Zemsta za zemstę/Tom czwarty/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom czwarty
Część druga
Rozdział XXVII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXVII.

— Dziecię... w Troyes... na pensyi pani Lhermitte... — szepnął przedsiębiorca po chwili. — Ależ to tam, jeśli się nie mylę, panna de Terrys była wychowana.
— Tu nie idzie o pannę de Terrys — odparł urzędnik. — Ona się nazywa Honoryna, a dziewczę o którem mowa, nazywa się Renata.
Paskal uczuł gwałtowne ściśnienie.
Czuł że blednie, a z tém wszystkiem potrafił panować nad sobą.
— Co to znaczy? — zapytał sam siebie. — Co to za Renata?
Potem głośno i odpowiadając na zapytanie sędziego śledczego.
— Nie wiem co pan chcesz powiedzieć, panie sędzio, i imię to słyszę po raz pierwszy.
— Czy panna Honoryna nigdy panu nie dała poznać, że w życiu hrabiego podejrzywa jaką tajemnicę?
— Nigdy.
— Czy też nie mówił kiedy przy panu o jakiej kobiecie imieniem Urszula?
Wspólnik Leopolda otrzymał prosto w piersi cios jeszcze silniejszy od pierwszego.
Aby się nie zdradzić, trzeba mu było znowu uciec się do zimnej krwi, do siły swojej woli.
— Urszula? — powtórzył, udając że zapytuje swojej pamięci. — Co to za Urszula?
— Osoba, która przyjeżdżała do Troyes odwiedzać Renatę i która zabrała ją z pensy i w kilka dni po śmierci hrabiego.
Tym razem Paskal nie mógł zachować ani cienia powątpiewania.
Dziecię, którém się zajmował sędzia śledczy, było właśnie córką Roberta Villerand.
Ale jakiż węzeł łączył Renatę ze sprawą otrucia hrabiego i oskarżeniem Honoryny?...
2020 — Dla czego sprawiedliwość przypuszczała, że pan de Terrys był ojcem Renaty?...
W tém leżała nowa zagadka, a zagadka ta wydawała się dla Paskala nieodgadnioną.
Sędzia widząc że badany milczy, zapytał:
— Pan sobie przypominasz?
Pytanie to przyprowadziło przedsiębiercę do przytomności.
— Tak, panie sędzio.
— I cóż z tego wynika?
— Zupełnie nic... Znajduję się w obec rzeczy nieznanych i nie podejrzywam tajemnicy rodzinnej, o istnieniu której mi pan powiadasz.
— Wierzę w pańską szczerość.
— Jest ona najzupełniejszą, co mogę zaprzysiądz!...
— Mam panu zadać ostatnie pytanie: co pan osobiście myślisz o oskarżeniu ciążącem na pannie de Terrys?
— A! panie odparł żywo Paskal — jakże ja mogę wytworzyć sobie opinię? Z hrabią i jego córką żyłem w nie dosyć ścisłych stosunkach, abym sobie mógł pozwolić powątpiewań, zapewne błędnych... — Panna Honoryna wydaje się panu winną, gdyż ją pan kazałeś aresztować, ale ileż to razy zdarzało się, że fałszywe pozory potępiały niewinnych. Straszliwą jest ta zbrodnia, oburza mnie ona, przestrasza, ale mój rozum i serce nie chcę przypuścić, aby córka zabiła swego ojca.
Sędzia śledczy ukłonił się, jakby dając do zrozumienia, że był zadowolony z tej odpowiedzi.
— Nie będę pana dłużej fatygował... — rzekł. — Zeznanie pańskie będzie panu odczytane, pan je podpiszesz i będziesz swobodny...
Sekretarz sędziego śledczego natychmiast zaczął nosowym głosem czytanie zapytań zadawanych przez niego świadkowi, poczem położył papier przed Pakalem Lantier i podał mu pióro.
Przedsiębiorca podpisał pewną ręką.
— Już wszystko... — rzekł wtedy do niego pan Villeret, kłaniając mu się, Paskal oddał ukłoń i wyszedł.
Biegnąc prawie minął korytarz, mając twarz i minę człowieka, którego rozum szwankuje.
