Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stefan Gębarski
Tytuł orygin. De la Terre à la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
Hymn na cześć pocisku.

W słynnym swym liście, obserwatorjum w Cambridge rozpatrywało projekt Barbicane’a z punktu widzenia astronomji, ale sprawę tę należało jeszcze rozwiązać pod względem mechaniki. Dla amerykanina jednak zabawką jest to, co odstraszyłoby zapewne obywateli każdego innego kraju.
Prezes Barbicane, nie tracąc czasu, powołał z pośród członków „Gyn-Klubu“ komitet wykonawczy, który na trzech posiedzeniach miał rozpatrzyć kwestję armaty, pocisku i prochu.
Komitet ten składał się z czterech uczonych specjalistów od tych spraw: prezesa Barbicane’a z głosem decydującym w razie równości głosów, generała Morgana, majora Elphistona i wreszcie nieodłącznego pana Mastona, któremu powierzono funkcje sekretarza generalnego.
8 października komitet zebrał się w mieszkaniu prezesa Barbicane’a przy ulicy Republikańskiej 3. Ponieważ chodziło o to, by potrzeby żołądka nie przerywały tak ważnych rozpraw, czterej uczeni członkowie „Gyn-Klubu“ zajęli miejsca dokoła stołu, zastawionego smacznemi zakąskami i przyborami do herbaty.
Pan J. T. Maston wziął do ręki pióro i posiedzenie zostało otwarte.
Zabrał głos prezes Barbicane: — Kochani koledzy! Mamy tu rozstrzygnąć jedną z najtrudniejszych spraw z dziedziny artylerji, tej wielkiej nauki, która zajmuje się przedewszystkiem ruchem pocisków to jest ciał, wyrzuconych w przestrzeń przez pewną siłę.
— Och! artylerja, artylerja! — zawołał wzruszonym głosem J.T. Maston.
— Może byłoby bardziej logicznem, byśmy to pierwsze posiedzenie poświęcili omówieniu pocisku...
— Istotnie! — odpowiedział gen. Morgan.
— To jednak, — zaoponował Barbicane, — po dokładnem rozważeniu wszystkich pro i contra, doszedłem do wniosku, iż dyskusję na temat pocisku poprzedzić powinien wybór działa, gdyż jego rozmiar zależny jest od wielkości pocisku.
— Proszę o głos! — zawołał J.T. Maston. Udzielono mu natychmiast głosu, przez wzgląd na jego zaszczytną przeszłość.
— Drodzy przyjaciele! — zaczął natchnionym głosem. — Nasz prezes ma zupełną rację, udzielając pierwszeństwa pociskowi przed armatą. Pocisk, który wyślemy na księżyc — to nasz zwiastun, nasz poseł i proszę was, panowie, byście na tę sprawę spojrzeli z moralnego punktu widzenia.
Nowy ten pogląd mocno zainteresował członków komitetu, z uwagą też słuchali dalszych wywodów mówcy.
— Kochani koledzy! Będę się streszczał: pozostawię na boku pocisk fizyczny, ten pocisk, który zabija i niszczy i zajmę się tylko pociskiem matematycznym, moralnym. Ten pocisk jest dla mnie najpotężniejszym wyrazem potęgi ludzkiej, gdyż reasumuje on ją całą. Człowiek, tworząc pocisk, najbardziej zbliża się do Stwórcy.
— Brawo! — zawołał major Elphiston.
— W istocie, — ciągnął dalej mówca — jeśli Bóg stworzył gwiazdy i planety, człowiek wynalazł kulę armatnią, to najwyższe kryterjum szybkości ziemskiej, to pomniejszone nieco odbicie ciał niebieskich, błądzących w przestrzeni, a w rzeczywistości będących jeno pociskami Stwórcy. Dziełem Boga jest szybkość iskry elektrycznej, szybkość gwiazd, planet i ich satelitów, szybkość dźwięku i wiatru. Ale naszem dziełem jest szybkość kul armatnich, stokroć większa od najszybszych pociągów i najbardziej rączych koni.
J.T. Maston zdawał się być w ekstazie, a głos jego nabierał akcentów lirycznych, gdy śpiewał ten hymn na cześć pocisku.
— Chcecie cyfr — wołał — oto najwymowniejsze z pośród nich. Weźcie chociażby najskromniejszy pocisk dwudziestoczterofuntowy; jeśli leci on osiemset tysięcy razy wolniej od ziemi, wirującej koło słońca, to jednak w pierwszej chwili szybkość jego przewyższa szybkość dźwięku, robi on sześć mil na minutę, trzysta sześćdziesiąt mil na godzinę, osiem tysięcy sześćset czterdzieści mil na dzień, siedem miljonów trzysta trzydzieści mil na rok, potrzebuje więc zaledwie jedenastu dni, by dosięgnąć księżyca, w dwanaście lat dobiegłby do słońca, a w trzysta sześćdziesiąt dotarłby do krańców naszego układu słonecznego — do Neptuna. Oto do czego zdolna jest ta skromna kula, dzieło naszych rąk. A co się stanie, jeżeli dwudziestokrotnie wzmożymy tę szybkość i pocisk nasz będzie robił siedem mil na sekundę?! O, wspaniała kulo! Niezrównany pocisku! Wierzę, że będziesz przyjęty tam, w przestrzeni, z honorami należnymi ambasadorowi ziemi!
