Wspomnienie Księży Trynitarzy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspomnienie Księży Trynitarzy |
Pochodzenie | Okruszyny |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt, Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1876 |
Druk | Drukiem Kornela Pillera |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
W tej części Łucka, która poprzedza wyspę oblaną wodami Styru i Głuszca, ze sterczączemi ruinami starego majestatycznego zamczyska bazylijańskiego kościoła, odartą sklepioną kopułą, z wysoką wieżycą Dominikanów, której krzyż smutnie się na wierzchołku pochylił, z błyszczącemi dachy katedry i skromnemi facyjaty OO. Bonifratrów i Karmelitów; w tej części miasta, którą dzieli Głuszec od Ostrowu, pierwszej sadyby Łuczan, wsławionej tylu wojnami, oblężeniami, zasianej tylu pamiątkami staremi, wznosi się, obrócony bokiem ku rzece Styrowi i zamkowi, facjatą ku miastu właściwemu, piękny, biały kościółek z klasztorem księży Trynitarzy. Mury jego i struktura pokazują nie zbyt dawną fundacją i świadczą o starannem utrzymaniu. Do obwodowego muru tuż przytyka pełna wrzawy targowej ulica, co jarmark i targ napełniającą się wozami, ludźmi, bydłem. U furty dziedzińca kończy się ten zgiełk i wrzawa; wszedłszy w podwórze kościoła i klasztoru, czujesz jak cię owionął spokój i atmosfera cicha, swobodna ustroni. Kościół księży Trynitarzy ciemnawy, posępny tęsknem wrażeniem do nabożeństwa zachęca. Na sklepieniach jego czytasz w wybladłych już malowidłach, pamiątki z dziejów zakonu; wszedłszy na korytarze długo wyciągające się przed tobą na prawo i lewo, zawieszone obrazami, poprzecinane ołtarzami do modlitwy, krucyfiksami, drzwiczkami cel mniszych, po których rozlega się tylko chód spokojny mieszkańca,
bieleje habit braciszka, odzywa się gank wolny i bicie zegaru, oznajmującego ucieczkę czasu; wzdychasz mimowolnie myśląc, jak w wielu potrzebach duszy, okolicznościach, powołaniach, klasztor był koniecznym, jedynym przytułkiem; klasztor był potrzebą równie dla indywiduów, jak dla społeczności, równie dla przyszłości duchownej, jak dla teraźniejszości światowej.
A tymczasem, ileż to dziwnie fałszywych, złośliwych i pozornie wyrozumowanych wyrzucono argumentów przeciwko klasztorom, mnichom, lęgnącym się w murach zaciszy okropnościom moralnym i t. d. i t. d., począwszy od Voltaira, aż do Spiridiona, pani Sand!! Jacy bo to są ludzie, oni potrzebują koniecznie poniżyć to, co czcili, i oplwać, co wprzód szanowali.
Dla czego? dla tego, że to biedne ludziska, że nakrzyczawszy się do woli, zaraz poczuwają potrzebę rekacji, i znowu poklękną przed tem, co potępiali.
Dziwne stworzenie człowiek, a raczej biedne to stworzenie!
Kiedy się już tyle nakrzyczano przeciwko klasztorom, gdy i u nas przetłómaczono historją naturalną mnicha, a biskup Krasicki całe poemata drolatyczne poświęcał, obracając w śmieszność klasztory, teraz znowu przyszliśmy do poznania, do uczucia potrzeby tych świętych ustroni, tych zaciszy poświęconych nabożeństwu, pracy umysłowej, sztukom, wychowaniu młodzieży, staraniom około chorych, obłąkanych, wspomaganiu biednych i t. d.
Każda tego rodzaju instytucyja katolicka rozwinęła się tak, iż w jej ustawie widzisz wyraźnie palec Opatrzności. Każda odpowiadała potrzebie wieku, potrzebom kraju.
Na to nie potrzeba długich dowodów, dość przypomnieć, że zakony ś. Franciszka, ś. Ignacego Lojoli, ś. Dominika i inne, nastały w epokach, urodziły się w krajach, w których najużyteczniej działać mogły. Jedni nawracali pogan, drudzy uczyli sieroty, inni pilnowali chorych, inni pracowali nad naukami, inni walczyli z herezją; tamci nauczali z kazalnicy, dysponowali na śmierć zapowietrzonych, wykupywali więźniów.
Ostatnia missja, jedna z najtrudniejszych, z najużyteczniejszych u nas, wymagająca największego poświęcenia i najszlachetniejszego charakteru, prawdziwej miłości chrześcjańskiej, należała wyłącznie do księży Trynitarzy, zakonu ś. Trójcy, dla wykupienia niewolników postanowionego. .
