą sobie podżyłego króla zjednać umiała. Małżeństwo to, z którego się naśmiewano, które wywołało ohydne paszkwile, zajścia i spory — całą słabość Jagiełły i upór jego w sprawach osobistych wykazało. Szczęściem Granowska nie żyła długo; suchotnicą ją wziął król, i niebawem też zmarła.
Po tych trzech żonach, stary już, mając przyobiecane sobie prawo następstwa dla córki, dla której za przyszłego męża wybrano Brandeburczyka — raz jeszcze zapragnął się ożenić Jagiełło. Tym razem brał z rąk Witolda siostrzenicę jego żony, księżniczkę Olszańską Sonkę (Zofię). Witold, wynosząc ją na tron, spodziewał się przez nią uzyskać wpływ na starego Jagiełłę i przeważyć Zbigniewa Oleśnickiego kierownictwo. Ale się zawiódł na téj rachubie.
Młoda i piękna Sonka, po zaślubinach ukoronowana z przepychem wielkim w Krakowie, zasiadłszy na tronie obok męża, pojęła swe obowiązki i dzielnie je spełniać umiała. Nie dała się wcale powodować Witoldowi.
Narodził się sędziwemu królowi syn pierwszy, co radość sprawiło wielką. Chrzest uroczysty zgromadził w Krakowie zjazd monarchów. Witold i Krzyżacy nie przybyli.
Narodziny drugiego syna, w chwili gdy Sonka oporem swoim naraziła się Witoldowi, ściągnęły na nią zemstę — oskarżenie o płochość, — a słabego Jagiełłę skłoniły do kroków, które zupełnem odepchnięciem żony groziły.
Witold już się przygotowywał zabrać ją i u siebie osadzić w więzieniu, mszcząc się za nieposłuszeństwo, gdy lepsze rady skłoniły do tego Jagiełłę, że się jej dał oczyścić, odprzysiądz, świadkami wykazać niewinność.
W tych smutnych chwilach przyszedł na świat drugi syn Jagiełły. Sonka oswobodzona, czuwała nad kolebkami dzieci. Umiała dla nich pozyskać sobie Zbigniewa Oleśnickiego, który dopomógł u szlachty przyrzeczenie następstwa dla starszego jej syna, co dawną umowę z Brandeburczykiem unieważniało.
Król w zamian za to przyrzekł szlachcie potwierdzić jej przywileje i swobody. Zwlekał z tem jednak, aż na zjeździe w Łęczycy, zniecierpliwione, oburzone rycerstwo, w oczach króla dane mu warunkowo zaręczenie na kawałki szablami rozerwało. Daje to poznać, jakie już było naówczas znaczenie tego stanu rycerskiego, jakie jego uzuchwalenie.
Zbigniew Oleśnicki odegrał tu rolę dwuznaczną, bo choć stał po stronie króla i jego potomstwa, nie bronił ich i zachował się obojętnie. Być może, iż przewidujący, niezupełnie rad dynastyi jagiellońskiej, przeczuwał już możliwość powrotu Piastów, którym późniéj okazał się przychylnym. Jagiellonowie nie byli tu jeszcze zasiedzieli, lada burza wyrzucić ich mogła, i tylko wielkiej zabiegliwości, rozumowi i czujności królowej Sonki winni, że się na tronie utrzymali.
Król coraz bardziej niedołężniał, i mało się co teraz zmieniało: jeździł z miejsca na miejsce, polował, a Zbigniew rządził za niego. Witold pociągnął go do Wilna, spodziewając się skłonić do zezwolenia na włożenie korony litewskiej, którą mu Zygmunt i Krzyżacy narzucali. Oleśnicki, towarzyszący królowi, nie dopuścił do tej koronacyi, wymierzonej przeciwko Polsce.
W postępowaniu Witolda, które różnie sobie tłómaczą historycy, są pobudki niedocieczone. Składało się na to postępowanie wiele czynników; dziś ocenić i zrozumieć trudno, co przeważało; to pewna, że wpływ cesarza i zakonu był potężny.
Sam fakt, iż Witoldowi do korony dopomagali nieprzyjaciele Polski — dowodzi, że zamiar był groźbą dla niej. Czy Witold czynnie chciał lub nie chciał oderwać się od Polski, samo przez się Królestwo Litewskie stawało się samoistnem w przyszłości. Po spadek mógł się zgłosić dotąd milczący i cichy brat Witolda, albo ktokolwiek inny. Zawód doznany dobił litewskiego księcia, który Zbigniewa ani zwyciężyć, ani zastraszyć, ani ująć nie zdołał.