Orację tę przyjęto entuzjastycznymi okrzykami, a wzruszony mówca opadł na fotel wśród gorących powinszowań kolegów.
— A teraz, rzekł Barbicane, — gdy skończyliśmy piękną wycieczkę w dziedzinę poezji, przystąpmy do samej sprawy.
— Jesteśmy gotowi! — odrzekli członkowie komitetu, racząc się obficie smacznemi przekąskami.
— Znacie już panowie kwestję, którą musimy rozstrzygnąć, — zaczął znów przewodniczący. — Chodzi nam oto, by nadać pociskowi szybkość dwunastu tysięcy jardów na sekundę. Przypuszczam, że zadanie to uda nam się spełnić. Ale rozpatrzmy się uprzednio w tem, co uczyniono już w tym względzie przed nami. Generał Morgan pouczy nas o tem najlepiej.
— Tem łatwiej, — odparł generał, — że podczas wojny byłem członkiem komisji dla odnośnych badań. Powiem więc panom, że armaty Dahlgreena, które niosły na dwa tysiące pięćset węzłów, nadawały pociskowi pierwotną szybkość pięciuset jardów na sekundę.
— Tak. A Kolumbiada Rodmana? — zapytał prezes.
— Działo to, próbowane na forcie Hamiltona pod New-Yorkiem, wyrzucało pociski ważące pół tonny na odległość sześciu tysięcy mil z szybkością ośmiuset jardów na sekundę, czem nie mógł się pochwalić ani Armstrong, ani Palliser w Anglji.
— Ach, ci anglicy! — żachnął się nienawistnie J.T. Maston.
— A więc, — konkludował Barbicane, — te osiemset jardów na sekundę stanowią najwyższy osiągalny dotąd rekord?
— Tak, — odpowiedział Morgan.
— A ja twierdzę — przerwał J.T. Maston, — że moja armata, gdyby jej nie rozszarpało...
— Tak, ale jednak ją rozszarpało — przerwał mu z życzliwym gestem Barbicane. — Weźmy więc za punkt wyjścia tę szybkość ośmiuset jardów na sekundę. Trzeba ją zwiększyć dwudziestokrotnie. Odkładając więc do innego posiedzenia dyskusję nad sposobem osiągnięcia tej szybkości, zwrócę waszą życzliwą uwagę, drodzy koledzy, na rozmiary, jakie musimy dać pociskowi. Rozumiecie, że nie może tu być mowy o pocisku ważącym zaledwie pół tonny.
— Dlaczego? — zapytał major.
— Gdyż pocisk ten musi być dość duży — odpowiedział J.T. Maston, — by zwrócił na siebie uwagę mieszkańców księżyca, naturalnie, o ile oni istnieją.
— Tak — dorzucił Barbicane, — dla tego, ale i dla innych jeszcze, poważniejszych powodów.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — zapytał znów major.
— Chcę powiedzieć, że nie wystarcza wyrzucić pocisk i nie troszczyć się o niego więcej. Musimy śledzić za nim podczas całej jego drogi...
— Hm, hm! — zadziwili się jednocześnie major i jenerał.
— Inaczej, cały nasz eksperyment chybi swego celu — mówił poważnie Barbicane.
— W takim razie — nastawał major, — pocisk nasz musi mieć olbrzymie rozmiary.
— Niekoniecznie. Ale raczcie mnie wysłuchać. Wiecie, jak znakomicie zostały udoskonalone nasze instrumenty optyczne. Niektóre teleskopy powiększają już sześć tysięcy razy i zbliżają księżyc na odległość około czterech tysięcy mil. Otóż na ten dystans, przedmioty, mające sześćdziesiąt stóp długości są najdokładniej widzialne. Jeśli nie starano się doskonalić dalej teleskopu, to jedynie dlatego, że mogłoby się to stać jedynie kosztem zupełnego zamroczenia obrazu, a księżyc, który odbija jeno światło, nie posiada go tyle, by wzmocnić siłę teleskopu poza określone granice;
— Co pan więc myśli zrobić? — pytał jenerał. — Czy zechce pan nadać naszemu pociskowi długość sześćdziesięciu stóp?
— Wcale nie.
— A więc postara się pan uczynić księżyc bardziej promiennym?
— Naturalnie!