Na korytarzach klasztoru łuckiego wszędzie czytasz, w dość pięknych nakreśloną obrazach, historją zakonu tego.
Tam wsparty na łokciu tatarzyn, pogląda na biało ubranego zakonnika, z krzyżem czerwonym i niebieskim na piersi, który za okup więźniów liczy mu pieniądze; dalej widzisz okowanych, których pociesza, którym daje jałmużnę, których więzy rozkowywa kapłan.
W obrazach tych cała zakonu historja, historja może jedna z najdramatyczniejszych, obfitująca w pełne wzruszeń i piękności dramatycznych epizody.
Przebiegałem ją oczyma, przechodząc z księdzem definitorem Bieleckim długie i piękne korytarze; zastanawiając się u ozdobnych drewnianemi sztukaterjami drzwi cel, z których każda pięknym, owalnym obrazkiem, nad wejściem w sztukaterją wprawionym się odszczególnia. Zastanowiliśmy się u wielkiego napisu złotemi głoski, na pamiątkę Pawłowi Majkowskiemu, fundatorowi, położonego, u portretu jego, w którym, mimo braku sztuki, wiele jeszcze nie zgluzowanego charakteru staropolskiego; u ołtarza w ścianie korytarzowej. Wszędzie przemawiało do serca i duszy wspomnienie przeszłości pod rozmaitemi wcielonej postaciami.
Ks. definitor ukazywał mi obrazy braciszka zakonu Prestla, który rozliczne, nietylko u księży Trynitarzy, ale i po innych Łucka i okolic kościołach, zostawił prace; obrazy te w większej części zasługują na uwagę artystów, niektóre są szczęśliwej kompozycji, wyrazu i kolorytu. Zaszli my do chóru, skąd dalej do refektarza i biblijoteki.
Może dla tego, żem bardzo już dawno wnętrza żadnego nie widział klasztoru, ale tu na mnie wszystko miłe jakieś i rzewne czyniło wrażenie. Refektarz ciemnawy, sklepiony, z długiemi czarnemi prostemi stoły, na których proste także naczynia, białe talerze i kubki stały; cichy, w tej godzinie przypominał młodsze lata i odwiedziny poczciwych księży Reformatów w Białej. Na wielkim krzyżu rozpięty Chrystus, zdawał się tu umieszczony przypominać, że wstyd nam zbyt dbać o ciało, gdy On dla nas na nim cierpiał tyle. Obok kilka poważnych obrazów zakonników jaśniały w półmroku. Znowu milczącemi korytarzami poszliśmy do biblioteki, wprzód zajrzawszy do auli, dawniej miejsca dysput i uroczystości, dziś smutnego składu ksiąg przewiezionych z innych klasztorów.
Biblioteczka księży Trynitarzy jest jedną z najpiękniejszych (na oko przynajmniej, bom jej przeglądać nie mógł), jakie mi się widzieć zdarzyło. Salka to nie wielka, jasna, wesoła, świeża, i zda się dopiero wczoraj wzniesiona, ozdobiona i czysto wyświeżona, przybrana wytwornie, choć skromnie.
Na sklepieniu świeci jeszcze malowanie allegoryczne, wzięte z tekstu Pisma świętego, wypisanego nad drzwiami. Sapientia, jej świątynia o siedmiu kolumnach, siedm cnót uosobionych do koła sklepień, składają malowanie stropu. Ściany zdobią prześliczne prostotą swoją drewniane szafy, przez braciszka zakonu snycersko, skromnie a wdzięcznie przybrane. Nad jedną z nich, wznoszą się trzy drewniane popiersia. Nie możemy dość wychwalić piękności tej salki, tych szaf staroświeckich, a tak jeszcze świeżych, i cudnego nad wszystko z okien widoku, na stare zamczysko łuckie.
Wyciąga się ono na wyspie, wśród błyszczących wód, czerwone, ponure z tylu i z przodu, z rysami zębem czasu napiętnowanemi, z okienkami, blankami, strzelnicami, a nad nie wychylają się zielone wewnątrz rosnące topole, tuż zielenieją majową barwą ługi, dalej jak szeroka wstęga wije się malowniczo Styr, i ciemnieją lasy zaroślą i sinieją góry i pola. Obraz to prześliczny, zachwycający! A wspartemu na oknie tej pięknej bibliotecznej salki, jeszcze zda się milej stąd poglądać na zamczysko, przypominające inną część ubiegłych wieków, zamierzchłą, zatartą, milej dumać, mogąc na rozwinięcie marzenia użyć blisko stojących ksiąg i świadectw o przeszłości.
