Z lat nadziei i walki 1861 — 1864/Łzawe wesele
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Łzawe wesele |
Pochodzenie | Z lat nadziei i walki 1861 — 1864 |
Wydawca | Księgarnia Feliksa Westa |
Data wyd. | 1907 |
Miejsce wyd. | Brody |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Bo gdy do grobu Polska wstąpiła“
„Jeden mi tylko pozostał strój.“
Czarna sukienka.“
Chłodny i wilgotny był poranek 25. lutego 1863 roku, a choć śladu śniegu nie było widać na ziemi, to zmrożona mgła wypełniała powietrze, a śnieżne szrony pokrywały gałęzie drzew i zeschłe trawy.
Blade, ospałe słońce podnosiło się leniwo na widnokręgu miasteczka Małogoszcza, (a nie Małogoszczy, jak to błędnie niektórzy piszą), aby oświecić z całą grozą, dymiące jeszcze zgliszcza dopalających się domów, stosy nagich, odartych, strasznie pokaleczonych trupów płci obojej od starców, aż do niemowląt!...
Gdzieniegdzie przytłumiony jęk, lub szlochanie słyszeć się dawało, a bojaźliwie wychylające się z okienek piwnic, lub stosów gruzów ludzkie postacie, zdawały się zapytywać, czy mogą już opuścić swoje kryjówki, które im życie ocaliły.
„Obrzydliwość spustoszenia“, jak mówi Pismo, panowała tam w całej swej sile, a nędzy, łzom i cierpieniom ludzkim zdawało się nie być końca..
Jeno wrony i kruki cieszyły się niewymownie, nawołując się krakaniem na ucztę, którą im zgotowało zwycięstwo nad bezbronnem miasteczkiem, krwiożerczego Moskala, pułkownika Czengerego, cygana-katolika, urodzonego z Polki. — Pomagał mu w tem dziele zniszczenia major Dobrowolski opój, rozpustnik, odstępca narodowy, który za ten czyn barbarzyństwa, do stopnia podpułkownika posuniętym został.
Zwycięstwo było łatwem, gdyż po opuszczeniu miasteczka przez oddziały Langiewicza i Jeziorańskiego przed bitwą d. 23. lutego, Czengery nie mogąc zwyciężyć powstańców, oddał na łup i orgję miasteczko Małogoszcz, pozwalając w niem „pogulat’” swym żołdakom. Rabunek całego miasteczka, zgliszcza i perzyny z ludzkiego mienia, bezcześć niewiast i 220 trupów, były wymownym dowodem tej pohulanki, a słońce 25. lutego, już po raz drugi oświetliło całą ohydę tej moskiewskiej waleczności.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Moskali jednak w Małogoszczu już wtedy nie było, bo Czengery pomimo rzekomego zwycięstwa nad buntownikami, wolał się cofnąć ku Chęcinom, a tylko podjazdy jego przebiegały okolice, zbierając swych rannych i zagarniając po drodze wszystko, co im się podejrzanem wydawało.
∗ ∗
∗ |
Tego poranku, w odległości mniej więcej dwóch do trzech kilometrów od Małogoszcza, ku rzece Nidzie w krzakach okrytych lśniącym szronem, na zmarzłej ziemi, leżał trup człowieka, nagi, strasznie pokaleczony, z posiniałemi nogami i lewą ręką, prawa zaś była pod ciało podwinięta. Twarzą zwrócony był do ziemi, a kilka pchnięć bagnetem zadanych z tyłu, świadczyły, ze już po zranieniu i obdarciu nad poległym się pastwiono.
Z zarośli wychyliła się postać żołnierza moskiewskiego, który zobaczywszy nagiego trupa, nie przedstawiającego żadnej zdobyczy, huknął na innych i naraz kilkunastu żołdaków tam się skupiło.
Odwrócili trupa twarzą do góry, dla bliższego rozpoznania, jakkolwiek niektórzy z góry zapewniali że musi to być buntowszczyk, kiedy jest nagi i pokłuty.
— Nasi tu już byli, to widać — dodawali machając ręką, na znak, że nie warto się trudzić podnoszeniem trupa.
Podniesiono jednak ciało, a tak z młodzieńczej twarzy zabitego, jakoteż z jego długich włosów stanowczo orzekli, że to jest buntowszczyk.
Niewielka rana, okryta krwią skrzepłą, przeszywała pierś jego, która tak jak i twarz nie miała śladów trupiej siności — widocznie matka ziemia ciepłem swojem cząstkę życia jeszcze ocaliła.
Postanowili więc odejść, gdy jeden z tych barbarzyńców, przeklinając buntowszczyka, który już się ruszać nie mógł, pchnął trupa bagnetem.
Cichy jęk wydobył się z piersi nieboszczyka, co spowodowało zbója do zatrzymania się dla stwierdzenia, że życie jeszcze się kołatało w tem podziurawionem ciele. Wytłumaczył więc towarzyszom, że lepiej będzie widzianem przez naczalstwo, gdy przyniosą choćby trupa do ambulansu, bo dadzą tem dowód, że nie mieli strachu przed buntowszczykami.
