Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stefan Gębarski
Tytuł orygin. De la Terre à la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.
Czego nie wolno nie wiedzieć i w co nie wolno
wierzyć w Stanach Zjednoczonych.

Projekt Barbicane’a miał ten skutek, iż wywołał ogromne zainteresowanie wszelkiemi sprawami, mającemi jakikolwiek związek z księżycem. Wszyscy zajmowali się teraz astronomją, Mogłoby się zdawać, że księżyc po raz pierwszy ukazał się na niebie i że nikt go dotąd nie widział.
Stał się on modnym, zaawansował nagle na gwiazdę pierwszorzędną, choć nie stracił przytem nic ze swej skromności.
W dziennikach odżyły na nowo stare anegdoty, w których odgrywał on jakąś rolę. Przypominano zabobony, któremi ignorancja ludzka osnuwała przed wiekami tajemniczo oddziaływania księżyca. Opiewano go na wszystkie tony.
Całą Amerykę opanowała nagle „księżycomanja“.
Przeglądy naukowe zamieszczały ze swej strony sążniste prace, w których omawiano przedsięwzięcie „Gyn-Klubu“, Odpowiedź obserwatorjum w Cambridge stała się również przedmiotem gorących dyskusji, w których nie było jednak miejsca na najmniejsze nawet słowo krytyki.
Słowem najmniej nawet wykształcony jankes musiał teraz posiadać wyczerpująco wiadomości o naszym satelicie, a nawet przekupki wyzbywały się szybko wszelkich zabobonów w tym względzie i, jak grzechu wstydziłyby się teraz jakichkolwiek przesądów, w które dotąd wierzyły święcie. Nic dziwnego zresztą, gdyż uświadomienie naukowe płynęło do nich ze wszystkich stron, wciskało się poprzez oczy i uszy. Niepodobieństwem było pozostawać w tych warunkach osłem... w astronomji.
Wielu ludzi nie zastanawiało się nad tem, w jaki sposób można obliczyć odległość księżyca od ziemi. Obecnie skorzystano z okazji, by pouczyć ich, iż wyliczenie to otrzymało się przez wymierzenie kąta, jaki tworzą dwie proste linje przeprowadzone między dwoma końcami promieni ziemi a księżycem. Tych, którzy wątpili w doskonałość tej metody, przekonywano odrazu, nietylko, że odległość ta wynosi dziewięćdziesiąt cztery tysiące trzysta trzydzieści mil, lecz, że astronomowie nie mogą się omylić nawet o trzydzieści mil.
Nieobeznanych z ruchami księżyca, dzienniki pouczały codziennie, iż satelita nasz obraca się koło swej osi, a oprócz tego dokoła ziemi i że oba te ruchy wykonywa w tym samym czasie, t.j. w dwadzieścia siedem i jedną trzecią doby.
Ruch dokoła osi wywołuje na księżycu zjawisko dnia i nocy, tylko, że ta doba trwa na księżycu dwadzieścia siedm dni, i że każda noc czy dzień, mają sto pięćdziesiąt cztery godziny i dwadzieścia minut.
Na jednej połowie księżyca, zwróconej ku ziemi, przez czternaście prawie dni trwa bez przerwy dzień, gdy tymczasem druga połowa pogrążona jest w mroku, który rozjaśnia jeno blade migotanie gwiazd, a zjawisko to objaśnia się właśnie tem, iż księżyc dokonywa obu swych ruchów w tym samym czasie.
Cassini i Herschell stwierdzili, iż prawu temu podlegają również satelici Jowisza, a prawdopodobnie i wszystkich innych planet.
Niektórzy nie mogli w żaden sposób zrozumieć, w jaki sposób księżyc ukazuje tę samą stronę swej kuli, choć obraca się on jednocześnie koło swej osi. Tych pouczano w sposób poglądowy: „wejdźcie do swej jadalni i obejdźcie dokoła stół, stojący pośrodku pokoju i trzymajcie ciągle wzrok utkwiony w środek tego stołu; gdy wykonacie ten mały spacer, którego kierunek odpowiada zupełnie ruchowi wykonanemu dokoła planet przez satelity, pomyślcie sobie, że jadalnia to niebo, stół, to ziemia, a wy sami — to księżyc i porównanie to najlepiej wyjaśni wam trudną pozornie sprawę.
W ten sposób księżyc jest zawsze zwrócony ku ziemi tą samą stroną, przyczem dodać trzeba, że wskutek pewnego kołysania się z północy na południe i z zachodu na wschód, ukazuje księżyc nieco więcej, niż połowę swego globu, a mianowicie pięćdziesiąt setnych swej powierzchni.
Gdy zwykli śmiertelnicy wiedzieli już o ruchach księżyca niemal tyle, co sam dyrektor obserwatorjum w Cambridge, zaczęto się interesować bardziej skomplikowanemi sprawami, dotyczącemi naszego satelity.
Ale dwadzieścia miesięczników naukowych na wyścigi pouczało publiczność o wszystkich tych sprawach.