Gdyśmy już tutaj, i gdy naturalnie biblioteka zakonna zakon nam przypomina, — pomówmy o nim trochę. Możeście ciekawi dowiedzieć się o zasługach braci zakonu św. Trójcy, który od niedawnego swego do polskich krajów wprowadzenia, za Jana III, tylu dziadów i pradziadów naszych wyzwolił??
Posłuchajcie więc cierpliwie, a zdaje mi się, że się wam nie uprzykrzy opowiadanie moje.
„Zakon braci bosych ściślejszego zachowania Najświętszej Trójcy, we wszystkich narodach do których jest wprowadzony, tak wielkie daje dowody osobliwszej pobożności, przykładnego życia i wielkiej gorliwości w wykupywaniu więźniów z pogańskiej niewoli, iż z najwyższą ochotą na żądanie W. K. Mości, dajemy pozwolenie tymże zakonnikom, aby w królewstwie polskiem zakon swój zaszczepić i rozkrzewić mogli,“ — pisał Innocenty XI, w liście do Jana III, d. 24 kwietnia, 1685 roku. Pierwsi bracia tego zakonu z Hiszpanii do Polski wprowadzeni zostali. Fundusze ich, wedle reguły zakonu, już to ze składek, jałmużny i zapisów, już z darów jednorazowych wszelkiego przychodu, procentów, w jednej trzeciej części szły na wykupno niewolników koniecznie, zwłaszcza zostających w jarzmie pogan, Turków i Tatarów.
Wspomnijmy co piszą historycy nasi o niewoli tatarskiej, co powiada Beauplan o okrucieństwach i szpetotach dopełnianych na zabranych w jassyr chrześcjanach, na bezsilnych kobietach, na starcach; przywiedźmy na pamięć niewolę Koniecpolskiego, tak pięknie opisaną w Pamiętnikach: a pojmiemy, jak wielkiem dobrodziejstwem było wykupno z niewoli. Często nie jednych pieniędzy tylko, ale pracy, zręczności, narażenia się, upokorzenia potrzeba było, aby dzieło to do skutku doprowadzić.
Turcy i Tatarzy, już to dla okupu wielkiego, już dla samej wartości niewolników i jakiegoś przesądu, że mając chrześcjanina niewolnika, do ubóstwa nie przyjdą, — starali się wielce o zachwycenie chrześcjan. Ich napady na Podole i Ukrainę, często tysiącami ludu, niemowląt i drobnych dzieci gnały w stepy, a potem dalej po świecie.
Zaledwie wielką ceną dokupić się niewolnika było można, a ci, co go dostali w podziale, jeśli nie byli połechtani wysoką ceną, ukrywali się od wykupujących i pozbywać się pracownika nie chcieli. Bracia zakonni za każdą razą musieli się starać o firman dozwalający wykupna, a potem dochodzić, śledzić pilnie, badać gdzie się kto znajduje i prawie gwałtem dobijać się o nieszczęśliwych, których ukrywano.
Przed zaprowadzeniem zakonu, różnemi czasy, to familie zabranych w niewolą, to stany rzeczy pospolitej obmyślały okup, i z takowym posyłały do Tatarów i Turków. Tak w r. 1520, na zjeździe w Bydgoszczy, nakazany był pobór dla wykupna z niewoli tureckiej i tatarskiej jeńców polskich; w roku 1616, na wykupienie czterech synów Piotra Borzysławskiego Podkomorzego Podolskiego złotych 6,000; na wykupno żony i dzieci Albrychta Łudzieckiego zł. 45,000. W roku 1523, na wykupno Mikołaja Strusa, starosty halickiego zł. 15,000, na wykupno Aleksandra Balabana zł. 10,000, na wykupno Grzegorza Mirskiego zł. 1,500. W roku 1653, na wykupno Jana Sapiehy pisarza polnego koronnego zł. 14,000. Roku 1662 i 1683, na oswobodzenie Krzysztofa Sapiehy, krajczego Lit. zł. 30,000 użyto, — a pamiętny nam los Samuela Koreckiego i tylu innych!
