Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stefan Gębarski |
Tytuł orygin. | De la Terre à la Lune |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzieje księżyca.
Obserwator obdarzony doskonałym wzrokiem, gdyby znalazł się był w nieznanem centrum, koło którego krążą światy, widziałby w epoce chaotycznej wszechświata miljardy atomów, zapełniających wszechświat. Z biegiem jednak wieków dokonywały się liczne zmiany: zwolna utrwaliło się działanie siły przyciągającej, której poddać się musiały błądzące w przestrzeni atomy; łączyły się one ze sobą na podstawie pokrewieństw chemicznych, tworzyły komórki, a z nich mgławice, któremi usiany jest przestwór nieba.
Te mgławice wirować zaczęły wkrótce wokoło swych osi, twardniejąc zwolna, a stosownie do niewzruszonych praw mechaniki w miarę tego, jak twardniały one, waga ich, zmniejszała się, przyspieszało się tempo ich warowania i w ten sposób powstać musiała pierwsza gwiazda na firmamencie nieba.
Patrząc uważnie dalej, obserwator spostrzegłby to samo zjawisko w innych punktach nieba. Widziałby, jak inne komórki, wirując i twardniejąc, przetwarzały się w inne gwiazdy. W ten sposób tworzyły się mgławice, których astronomowie naliczyli około pięciu tysięcy, a z których jedna, zwana „Drogą mleczną" składa się z osiemnastu miljonów gwiazd, będących każda dla siebie centrem odrębnego układu słonecznego.
Gdyby nasz obserwator zaczął specjalnie badać jedną z tych osiemnastu miljonów gwiazd, jedną z najskromniejszych, i najmniej błyszczącą, bo należącą do gwiazd czwartego rzędu, a nazwaną przez nas szumnie słońcem, byłby świadkiem wszystkich zjawisk które stopniowo doprowadzały do ukształtowania się wszechświata.
W rzeczywistości bowiem, to słońce, będące jeszcze w stanie lotnym i składające się z drgających komórek, wirowało coraz szybciej koło swej osi, by dokonać dzieła swej koncentracji. Ruch ten, zgodnie z prawami Mechaniki przyśpieszał się ciągle w miarę zmniejszania wagi i w pewnym momencie doprowadziłby do katastrofy, gdyby jednocześnie nie zaczęło działać inne prawo fizyczne, którego mocą komórki, znajdujące się w pasie równika oderwały się od masy i stworzyły koło słońca liczne pierścienie koncentryczne, Podobne do tych, które okalają Saturna. Z kolei pierścienie te rozerwały się na części i stworzyły dokoła masy centralnej mgławice drugiego rzędu, czyli planety.
Gdyby teraz obserwator nasz skierował całą swoją uwagę na te planety, przekonałby się, że zachowują się one tak samo zupełne, jak poprzednio słońce, t.j. wyrzucają ze siebie po pewnym czasie pierścienie kosmiczne. które, rozpadając się, dają początek nowym ciałom niebieskim, zwanym satelitami.
W ten sposób od atomu do komórki, od komórki do lotnej mgły, od mgły do mgławicy, od mgławicy do pierwotnej gwiazdy, od tej gwiazdy do słońca, od słońca do planety, od planety do satelity — mamy cały szereg przeobrażeń, jakie przebyła materja w ciągu nieobliczalnych wieków.
Słońce zdaje się być rzuconem w przestwór, a tymczasem, według najnowszych teorji naukowych, jest ono związane z Drogą mleczną; a choć wydaje się ono tak maleńkiem wśród innych ciał niebieskich, to słońce jest jednak olbrzymie, gdyż jego objętość jest sto czterdzieści tysięcy razy większa od objętości ziemi. Dokoła niego wiruje osiem planet, powstałych w pierwszych czasach stworzenia z niego samego. Są to, poczynając od najbliżej położonych do najdalszych: Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, Uran i Neptun. Prócz tego, między Marsem a Jowiszem krążą inne, mniejsze ciała, będące przypuszczalnie ułamkami jakiegoś ciała rozbitego na tysiące kawałków, choć astronomowie naliczyli ich dotąd zaledwie dziewięćdziesiąt siedem.
Niektóre z planet, krążących dokoła słońca na mocy wielkiego prawa grawitacji, posiadają z kolei swych satelitów. Uran ma ich ośmiu, Saturn tyluż, Jowisz czterech, Neptun przypuszczalnie trzech, ziemia jednego. Ten ostatni, jeden z najmniejszych w świecie słonecznym, zowie się księżycem i o jego to podboju zamarzył zuchwały genjusz amerykanów.
Przez swą względną blizkość od ziemi i szybko następującą po sobie zmienność jego faz, księżyc z początku narówni ze słońcem interesował mieszkańców ziemi; ale patrzenie w słońce męczy wzrok; blask promieni słonecznych oślepia i każe spuszczać oczy. Tymczasem blady księżyc pozwala się łatwiej podziwiać w swoim skromnym wdzięku, blask jego nie oślepia, jest łagodny i miły; to też synowie ziemi specjalną sympatją darzyli księżyc, a mahometanie nawet według jego faz obliczają miesiące. Inne znów narody dawniejsze, czyniły z niego przedmiot specjalnego kultu. Egipcjanie czcili go pod nazwą Irys; Fenicjanie zwali go Astartą.
Jeśli starożytni badacze rozumieli dobrze charakter i że tak powiemy cechy moralne księżyca z punktu widzenia mitologji, to jednak najwięksi uczeni z pośród nich byli zupełnymi ignorantami w dziedzinie selenografji.
