Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stefan Gębarski |
Tytuł orygin. | De la Terre à la Lune |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Teleskop w Górach Skalistych.
20 października przeszłego roku, po zamknięciu subskrybcji, prezes Gyn-Klubu przekazał obserwatorjum w Cambridge pewną sumę na skonstruowanie teleskopu o niezwykłej sile. Aparat ten miał być obliczony na to, by za pomocą niego można było widzieć na powierzchni księżyca przedmiot, mający co najwyżej dziewięć stóp szerokości.
Między lunetą i teleskopem istnieje ogromna różnica, którą należy tutaj przypomnieć. Luneta składa się z rury, która w górnej swej części posiada objektyw, w dolnej zaś drugie szkło, do którego przykłada się oko. Promienie, wychodzące z jakiegoś przedmiotu świetlnego, przedostają się przez pierwsze szkło i załamawszy się, łączą się następnie w jeden obraz na drugiem szkle. Rura lunety jest więc zamknięta z obu stron przez odpowiednie szkło.
Teleskop natomiast jest otwarty w górnej swej części. Poruszenia wpadają swobodnie do jego wnętrza i odbijają się na lusterku metalowem, które przerzuca je na inne lusterko i stąd dopiero obraz może być badany przez szkło, które go powiększa. W lunecie więc najważniejszą rolę odgrywa załamanie się promieni w teleskopie — ich reflektowanie. Cała więc trudność w konstruowaniu tych instrumentów optycznych polega na doborze objektywu.
W epoce, w której Gyn-Klub podjął swe wielkie dzieło, aparaty te były już znakomicie udoskonalone i dawały wspaniałe wyniki. Czasy, gdy Galileusz badał gwiazdy za pomocą skromnej lunety, powiększającej zaledwie sześć razy, minęły już dawno. Począwszy od szesnastego wieku, aparaty optyczne grubiały, wydłużały się znacznie, iż wreszcie pozwoliły oczom ludzkim docierać do najdalszych punktów wszechświata. Z pośród lunet, któremi posługiwano się wówczas, najsłynniejsze były następujące: luneta rosyjska, której objektyw miał trzydzieści osiem centymetrów średnicy i kosztował osiemdziesiąt tysięcy rubli, luneta optyka francuskiego, Lerebours, zaopatrzona w taki sam objektyw i wreszcie luneta obserwatorjum w Cambridge z objektywem o średnicy czterdziestu ośmiu centymetrów. Z pośród teleskopów najsłynniejsze były dwa, których siła była ogromną, a rozmiary wprost olbrzymie. Pierwszy z nich, zbudowany przez Herschla, miał trzydzieści sześć stóp długości i zaopatrzony był w lustro, mające cztery i pół stopy szerokości. Powiększał on sześć tysięcy razy. Drugi znajdował się w Irlandji, w Parku Parsonstown przy Birrcastle i należał do lorda Rosse. Miał on czterdzieści osiem stóp długości, a szerokość jego lustra wynosiła prawie dwa metry. Powiększał on sześć tysięcy czterysta razy, aby go poruszać, musiano zbudować cały murowany gmach, gdyż sam instrument ważył dwadzieścia osiem tysięcy funtów.
Pomimo jednak tych olbrzymich rozmiarów, powiększanie nie przekraczało sześciu tysięcy razy w okrągłych liczbach, a takie powiększenie zbliża księżyc na odległość trzydziestu dziewięciu mil, co pozwala dostrzegać na nim przedmioty, mające co najmniej sześćdziesiąt stóp średnicy, lub nieco mniejsze, ale zato bardzo wydłużone.
W danym wypadku chodziło o śledzenie pocisku, którego szerokość wynosiła zaledwie sześć stóp, a długość piętnaście; należało więc przybliżyć księżyc na odległość pięciu mil, czyli zbudować aparat, który powiększyłby czterdzieści osiem tysięcy razy.
Takie zadanie zostało postawione obserwatorjum w Cambridge, a że nie liczono się przytem z kosztami, do przezwyciężenia pozostawały więc tylko trudności techniczne.
Przedewszystkiem, należało dokonać wyboru między teleskopem i lunetą. Te ostatnie mają pewną wyższość nad teleskopami, gdyż przy objektywach o tej samej mocy, dają znaczniejsze powiększenia, gdyż promienie świetlne tracą znacznie mniej przez załamanie, niż przez reflektowanie na metalowem lusterku teleskopu. Ale grubość szkła jest ograniczona, gdyż przy nadmiernej grubości, szkło przestaje przepuszczać promienie świetlne. Prócz tego, szlifowanie tak wielkich objektywów jest bardzo trudne i powolne, trwa nieraz kilka lat.
Pomimo to więc, że obraz byłby znacznie lepiej oświetlany przez lunetę, co tem ważniejsze, gdy chodzi o księżyc, którego światło jest właściwie tylko refleksem, zdecydowano się jednak na teleskop, którego konstrukcja jest pośpieszniejsza i który daje znaczniejsze powiększenia. Że jednak promienie świetlne tracą dużą część siły podczas przebywania pasa powietrza, Gyn-Klub postanowił ustawić swój teleskop na najwyższym w Stanach Zjednoczonych szczycie górskim i zmniejszyć w ten sposób grubość warstwy powietrza.
W teleskopach powiększenie daje szkło, do którego, jak do lupy, przykłada się oko, a najsilniejszym i najbardziej powiększającym jest objektyw, którego przecznica będzie największa, a ognisko świetlne najrozleglejsze.