A gdy o bogatszych, o znaczniejszych pamiętał kraj, rodzina, współbracia, kto myślał o ubogim i nieznanym? Nikt — póty, póki nie pomyśleli ci, dla których wszyscy bracia w Chrystusie byli i są równemi. Oto właśnie charakter instytucji chrześcjańskiej, której celem stać na straży tam, gdzie świat nie patrzy, gdzie nikt bez pobudki miłości Bożej nie zwróci oczu i serca. Wszystkie zakony prawie tak powymyślane zostały, aby zastąpiły miejsce czegoś, co w rachunek instytucyi ziemskich nie wchodziło. One brały na siebie najcięższe obowiązki, a najmniej sławy przynoszące: zbierać ubogich, chorych, uczyć dzieci, wykupywać niewolników, grzebać umarłych, — któżby mógł i chciał, jeśli nie zakonnik? Wszak ci to tylko dopełnić mogą, dla których w każdej sierocie, żebraku i nieszczęśliwym przychodzi sam Chrystus.
Ludzie naszego świata wymagaliby oklasków, nagrody, sławy: ci co się świata wyrzekli, mają nagrodę w sumieniu swojem, w poświęceniu samem i obietnicach niebieskich.
Summy, jakiemi zgromadzenie księży Trynitarzy dawniej rozporządzało, były dość znaczne, ale od większej ich części tylko procenta mogły, wedle fundacji, iść na wykupno niewolnika; — nie będziemy tu ich wypisywać, znajdzie o nich czytelnik w dziełku, które nam posłużyło do ułożenia niniejszego artykułu[1].
Pierwsze wykupno niewolników działo się w roku 1688, w lutym, w Kamieńcu Podolskim, natenczas w rękach Turków będącym. Wysłani bracia: Michał od Najświętszej Panny i Michał od Najświętszego Sakramentu, umiejący doskonale sześć języków i służący za tłómacza, przywiedli z sobą ośmiu niewolników, o których zaraz powiemy.
Wyjechawszy ze Lwowa księża redemptorowie, stanęli najprzód w pobliskiem miasteczku Janowie, gdzie ich niespodzianie spotkał tam mieszkający niejaki, z pozoru tylko świętobliwy człowiek, imieniem Xornet. Ten Xornet, jak się pokazuje, wyrachował sobie, iż korzystnem dla niego byłoby samemu pojechać do Kamieńca, do tamecznego baszy, i samemu wykupywać więźni. Ułożywszy więc sobie plan do tego, począł od wmawiania w księży, że do Kamieńca niebezpiecznie i próżno im byłoby jechać; że nie tylko pieniądze, lecz i życie postradać mogą. Na potwierdzenie tego, przekupionych ludzi powysyłał, niby z wielkiej uprzejmości, na zwiady, którzy to ludzie, prawiąc o niesłychanem niebezpieczeństwie, sami nawet ruszać się do Kamieńca nie chcieli. Tak ustraszywszy księży, którzy zdrady nie podejrzywali żadnej, Xornet, kogoś tam ze swoich, tłómacza, wysłał tajemnie (zatrzymawszy pozornem niebezpieczeństwem zakonników w Janowie), do baszy tureckiego, namawiając go i prosząc, aby księżom przybycia do Kamieńca wzbronił i surowo nakazał, ażeby o wykupno więźni starali się przez tegoż Xorneta. Pokazało się potem, że Xornet winien był komuś w Kamieńcu 250 lewów i pieniędzmi księży Trynitarzy chciał własny dług zaspokoić.
Ale wkrótce poznali się bracia na usnutej zdradzie i tajemnie w drogę się przybrawszy, ruszyli dalej; dwakroć w podróży nocując w lasach, wystawieni byli na ciężkie słoty i mrozy. W miesiącu lutym przybyli do Kamieńca, ale tu nie koniec przygód. Lud wszędzie dziwów chciwy, ciekawy i baśnie łatwo tworzący, pierwszy raz suknią zakonu zobaczywszy, począł sobie najróżniej przybycie dwóch braci tłómaczyć. Jedni mieli ich za czarnoksiężników, drudzy za szpiegów, inni za wysłańców papieża, przybyłych z ogromną summą na wykupno wszystkich chrześcjan z niewoli. Powstało w mieście zamięszanie, i wieść o przybyciu tajemniczych osób doszła do baszy, który, jako szpiegów i przyczynę rozruchu ludu, postanowił księży do więzienia zamknąć. Szczęściem ksiądz Michał ujął sobie starszego z dworu baszy datkiem 20 lewów i tak uchronili się od więzienia. Starszy ten obiecał księdzu Michałowi pomoc do wykupienia niewolników, i odjeżdżających ostrzegł, aby za pośredników chrześcjan podobnych Xornetowi nie używali, ale sami i to tajemnie o wykupno odtąd starali się.