Kilku astronomów z epok bardzo oddalonych ustaliło pewne właściwości księżyca, potwierdzone następnie przez nowoczesną naukę. Szczęśliwi mieszkańcy Arkadji utrzymywali wprawdzie, że zamieszkiwali oni ziemię w epoce, gdy księżyc nie istniał jeszcze wcale. Simplicius twierdził, że księżyc stoi nieruchomo na firmamencie, przyczepiony do stropu horyzontu; Cleark, uczeń Arystotelesa
uważał księżyc za oszlifowane lustro, w którem odbijał się lazur oceanu; inni wreszcie widzieli w nim jedynie zbiorowisko gazów, wydzielanych przez ziemię lub też kulę złożoną do połowy z ognia, do połowy z lodu. Ale obok tych absurdów kilku innych filozofów, choć nie posiadali oni odpowiednich instrumentów, opierając się na cierpliwych badaniach podejrzewało już istnienie większości praw, którym podlega w swem istnieniu księżyc.
Tak np. na 460 lat przed Chrystusem ktoś wyraził zdanie, iż słońce oświetla swym blaskiem zarówno ziemię jak i księżyc. Arystarch z Samosu dał istotne wyjaśnienie faz księżyca. Inni krok za krokiem zbliżali się do pełniejszego poznania właściwości naszego satelity, a wreszcie Hipparch na dwa wieki przed naszą erą odkrył pewne nierówności w biegu księżyca.
Wszystkie te obserwacje potwierdziły się następnie i stały się podstawą dalszych badań. Ptolemeusz w drugim wieku, a arab Abul-Wefa w dziesiątym wieku potwierdzili przypuszczenie Hipparcha, a ostatecznie Kopernik w piętnastym wieku i w sto lat później Tycho Brache dali kompletny system układu świata i wyjaśnili rolę, jaką odgrywa księżyc wśród innych ciał niebieskich.
Wszystkie te badania nie dotyczyły jednak fizycznych właściwości księżyca i dopiero Galileusz rzucił na tę kwestję snop światła, objaśnił różne zjawiska świetlne, obserwowane na księżycu istnieniem gór, których wysokość określił na cztery tysiące pięćset stóp.
To ostatnie pytanie wywołało bardzo wiele sporów uczonych, dotyczących ustalenia wysokości gór, znajdujących się na księżycu.
Dyskusja ta trwała wieki i brali w niej udział najtężsi astronomowie świata, którzy przy pomocy coraz to doskonalszych aparatów badali powierzchnię księżyca. Wreszcie pomiary uczynione przez Beera i Moedelera
ustaliły, iż wysokość dwudziestu dwuch z pośród tych gór przewyższa dwa tysiące czterysta metrów, a sześciu innych dochodzi nawet do dwuch tysięcy siedmiuset metrów.
Jednocześnie poznanie księżyca i pod innymi względami czyniło szybkie postępy: stwierdzono, iż jest on usiany kraterami i wogóle ma charakter wybitnie wulkaniczny, że brak na nim prawie zupełnie wody. Jasnem jest wobec tego, iż mieszkańcy księżyca, o ile wogóle istnieją, muszą posiadać specjalną organizację i znacznie różnić się od mieszkańców ziemi.
Wreszcie, dzięki nowym metodom badania i coraz doskonalszym aparatom, przestudjowano każdą niemal piędź powierzchni księżyca i wyliczono, iż jest on trzynaście razy mniejszy od ziemi, a waga jego stanowi czterdziestą dziewiątą część globu ziemskiego, ale i na tem jeszcze nie skończyły się
mozolne badania nowoczesnych astronomów.
Zauważono mianowicie, że podczas pełni tarcza księżyca wykazuje w rozmaitych punktach białe, podłużne linje, które znów podczas następnych kwadr wydają się czarnemi. Badając to zjawisko uważnie, uczeni starali
się zdać sobie z niego sprawę i spostrzegli, że były to wgłębienia, zawarte między dwoma równoległemi obrzeżami, wychodzące przeważnie z krateru. Długość ich wynosiła od 10-ciu do tysięcy, a szerokość 800 metrów. Mozolne badania nie zdołały ustalić, czy były to łożyska wyschniętych rzek, to też amerykanie cieszyli się już nadzieją, że im właśnie przypadnie w udziale zaszczyt rozwiązania tego pytania. Interesowało ich również zadanie wyświetlenia innej zagadki, a mianowicie rozpoznanie charakteru i natury grup pagórków, wykrytych przez słynnego astronoma monachijskiego, Gruithuysena, których polno jest na powierzchni księżyca, a które robią wrażenie szańców, jakgdyby umyślnie wzniesionych przez inżynierów księżyca.
Te dwa pytania przedewszystkiem i bez wątpienia wiele innych nie dają się rozstrzygnąć bez nawiązania bezpośrednich stosunków z księżycem.
Co się tyczy siły jego światła, to sprawa ta jest dostatecznie znana: wiadomo bowiem, że siła ta, jest trzysta tysięcy razy słabsza od siły słońca, a działanie ciepłoty księżyca na termometr jest bardzo nieznaczne.
Taki był stan wiadomości o satelicie ziemskim, posiadanych przez członków „Gyn-klubu" i ożywiała ich gorąca wiara, że potrafią je oni znacznie uzupełnić zarówno z punktu widzenia kosmografii, geologji, jak i pod względem politycznym i moralnym.