— A, to coś nowego! — zawołał J.T. Maston.
— A jednak jest to bardzo łatwe zadanie — odpowiedział niestropiony Barbicane. — Jeśli uda mi się zmniejszyć gęstość powietrza, przez które przebiegają promienie księżyca, czy nie będą one przez to silniejsze?
— To się rozumie.
— A więc, by otrzymać ten rezultat, wystarczy umieścić teleskop na jakiejś wysokiej górze. I my to uczynimy.
— Teraz rozumiem! — zawołał major, — Ale, bo pan ma nadzwyczajny dar uproszczania rzeczy. I jakie powiększenie ma pan zamiar otrzymać?
— Czterdzieści trzy tysiące razy, co przybliży nam księżyc na odległość pięciu mil zaledwie, wobec czego przedmioty będą musiały mieć tylko dziewięć metrów średnicy, by można było je widzieć.
— To doskonałe, — cieszył się J.T. Maston. — Nasz pocisk będzie więc miał dziewięć metrów średnicy. — Najdokładniej.
— Niech mi pan pozwoli zauważyć, — informował się dalej major — że i w taki sposób waga naszego pocisku...
— Oh, panie majorze, — przerwał mu Barbicane, — zanim zastanawiać się będziemy nad wagą pocisku, niech pan sobie przypomni, jakich cudów dokonywali pod tym względem nasi ojcowie. Daleki jestem od twierdzenia, iż artylerja nie poczyniła olbrzymich postępów, nie zapominajmy jednak, że począwszy od wieków średnich, dawała ona już zadziwiające rezultaty, może nawet bardziej zadziwiające, niż w chwili obecnej.
— Naprzykład? — oponował Morgan.
— Niech pan dowodami poprze swe słowa! — wołał urażony J.T. Maston.
— Nic łatwiejszego! — odparł Barbicane. — Posiadam niezbite dowody na poparcie swego twierdzenia. I tak: podczas oblężenia Konstantynopola przez Mahometa II w roku 1543, rzucano pociski kamienne, które ważyły po tysiąc dziewięćset funtów i musiały być pięknie ciosane.
— Tysiąc dziewięćset funtów, to ładna waga — zgodził się major.
— Na Malcie, za czasów kawalerów, armata, znajdująca się na forcie St. Elme, wyrzucała pociski, które ważyły dwa tysiąca pięćset funtów.
— Niemożliwe!
— Wreszcie, — według pewnego historyka francuskiego za Ludwika XI, pewne działo wyrzucało pociski zaledwie pięćsetfuntowe, ale pociski te leciały z Bastylji, w której warjaci więzili mędrców i spadały w Charenton, gdzie mądrzy zamykają warjatów.
— To doskonałe — śmiał się J.T. Maston.
— Co uczyniono od owych czasów? Armaty Armstronga wyrzucają pięćsetfuntowe pociski, Kolumbiada Rodmana zaledwie półtonnowe. Zdaje się więc, że o ile działo zyskały na nośności, o tyle straciły na wadze ich pociski. Jeśli więc skierujemy nasze wysiłki na tę sprawę, wobec ogólnego postępu wiedzy, będziemy może mogli pokusić się o to, by prześcignąć przynajmniej Mahometa II i kawalerów maltańskich.
— To jasne! — zgodził się major. — Ale jakiego metalu zamierza pan użyć na swój pocisk?
— Rozumie się, że lanego żelaza — odpowiedział Morgan.
— Phi! Lane żelazo, to za pospolity metal, by go wysłać na księżyc! — z lekceważeniem oświadczył J.T. Maston.
— Nie przesadzajmy, drogi przyjacielu, — obstawał przy swojem generał. — Lane żelazo wystarczy.
— To jednak, — zauważył Elphiston, — pocisk odlany z żelaza musiałby mieć olbrzymią wagę.
— Jeśliby był masywny, — zauważył Barbicane, — jeśli jednak będzie wydrążony...
— Jakto? Więc będzie to granat?.
— W którym znajdować się będą depesze i próbki naszej ziemskiej produkcji — dodał J.T. Maston.
— Tak! Musi to być koniecznie granat — zakonkludował Barbicane. — Pocisk masywny, o średnicy dziewięciu stóp, ważyłby z górą dwieście tysięcy funtów, a zgodzicie się panowie, że jest to waga zbyt wielka. Ponieważ jednak należy mu nadać pewną odporność, proponowałbym, by jego wagę określić na pięć tysięcy funtów.
— Jakaż więc będzie grubość jego ścian? — podchwycił major.
— Jeśli zastosujemy przyjęte ogólnie proporcje — zauważył Morgan, — przy średnicy dziewięciu stóp, ściany jego powinny mieć conajmniej 2 stopy.
