Wspomnienia z mojej młodości

>>> Dane tekstu >>>
Autor Władysław Dyniewicz
Tytuł Wspomnienia z mojej młodości
Wydawca Władysław Dyniewicz
Data wyd. 1908
Druk Władysław Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago, Illinois
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Wspomnienia z mojej
młodości.
Napisał
Władysław Dyniewicz.






CHICAGO, ILL
Drukiem i nakładem W. Dyniewicza.
1908.



Polski dwór w Miłosławiu.



Nie dosyć użyźniła się nasiąkłą krwią pruską ziemia poznańska, która wylana została w Kosynierce, 1848, pod Książem, Miłosławiem i Wrześnią. — W krótkim czasie po tej ruchawce, w całej Europie nastał nieurodzaj, poczem klęska głodowa dotkliwie uczuć się dała także i w Poznańskiem, ale w Miłosławiu głodu nie było.
Seweryn hr. Mielżyński, żołnierz z 30—31 roku osiadły na dobrach Miłosławskich nie pozwolił głodu cierpieć swym poddanym a także i całej okolicy, to było mniej więcej odwdzięczeniem się za mężne trzymanie kosy w swem ręku.
Pamiętam, jakby wczoraj, gdy się na Bugaj pod Miłosławiem pozjeżdżały fornalki w cztery konie z wszystkich folwarków: z Kozubca, Białego Piątkowa, Kębłowa i innych pomniejszych a należących do klucza miłosławskiego. Po nabraniu obroku dla koni, żywności dla fornali i mazi do kół czyli osi smarowania, wyruszono karawaną w kilkanaście fornalek do Szczecina nad morze Bałtyckie [dawniej polskie]. Do Szczecina bowiem przypłynął okręt z dalekich stron z żywnością. W kilkanaście dni wróciły wozy z wielką ilością paków, pudłów, miechów i beczków; napełnionych ryżem, żółtą kaszą, mąką, suszoną i soloną rybą, wędzonem mięsiwem i słoniną, a do tego wielką ilością nieznanych dotychczas w okolicy nowego gatunku białych ziemniaków i wiele innych artykułów do żywności. Żywność tę rozmieszczono na spichrzu i w pobliskiej stodole. W najpierwszą sobotę rozpoczęto rozdawanie żywności od samego dnia zaczęcia. Rozdawanie żywności w każdą sobotę trwało tak długo, aż ludziska swego nowego chleba się doczekali. Pod ów czas, dzień sobotni w Miłosławiu wydawał się jakby dzień targowy. Nietylko bowiem wydawano żywność darmo dla ludności należącej do dóbr Seweryna, dla mieszkańców miasteczka Miłosławia — Polaków, Żydów i kilku Niemców — zajeżdżali także swemi hetkami hubiarze z Rutków i niemieccy koloniści z Olendrów i nikt z próżnym wozem do domu nie wracał. W wielkich borach miłosławskich zagajenia przerzadzano a z wyciętych chojarków układano równe kupy, które przynosiły po 4 złote [50 centów am.]; w tym czasie głodowym wydawano kwity darmo, opału potrzebującym. Sprowadzony nowy gatunek ziemniaków porozdawano do sadzenia; zamiejscowi z tych nowo urośniętych ziemniaków sprzedawali do dalszego rozpowszechnienia po talarze za wiertel, nazywano je przez długie lata talarówkami.
Taki to stosunek dworu z ludem panował za mej pamięci — z ludem nietylko sobie podwładnym ale całej okolicy bez różnicy narodowości i religii. Zdarzyło się komu jakie nieszczęście w okolicy, dwór miłosławski szedł każdemu z pomocą; pogorzelcom wydawał drzewo na budulec i ziarno na zasiew. Żydom w Miłosławiu, gdy ich drzewiana bóżnica groziła zawaleniem się, wydano darmo kamienie, cegłę i wszelki budulec na bóżnicę murowaną, zaś Seweryn hr. Mielżyński zaproszony z całym orszakiem swego dworu uświetnił uroczystość poświęceniem kamienia węgielnego, który sam swą ręką wmurował srebrną kielnią na ten cel zrobioną. Żydzi umieli się czasu swego dworowi odwdzięczyć w następujący sposób:
Drogi wychodzące z Miłosławia wysadzone wszędzie drzewami na krzyżówkach poznaczone były polskiemi drogowskazami. Niezawodnie jakiś przejezdny zażarty Prusak nie widząc niemieckiego napisu na drogowskazie wystarał się w lantraturze o napisy przez niego żądane, które niebawem obok polskich umieszczono. Psotniki jacyś drogowskazy z niemieckim językiem postrącali. Wysłana komisya z powiatowego miasta Wrześni, tłukąc się kilkanaście dni w Miłosławiu, nie dowiedziawszy się niczego z powrotem wróciła zkąd przyszła. Niebawem oskarżono dwór za tę zniewagę rządową, proces ciągnął się długi czas, wreszcie za niezapłaconą karę, którą dwór miał zapłacić, wyprowadzono parę tucznych wołów i na rynku licytacyą sprzedano. Woły na licytacyi kupili i zapłacili Żydzi miłosławscy, ale odprowadzili je z powrotem do obory na Bugaju skąd je urzędnicy pruscy na sprzedaż zabrali — poczem odchodząc w wesołem usposobieniu czuli się szczęśliwymi, że chociaż tym sposobem swemu dobroczyńcy odwdzięczyć się mogli.