Jagiełło po śmierci Witolda pozostał w Wilnie, a Swidrygiełło, korzystając ze słabości brata, władzę sobie na Litwie przywłaszczył. Król popadł u niego w najsromotniejszą niewolę. Ledwie groźbami Polacy wyrwać go z niej następnie potrafili...
W życiu króla Witold zajmuje miejsce nader ważne; niepodobna go milczeniem pominąć.
Mąż to swojego czasu wielki i po nad owe czasy rozumem wyższy, dzielny jako wódz i rycerz, jako pan w domu, jako gospodarz — charakter z jednej bryły ukuty. Obok niego blednie i maleje Jagiełło. W miejscu jego wybrany na tron Polski, byłby inną ją uczynił; nie uląkłby się walki z żywiołami opornemi, które za Jagiełły górę wzięły.
Swidrygiełło, następca jego na Litwie, miał wszystkie wady i znamiona książąt Rusi z najgorszej epoki, u których gwałt i okrucieństwo zwało się siłą, a zdrada rozumem. Szaleniec ten zatruł ostatek dni powolnemu i pobłażliwemu dla niego Jagielle.
Ośmdziesiąt-cztero-letni król wczesną wiosną 1434-ym roku na Ruś pojechał. Pozorem do podróży były sprawy z sąsiady; w istocie wiodły go tam lasy, łowy, ulubiona samotność i rozmiłowanie w wiosennym śpiewie ptactwa.
Tam król, długo w noc słuchając słowika, przeziębił się, dostał febry, a że wiek mu siły odebrał, zmarł z niej, nie mając przy sobie ani żony, która pozostała z dziećmi w Krakowie, ani zwykłej rady przybocznej. Umierając, jeszcze przemawiał do nieobecnego Zbigniewa, polecając mu dzieci, szląc jako najdroższą pamiątkę, obrączkę ślubną Jadwigi.
Z rysów w świeżej jeszcze zachowanych pamięci, charakter jego najlepiej nam odmalował Długosz. To samo powtarza się w pogrzebowym wierszu Grzegorza z Sanoka.
Wszystko tu widocznie pochwycone z natury, a historyk nasz niewątpliwie powtarza to, co z ust Oleśnickiego, obcując z nim, słyszał.
„Zamiłowany w myśliwstwie od dzieciństwa aż do zgonu — pisze Długosz, — tak dalece zajęty był łowami, że wszystkie myśli rad zwracał ku tej zabawie.“ Jak widzimy, zamiłowanie to stawia kronikarz na pierwszem miejscu i nie bez przyczyny.
„Wzrostu był miernego, twarzy ściągłej, chudej, u brody nieco zwężonej, — powiada dalej tenże kronikarz. — Głowę miał małą, podłużną, prawie całkiem łysą, jak widzieć na grobowcu marmurowym, który popioły jego pokrywa. Oczy czarne i małe, niespokojnego były wejrzenia i ciągle biegające. Uszy miał duże, głos gruby, mowę prędką, kibić kształtną, lecz szczupłą, szyję długą. Na trudy, zimna, upały, zawieje, i kurzawy na podziw był wytrwały. W ubiorze i zewnętrznej postaci skromny. Sypiać i wczasować się lubił aż do południa, dla tego mszy świętej rzadko o należnym czasie słuchywał. W prowadzeniu wojen niedbały i ciężki, wszystko staranie na wodzów i zastępców składał. Łaźni zazwyczaj co trzeci dzień, a niekiedy częściej używał. Do rozlewu krwi ludzkiej tak był nieskory, że często największym nawet winowajcom karę odpuszczał. Dla poddanych i zwyciężonych okazywał się dziwnie łaskawym i wspaniałym, i tylko tym, którzy mu na łowach lub w innych rozrywkach zawinili, nigdy nie mógł przebaczyć.