— To byłoby za wiele — odpowiedział Barbicane. — Zważcie, panowie, że nie chodzi tu o pocisk przeznaczony do rozbijania murów i opancerzeń. Wystarczy pięć, jeśli damy mu ściany, któreby wytrzymały nacisk gazów z prochu. Pytanie należy więc postawić w następujący sposób: Jaką grubość ścian powinien posiadać granat lany z żelaza, by jego waga ogólna nie przekraczała dwudziestu tysięcy funtów? Nasz znakomity kalkulator, kochany Maston, obliczy nam to natychmiast.
— Nic łatwiejszego! — odpowiedział szanowny sekretarz komitetu i to mówiąc, nakreślił na papierze kilka formuł algebraicznych. Z pod pióra jego leciały teraz P i X podniesione do dziesiątej potęgi, wreszcie Maston ogłosił rezultat swych obliczeń.
— Ściany mogą posiadać grubość zaledwie dwóch palców.
— Czy to wystarczy? — niedowierzającym tonem zapytał major.
— Nie, rozumie się, że nie! — odpowiedział prezes.
— Cóż więc poczniemy? — spytał zakłopotany Elphiston.
— Użyjemy innego metalu!
— Miedzi — dodał Morgan.
— I to byłoby za ciężkie, ale zaproponuję wam coś lepszego.
— Cóż takiego? — pytał major.
— Aluminium! — odpowiedział Barbicane.
— Aluminium! — krzyknęli jednocześnie trzej koledzy.
— Wiecie już, szanowni koledzy, że pewien chemik francuski, Henry Sainte-Claire Dewille otrzymał już w roku 1854 nowy ten metal w stanie twardym. Posiada on białość srebra, twardość złota, wytrzymałość żelaza i lekkość szkła. Praca w nim jest bardzo łatwa, a w przyrodzie znajdują się olbrzymie jego ilości, gdyż alumin stanowi podstawowy składnik wszystkich skał. Aluminium jest wreszcie trzy razy lżejsze od żelaza i zdaje się być jak umyślnie wynalezionem po to, by służyć nam za materjał do przygotowania naszego pocisku.
— Niech żyje aluminium! — wołał już Maston, hałaśliwy zwykle, gdy opanował go entuzjazm.
Major rozpytywał się znowu:
— Ale czy cena tego metalu nie jest zbyt wysoka?
— Tak, dawniej, w chwili wynalezienia, cena jego była dość wysoka, a funt kosztował od dwustu sześćdziesięciu do dwustu ośmdziesięciu dolarów, potem, cena spadła na dwadzieścia siedem dolarów, a dziś wynosi zaledwie ośmnaście dolarów.
— Ależ ośmnaście dolarów za funt — replikował major, który nie lubił poddawać się bez oporu, — to jeszcze bardzo wygórowana cena!
— Bez wątpienia, kochany majorze, ale to nie może nas przestraszyć.
— Ile więc będzie ważył cały pocisk?
— Oto co wynika z mojego obliczenia! — odrzekł Barbicane. — Pocisk, o średnicy dziewięciu stóp, mający ściany grubości trzydziestu centymetrów, odlany z żelaza, ważyłby sześćdziesiąt siedem tysięcy czterysta czterdzieści funtów. Taki sam pocisk z aluminium ważyć będzie zaledwie dziewiętnaście tysięcy dwieście funtów.
— Doskonale! — zawołał Maston.
— Zgadza się to zupełnie z naszymi projektami.
— Doskonale, doskonale! — opierał się jeszcze major. — Ale przy ośmnastu dolarach za funt, pocisk ten będzie kosztował...
— Sto siedemdziesiąt trzy tysiące dwieście pięćdziesiąt dolarów, wiem o tem dobrze, ale nie obawiajcie się niczego, drodzy przyjaciele, pieniędzy nie zabraknie nam na to przedsięwzięcie, już ja wam to gwarantuję.
— Złoty deszcz spadnie na nasze kasy — potwierdził J.T. Maston.
— A więc, co myślicie o aluminium? — zapytał prezes Barbicane.
— Zgadzamy się na nie! — chórem odpowiedzieli trzej członkowie komitetu.
— Co się tyczy formy pocisku — ciągnął dalej Barbicane, — to odgrywa ona stosunkowo nieznaczną rolę, gdyż po przebyciu pasa powietrznego, okalającego ziemię, pocisk znajdować się będzie w pustce. Zaproponowałbym więc formę kuli, która wirować będzie, jak jej się podoba i wogóle zachowa się tak, jak jej będzie najwygodniej.
Na tem zamknięto pierwsze posiedzenie komitetu; sprawa pocisku została definitywnie załatwiona, a J.T. Maston cieszył się bardzo na myśl, że pocisk będzie z aluminium, co musi dać mieszkańcom księżyca niezwykle pochlebne wyobrażenie o mieszkańcach ziemi.

———


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stefan Gębarski.