Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | czwarty |
Część | druga |
Rozdział | XI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Może ty masz i słuszność — rzekł Paweł mocno zaniepokojony.
— Zapewne ma słuszność... — odparła jasnowłosa Zirza.
— Cóż więc począć?
— Rzecz bardzo prosta... Renata w portmonetce swojej ma dosyć okrągłą sumkę w pięknych sztukach dwudziestofrankowych. Pieniądze te posłużą na wynajęcie pokoiku i zakupienie tanich mebelków. Renata cudownie robi koronki, jak mi mówiła... Będzie mogła dla rozrywki pracować i zarobić na utrzymanie... Tym sposobem dziewczę nie będzie ci nic winne i położenie jej będzie zupełnie uregulowanen, tem więcej, że od dnia dzisiejszego aż do chwili ślubu powstrzymasz się z wizytami w domu swojej narzeczonej... Renata od czasu do czasu wyjdzie ze mną i będziesz się z nią widywał tylko w mojej obecności. Ja ją kocham, tego aniołka! Mianowałam się jej dozorczynią i dowiodę ci, że dziewczyna bardzo może, tak jak piękna Helena, nie szanować swojej cnoty, a jednak pilnować cudzej! Tak!
— No, mój niebieski króliku, klasyczny smok z ogrodu Hesperyd niczem jest w porównaniu z tobą! — zawołał Juliusz Verdier, który paląc z długiej fajki, słuchał swojej kochanki z miną pełną ździwienia.
Zirza odpowiedziała ze śmiechem:
— Dla tego że smok pilnował tylko pomarańcz, a ja pilnuję kwiatu pomarańczowego!...
— Patrzaj! rzekł student medycyny — jaki koncept... i wcale zręczny...
— Doskonale!... oddają mi sprawiedliwość.
Paweł wstał.
Zbliżył się do Zirzy i podał jej rękę.
Studentka ujęła ją i serdecznie ścisnęła.
— Wszak mnie zrozumiałeś, nieprawda? — zapytała z uśmiecham.
— Tak jest i dziękuję ci, żeś mi ukazała niebezpieczeństwo... Potwierdzam wszystko coś powiedziała i wszystko co chcesz zrobić... Zaraz jutro zajmę się wyszukaniem mieszkania dla Renaty i jej umieszczeniem...
— Ja znam mężczyzn. Najlepszy nic nie wart... Zrobiłbyś odcisk zamku... Umieszczenie należy do mnie... Ja się tem zajmę z Renatą...
— Działaj jak chcesz sama...
— O! co się tego, tycze, to moja rzecz...
— Pozwól mi przynajmniej poprosić cię, zaczerpnąć w mojej sakiewce.
— Nie przyjmujemy tego od ciebie! — odparła Zirzą trzaskąjc różowym paznogciem o białe ząbki. Luidory Renaty wystarczą aa zapłacenie za mebelki... będą eleganckie. Dziś jeszcze pójdę za mieszkaniem...
— Ależ Renata sama, na śmierć się zanudzi.
— Już ja się w to wdam... I patrzaj, znam pewną wdowę, kobietę nadzwyczaj uczciwą, utrzymującą skład koronek... Poproszę ją ażeby wzięła Renatę do siebie i dała jej zajęcie... Będzie ona tam jak w domu i będzie pobierała płacę...
— Ale, na cóż to — zapytał Paweł — skóro się mamy pobrać.
— Małżeństwo, to zawsze długo się ciągnie, a gdy twoje dojdzie do skutku, gdy Renata będzie bogatą, to zawsze z niejaką dumą pomyśli, że mogła sobie sama dawać radę...
— Zirzo, jesteś aniołem!
— To rzecz wiadoma!... Ale w życiu anioła jest także kłopot niemały.
— Jaki?
— Wmówiłeś w Renatę, że Juliusz jest moim prawym mężem, i dręczy mnie myśl, że ona może się dowiedzieć czego innego... Niezmiernie mi idzie o jej szacunek... Nareszcie, ja się pod tym względem urządzę... dam sobie radę... Zaraz zabierzemy się do śniadania... Powiem słów parę Renacie...
Izabella złożyła na policzkach Juliusza jakie pół tuzina głośnych całusów, powtórnie ścisnęła Pawła za rękę i zeszła na niższe piętro.
— Chciała się ona porozumieć ze studentem prawa przed wytłómaczeniem Renacie, o ile jej położenie było fałszywem, gdy by po wyzdrowieniu nie przestawała korzystać z gościnności młodzieńca.
Paweł Lantier zrozumiał.
Teraz trzeba było przygotować córkę Małgorzaty do opuszczenia mieszkania narzeczonego.
Renata skończywszy się ubierać, czekała na Izabellę porządkując trochę pokój, który jej służył za mieszkanie.
Pobiegła na spotkanie Zirzy i ucałowała ją.
— Jakżeś ładna i świeża dzisiejszego poranka! — rzekła studentka. — Pyszną masz minę!... Niktby nie uwierzył, żeś przebyła ciężką chorobę... Zdrowie wróciło, ale trzeba unikać wszelkiego zmęczenia... — Porządkowanie skończę po śniadaniu... Teraz zaś, połóż tę trzepaczkę, siadaj i rozmawiajmy.
— Masz więc mi powiedzieć co szczególnego. — zapytała Renata.
— Tak jest.
— I to coś ważnego, gdyż masz minę poważniejszą niż zwykle.
— Coś po ważniejszego, tak jest... Siadaj tam, naprzeciwko mnie... Podaj mi swoje małe łapki i słuchaj.