Wykupiono ośm osób z niewoli, za które opłacono razem z wydatkami podróży, podarkami i t. d. około czterech tysięcy złotych. Był naówczas zwyczaj (później dopiero zniesiony), że przybywający redemptorowie uroczyście wykupionych w kościele przedstawiali. Tego dopełniono z wyżej wymienionemi ośmioma osobami, które z kościoła księży Karmelitów na Halickiem przedmieściu we Lwowie, do kościoła księży Trynitarzy wprowadzono, poświęcając tę uroczystość księdzu Janowi Kazimierzowi Denhoffowi, kardynałowi, pierwszemu w Polsce zakonu fundatorowi.
We dwa lata potem, znowu w miesiącu lutym, tenże ksiądz Michał udał się do Kamieńca; po drodze (1690) wstąpić mu wypadło dla zasiągnienia rady i pomocy do Stanisława Jabłonowskiego, hetmana W. Koron. — Na dworze Jabłonowskiego znajdował się kozak Barabasz, który tajemnie wprzód, a potem oczywiście już związał się z rozbójniczemi szajkami, plądrującemi po gościńcach. Barabasz wiedząc że księża jechali do Kamieńca dla wykupna, a zatem nie bez pieniędzy, nasadził na nich swoję szajkę. — Ślad w ślad idąc za księdzem Michałem, kozacy przyjechali na nocleg do miasteczka Czernielica, gdzie dowiedziawszy się, że ksiądz Michał tłómaczów z pieniędzmi po przedzie do Kamieńca wyprawił, skoczyli o dwie mile naprzód, napadli ich, rozbili, i związawszy w biały dzień, poprowadzili do swego naczelnika. Jeden tylko tłómacz, szczęściem wymknąwszy się z rąk zbójców, dostał się do księdza Michała, i wszystko jak było opowiedział. — Struchlał biedny zakonnik na tę wiadomość, a niewiedząc co czynić, udał się z prośbą do naczelnika załogą stojącego w miasteczku regimentu, który chętnie kilkunastu żołnierzy w pomoc księżom, dla odszukania rabusiów dozwolił. Ale napróżno przejechali okolicę wysłani, doliny, zarośla, jary; zamieć i śnieżyca zasypująca drogi, nie dozwoliła nawet dłużej wytrwać objazdowi. Już miał powracać, gdy kędyś z pod wzgórza buchający dym czarny ludzi zastanowił. Gdzie dym muszą być ludzie, pomyśleli, i skoczyli ku temu miejscu szczęśliwie, bo właśnie przy ognisku pod górą zastali rabusiów dzielących się pieniędzmi, a tłómaczów powiązanych i na ziemi leżących. Takim sposobem ksiądz Michał swoje pieniądze cudownie odzyskał, i zostawiwszy zbójców w ręku władzy, sam pospieszył dalej. Na ten raz trzynaście wyrwano osób z niewoli, kosztem około ośmiu tysięcy złotych; byli to po większej części od roku, dwóch i czterech lat pobrani mężczyźni, kobiety, dzieci. Za Wiktorją Ważyńską, wołyniankę, lat dwa i dziewięć miesięcy mającą, a dwa lata niewoli — dano 100 lewów. Jeńców oswobodzonych przedstawiono znowu we Lwowie, w części Janowi III.
W rok potem, tenże ksiądz Michał od Najświętszej Marji Panny znowu niespracowany do Kamieńca jechał, ale na ten raz i pomocą skuteczniejszą od magnatów, i pasportem Stanisława Jabłonowskiego hetmana W. Koron., i umową o wykupno wcześnie z Turkami uczynioną, opatrzony. Ta trzecia jego podróż przyniosła też obfitsze owoce; czterdzieści kilka osób wykupiono, na co trzydzieści cztery blisko tysięcy wyłożono. Oprócz pieniędzy, zamieniono kilku niewolników na tatarów, z dodatkiem pewnej kwoty pieniędzy. Za Stefana Koźlińskiego, 24 lat mającego, dano ich aż trzech. Najdrożej zapłacono za niejakiego Aleksandra Buratini mazura, 22 lat mającego, za którego dano turka i 700 lewów, czyli złp. 4,200, za Katarzynę Kurdwanowską dwudziesto-letnią, która kosztowała 2,160 złp. i Jana Pałeckiego, wieku 36 lat, wykupionego za 900 złotych.
Najtańsza cena była 360 złotych (60 lewów), a w dodatku do tatarów, dano tylko 120 złotych za innych.
Następne dwie wyprawy księdza Jana od Narodzenia Najświętszej Marji Panny, w latach 1694 i 1695 nie mniejszy miały skutek. Jak poprzedzające poświęcone zostały znakomitym dobroczyńcom zakonu, i ukończyły się przedstawieniem wykupionych w kościele. Za dwoma razami przywiedziono żołnierzy, starców, szlachty, kobiet i dzieci, osób sześćdziesiąt kilka, wyłożywszy na to czterdzieści kilka tysięcy złotych.
