Współcześni poeci polscy/Przedmowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Współcześni poeci polscy |
Wydawca | K. Grendyszyński |
Data wyd. | 1895 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Muszę przedewszystkiem uprzedzić czytelników, że wyraz poeta wziąłem w znaczeniu popularnem, rozumiejąc przezeń epika i liryka. Jakkolwiek bowiem dramaturgia należy niewątpliwie do obrębu poezyi, to przecież w wyobrażeniu powszechnem nietylko u nas, ale i w innych krajach poetą nazywają głównie twórcę pieśni i powieści. O dramacie zresztą zamierzam napisać książkę osobną.
Chciałem przedstawić w tem dziełku stan poezyi naszej po roku 1863, uwzględniając te osobistości, które w ruchu literackim żywy brały udział, zabierając takie lub inne stanowisko wobec spraw życia narodowego i cywilizacyi ogólno-ludzkiej.
Rok ów nie zapisał się w poezyi, jak wiadomo, wspaniałemi dziełami, któreby choć w przybliżeniu porównać było można z tymi arcytworami, jakie po r. 1831 powstały.
Dwa były główne tego powody. Najprzód brak istotnie wielkich talentów, któreby porwać mogły za sobą ducha narodu. Ci, którzy byli uczestnikami świetnej epoki poetycznej a jeszcze pozostawali przy życiu (Bohdan Zaleski, Seweryn Goszczyński, Wincenty Pol), nie znaleźli w piersi swojej dość potęgi, ażeby pieśnią nanowo wstrząsnąć dusze; epigonowie owej epoki albo milczeli zupełnie, jak Kornel Ujejski, albo udatnemi, ale drobnemi i na nizką nutę odzywali się piosenkami, jak Włodzimierz Wolski, albo też tworzyli wprawdzie dużo, lecz w sposób, który przyśpieszyć bicia serc nie mógł, jak Teofil Lenartowicz („Echa nadwiślańskie“). Jeszcze młodsze i najmłodsze pokolenie, przeniknięte uczuciami namiętnemi i wybuchowemi, zazwyczaj chodziło w szacie pożyczanej od Słowackiego i Krasińskiego, nie umiejąc jej nawet nosić należycie, że tu tylko Maryana Kochanowskiego († 1868), Antoniego Zaleskiego, pisującego pod pseudonimem Jana z Puszczy († 1866), Feliksa Kozubowskiego (autora „Poezyj Obłąkanego“ 1868) wymienię. Jakób Zakrzewski († 1871), wziąwszy sobie za wzór „Pieśni Janusza“, wydał w Lipsku 1866 zbiór pieśni i opowiadań okolicznościowych, nabrzmiałych uczuciem, ale zbiór ten, lubo mieścił niejedną rzecz ładną, choć bez wyższego polotu, przebrzmiał bezechowo i popularności bynajmniej nie osiągnął.
Drugim powodem słabego rozwinięcia się poezyi patryotycznej po r. 1863 był zmieniony nastrój ogólny. Warunki rozwoju ekonomicznego, wskutek uwłaszczenia włościan na znacznej przestrzeni kraju, wskutek wzmożenia się przemysłu i handlu, silnie zaciężyły na umysłach. Ideał narodowy pozostał niewątpliwie ten sam co i przedtem, ale pogląd na środki, za pomocą których miał być urzeczywistniony, uległ zmianie stanowczej. Nie egzaltacyą i wybuchami, które przyczyniały się do umniejszenia sił, ale rozumnem rachowaniem się ze stosunkami istniejącymi i pracą powolną, organiczną, miano powetować klęski i w jaśniejszą przyszłość podążać. Dla marzycielstwa, dla poezyi, a nawet dla wielkich haseł, wielkich celów, wielkich natchnień nastąpiło ochłodzenie, łatwo dające się wytłómaczyć zawodami, które przypisywano w znacznej części a czasami nawet wyłącznie oddziaływaniu owych haseł i natchnień.