— Mocno zaintrygowana i trochę niespokojna, Renata usiadła i podała ręce towarzyszce, która rzekła:
— Otóż jesteś uleczona, pieszczoszko, ale tylko ciało odzyskało zdrowie, dusza ciągle cierpi...
Renata silnie się zarumieniła.
Zirza mówiła dalej:
— Dusza cierpi, i mnie się zdaje żem zrozumiała, jakiego to jest rodzaju cierpienie, któreś przedemną trzymała w tajemnicy... Odpowiedz mi otwarcie, tak samo otwarcie jak ja mówię do ciebie... Czy ja sie mylę sądząc, że twoje tutaj położenie jest anormalnem, że twoja skromność oburza się na nim i godność twoja na tem cierpi?... Że ty się zapytujesz siebie samej, jaka cię przyszłość czeka, ciebie bez rodziny i samotną w świecie...
— Nie mylisz się... — szepnęło dziewczę, której oczy zaszły łzami... — Tyś pojęła wszystko co się dzieje w mojej duszy, wszystko co mnie zasmuca...
— Nie płaczmy, pieszczoszko! — rzekła jasnowłosa Zirza, przyciągając dziewczę do siebie i całując. — Od łez tylko oczy czerwienieją... Wszak tobie nie raz powtarzasz, czy prawda, że obecność twoja u młodego człowieka, którego prawy charakter i uczciwe zamiary są nieznane, może być źle tłómaczoną, i dać miejsce potwarczym domysłom.
Renatą ścisnęła Zirzę za rękę, wołając:
— Tak... tak... właśnie to samo!
— Paweł chcąc cię wziąść za żonę — mówiła studentka dalej — nie chce aby ktoś przypuszczał, że zanim został twoim mężem, był twoim kochankiem.
Córka Małgorzaty spuściła głowę, zarumieniła się i uwolniła swoje ręce, chcąc niemi twarz zakryć.
— A! ja wypowiadam wszystko jasno, wyraźnie, brutalnie... — zawołała Zirza. — Lepiej iść prosto krótszą drogą do celu, jak się zabłąkać na bocznych ścieżkach. Nic łatwiejszego jak uniknąć nawet cienia podejrzenia i przeszkodzić zrodzeniu się potwarzy...
— Jakim sposobem? — zapytała Renata.
— Dosyć będzie, jeżeli jak można najprędzej, opuścisz ten pokój i ten dom...
— Ależ ja jestem sama... bez opieki... bez funduszu...
— Nie bez opieki, pieszczoszko, ponieważ mnie masz — odparła studentka — a także i nie bez funduszu, gdyż usiłując cię zamordować, nie skradziono ci portmonetki, a ta, na honor, jest dobrze wypchana.
— Są to moje oszczędności z pensyi — rzekła była uczennica pani Lhermitte.
— Posłużą nam one na wynajęcie i umeblowanie małego pokoiku.
— Czyż to wystarczy?
— Aż nadto.
— Zgoda, lecz wynająwszy i umeblowawszy pokój trzeba żyć.
— Wypadek ten jest przewidziany... Lubisz pracować?
— Tak, bo próżnowanie napawa mnie zgrozą...
— A więc, aż do ślubu będziesz pracowała...
— Nic więcej nie pragnę, ale...
Renata zamilkła.
— Ale co?— zapytała Zirza.
— Nie znam się na żadnej robocie... zżadném rzemiośle...
— Tak sądzisz?
— Bezwatpienia.
— No, to się mylisz... Haftujesz cudownie...
— Tak mówią...
— Umiesz robić koronki...
— Dosyć dobrze...
— Lepiej nie trzeba.... Mam dla ciebie miejsce starszej panny u pewnej pani, bardzo zacnej i dobrej jak anioł, która utrzymuje magazyn koronek... Da ci na miesiąc sto franków i stół... Nie tylko będziesz mogła żyć, ale złożysz sobie oszczędności... Jak ci się to podoba?
— Zirzo, kochana Zirzo, ty jesteś moim aniołem opiekuńczym!...
— Coś podobnego w tym rodzaju powiedziano mi, przed chwilą, na górze! — zawołała Zirza ze śmiechem. — Jutro pójdziemy do tej pani, a dziś jeszcze zajmiemy się mieszkaniem... Zobaczmy no ile mamy do wydania... Ułóżmy budżet... Widziałam w twojej portmonetce sporo złota, alem go nie rachowała... Zróbmy to teraz.
Renata pobiegła po portmonetkę, którą otworzyła.
— Oto jest mój majątek... — rzekła wysypując na stół luidory, które się rozsypały z brzękiem metalicznym.
Zirza przerachowała je, poczem rzekła:
— Trzysta trzydzieści franków, prócz srebra... Kopalnia peruwiańska...
— I jeszcze to... dodała Renata wydostając z kieszeni bilet bankowy i rozwijając go.
— Papierek Garata na pięćset!... — rzekła Zirza wesoło. — Summa ośmset trzydzieści franków!... Filia domu Rotszylda!... Teraz łatwo ułożyć budżet... — Odłóżmy trzysta franków na ładne mebelki, dwieście na skromne zasilenie garderoby, potem na komorne z góry i na poczekanie pensyi.. Równowaga zupełna, a raczej bilans jest po naszej stronie... Wszystko dobrze!...
Zirza powtórnie ucałowała Renatę i wzięła portmonetkę, aby ją napowrót zapełnić złotem, biletem bankowym i srebrną monetą.