Najdrożej kosztowało wykupno Jana Kabeckiego, towarzysza z pod znaku kasztelana krakowskiego i hetmana, wieku lat 33 mającego, a niewoli dwa lata, za którego dano turczyna w zamian, z dodatkiem 300 lewów i 10 łokci sukna francuzkiego, za 20 lewów kupionego.
W roku 1695 począł ksiądz Michał od Najświętszej Panny Marji, dawniej już wspominany, starać się o nowe wykupno, który w czasie kilkomiesięcznego swego urzędu, wykupił jednego księdza ormiańskiego i kilku innych niewolników: dokończono zaś poczętych starań, dopiero w roku 1699 w czerwcu, w podróży aż do Budżaku, przez księdza Rocha od Jezusa i Marji podjętej, z której powróciwszy, prezentował wyzwolonych w Marjampolu Stanisławowi Jabłonowskiemu, hetmanowi. Wykupionych osób było czterdzieści i trzy, za trzydzieści kilka tysięcy złotych; między temi franciszkanin ksiądz Ignacy Nużyński, siedmdziesięcio-sześcio-letni starzec, którego wspomożono stu piętnastu lewami. Najdrożej zapłacono za Piotra Ignacego Dulskiego, wołynianina, wieku lat dwadzieścia mającego, a niewoli pięć miesięcy, który kosztował 1,200 złotych. Niektórzy wykupieni liczyli po kilkadziesiąt lat ciężkiej niewoli u tatarów, jako sześćdziesięcio-letni Mateusz Gilnicki, co dwadzieścia kilka lat ją cierpiał, jak Andrzej Stomoszczyk, co czternaście lat u tatarów przebył i t. d.
W roku 1706, coraz dalej i śmielej posuwając się, księża Trynitarze dostali się, dla traktowania o niewolników, do Kilii w Budżaku, gdzie ksiądz Franciszek od Jezusa i Marji trzydziestu sześciu niewolników wyswobodził, za trzydzieści przeszło tysięcy złotych.
Byli między wykupionemi i tacy, którzy trzydzieści lat zostawali w niewoli, jednych wykupywano tylko całkowicie, drugich wspomagano tylko do wykupienia się; a zwłaszcza starym i niezdatnym do pracy, łatwiej przychodziło za siebie zapłacić.
W roku 1712 ksiądz Mateusz od śś. Aniołów i. towarzysz drugi brat Jakób od ś. Antoniego, przyłączywszy się do poselstwa Chomentowskiego, wojewody ruskiego, jadącego do Konstantynopola, podróżowali do Kauszan, w step nogajski, gdzie się im udało dostać pięćdziesiąt sześć osób, za pięćdziesiąt pięć przeszło tysięcy złotych, wyswobodzonych. Za pana Fr. Kobierskiego, z ziemi sanockiej, już pięćdziesięcio-letniego człowieka, po dwudziestu trzech latach niewoli, wykupionego z żoną i trzema synami, zapłacić musiano blizko pięć tysięcy.
Prezentowano ten piękny owoc starań zakonników w roku 1713 dnia 12 stycznia, z kościoła ś. Mikołaja, na przedmieście wiodąc do katedry, a potem do księży Trynitarzy we Lwowie.
W następującej z porządku trzynastej wyprawie, znowu do Kauszan przedsięwziętej, w roku 1720, miesiącu listopadzie, przez księdza Kazimierza od ś. Michała, i towarzysza drogi księdza Sebastjana od Narodzenia N. M. Panny, udało się wykupić, co było bardzo trudnem, dzieci małe po lat cztery, pięć, sześć, mniej i więcej mające, chrześcjan rodziców, ale nazwisk niewiadomych. Za dzieci te płacono po 600 do 900 złotych; za kwatermistrza Aleksandra Jabłonowskiego, chorążego koron. Tomasza Cybulskiego, trzeba było dać 2,700 złotych. Michał Kuszelnicki, wzięty w okopach ś. Trójcy, po dwudziestu siedmiu latach wykupiony nareszcie. Za Jana Międzyborza, starca, dano tylko ośmnaście złotych.
W tej podróży księża Trynitarze zabezpieczeni listem baszy, od wszelkich opłat zwykle od cudzoziemców pobieranych wyjęci, przeprowadzani od miejsca do miejsca pod eskortą dla bezpieczeństwa, łatwiej nieco z ciężkiej swej missji wywiązać się mogli.