Złożono umierającego na zaimprowizowanych noszach i orszak skierował się do posterunku ambulansowego.
∗ ∗
∗ |
W szpitalu cywilnym św. Aleksandra w Kielcach na przedmieściu Bożęckiem, ruch wielki i krętanina. Od dozorczyń w czepcach i wykwintnych czarnych toaletach, aż się ćmi po salach i korytarzach szpitalnych.
Łóżka wysłane niezwykłą szpitalną pościelą, pokryte są cieniutką świeżą bielizną, a na nich spoczywają jęczące ranne postacie, których w swej łaskawości Moskale dobić nie raczyli, a w dalszej swej łaskawości oddali do szpitala miejskiego, aby państwu i sobie oszczędzić kosztów i trudów, i aby nie odsłonić rąbka tajemnicy o ilości swoich rannych, pomieszczonych w szpitalu wojskowym św. Leonarda.
Przy drzwiach w każdej sali, stoi żołdak z bagnetem, a na łożach spoczywają resztki ludzi okropnie pokaleczonych nie w bitwie, lecz po bitwie, dając od czasu do czasu tylko jękiem słabe oznaki życia.
Kilku lekarzy z pomocnikami krzątają się około udzielenia rannym pomocy a tu i owdzie odjęte ręce lub nogi są wymownem świadectwem ich działalności.
Na jednem z łóżek leży bez śladu życia, raczej trup zmasakrowany, niż człowiek. Wpatrzywszy się dobrze w niego, poznamy nieszczęśliwego z zarośli małogoskich.
Oczy w słup, głowa posiniała, język skołkowaciały i chrapliwy czasami wydobywający się oddech wskazują na bliski koniec.
Właśnie zbliżają się do niego lekarze, oglądają, badają, sondują rany i orzekają, iż pomimo ich znacznej liczby, życiu one nie zagrażają; natomiast oziębione, a znajdujące się w stanie gangreny ręka lewa i obie nogi, natychmiast odjętemi być muszą!!
Pomimo prośb i protestacyi litościwych dozorczyń, lekarze przystępują zaraz do operacyi.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Już jedna noga powyżej kostki i druga w połowie goleni odjętemi zostały, a chory w bezprzytomności swojej, zdawał się tego nie odczuwać. Zabrano się więc do odjęcia ręki niżej łokcia, gdy chory w gorączkowem podnieceniu krzyknął, zerwał się i oczy szeroko otworzył.
Zrozumiał odrazu swoje położenie, lecz nie ból i cierpienie ów krzyk mu wyrwały z piersi, tylko widok stojącego na straży żołdaka.
— Precz z tym zbójem moskalem, bo mu tym kubkiem rozbiję głowę!.... (autentyczne).
Żołnierza cofnięto, a chory padł bez zmysłów, pod wpływem chustki chloroformowanej, którą mu na głowę zarzucono.
Dziwne są wyroki losu! Nie umiera człowiek wtedy kiedy chce, lub kiedy, według naszego ludzkiego sądu, należałoby mu się umrzeć.
U niektórych ludów starożytnych, a nawet podobno do dziś dnia u Chińczyków, prawo dozwala społeczeństwu pozbywania się z pomiędzy siebie jednostek słabych, lub niedołężnych. To jest nieludzkiem i barbarzyńskiem bez zaprzeczenia.
Ale czyż w niektórych razach nie jest również nieludzkiem, zachować życie, podtrzymywać ulatujące istnienie jednostki, z całą świadomością, że tak ocalonemu osobnikowi gotuje s1ę tylko jedną nieustającą mękę, na resztkę jego nędznego żywota??...
Może to i tak jest, ale pojęcia cywilizacyi i etyka chrześcijańska zobowiązują sumienie, do użycia wszelkich środków ratunku!...
I tym razem, choć bez nadziei w powodzenie, sztuka lekarska spełniła swój obowiązek, zostawiając na łożu boleści resztki człowieka, obandażowane i poobwijane, jak mumia, a pogrążone w ciężkiej gorączce. Zdawało się, iż lada chwila duch z tych nieszczęsnych resztek ulecieć powinien, — a jednak — przeznaczenie, czy siła młodości, zwyciężyła.....
Po kilkunastu dniach palącej gorączki i senności nieszczęśliwy przebudził się i niezadługo umysł jego był w stanie ocenić całą grozę swego położenia.
Gorące łzy popłynęły z oczu młodzieńca, mięszały się one ze łzami współczucia anioła opiekuńczego, czuwającego przy łożu rannego.
Była to piękna, młoda dziewczyna, która w głębokiem pojęciu swych obowiązków Polki, cały swój czas zbywający od obowiązków nauczycielskich, poświęcała czuwaniu przy łożu tego, którego za najnieszczęśliwszego między rannymi uznała. Ona to staraniem swojem podtrzymywała przez kilka dni tlejące w nim jeszcze iskierki życia.