Miłość ojczyzny! to przedmiot zużyty I pogrzebany z poległem rycerstwem, Starannie w trumnie gwoździami przybity, I przytrzaśnięty pleśnią i szyderstwem, A nad nim klęczy postać jezuity, Co umarłego gorszy się kacerstwem, I lud poucza, że modna pobożność Tę ziemską miłość uważa za zdrożność... |
Przytem zauważyć potrzeba, że poeci późniejsi, zapomniawszy o wielkich natchnieniach, zaczęli opiewać swoje smutki własne lub swoje mdłe zachwyty do oczu niebieskich lub czarnych. Po kilku latach, podczas których przedmioty ogólniejszego interesu zajmowały jeszcze poetów, nastąpił okres wybujałego, ale przeważnie w chwast jeno, egotyzmu...
Przeciwko takim objawom powstała opozycya ze strony tych, którzy się około roku 1870 „trzeźwymi“ lub „pozytywistami“ lubili nazywać. Całkiem fałszywem jest mniemanie, jakoby oni zaprzeczali poezyi prawa bytu; przeciwnie, pragnęli tylko napiętnować utwory mdłe, dźwięki puste, myśli pospolite, uczucia poziome.
Oto fakt z życia. W roku 1868 zbierało się w Warszawie od czasu do czasu kółko młodzieży lubiącej rozprawiać o literaturze. Wśród niego byli i młodzi poeci: Władysław Bełza, Władysław Ordon, Wiktor Gomulicki. Na jednem z zebrań piszący te słowa miał następne przemówienie, które tu bez zmiany powtarza:
„Niedawno jeden z młodych pisarzów powiedział: ginie poezya. Gdybyśmy za poezyę mieli wszystko, co jest ujęte w formę wierszową, to śmiało możnaby temu zdaniu kłam zadać, gdyż wszystkie pisma peryodyczne taką masę mieszczą rymówek, że na poważniejsze rozprawy braknie, zdaje się, miejsca. Skalą jednak naszego sądu być powinna, jak naturalna, nie ilość, lecz jakość utworów. Otóż przejrzawszy pilnie takie wiersze i wierszydła nie będzie podobno zbyt dalekiem od prawdy owo powiedzenie. Mdłość i bezbarwność; powszedniość tematów i ich zużycie, — to są ogólne cechy mniej więcej wszystkich utworów poetycznych. Rzadko się nawet kto zdobędzie na poemat szerszego zakroju; zwykle nam dają liryczne piosenki w takim naprzykład rodzaju:
Laurów nie pragnę, o wieniec dębowy
W mojej modlitwie nie błagam niebiosów;
Niech ozdabiają inne droższe głowy;
Jeden wianuszek jam przyjąć gotowy,
Z polnego chabru i pszenicznych kłosów
A przeplatany drobnym liściem wrzosów,
Bo gdybym włożył na głowę rozgrzaną
Taki wianuszek, to śniłbym różowo,
Śniłbym, że jestem w lesie bardzo rano;
Widzę tam w górze kulę niebios szklaną
Sosny i dęby szumią mi nad głową
A ptastwo śpiewa zrozumiałą mową.
„Skromne życzenia, nie prawdaż? Z tym jednak wianuszkiem wyglądałby raczej na waryata z rozgrzaną głową i wtedy lepiej pojmiemy, że mu ptaków mowa jest zrozumiała, kiedy się w lesie znajduje bardzo rano. Posłuchajmy jeszcze tegoż wieszcza natchnionych refleksyj:
Z pod sukni nóżka wyjrzała zgrabniutka
I tak mi dziwnie stało się na duszy
I tak zdradliwie coś szepcze mi w uszy:
Życie — tak smutne, nóżka — tak malutka!