Uroczyste też było wielce przedstawienie wykupionych, najprzód w Lublinie, potem w Warszawie dnia 2 stycznia 1721 roku odbyte, od ś. Krzyża procesją do kościoła ś. Jana, przy nadzwyczajnem zgromadzeniu ludzi. Cały tydzień bawili księża Trynitarze z niewolnikami tutaj, nie mogąc nasycić ciekawości powszechnej. Każdy pragnął widzieć nieszczęśliwych, mówić z niemi, i rozpytać o szczegóły ciężkiego tatarskiego jassyru.
Następująca wyprawa z wielkiemi połączona była trudnościami. Dopełniono wykupna częścią w Bakczysaraju, częścią (większą) w Konstantynopolu, w miesiącach wrześniu, październiku, listopadzie roku 1727, przez księdza Józefa od N. Marji Panny i towarzysza ks. Sebastjana od Narodzenia N. P., wykupiono sześćdziesiąt kilka osób, ale nie bez największych trudności. Trzy razy rozpoczynano drogę, w której klęsk, przypadków, trudności i przeszkód doznano niemało. Pierwszy raz wyjechawszy około Chocima trzy miesiące przesiedzić musieli dla dżumy w całym Krymie panującej, i powrócili bez skutku. Powtórnie tedy wyjechawszy, dla rozruchów i zamieszek w Budżaku i Krymie, znowu zmuszeni byli wstrzymać się. Nareszcie, gdy z sejmu grodzieńskiego posłem do hana tatarskiego wyprawiony p. Adam Rostkowski starosta wiski, przyłączyli się do niego i księża Trynitarze. Do Bakczysaraju przybywszy, z niemałą trudnością uzyskali księża redemptorowie firman i wykupili tylko dziesięciu niewolników, a tu dowiedziawszy się o większej liczbie nieszczęśliwych w Konstantynopolu, zaraz tam się puścili. Ale w drodze, ile niebezpieczeństw i trudności! P. Pajewski siostrzeniec księdza zabity, tłómacz wierny i przychylny śmiertelnie ranny, niewolnicy wykupieni znowu odebrani księżom. Nareszcie w Benderze nad Dniestrem uprosiwszy, a raczej zapłaciwszy za powtórne wydanie sobie niewolników, z przydanym od baszy konwojem wrócili Trynitarze do Polski. Dawny zwyczaj prezentacji w kościołach, tak piękny i wspaniały, już był ustał, niewolników prezentowano tylko przy manifeście w najbliższym grodzie, jak teraz w trembowelskim; wyprawa ta jedenasta, z innemi kosztami, wyniosła przeszło siednadziesiąt tysięcy złotych.
Między innemi znajdujemy tu w spisie Antoniego niejakiego, sześćdziesiąt-letniego starca, który tak młodo był pojmany, że nazwiska swego nie pamiętał, a jednak, mimo wieku, zapłacono zań 816 złotych. Inni po czterdzieści i więcej lat na galerach w Konstantynopolu przebyli, teraz wracali znowu do zapomnianego w nadziejach, ale nigdy w sercu, — kraju. Wyobraźcie sobie radość, wyobraźcie rozpacz tych ludzi, gdy ich basza benderski znowu chwyta wykupionych i więzi! A poczciwi zakonnicy, powtórnie oddają ostatki na wykupienie.
Aż w roku 1743 dwunasty raz wybrali się znowu księża: Krzysztof od Wniebowzięcia N. Panny, z towarzyszem księdzem Antonim od św. Katarzyny do Konstantynopola.
Tu trzydzieści kilka osób znowu, kosztem blisko trzydziestu tysięcy złotych uwolniono.
W roku 1752 na tatarskie stepy, koczowiska Nogajców jedyssańskiej hordy, na Budżak i do Krymu, jechali znowu ksiądz Marcin od Przenajświętszej Trójcy z towarzyszem, i aż w 1753 roku powrócili z trzydziestą trzema osobami, nie tylko Polakami, ale Ormjanami, Francuzami, Węgrami, i t. d., a co najdziwniej z turczynem jednym, który w drodze do księży Trynitarzy przyłączył się, i zażądał aby go ochrzczono.
Z Tatarami ciężka była sprawa; trudno niewolników wykupić, a potem często już zapłaconych, uwolnionych po drodze odbijano, wykradano, odbierano powtórnie. Tak się stało z trzema wykupionymi w tej wyprawie, których zapłaciwszy, odzyskać było niepodobna.
W roku 1755 szukano niewolników w Konstantynopolu i dalej, bo w Algierze, dokąd posłano pieniądze na wyzwolenie siedmiu majtków okrętu gdańskiego August III. król polski, przez korsarzy zabranego. Dano za nich 7.200 złotych.