Płakała więc z radości, widząc powracające życie młodzieńca, płakała również z boleści nad cierpieniami przyszłości, tego kaleczego istnienia!
Od tego czasu zadzierżgnął się węzeł przyjaźni między temi dwoma istotami, węzeł oparty na wdzięczności z jednej a na miłosierdziu z drugiej strony.
Wyzdrowienie nieszczęśliwego kaleki następowało szybko, młodość zwyciężyła. Wkrótce opiekunka dowiedziała się od niego, iż jako 20-to letni czeladnik mularski opuścił w styczniu Warszawę; że walczył pod Wąchockiem, Ś-tym Krzyżem i Staszowem i postawiony na wysuniętej pikiecie koło Małogoszcza, ugodzony kulą padł i stracił przytomność, którą odzyskał dopiero wobec swej opiekunki!..
Historya krótka a jakże straszna i bolesna wobec stanu kaleki, który ją opowiadał. Ten ogrom nieszczęścia, to bezbrzeżnie beznadziejne życie niedołężnego młodzieńca-sieroty, wstrząsnęło duszą młodej Polki i zrodziło w niej myśl zaopiekowania się dozgonnego tym nieszczęśliwym.
∗
∗ ∗ |
Powrót do względnego zdrowia kaleki trwał parę miesięcy. Władze moskiewskie chętnie wypuściły go ze swej opieki, zostawiając go na koszcie miasta, które pod rządem wrogów nie mogło się nim opiekować. Torba tylko i nędza półżywego żebraka czekać go mogły.
Jakie walki i męki rozgrywać się musiały w szlachetnem i wielkiem sercu młodej opiekunki biedaka? — opisywać tego i kusić się nie będę.
Względy na złośliwość języków ludzkich, na straszną przyszłość opuszczonego nieszczęśnika, na nędzę swego bytu nauczycielki, na ciężar i ogromną odpowiedzialność wzięcia na siebie tak wielkiego kaleki, a wreszcie na nierówność pojęć wychowania i wykształcenia opiekunki i pupila, wszystko to musiało być brane na uwagę i sprawiać zacnej dziewicy tysiące udręczeń. . . . . .
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Rezultatem tych walk i rozmyślań były w sierpniu zapowiedzie ogłoszone z kazalnicy kościoła kolegialnego, szlachetnej opiekunki z nieszczęsnym kaleką...
∗ ∗
∗ |
W jasny dzień wrześniowy 1863 r. w kościołku parafialnym w Chęcinach przed ołtarzem zapalono cztery świece, a wkrótce okazał się i orszak ślubny.
Panna młoda, anioł raczej, jak kobieta, w czarnej prostej sukience, mając za ozdobę tylko piękne złociste włosy i niebiesko-fiołkowe oczy, pchała przed sobą wózek na którym usadowiona była postać młodzieńca bez nóg i jednej ręki. To był pan młody!...
Towarzyszyło im kilka kobiet czarno ubranych i kilku mężczyzn.
Orszak zbliżył się do ołtarza, tak, iż panna młoda koło wózka narzeczonego stanęła, a wtedy wyszedł z zakrystyi ksiądz w czarnej kapie.
Widać było z twarzy kapłana, iż przed spełnieniem swego posłannictwa chciał przemówić słów kilka do nowożeńców, lecz wzruszenie głos mu zatamowało a gdy zobaczył łzy spływające po twarzy oblubienicy, łzy to zapewne spełnianej ofiary, łzy wdzięczności bezmiernej a może i miłości w oczach oblubieńca a łzy gorącego współczucia w oczach otaczających świadków, sam on zaledwie przez łzy mógł dokończyć ceremonii, a i organista ze łzami odśpiewał „Veni creator“.
Tak się odbyło to łzawe wesele, ta wielka ofiara Polki, wyższa stokroć od ofiary Indyanki wstępującej na stos, by spłonąć wraz ze zwłokami męża swego!...
∗ ∗
∗ |
W siedm miesięcy niespełna, po napisaniu słów powyższych, bo w dniu 15 Września 1903 r. rodzinna ziemia cmentarza na Brudnie pod Warszawą przyjęła do swego macierzyńskiego łona znikome szczątki śp. Rocha Mikołajskiego vel Mikołajewskiego, po przeszło czterdziestu latach cierpień, kalectwa, niedoli i prześladowań. Zmarł on 12 Września tegoż roku w szpitalu na Pradze w skutek przebytej nowej amputacyi nogi, której stargane siły starca znieść już nie potrafiły.
Data jego śmierci przypadła w rocznicę jego ślubu, z osieroconą wdową, Kamillą z Buczkowskich, która po czterdziestu latach pełnych bohaterskiego poświęcenia, znalazła u dobrych ludzi przytułek i opiekę.
Nagroda, czeka ją w niebie.