„Przyznacie panowie, że uwaga jest genialna i arcy-loiczna[1]. Nie przytaczam więcej przykładów, choć byłoby to najłatwiejszą rzeczą, bo któż czytający pisma nasze nie zna tych wszystkich drukowanych błahostek. Aż serce się ściska na tę profanacyę boskiej poezyi, której tony kołysały nasze dziecięctwo, która powinna być wsparciem i podnietą na ciernistej drodze żywota. A propos tejże ciernistości rzeczą jest uderzającą, że prawie wszyscy poeci patrzą na swój zawód jako na nieprzerwany ciąg poświęcenia i ofiar z ich strony, a obojętności i zakamieniałej twardości serc ze strony czytelników. Na to jednak zgodzić się trudno. Teraz bowiem zachodzi daleko ściślejszy i naturalniejszy stosunek między publiką a autorem i poetą niżeli to dawniej miało miejsce, kiedy sztukę uważano tylko za igraszkę dowcipu, za rzecz dobrą do uśpienia, kiedy mityczny Morfeusz nie był łaskaw i zagniewany długo nie przybywał. Dziś przeciwnie, poezya uważa się za jeden z wielkich czynników cywilizacyi a więc i życia społeczeństwa całego. Kto wie, jak wielki przewrót we wszystkich sferach wyobrażeń zrobiła prawdziwie natchniona poezya za przewodem Mickiewicza u nas, ten z trudnością powyższemu zdaniu zaprzeczyć zechce. Poezya, będąc najdoskonalszem wcieleniem ideału w rzeczywistość, spełnia misyę cywilizacyjną — oczywiście razem z innemi sztukami pięknemi — w zakresie piękna. W życiu zaś jednostek jak i ludzkości całej trzy główne działają prądy, na których cywilizacya dąży do mety. Są to prawda, piękno i dobro. Harmonijne rozwinięcie tych trzech światowładnych idei winno być dążeniem każdego człowieka, bo ono o jego losie stanowi. Stąd się już jasno pokazuje, że oddanie piękna jest zarówno ważne w ogólnej cywilizacyi jak i rozwój prawdy i dobra. Poeci mają tu tę wyższość nad innymi, że ich czarowna mowa łatwiej sięga do głębi serc naszych, niż sucha prawda w abstrakcyjnych formach wypowiedziana. Ale też na nich złożona wielka odpowiedzialność wobec społeczności. Niech nam nie mówią o wieńcu z chabru i pszenicznych kłosów, lecz niech ukażą marzenia swej duszy, ideały, które przejmują ich całych, niech wypowiedzą wszystkie szlachetne uczucia, które sercem zawładnąć, w górę je podnieść i zachwycić zdolne. A wtedy nie będą się żalić, że ich nie zrozumiano, że im nieczułością ludzie odpowiadają. Kto zaś nie ma namaszczenia na poetę, którego pierś nie czuje wszystkich drgnięć spółczesnego serca ludzkości całej, kto nie jest przejęty świętością swego powołania i pisze tylko dlatego, aby składać rymy; — o! ten niech lepiej porzuci tę marną zabawę a weźmie się do pożyteczniejszej choć skromniejszej pracy, która może mu zaszczyt i poważanie zjednać u ludzi: gdy niezdarne rymarstwo uśmiech politowania wywołać może. Jeszcze jedna uwaga. Społeczność dzisiejsza nie żyje samem tylko sercem lub bezcelowem bujaniem fantazyi. Jego wielkim, przeważnym nawet obecnie czynnikiem jest dzisiaj daleko posunięty rozwój rozwagi; badanie prawdy i jej praktyczne zastosowanie wzięły nawet na chwilę przewagę nad innymi kierunkami ducha ludzkiego. Stąd też i poezya, jeśli nie chce być maruderem, który tylko niepotrzebnie opóźnia pochód, ale żwawym przewódcą na drodze postępu, musi się przejąć koniecznie tym kierunkiem i pożegnać owe bezgraniczne wylewy egotycznych uczuć, które nie mają gruntu w sercach całej ludzkości, ale dźwięczą tylko unisono, pożegnać musi bezcelowe puszczenie cugli wyuzdanej fantazyi. Serce drugiego odczuć umie wszystkie boleści i rozkosze, ale tylko o tyle, o ile one wspierają się na powszechnych, czysto ludzkich uczuciach, a nie są jakimś jednostkowym bólem albo radością. Rozsądek znowu dąży do jasności i harmonii, nie podoba sobie w takich obrazach, gdzie niemal wszystkiego domyślać się, wszystko przeczuwać i odgadywać musi. Takie niewyrobienie w sobie jasności przedstawienia jest znakiem, że autor sam nie przetrawił swych myśli i właściwego nie wytknął sobie celu. Treść i forma, osnowa i jej przedstawienie harmonizować najzupełniej ze sobą powinny w poezyi, tak jak harmonija duszy i ciała jest celem i zadaniem człowieka w życiu. Minęła już dzisiaj pora owej wyuzdano-romantycznej szkoły, dla której fantazya poety była jedynym regulatorem wszystkich jego porywów, gdzie pogarda dla formy była zaletą i chlubą pisarza. W wieku rozwiniętego rozumu i poezya winna nosić na sobie cechę tegoż rozumu, bo inaczej będzie pustym, oderwanym i nic nie przemawiającym do nas dźwiękiem“.