„W ludziach umiał dostrzegać cnoty, i nie zawiścią, ale przychylnością mierząc czyny i zasługi swego rycerstwa, każdą sprawę chwalebną, czy to na wojnie, czy w pokoju spełnioną, hojnie i wspaniale nagradzał. Małą rzeczą ludzi czynił odważnymi, odważnych bohaterami, gotowymi do największych dzieł i poświęceń. Miał w sobie wadę jakowegoś ociągania się i oporu, bądź z przyrodzenia pochodzącą, bądź z nałogu, co niekiedy nazywano powolnością serca i umiarkowaniem. Przystęp do niego był, wedle okoliczności, trudny lub łatwy. W przyjmowaniu składanych sobie darów okazywał się wielce chętnym i uprzejmym; w odpłacaniu ich hojnym i szczodrym. Żadna ofiara u niego nie była tak małą i nieznaczną, żeby jej z ochotą nie przyjął i we dwójnasób nie wynagrodził. Nierozważną szczodrotą i rozrzutnością więcej krajowi czynił uszczerbku, niż inni chciwością i łakomstwem.
„W myśliwstwie zamiłowany był — powtarza to Długosz po raz drugi — aż do zaniedbywania spraw publicznych i ściągania na siebie słusznych zarzutów. Lubił także patrzeć na bujającą w jego oczach huśtawkę. W każdym tygodniu piątek z wielką wstrzemięźliwością o chlebie i wodzie pościł. Zawsze trzeźwy, wina ani piwa nie pijał. Jabłek i ich zapachu nienawidził; dobre jednak i słodkie pono pokryjomu jadał.
„Dla zachowywania obrządków i powinności chrześciańskich pobudzany częstemi królowej Jadwigi przestrogami, w święta Wielkiej Nocy, Zesłania Ducha Świętego, Wniebowzięcia N. Panny i Narodzenia Pańskiego, przystępował do świętych sakramentów pokuty i ołtarza. Ale po jej śmierci, zwyczaj ten ograniczył do samych świąt Narodzenia Pańskiego i Wielkiej Nocy.
„W święta zaś wielkanocne, które w całem prawie życiu wydarzało mu się obchodzić w Kaliszu, ubogim, których tam garnęło się wielkie mnóztwo, własną ręką rozdawał po szerokim groszu prazkim z mieszka, który zawsze przy sobie nosił. Corocznie w Wielki Piątek dwunastu ubogim w swoim pokoju, w obecności kilku tylko sekretarzy, nogi umywał, a potem każdemu z nich dawał po dwanaście groszy, tudzież sukno i płótno na przyodziewek. W obcowaniu poważny, miał niektóre dziwne zwyczaje: szat, nożów stołowych i innych naczyń nie pozwalał komu innemu sobie przynosić, krom tego, który to sobie miał zleconem.
„Modlitwy gorliwie na klęczkach odprawiał. W obietnicach i postanowieniach wierny, sam zmieniać ich nie lubił, i panom odwoływać nie dopuszczał, chyba dla ważnej jakiejś przyczyny i konieczności, a zawsze starał się je do skutku przyprowadzić. Sprawy ubogich, wdów i sierot, jeżeli sam słuchać ich i załatwić nie mógł, innym mężom zacnym do załatwienia oddawał. Miał też i swoje zabobony, których, jak ci i owi twierdzili, że słusznych trzymał się przyczyn, a które wpoiła w jego umysł matka, niewiasta greckiego wyznania. Rzeczy pożyczone oddawał rzetelnie i z wdzięcznością. Bardziej rozrzutny niż hojny, wszystko co miał, nawet królestwa swego obszerne posiadłości rycerstwu swemu porozdawał, nie wiele zważając na zasługi tych, których obdarzał. Więcej daleko rozdarował, niż po sobie zostawił.“
Wylicza potem Długosz fundacye Jagiełły: założenie Akademii i pobożne legata, dodając, że o utrzymanie zamków i miast niebardzo był dbały, a wiele ich za czasów jego podupadło. Ma mu i to za złe, że Litwę swoją tak kochał, iż jej często interesa Polski poświęcał i skarby szafował.
Wspomina też o przyozdabianiu przez niego kościołów dziełami sztuki greckiej (malowidłami bizantyńskiemi), które nad zachodnie przenosił.
„W każdym kościele — ciągnie dalej, — do którego zdarzyło mu się na nabożeństwo wstąpić, grzywnę jedną zostawiał. Szlachty polskiej, ich żon i innych niewiast, przychodzących z darami, choćby najmniejszemi, nigdy nie odprawiał bez pociechy i szczodrych podarków w suknie, soli lub szkarłacie. Jeżeli zaś w jakim znakomitym domu zaproszony lub konieczną potrzebą zmuszony gościł, wydatki dla siebie poczynione szczodrze wynagradzał.
