Zemsta za zemstę/Tom czwarty/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | czwarty |
Część | druga |
Rozdział | I |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zawiadowca stacyi zająwszy miejsce przy telegrafie, służącym wyłącznie dla drogi żelaznej, wysłał do pierwszej stacyi przed Paryżem depeszę tej treści:
„Przekonać się i zawiadomić, czy dwudziestego czwartego wieczorem kto z pasażerów nie wysiadł na waszej stacyi biletem z Maison Rouge do Paryża. Pilne. Jeżeli potrzeba, podać depeszę do następnej stacyi.“
— Załatwiono, proszę pana... — rzekł następnie wstając z miejsca. Opuszczam pana na chwilę i odchodzę tam, gdzie mnie służba wzywa.
Paweł pozostawszy sam, przeszedł w swoim umyśle wszystkie poszukiwania jakim się oddawał.
Dla niego zbrodnia stawała się coraz widoczniejszą i jak doświadczony sędzia śledczy, odbudowywać on rozmaite fazy morderstwa, którego, jak mu się wydawało, prawie był świadkiem.
— Zamordowano biedną kobietę w wagonie — mówił do siebie — poczem trup wyrzucony na drogę został bądź zakopany, bądź wrzucony przez wspólnika do wody... Człowiek w kaszkiecie z galonem, fałszywy służący, zpewnością jest zabójcą; on to w wilię zastawił sidła, w które wpadła Renata i w których byłaby zginęła, gdyby nie ja! To on także miał śmiałość, posiadając kwity swych ofiar, odebrać ich bagaże, a zerwany łańcuszek stalowy musiał należeć do pani Urszuli...
Po chwili namysłu, syn Paskala mówił dalej:
— Ale co może być powodem tych zbrodni?... Dla czego chciano zabić te dwie kobiety?... Komu ich śmierć była potrzebną?... Jakiż umysł rozbójniczy uplanował te okropności i jaki wstyd ukrywa się pod tą krwawą tajemnicą?... Renata chciała ujrzeć swoją matkę, a to może jej matka poruczała i opłacała morderstwo!... Może to jej matka, dla zatarcia śladów błędu, nie cofała się przed zbrodnią... byłoby to straszliwem, lecz niestety! wszystko jest możliwem...
Podczas gdy Paweł prowadził ten monolog, zawiadowca powrócił do swego biura.
Przez pięć minut obadwaj rozmawiali o tem, co było przedmiotem ich wspólnego zajęcia.
Nagle odezwał się trzykrotnie dzwonek telegraficzny.
— Otóż i odpowiedź... — rzekł zawiadowca, zabierając się do odcyfrowania depesz, które jednocześnie przybywały z trzech punktów.
— A więc?... — zapytał student trzy razy.
I zawiadowca trzy razy odpowiedział:
— Wiadomości są przeczące...
Dzwonek znowu zabrzęczał.
Przybywała nowa depesza.
Zawiadowca odcyfrowawszy ją, wydał wykrzyk radości.
— Czy jest jaka wiadomość? — zawołał Paweł żywo.
— Tak panie i miałeś pan słuszność... zbrodnia została popełniona.
— Czy jest jaki dowód?
— Dowód jest w tej depeszy. Słuchaj pan: — „Stacya Nogent-sur-Marne; odebrano 24-go jeden bilet pierwszej klasy z Maison-Pouge do Paryża“
— Nogent-sur-Marne! — zawołał młodzieniec. — To tam morderca wysiadł z pociągu!
— Widocznie... Cóż pan teraz uczynisz?...
— Jutro pojadę do Nogent-sur-Marne i nie powrócę dopóki nie odkryję śladu nędznika...
— Daj Boże aby się panu powiodło, ale przedsiębierzesz pan rzecz bardzo trudną...
— Jakkolwiek byłaby trudną, doprowadzę ją do końca, tak mi mój instynkt powiada! Bóg nie zostawi morderców bez kary i ofiary zostaną pomszczone.
Student z wylaniem podziękował zawiadowcy, którego uprzejmość nie miała granic i odszedł.
Przy ulicy Szkoły Medycznej Juliusz Verdier odebrawszy depeszę wysłaną z Maison-Rouge, śpiesz nie ją zakomunikował komu należało; ale depesza ta była bardzo lakoniczna, nie dająca żadnego wyjaśnienia i zaniepokoiła Renatę zamiast ją uspokoić.
Czy Paweł znalazł pannę Urszulę w Hotelu Kolejowym?... Czy ją przywoził z sobą?
Córka Małgorzaty będąc pod tym względem w wątpliwości, doświadczała wielkiego niepokoju, powiększanego jeszcze przez milczenie zachowywane przez młodzieńca co do chwili jego powrotu.
Niepokój ten za nadejściem nocy zamienił. się w przestrach.
Wybiła szósta, potem siódma.
Co znaczyło to opóźnienie?
Gdzie Paweł był, co robił?
Juliusz i Zirza usiłowali uspokoić Renatę, którą? wyobraźnią się wysilała i która się obawiała nieszczęścia; ale nie mogli nic poradzić i sami zaczęli doznawać początków niepokoju.