Mogę twierdzić bez obawy zaprzeczenia, że wyrażony w tem przemówieniu pogląd na znaczenie poezyi był wyrazem ogólnego przekonania, jakie wśród młodzieży poświęcającej się literaturze panowało. Wielkich twórców czczono; pieśniami ich się rozkoszowano, nie tylko dla zwyczaju, lecz z głębi przeświadczenia, opartego na wniknięciu w ich treść i wykonanie. Miernotę natomiast wyśmiewano bez litości.
Nawoływanie do pracy powolnej, codziennej, drobnej zaczęło oddziaływać i na niektórych poetów młodszego pokolenia. Z pomiędzy nich jeden, Karol Świdziński († 1877), nabrał pewnego rozgłosu wierszem swoim p. t. Naprzód pracą! którym chciał od marzeń odwrócić młodzież, mówiąc:
Cóżeś szablą wyrąbała?
Kilka szczerbów w dziejów pleśni!
Cóżeś lutnią wypłakała?
Miljon tonów, co świat prześni!
Oj! nie szablą i nie tonem
Tobie walczyć, hufcu młody!
Ale z czołem pochylonem
Nad mądrości ślęczeć kartą,
Sercem przeczuć prąd właściwy
I z prastarej ojców niwy
To ukochać, czem żyć warto!
Bo nie żadnym błyskiem stali,
Nie natchnionych tonów mocą,
Ludy czoła swe ozłocą:
Tylko pracą i mądrością,
Tylko trudem i miłością,
Przyszłość serca im zapali!
Atoli nawoływania takie, zyskujące całkowite uznanie ze strony rozsądku, nie mogły zadowolnić ani wymagań fantazyi, ani porywów serca. Co dobrego przyniósł ten zwrot do opiewania życia codziennego, to bliższe wpatrzenie się i obrazowanie warunków bytu klas pracujących, zarówno w mieście jak na wsi. Obrazki te wszakże, choćby najpiękniejsze i najsympatyczniejsze, nie mogły zastąpić braku potężnych i wzniosłych lotów.
Z drugiej strony wyniki wiedzy, owej „mądrości“, do której Świdziński zapędzał młodzież, płytko pojęte, zdawały się zagrażać istnieniu natchnień wielkich. Analiza zaczęła się przedstawiać wielu jako stanowcza przeciwniczka twórczości. Stąd w umysłach wrażliwych, a z natury skłonnych do marzenia, powstało zwątpienie o mocy i wartości prawd uważanych za niepożyte, na miejscu których nie umiały one sobie przyswoić innych, nie mniej dających pola do rozwinięcia pomysłów rozległych. Zwątpienie to, w połączeniu z rozważaniem bied i nieszczęść ludzkości wogóle, a narodu własnego w szczególności, pogrążały umysły w otchłań pessymizmu i wywoływały westchnienia do nirwany.