By otrzymać możność powiększenia czterdzieści osiem tysięcy razy, trzeba było przekroczyć znacznie wielkość objektywów Herschla i lorda Rosse: Na tem polegała cała trudność, gdyż odlewanie podobnych szkieł jest niezmiernie skomplikowane.
Aparat miał być skonstynowany na wzór teleskopów Herschla, w których obraz odbijał się w lustrze, umieszczonem na samem dnie tuby. W ten sposób obserwator spoglądał nie przez dolny, lecz przez górny otwór aparatu i za pomocą swej lupy badał odbicie przedmiotu w głębi ogromnego cylindra. Przy takiem urządzeniu, promienie świetlne odbijały się w jednem tylko lustrze, zamiast w dwuch i były przez to intensywniejsze, a obraz stawał się wyraźniejszym.
Po ustaleniu tych wytycznych, przystąpiono do wykonania aparatu. Według obliczeń obserwatorjum w Cambridge, tuba aparatu powinna mieć dwieście osiemdziesiąt stóp długości, zaś lustro szesnaście stóp przecznicy. Pomimo tych niezwykłych wymiarów, aparatu tego nie można było nawet porównać z teleskopem, który przed kilkoma laty chciał zbudować astronom Hooke, a którego tuba miała mieć dziewięćdziesiąt stóp. Pomimo to jednak zbudowanie podobnego aparatu połączone było jednak z poważnemi trudnościami.
Co do wyboru miejsca, to został on szybko dokonany. Chodziło o wybór wysokiej góry, a tych nie posiadają Stany Zjednoczone zbyt wiele.
W rzeczywistości wielki ten kraj przecinają dwa pasma gór, między któremi przepływa wspaniała Missisipi, którą amerykanie nazywaliby królową swych rzek, gdyby wogóle nie byli tak przeciwni istnieniu królów.
Na wschodzie najwyższym szczytem jest New-Hampshire, którego wysokość nie przewyższa pięciu tysięcy sześciuset stóp.
Na zachodzie natomiast znajdują się wysokie góry skaliste, ogromny łańcuch, który zaczyna się przy cieśninie Magellana, biegnie wzdłuż całej zachodniej części Ameryki południowej pod nazwą Andów, czy też Kordylierów, przechodzi przez przesmyk panamski i ciągnie się znów przez całą Amerykę północną, aż do brzegów morza północnego.
Góry te nie są zbyt wysokie i Alpy czy Himalaje spoglądałyby na nie ze swej wysokości z wyraźną pogardą. Najwyższy ich szczyt ma zaledwie dziesięć tysięcy siedemset stóp, gdy Mont-Blanc ma czternaście tysięcy czterysta trzydzieści dziewięć, a Kints-Chindjin dwadzieścia siedem tysięcy sto siedemdziesiąt stóp nad poziomem morza.
Ponieważ jednak Gyn-Klub był zdania, że zarówno teleskop, jak i kolumbiada znajdować się powinny na ziemi Stanów Zjednoczonych, zadowolono się więc górami skalistemi i cały niezbędny materjał został skierowany na szczyt Lon’s-Peak, w okręgu Missouri.
Żadne pióro nie jest zdolne przedstawić trudności wszelkiego rodzaju, jakie inżynierowie amerykańscy musieli przezwyciężyć, wyliczyć czyny odwagi i zręczności, jakich oni dokonali! Trzeba było wprowadzać olbrzymie bloki kamienia, ciężkie bryły kutego żelaza, ogromne części cylindra, a wreszcie sam objektyw, który ważył trzydzieści tysięcy funtów, poza linję wiecznych śniegów, na wysokość blisko dziesięciu tysięcy stóp, przebywać puszcze, dziewicze lasy, niezwykle strome zbocza skał i to zdala od centrów zaludnionych, wśród dzikiego kraju, gdzie każdy szczegół egzystencji stawał się prawie nierozwiązalnym problematem. Ale pomimo tych tysiącznych przeszkód, genjusz amerykanów zatryumfował i tym razem. Niespełna w rok po rozpoczęciu prac, w ostatnich dniach sierpnia, olbrzymi reflektor wzniósł w powietrze olbrzymią swą tubę, mającą dwieście czterdzieści stóp wysokości. Była ona na masywnem żelaznem wzniesieniu, a specjalny mechanizm służył do kierowania jej na rozmaite punkty nieba.
Aparat ten kosztował przeszło czterysta tysięcy dolarów. Gdy po raz pierwszy skierowano go na księżyc, obecnych opanowało wzruszenie i niepokój. Co zobaczą oni teraz za pomocą tego aparatu, który powiększał czterdzieści osiem tysięcy razy przedmioty oglądane? Może ludność, może miasta, jeziora czy oceany? Nie, nic ponadto, co nauka znała już dotąd, a mianowicie, na każdym punkcie jego tarczy niezaprzeczone dowody wulkanicznego pochodzenia księżyca, To jedno stwierdzić można było z bezwzględną ścisłością.
Ale teleskop gór skalistych, zanim jeszcze został oddany do użytku Gyn-Klubu, wyświadczył ogromne usługi astronomji. Dzięki jego sile działania, zgłębiony został przestwór nieba, aż do najdalszych jego krańców, zmierzono dokładnie przecznicę wielkiej ilości gwiazd, a Mr. Clarke z obserwatorjum w Cambridge, zbadał konstelację Byka, której teleskop lorda Rosse nie zdołał jeszcze zanalizować.