Dwór miłosławski pozostawał w wielkiej czci w całej okolicy, to też nie zdarzały się żadne kradzieże ani inne zbrodnie. Lud w owych czasach był bogobojny, sprawiedliwy i nikomu szkody nie wyrządzający. To też wielkie bory miłosławskie zostawały dla każdego najmilszą wycieczką. Z wczesną wiosną jeszcze w dołkach śnieg nie stopniał, a już pod dębami rosły smażdże, później w borach rosły grzyby, kozaki, kurki, zielonki, gąbki a wreszcie w jesieni, rydze i podpinki. Co za uciecha była dla młodzieży wypadnąć do boru nazbierać pęki pachnącej konwalii. Przy tym zbiorze i tej uciesze dzień zdawał się być za krótki, a przy tem i głodu nikt cierpieć nie potrzebował. Wszędzie pełno było poziomek, czarnych jagód, malin, jeżynów, później czerwonych borówek, i żurawin (cranberries), a do tego jeszcze niezliczona moc laskowych orzechów.
Jak na one czasy, służbę dworską opłacano nie wielką sumą pieniędzy, bo naprzykład fornale odbierali tylko po 28 talarów rocznie, [po innych dworach jeszcze mniej płacono], ale za to każdy miał zapasy żywności, że nawet w obecnych czasach nie ma dobry gospodarz. Oprócz zboża na chleb — pszenicy na kluski i różne pieczywo wymierzano groch do kapusty, tatarkę na kaszę ze szperką, a proso na jagły z mlekiem. Wyliczono skopy [owce] na mięso, garncami piwo z browaru i gorzałkę z gorzelni. Na błoniach każda rodzina sadziła na dwóch zagonach kapustę, marchew, brukiew, ćwikłę i inne warzywa tak dla siebie jak i dla swych tuczników i maciorów i na zimę dla krów dojnych. Na ziemniaki każdego roku wymierzano w innem miejscu dobrze wymierzwioną rolę — a w najlepszem miejscu pod len na płótno. Krowy, jak łanie stały na pańskiej oborze, a na lato dwór utrzymywał osobnego skotarza, osobnego świniarka i osobnego gęsiarka — pędzący każdy swój inwentarz ludu pańskiego na pastwisko. Kobiety nie potrzebując oprzątać swego inwentarza, zajęły się pracą w ogródku koło domu i na wyznaczonych sztukach roli, gdzie rosły ziemniaki, kapusta i inne warzywa, w której to pracy dzieci ze szkoły przybyłe swym matkom pomagały. U każdej takiej gosposi musiało się uwijać koło domu najmniej dwanaście kur z czubami i trzynasty kogut pełniący także owego czasu służbę dzisiajszego zegara.
Lud pański dworu Miłosławia najbardziej cieszył się nadchodzącej Gwiazdce. Seweryna hr. Mielżyńskiego było zwyczajem każdego swego poddanego ustroić na każdą gwiazdkę w czapkę. Nosząc sam białą czapkę z czterorogatem wierzchem “Konfederatką” latem robioną z swojskiego płótna, a zimą sukienną także białą z siwym barankiem — takie czapki odebrali, jak następuje: Komisarz czyli rządca dóbr, leśniczy i jeden z borowych, jako koledzy z 1830—31 roku takie same białe czapki z siwym barankiem jaką nosił sam Seweryn; ekonomi, pisarze, borowi, bażanternik, bartnik, kowale, porządkowi, ogrodnik, winiarz, chmielarz, kucharz, strzelec, rybak, burgrabia, piwowar, gorzelany i płatnik czterorogate czapki sukienne granatowe. Włodarze i fornale przyozdobili swe czupryny wysokiemi barankowemi czapami — z tyłu wszytemi trzema pętlicami wstęg biało-czerwonemi. Rataje, stróże, kośnicy-młóckarze, owczarze, skotarze i inni pasterze niskie futrzane czapki z wierzchu czerwone z siwym barankiem. Wszyscy inni robotnicy tak młodzi jak i starzy w niższej randze odbierali także na Gwiazdkę czapki stósowne do ich godności. Wszyscy pańscy ludzie pięknie się ubierali — po polsku, latową porą w białych, a zimą w granatowych kamzelach z czerwoną wstążką u koszuli pod szyją. Dworusy stroili się w kontusze z pasami, palone buty i granatowe wołoszki.