Nareszcie na dwie lub trzy minuty przed ósmą na schodach dał się słyszeć odgłos szybkich kroków.
Renata nagle porwała się z łóżka, zmieniony z twarzą promieniejącą.
Wyciągnęła rękę ku drzwiom i zawołała tonera najzupełniejszego przekonania:
— Nadchodzi!... to on!...
Juliusz Verdier pobiegł otworzyć.
Dziewczę, uprzedzone przez instynkt serca, trafnie odgadło.
W istocie był to Paweł.
Wpadł jak uragan i potoczył ku Renacie, która o mało nie zemdlała, tak po największym niepokoju nastąpiła radość najwyższa.
— Poświęciwszy pierwsze chwile tej radości, dziewczę które przyszło do pamięci zadrżało, zbladło.
— Sam? — wyjąkało z pewnem wahaniem. — Sam pan jesteś?
— Tak, sam... — odpowiedział Paweł głosem cichym i smutnym.
— Dla czegożeś nie przywiózł pani Urszuli?...
Student nie odpowiedział.
— Czy nie chciała z panem jechać? — mówiła dalej Renata.
Toż samo milczenie.
— Ach! pan mnie przestraszasz! Czy się ma gorzej?
— Ona już wcale nie cierpi...
— Zatem ją wkrótce ujrzę?
— Nie ujrzysz jej nigdy.
— Dla czego??
— Bo nie żyje...
— Nie żyje! — powtórzyło dziewczę z pomięszaniem.
— Tak, nie żyje, zamordowana.
Renata wydała rozdzierający krzyk i ukryła zbladłą twarz w dłoniach.
Juliusz i Zirza siedzieli w milczeniu, wydani na pastwę nieopisanemu osłupieniu.
— Droga Renato! — mówił znowu Paweł ściskając jej ręce — uspokój się... przyjdź do siebie, błagam cię o to... Ja ci nie mogę oddać pani Urszuli, ale przysięgam że ją pomszczę!... Przysięgam że odkryję jej mordercę, który jest twoim zarazem.
— Czy masz na to dowody? — zapytało dziewczę głosem zaledwie dosłyszanym, dusząc się od łez.
— Mam...
— Cóżeś się dowiedział?
Paweł usiadł przy łóżku i opowiedział szczegółowo to, cośmy wyżej czytelnikom opisali.
Juliusz i jego kochanka doznawali dreszczu.
Renata przykładała chustkę do ust, tłumiąc łkanie.
Gdy student skończył zapytała drżąc cała.
— Któż więc nastawał na nasze życie? jacy są nasi nieprzyjaciele?
— Dowiemy się, kochana Renato, ale odpowiedz mi z początku... Potrzeba mi różnych objaśnień do skompletowania tych, które już posiadam...
— Co pan chcesz wiedzieć?
— Czyś zabrała jakie rzeczy wyjeżdżając z Maisaon-Rouge?
— Tak, walizę którą oddałam na bagaż w chwili wyjazdu... Kwit musi być w jednej z moich kieszenie...
— Nie... — odpowiedział Paweł — nie ma go tam.
— Zkąd wiesz?
— Widziałem go na dworcu kolei wschodniej... Ci co sądzili że cię zamordowali, ukradli ci ten kwit, tak samo jak odebrali list pisany, aby cię wciągnąć w sidła... i za pomocą tego kwitu odebrali z kolei twoją walizę...
— Co za okropna śmiałość!
— Czy w tej walizie nie było jakich ważnych papierów.
— Nic, prócz trochy bielizny i kilku sukien.
— W takim razie nędznicy zostali mocno zawiedzeni!
Renata uczyniła nagły ruch i poniosła ręce da szyi.
— Mój Boże! — szepnęła z bolesnym przestrachem.
— Co ci jest? — zapytał Paweł.
— Ci ludzie skradli mi skromny klejnot który nosiłam na szyi... pamiątkę z lat dziecinnych...
— Nie... nie... uspokój się pieszczoszko — rzek£& Zirza biorąc ze stołu medalion zdjęty z szyi Renaty. Oto jest przedmiot którego żałujesz.
I podała go rekonwalescentce, która go śpiesznie do ust przycisnęła.
— Zkąd masz ten klejnot? — zapytał Paweł.
— Nie wiem...
— Jak to być może abyś nie wiedziała?
— To bardzo proste.... W epoce gdy się zaczynają moje najdalsze wspomnienia, już go nosiłam. — Nie wiem od kogo go miałam, lecz nie opuszczałam go nigdy i on mnie napawa pewnym rodzajem czułogo i przesądnego szacunku... Patrzę na niego jak na relikwię i na talizman razem...
— Czy nie ma na nim jakich liter?
— Owszem, M i B.
— Nazwisko twoje nie zaczyna się ani od jednej ani od drugiej...
— To też nie wiem, co one mogą znaczyć, ale mi tak idzie o ten klejnot; jak o skarb najdroższy.
I Renata założyła na szyję łańcuszek medalionu.