„Chciwy chwały i zalety, rad ucha nadstawiał pochlebcom i oskarżycielom, zwłaszcza tym, których przypuszczał do bliższej z sobą zażyłości. Z prostotą serca łączył wspaniałe uczucia, pojęcie miał żywe, acz ograniczone.
„Do miłostek nietylko dozwolonych, ale i zakazanych, był pochopny. Religii katolickiej pobożny i gorliwy wyznawca, dla ubogich żebraków, wdów, wszelkiego rodzaju nieszczęśliwych, szczodrym był i dobroczynnym. Posty, wigilie i inne nabożeństwa tak żarliwie wypełniał, że więcej zwycięztw modlitwami swemi u Boga wyprosił, niźli orężem wywalczył. Szczery i prostoduszny, nie miał w sobie żadnej obłudy.
„W zabawach myśliwskich — powtarza po raz trzeci Długosz — ani miary zachować, ani czasu oszczędzać nie umiał. Ztąd i dworzanom, którzy mu na łowach w czasie zimna i upałów po lasach i kniejach, przez dzień cały, a niekiedy i w nocy dotrzymywali kroku, hojnie sypał nagrody, aby zachęcić do cierpliwego znoszenia trudów. A tak dochody publiczne pochłaniali niewcześnie i niegodziwie dworacy, którzy nie w usługach kraju, ale w gonitwach za zwierzyną wysiłki łożyli.
„W wojnach niemal wszystkich używał szczęścia i pomyślności. Dla obcych i przychodniów tak był ludzkim i uprzejmym, że podziwem była ta cnota w człowieku zrodzonym pośród dzikości i pogaństwa.
„Uraz doznanych i nieprzyjaźni nigdy nie pamiętał. Niepoczesności dawnego stanu swego nietylko nie ukrywał, ale rad o niej wspominał. Ozdób powierzchownych i szat wytwornych nie lubił; chodził zwykle w baranim kożuchu suknem pokrytym; rzadko brał na siebie strój wykwintniejszy, płaszcza z szarego aksamitu, bez żadnych ozdób i złotogłowu, i to tylko na większe uroczystości. W inne dni nosił odzież prostą, barwy płowej. Nienawidził soboli, kun, lisów i innych miękkich a kosztownych futer; przez całe życie używał tylko zwyczajnych baranków, nawet w najostrzejszej zimowej porze; dla tego dziwili się ludzie największej prostocie połączonej w nim z dumą i wyniosłością. Prosty bowiem w ubiorze, w innych rzeczach nie chciał mieć nic wspólnego z drugimi; przeto nie lubił, gdy kto tknął się jego szaty, łóżka, siedzenia, konia, chustki, kielicha i innych podobnych rzeczy, których sam używał.
„W biesiadach był rozkosznik(?) nietylko hojny, ale zbytkujący, tak, iż dni świąteczne i uroczyste, albo kiedy znaczniejszych podejmował gości, po sto potraw na stole, zwyczajnie po trzydzieści, czterdzieści i pięćdziesiąt zastawiał. Dla wszystkich bowiem bywał wylany.
„Człek był prostego a łagodnego sposobu myślenia, choć późno przyznawał się niekiedy do swoich błędów. Do karania nieskory, do nagradzania prędki, królem był rzadkiej przystępności, nielubiącym żadnych powierzchownych ozdób i wytworu. Od objęcia rządów aż do końca życia okazywał się zawsze łaskawym i wspaniałym. Ze zbytniej szczodroty więcej rozdawał niż skarb królewski dozwalał; nie zważał na możność, lecz swojemu dogadzał upodobaniu. Zazwyczaj dawał połowę tego, o co go proszono, za czem poszło, że proszący żądali zawsze dwa razy więcej, aby z tem większą pewnością połowę uzyskali.