Najpiękniej zawsze ubierał się mastalerz nazwiskiem Jezierski; przy palonych butach, w jelonkowych spodniach, w kontuszu, czamarze, o czarnej po pas brodzie, gdy wsadził na głowę wysoką siwą barankową czapę z czerwonem czterorogatym wierzchem i białymi sznurami, a do tego okrył się obszernym płaszczem gdy usiadł na kozioł landary, a trzasnąwszy z bicza, czwórka siwków popędziła niemal prędzej jak dzisiejszy automobil.
Przy dotychczasowych wspomnieniach, zdawałoby się, że w Miłosławiu czyli we dworze znajdowali się tylko sami mężczyźni. O tak nie jest. Pani hrabina Mielżyńska prowadziła wielki dwór — dwór pracy kobiet. W pałacu znajdowało się: krosna, krosienka, kołowrotki, igły, igliczki, nici i najrozmaitsze przybory do szycia. Dwór miłosławski był sławny na całą Polskę jako najwyższa szkoła dla panien — przyszłych najgospodarniejszych i najumiejętniejszych matron polskich. Uczono prząść, wiązać, płótno robić, heklować, haftować, szyć wszelką bieliznę, wyszywać i robić rozmaite obrusy tak do domowego użytku jak i na ołtarze do kościołów. Wiele kościołów otrzymywało w podarunku komeszki dla ministrantów i komże dla księży. Wyszywano złotem i srebrem ornaty, kapy i t. p. ubiory do ceremonii kościelnych. Dla kobiet dworskich wyszywano srebrem i złotem piękne czapki, które na gwiazdkę rozdawano. Każda pannica wychodząca za mąż z dworu miłosławskiego umiała także prać, prasować, gotować, wydawać wiktuały, znać rozmaite zioła i przyrządzać lekarstwa. Nic też dziwnego, że córki dworusów lub rzemieślników mając taką szkołę, wychodziły za mąż szczęśliwie. Często się trafiało, że taka panienka mając przytem ogładę wielko-dworską, lepsze szczęście robiła aniżeli te, które ich mamy po Paryżu, Florencyi i innych światowych miastach włóczyły.
Obszerny ogród przy pałacu, poprzerzynany alejami i grabowymi szpalerami służył także w wolnym czasie, za miłą przechadzkę. Liczne trawniki, obsadzone różami i woniejącymi kwiatami bardzo miły widok sprawiały. Dalej ogród warzywny pod dozorem jednego z najlepszych ogrodników, a uprawiany przez najętych ludzi z miasteczka, dostarczał najrozmaitszych żywności i przysmaków tak pałacowi jak i całemu otoczeniu. Dróżki w ogrodzie wysute żwirem po obu stronach obsadzone krzewami jak: agrestem, pożeczkami, smrodynami i malinami dostarczały smacznego pożywienia porą latową, a na zimę konserwami. Najlepszych gatunków drzewa owocowe oko draźniły swym pięknym i smacznym owocem. Już jakie dwa tygodnie przed świętym Janem zaczęto zbierać truskawki, później pożeczki, agrest, maliny, czereśnie, wiśnie, gruszki — Małgorzatki, jabłka-Papierówki i tak dalej aż do późnej jesieni.
Z powyższych owoców, nie trzęsiono, tylko zrywano: gruszki, jabłka, śliwki, i obrzynano winogrona; to wszystko umiejętnie przechował ogrodnik w piwnicy aż do Gwiazdki do podziału pani hrabinie dla licznej dziatwy i ich matkom w swych dobrach.
Het, zdaleka, aż od jeziora pod Biechowem płynął strumyk przez bażanternią, przez Bugaj, przez ogród pałacowy, koło gór Winogóry, aż za Białe Piątkowo. Ze sposobności płynącego strumyka porobione były w dobrach miłosławskich liczne stawy, mieszczące w swej wodzie mnóstwo rozmaitych ryb. Każdego roku przed Bożem Narodzeniem zostawał jeden z tych stawów z wody opuszczony, aby zimową porą nagromadzony muł z tego stawu na rolę wywozić. Ryby zaś pozostałe z opuszczonej wody, rybak z swymi ludźmi, małe ryby porozwoził do innych stawów, a duże ryby dostawił do dworu do podziału dla “pańskich” ludzi na wilią Bożego Narodzenia.
Kto wychował się w dworze miłosławskim, chociażby udał się na kraniec świata, całe życie czuje się szczęśliwym, a praca go nie nuży, owszem jest mu zabawą.
Przykładem był Seweryn hr. Mielżyński, mając wolne chwile, malował obrazy. Jego to pędzla zdobi w wielkim ołtarzu prześliczny obraz “Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny” kościół Miłosławia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Dyniewicz.