W tym prawie czasie, Turcy z Tatarami od Chocima w Podole wpadłszy na wieś Bochawicę niespodzianie, właścicielkę Antoninę z Kobielskich Błońską z dwojgiem jej dzieci pochwycili, i do Chocima najprzód, potem do Konstantynopola zawiedli. Ta, staraniem księży Trynitarzy wykupiona, uwolniona i sprowadzona do kraju, prezentowana Stanisławowi Augustowi w r. 1770, pensją dożywotnią od niego otrzymała.
Szesnastą wyprawę podjęło zgromadzenie w roku 1776, wysyłając do Krymu ks. Maurycego od św. Tomasza, i Józefa od ś. Apostołów, ale rozruchy z powodu obioru hana, niedozwoliły nic uczynić, trzeba było powrócić, trud i koszta darmo poniósłszy.
Następnie w 1777 roku wyjednawszy listy od króla, tenże, z księdzem Chryzostomem od Wniebowstąpienia, ruszył do Konstantynopola. Ale tu ciężko było nie już wykupić, wyszukać nawet niewolników; dwa lata blisko musiał ksiądz redemptor poświęcić poszukiwaniom, sprowadzeniu niektórych z Azji, ugodom o innych, zebraniu wykupionych, wyprawieniu częściowo do Polski, i t. d. Czterech tylko znaczniejszych przedstawiono królowi Stanisławowi, który rozkazał, aby nadal do grodów tylko z manifestami prezentowano oswobodzonych, o czem do rady nieustającej odraportowywać miano.
W roku 1780 i 1781, ksiądz Rudolf od św. Bartłomieja z towarzyszem księdzem Chryzostomem, już to wykupnem, już wyzyskaniem i wyszukaniem niewolników, skutkiem karlowickiego traktatu i firmanów sułtańskich uwolnionych de jure, ale de facto nie wydanych, zajęci byli, co nie bez kosztów i pracy przyszło.
W tej szesnastej i siedmnastej wyprawie, szczególnem jest wykupienie niejakiej Marjanny Zaborowskiej, ze wsi Głębokie, z Podola, 26 letniej kobiety, która dwanaście lat w niewoli spędziła. Marjanna ta, już mahometanka, nowej swej wiary odstąpić nie chciała, — przeto musiano ją zamienić na dziecię małe, co wszystko kosztowało 4,320 złotych.
Wykupienie całej rodziny Owsińskich przez księdza Rudolfa, kosztowało zakon przeszło 17,000 zł. Owsińscy ci z przymusu zbisurmanili się, wykupieni, wrócili do swojej wiary znowu, ale uważani za mahometan, tajemnie i z największemi ostrożnościami tylko wyprowadzeni być mogli, podając w największe niebezpieczeństwo księży Trynitarzy.
Ostatnia wreszcie, ośmnasta wyprawa księdza Adama od Przenajświętszej Trójcy do Konstantynopola w r. 1781 odbyta w sierpniu, i 1782 w lipcu, oswobodziła znowu osób kilka. Między niemi był Jan Kazimierz Głuchowski, mazur, rodem z Warszawy, wieku lat 22, a trzy niewoli mający, który w szesnastym roku życia skończywszy szkoły, puścił się na podróże, i nieszczęśliwie w Albanii przez Turków był schwytany. Ten, staraniem biskupa jednego uwolniony, kosztem księży Trynitarzy zapłacony i sprowadzony został.
W przeciągu tych ośmnastu pobożnych wypraw, połączonych z tysiącem niebezpieczeństw, niezmiernemi kosztami i trudnościami, nie łatwo dziś wyobrazić się dającemi, oswobodzono z haniebnej, bo nie tylko ciało, ale i duszę uciskającej niewoli, więcej pół tysiąca osób; wypłacono z górą pół milijona złotych.
Ile tu ocalonych od apostazji, ile wyrwanych zepsuciu i zupełnemu spodleniu dzieci, kobiet, słabych i starców, co się już ojczyzny widzieć nie spodziewali! A któż pouczy prace, kto dziś, choć dobrem wspomnieniem uczci tyle poświęcenia?
- ↑ Zebranie wszystkich redempcyj, które prowincja polska zakonu Najświętszej Trójcy do wykupienia niewolników, w krajach tureckich i tatarskich, od roku 1688, do roku 1783, czyniła, podane do publicznego wszystkich stanów uwiadomienia, przez ks. Adama od Najświętszej Trójcy Redemptora. Za dozwoleniem zwierzchności, w Warszawie, 1783 r. Doktor Nadworny J. K. M. 8vo, 95 stron.