Tłumaczyły one, że firmament ze swą nieskończoną ilością gwiazd, może być przyrównany do cyferblatu, po którym miast wskazówek posuwa się księżyc, znacząc mieszkańcom ziemi w każdym momencie najdokładniejszy czas: pełnia bowiem jest wtedy, gdy księżyc, ziemia i słońce znajdują się na jednej linji, przyczem ziemia zajmuje pozycję środkową; nów nastaje wtedy, gdy księżyc znajduje się między ziemią a słońcem, wreszcie podczas drugiej i czwartej kwadry trzy to ciała tworzą kąt prosty, którego wierzchołek zajmuje księżyc.
Co do odległości księżyca od ziemi, list dyrektora obserwatorjum w Cambridge wyjaśniał dostatecznie tę sprawę i każdy rozumiał, iż zależna jest ona od punktu, z którego nań patrzymy.
Strefy ziemi, z których księżyc może być obserwowany w zenicie, t.j., gdy znajduje się nad głową patrzącego, znajdują się między równikiem i dwudziestym ósmym stopniem. Dlatego też obserwatorjum w Cambridge doradzało, by do podjęcia doświadczenia obrano miejscowość, odpowiadającą temu warunkowi, żeby w ten sposób strzał mógł być wyrzucony zupełnie pionowo i łatwiej wyzwolił się z pod działania siły atrakcyjnej ziemi. Był to zasadniczy warunek powodzenia i nie przestawał on zajmować uwagi publicznej.
Linja, po której księżyc krąży dookoła ziemi była również dostatecznie jasno określona przez obserwatorjum w Cambridge i pierwszy lepszy laik wiedział już, że ma ona formę spłaszczonego koła, czyli elipsy, której centrum stanowi nasza ziemia.
Wszystkie te wiadomości, popularyzowane wytrwale, przesiąkały zwolna do wiadomości ogółu, ale obok tych naukowych teorji tu i owdzie czaiły się jeszcze stare przesądy i zarzucone już oddawna poglądy.
Tak naprzykład niektórzy poczciwcy utrzymywali, iż księżyc nie jest niczem innem, jak tylko dawną kometą, która, przebiegając po swej orbicie dookoła słońca, kiedyś, przed dziesiątkami wieków, zbliżyła się do ziemi i znalazła pod działaniem jej siły atrakcyjnej.
Ci domorośli astronomowie powoływali się na to, iż księżyc jest ciałem wygasłem, co przemawiało wyraźnie za ich przypuszczeniem.
Ale, gdy zwracano ich uwagę na to, że komety posiadają powietrze, gdy tym czasem księżyc ma go bardzo mało, lub też nawet niema wcale, domorośli astronomowie nie znajdowali odpowiedzi.
Inni, należący do kategorji tchórzów, wyrażali bardzo poważne obawy co do przyszłości księżyca. Słyszeli oni, że najdawniejsze badania kalifów stwierdziły ciągłe przyspieszanie się tempa obrotów księżyca koło jego osi; wywodzili oni stąd, nie bez racji zresztą, że to przyśpieszanie się tempa koniecznie pociąga za sobą zmniejszanie się odległości między ziemią i księżycem, że więc wcześniej czy później, księżyc spaść musi na ziemię. Ale obawy te pierzchły przed wywodami uczonego, wielkiego matematyka francuskiego, Laplace’a, który stwierdził, iż tempo to przyśpiesza się coraz wolniej i raczej ustali się kiedyś zupełnie, że więc ani najbliższym, ani najdalszym pokoleniom mieszkańców ziemi nie grozi stąd żadne niebezpieczeństwo.
Coraz większą rzadkością stawali się w Ameryce ignoranci, którzy nie podzielali ogólnego zainteresowania się sprawami naukowemi i mieli odwagę przyznawania się do tego. Ci po dawnemu uważali jeszcze tarczę księżyca za oszlifowane zwierciadło, w którem z rozmaitych punktów ziemi przeglądać się mogli jej mieszkańcy, a może nawet w ten sposób komunikować sobie wzajem swe myśli.
Inni twierdzili uparcie, iż na tysiąc zmian księżyca, dziewięćset pięćdziesiąt sprowadza na ludzkość poważne nieszczęścia, jak rewolucje, trzęsienia ziemi; utrzymywali oni przytem za doktorem Mead, iż podczas nowiu księżyca rodzą się sami chłopcy, a podczas ostatniej kwadry, same dziewczęta.
Przesądy te zwalczane były wytrwale i skutecznie, a księżyc, tracąc w ten sposób swych zabobonnych wyznawców wśród ignorantów, nabierał coraz więcej zwolenników wśród inteligentnej publiczności, pałającej żądzą bliższego poznania ziemskiego satelity.
Jankesi prócz tego głośno marzyli o tem, by podbić ten nowy kontynent powietrzny i na najwyższym szczycie jego zatknąć gwiaździsty sztandar Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

———


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stefan Gębarski.