[120] JANOSIK I KUPCY.
II.
Idą takie czasy
Różnemi drogami,
Kiedy się zrównają
Góry z dolinami.
Bierze Janik wody,
Bez kładki i mostka,
Z nim razem Baczyński
I Napierski Kostka.
Lotem przeskakują,
Jak płomyki skrawe,
I wierszyk i przełęcz,
I staw i siklawę.
Tak szli, rozmyślając,
Jakby też najprędzej
Można świat góralski
Wyrwać z jego nędzy.
I coby uczynić,
By wnet zapomniały
Kozice, co znaczą
Sent-iwańskie[1] strzały.
Tak idąc, swej myśli
Całkiem zaprzedani,
[121]
Odrębują sople
Od skalistych grani.
Lód się rozpryskuje,
Słońce przebłyskuje,
Czują radość w sercu
Harnasiowie zbóje.
Tak idąc, tak pędząc
Wśród skoków, hołubców,
Napotkali w drodze
Miszkułackich kupców.
Miszkułackie kupcy
Nawyknieniem starem
Wyruszyli w drogę
Z kosztownym towarem.
W beczkach drogie wino
Wiozą do Krakowa,
W kufrach się niejeden
Altembasik chowa.
Jedwab na żupany,
Atłas na kontusze,
Twarde złotogłowia
I mięciutkie plusze.
„Jakże-ż to być może“,
Janosik zawoła,
„By taka nierówność
Władnęła dokoła.
„Hej-że, hej! — powiadam,
Jakże-ż to być może,
[122]
By ten chodził nago,
A tamten w bisiorze.
Niech chodzi, niech chodzi,
Jak mu się podoba,
Jeno niech ma portki
Góralska osoba.
Miszkułackie„Miszkułackie kupcy“ —
Tak do kupców powie, —
„Ja pójdę wasz towar
Rozsprzedać w Krakowie.
Wam, panowie kupcy,
Zostać tu wypada,
Od luf szent-iwańskich
Chronić kozic stada.
Jest ich tutaj pełno
Na Hrubym, Krywaniu,
Lubią na tem skalnem
Legiwać posłaniu.“
Co rzekł, to uczynić
Było mu drobnostką:
Pomknął do Krakowa
Z Baczyńskim i Kostką.
Towar pośród mieszczan
Sprzedał należycie
I zakupił wełny
Na chłopskie okrycie.
[123]
„Widzę beczki wina,
Zacne to napoje,
Radbym pokosztować,
Ale to nie moje.“
Po niejakim czasie
Powrócił z podróży
Do Ciemnych Smereczyn
Pod krzak dzikiej róży.
Miszkułackich kupców
Zawezwał do siebie,
Obliczył się jasno,
Jak słońce na niebie:
„Zato-m nabył płótna,
Zato-m kupił wełny
Macie tu, kupcowie,
Mój rachunek pełny.
Coś z tego rachunku
I wam się należy,
Jako-żeście dobrze
Strzegli moich zwierzy.
A to wam za drogę,
To mnie za fatygę:
Nikogo nie golę,
Nikogo nie strzygę.
Rozdam między biednych
To swoje grosiwo
I zbuduję w Dębnie
Kościół, istne dziwo.
[124]
Wam się tutaj żadna
Krzywda, snać, nie stała,
A już wasza dusza
Będzie bardziej biała.“
Z takich obrachunków
Kupcy byli radzi:
Takiego zbójnika
Spotkać nie zawadzi.
Idą takie czasy
Różnemi drogami,
Kiedy się zrównają
Góry z dolinami.