Te pessymistyczne jednak objawy były u nas raczej wyrazem nastroju, aniżeli głębokiego filozoficznego przeświadczenia; nie zakorzeniły się też one silnie w duszy nie tylko czytelników, ale i samych autorów. Żywotność uczuć narodowych, wiara w jaśniejszą przyszłość dopomogły do otrząśniącia się z apatyi, do wyrwania się z pęt pessymizmu i zanucenia pieśni nadziei, jak to widzimy w III ciej seryi Poezyj Maryi Konopnickiej z r. 1887.
Równocześnie powstaje dość liczne grono talentów młodych, które w przekonaniu, że co nieśmiertelne, umrzeć nie może, starały się przywrócić poezyi dawniejsze jej królewskie w literaturze stanowisko. Było i jest wśród nich dużo zapału prawdziwego, ale nie brakło także wyszukanej sztuczności.
W poglądach na zadanie poezyi zachodziły tu duże różnice; jedni dążenia społeczne na pierwszym kładli planie, przeciwstawiając poprzednim utylitarnym entuzyastyczne cele; inni zaś pragnęli wyzwolić poezyę od wszelkich tendencyj ubocznych, samą sztukę wyrażenia za jedyny jej cel poczytując i tak daleko nawet idąc, iż żądali zniesienia supremacyi myśli nad słowem. Nowe grupy poetów francuskich i belgijskich (symboliści, dekadenci) zaczęły oddziaływać na to najmłodsze pokolenie poetów naszych, z których kilku po mistrzowsku zawładnęło formą. Niema jednak dotychczas pomiędzy nimi takiego, któryby potężnym wpływem potrafił pozyskać dla siebie i dla głoszonych przez siebie zasad wielkie audytoryum całego ukształconego społeczeństwa.
Bądźcobądź, lubo i dzisiaj jeszcze słyszymy narzekania poetów na brak odgłosu i sympatyi wśród ogółu dla twórczości poetyckiej, zarówno znaczna liczba piszących, jak i mnożące się zbiorki poezyj świadczą dość wymownie, że doba zobojętnienia minęła i że się poczyna nowy okres odświeżonej wrażliwości w dziedzinie natchnienia twórczego. Od twórców zależeć będzie, żeby okres ten zajaśniał wielkiemi dziełami; — „taki wieszcz, jaki słuchacz“ mówią prawdziwi poeci tylko w chwili zniechęcenia, gdyż kiedyindziej porywają tłumy za sobą.
Naszkicowany tu przebieg losów, jakim ulegała nasza twórczość poetycka w przeciągu lat trzydziestu, uwydatni się lepiej w szczegółowych szkicach, jakie o główniejszych jej przedstawicielach, pod dodatnim i ujemnym względem, nakreśliłem. Powstawały one w różnych czasach, a lubo starałem się je obecnie do pewnej jednolitości doprowadzić, różnice w obrobieniu bystre oko dojrzeć zapewne łatwo potrafi. Punkt tylko wyjścia jest wszędzie jednakowy: objawy poezyi rozpatrywałem zawsze nietylko z estetycznej strony, ale i ze społecznego stanowiska. Przeważna część uwag odnosi się nawet do tego drugiego, gdyż ideę łatwo w krótkich słowach przedstawić; nad formą trzebaby się długo rozwodzić. Zamiast wykrzykników uwielbienia lub potępienia, odnoszących się do rzeczy, które ogółowi czytelników zazwyczaj są obce, wolałem przytoczyć wiersz jakiś lub też zwięźle sąd swój o stronie artystycznej utworu zanotować.
O wyczerpanie przedmiotu nie ubiegałem się; potrzebaby na to książki o wiele większej. Ponieważ postanowiłem pisać o tem tylko, co sam czytałem, nie mogłem korzystać z recenzyj pisanych przez innych o utworach mi nieznanych; wolałem je pominąć. Zdaje mi się jednak, że nic ważniejszego nie opuściłem. Żałuję tylko, żem nie mógł uwzględnić twórczości Bolesława Czerwieńskiego. Jeżeli książka moja doczeka się drugiego wydania, postaram się brak ten wypełnić.
26 października 1894 r.