„Miał niektóre zwyczaje zabobonne. Wyrywał włosy z brody, i powplatawszy je między palce, wodą ręce obmywał. Nim z domu wyszedł, zawsze trzy razy obracał się w koło, i słomkę na trzy razy złamaną rzucał na ziemię; nauczyła go tego matka. Ale dla czego i w jakim to celu czynił, nikomu za życia nie chciał powiedzieć, ani też łatwo to odgadnąć. Powiadają też, iż miał w przysłowiu zdanie często powtarzane: że słówko z ust ptakiem wyleci, ale jeżeli było nie do rzeczy, nie wciągnąć go nazad wołem. Miał także zwyczaj upominać żartem rycerzy, ażeby w boju nie stawali nigdy na przedzie, ani w ostatnim szeregu, a nie chowali się również do środka.“ (Nie miałoby to znaczenia. Długosz snadź nie wyrozumiał znanego ruskiego przysłowia: „Na pered ne wyrywajsia, w zadi nie ostawajsia — seredyny derżyś.“)
„Po jedzeniu kładł się zwykle i spoczywał. Sypiał długo, a wstawszy z łóżka, używał zaraz wczasu, i długo wysiadując, wiele czynności układał i załatwiał, a nigdy nie był przystępniejszym niż wtedy, i przeto wszyscy korzystali zwykle z tej pory dla wyjednania sobie tego, co im było pożądane. Do próżnowania i rozkoszy, do zabaw myśliwskich i biesiady skłonny z przyrodzenia, rzadko zajmował się ważnemi kraju sprawami, unikając tego starannie, aby mu kto nie przerwał spoczynku albo łowów, któremi ustawicznie lubiał się zabawiać,“ — powtarza raz czwarty Długosz.
„Podarunkami wielkiemi hojnie szafował, nie ze względu na zasługę biorących, ale dla uniknięcia naprzykrzeń. Takie same okazywali usposobienie synowie jego, Władysław i Kazimierz, gdy w Polsce sprawowali rządy.“
Daliśmy w całej niemal rozciągłości tę bardzo rozwlekłą charakterystykę Długosza z wielu powodów, szczególniej zaś dla tego, iż wskazuje ona nietylko sąd własny historyka o Jagielle, ale i zdanie Zbigniewa Oleśnickiego. Nie uszło to niczyjej uwagi, że Długosz się powtarza, tak jakby naprzód pisał z pamięci, potem korzystał z notatek czyichś, najpewniej z pamiętnika protektora swojego.
O żadnym panującym Długosz nie daje ani tak wielu, ani tak drobnych szczegółów. Obraz jest całkiem zaokrąglony. Natomiast gdy mówi o królowej Sonce, której nie lubi, zbywa ją kilku słowami, chwaląc więcej z powierzchowności i wdzięku niż z obyczaju, choć energią i rozumem na baczniejsze ocenienie zasługiwała.
Mimo wielkich zalet, historyk nasz daleki jest od zupełnej bezstronności. Jagiellonów w ogóle nie lubi, — a to wnosić pozwala, że i mistrz a pan jego Oleśnicki, chociaż wszystko był winien Jagielle, w duszy nierównie więcej sprzyjał Piastom.
Najautentyczniejszym wizerunkiem Jagiełły jest figura jego na grobowcu w katedrze na Wawelu, o której Długosz już wzmiankuje, chociaż pomnik ten wykończono i przyozdobiono nieco później. Chcą niektórzy w obrazie Trzech Królów w kaplicy Jagiellońskiej, w ołtarzu Matki Bozkiej, widzieć w obliczu jednego z nich pewne podobieństwo rysów z Jagiełłą na pomniku. Sądzimy, że to rzecz przypadku, gdyż fizyognomie tego typu w starej szkole niemieckiej często się powtarzają.
Inny wizerunek dość dawny znajduje się w Nieświeżu (historyografia przypisuje go J. Oziębłowskiemu). Podobnież stary wizerunek jest w Nowym Sączu u Benedyktynów, w kościele przez Jagiełłę założonym.
Pieczęć majestatyczna wyobraża go w całej postaci, siedzącym na tronie, z koroną na głowie. Twarz ściągła, wąsy bez brody, włosy długie(?), berło w lewej, jabłko w prawej ręce, płaszcz bogato naszywany, u szyi spięty. Nad nim portyk gotycki. Osłona w orły szyta. W koło siedm herbów.
Drzeworyt wykonany w Genewie zasługuje tez na wzmiankę. Pieczęć rytował Kielesinski do Zbioru praw litewskich Działyńskiego.


Do postaci historycznych z rodu Piastów, żyjących za panowania Jagiełły i zasługujących na wspomnienie, należy Ziemowit książę mazowiecki, szwagier i ulubieniec króla; ale ten po wstąpieniu na tron Jagiełły mało już jest widocznym i czynnym, chociaż występował wprzódy jako kandydat do tronu. Król lubił u niego i u siostry przebywać na łowach i często u nich gościł.
Wydatniejszą odgrywa rolę Władysław książę opolski, już za Ludwika wydatne zajmujący stanowisko. Książę ten, po objęciu rządów przez Jagiełłę, coś knował przeciwko niemu. Pamiętny jest Polsce sprowadzeniem sławnego obrazu Matki Bozkiej do Częstochowy i założeniem tam klasztoru Paulinów; ale też jest to jedyna jego zasługa. Zresztą obcy był zupełnie krajowi; zniemczały, nie lubił Polaków. Dumny, ambitny, nie przystępny, tak był znienawidzony przez szlachtę, iż po śmierci Ludwika, od jego rządów, z któremi się narzucał, broniła się całemi siłami. Chciano go nawet uwięzić, ażeby się nie wdzierał.
Posługiwał się nim w początkach Ludwik na Rusi, potem w Polsce, ale duch niespokojny nigdzie się nie utrzymał. Chciał się potem narzucić Jagielle, lecz Krakowianie, znając go i obawiając się, także mu się obronili.
Trzymał się Władysław wiernie króla Ludwika, bywał na dworze cesarza Karola, został palatynem na Węgrzech. Po śmierci Kazimierza Wielkiego, przy którym w chwili jego zgonu się znajdował, zastępował w Krakowie Ludwika. Nadał mu naówczas król ziemie znaczne prawem lennem, potem wielkorządztwo Rusi, której Władysław mienił się już panem. Tam, jako człek pobożny, krzewił katolicyzm, gospodarzył dość szczęśliwie, ale najazdy Litwy i niepokoje zmusiły go zrzec się ruskich posiadłości. Dano mu w zamian ziemię Dobrzyńską i spadek po księciu gniewkowskim. — Ludwik chciał go potem uczynić swym namiestnikiem w Polsce, ale się Małopolanie oparli.
Może być, że ta niechęć obudziła w nim nienawiść ku Polsce i pragnienie zemsty. Spiskował jeszcze za Jagiełły, wichrzył i burzył aż do zgonu w r. 1401.
Człowiek był nie bez zdolności i nie bez energii, ale w prowadzeniu spraw zbywało mu na cierpliwości i zręczności. Więcej pragnął niż mógł dokonać, zrażał się łacno i namiętnie przerzucał się na coraz nowe drogi...
Syn książęcia na Opolu, prawnuk Łokietka, książę Władysław żonaty był z księżniczką mazowiecką. Męzkiej płci potomka nie miał.
Witolda grób w katedrze wileńskiej, według dawnego obyczaju, był oznaczony, jak pisze Bielski, chorągwią z jego wizerunkiem. Kronikarz zowie to niesłusznie „obyczajem greckim,“ gdyż po kościołach naszych mnóztwo było takich chorągwi grobowych, o których Paprocki i Niesiecki wspominają. Był też w katedrze obraz inny, po staroświecku malowany, wystawiający go na koniu.
Nagrobek później wzniosła mu Bona, z wizerunkiem i napisem: „Effigies Divi Vitoldi Principis M. D. L. invictissimi et munifici fundatoris ac patroni, in lapide expressa.“ W XVII-tym w. grobowiec ten był już zniszczony.

Zygmunt Kiejstutowicz, na pieczęci majestatycznej przy dyplomie z r. 1436, wyobrażony jest siedzącym na tronie wielkoksiążęcym, w czapce z gronostajami. Płaszcz ma fałdzisty z futrem, miecz obosieczny w ręce, włos niedługi, na szyi rodzaj łańcucha, suknia spodnia podpasana i wyszywana.
Cztery tarcze herbowe, z których jedną trzyma w ręce, rozłożone są po dwie na obie strony, jedna pod drugą. W lewo litewska i żmujdzka (Niedźwiedź), w prawo u góry krzyż, niżej św. Krzysztof (bez dziecięcia). Czapka jakby litewska. Ubiór charakterystyczny. Płaszcz na księciu wkładany przez głowę, rozcięty za kołnierzem futrzanym. Miecz prosty, zakończony śpiczasto.
Wizerunek, zapewne późniejszy, Zygmunta był u kks. Franciszkanów w Pińsku.
Cymbarka, Zimburka, córka Ziemowita księcia mazowieckiego, zaślubiona była ks. Ernestowi Żelaznemu, synowi Leopolda zwanego Poczciwym, 1412—1429.
Portret w zbiorze Ambrazyjskim z napisem: „Zimburgis Ernesti Ferrei uxor...“
Sztych bezimienny wystawia ją w kołpaku wysokim, na uszy zachodzącym, z łańcuchem na szyi.

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.