Zimna krew, siła woli, której dawał tak silne dowody, już znikły.
Są ludzie, co zaczynają drżeć, gdy sobie ¿dadzą sprawę z niebezpieczeństwa, w którem zachowali spokój.
Lantier należał do ich liczby, gdyż drżał na całem ciele.
Przybywszy do schodów, któremi się schodzi na dziedziniec pałacu sprawiedliwości, musiał się zatrzymać i oprzeć o mur.
Był jak śmierć blady.
Nogi jego nie mogły już utrzymać ciężaru jego ciała.
Przez kilka sekund myślał ze zemdleje i padnie na flizy.
Gdyby go sędzia śledczy zobaczył w tym stanie, kazałby go natychmiast na traf aresztować, uważając go za dobrą zdobycz.
Stan zupełnej prostracyi Paskala trwał tylko, kilką minut. Powoli wracała mu energia i nędznik mógł wyjść na dziedziniec.
Zimne powietrze zupełnie go orzeźwiło.
Minął most Św. Michała i udał się do piwiarni, gdzie nań czekał jego kuzyn Leopold..
Opuścimy go, wracając do gabinetu sędziego śledczego.
Ten podparłszy głowę czytał zeznanie Paskala.
— Rzecz staje się coraz, widoczniejszą — rzekł głośno skończywszy — i zeznanie Paskala Lautier zgadza się z tem, które już odebrałem... Panna de Terrys odosabniała swego ojca, ażeby żaden nadzór nie krępował wykonania zbrodni, której myśl powzięła... Sama przygotowywała napoje dla nieszczęśliwego starca i podawała mu je... służący to potwierdzili... Chciwa niepodległości i uważając, że spadek po ojcu nadchodzi powoli, dopuściła się ojcobójstwa!...
Sekretarz zabrał glos.
— Czy pan sędzia pozwoli mi uczynić jedną uwagę? — zapytał.
— Rozumie się... — rzekł pan Villeret.
— Zapomniałem, ile to wynosiła summa znaleziona u pana de Terrys, ale zdaje mi się, że ona nie była wielką...
— Summa ta wynosiła około cztery kroć dwadzieścia pięć tysięcy franków.
— No, a milion zwrócony przez pana Lantier tak krótko przed śmiercią hrabiego?
— Tego ani śladu.
— Jak to być może.
— Klucze od kassy i od innych mebli były związane w pęk i zdawały się być dostępne dla każdego przed zejściem sądu... Kradzież została spełniona... Nic nie dowodzi, aby panna nie ukryła tego miliona... Tu trzeba przeprowadzić śledztwo, zajmę się tem później....
— Data wskazana przez pana Lantier, w której miał być wypłacony ów milion nie figuruje w księgach hrabiego — rzekł znowu sekretarz.
— Nie, ale w tem nie ma nic dziwnego... Pan de Terrys z każdym dniem tracił siły i księgi jego od miesiąca były prowadzone nieregularnie...
— Zapewne w papierach hrabiego znajdują się dokumenta, odnoszące się do tej wierzytelności... — mówił dalej podwładny.
— Te dokumenta miały być zwrócone panu Lantier w chwili gdy się uiścił — odparł sędzia — sprawdzę to we właściwym czasie... — W każdym razie nic mi się tu nie wydaje ciemnem... Hrabia tracił pamięć i będąc wprzód zbyt drobiazgowym w interesach, stał się pod tym względem nieporządnym jak dziecko.
Sekretarz zaprzestał swoich uwag, ale pozostał zamyślony i zajęty.
Pan Villeret zadzwonił.
Wszedł woźny.
— Idź każ natychmiast i przyprowadzić pannę de Terrys do mego gabinetu... — rzekł do niego.
Woźny wyszedł celem wykonania rozkazu.
Honory na owego poranku została przeniesioną z więzienia Św. Łazarza, do Conciergerie.
Po upływie paru minut ukazała się pod strażą dozorcy.
Ubrana była czarno. Jej złamany krok zdradzał przeniesione cierpienia i conocną bezsenność.
Twarz jej nikła pod gęstą zasłoną.
— Proszę podnieść zasłonę... — rozkazał dozorca.
Dziewczę usłuchało i odkryło twarz bladą wychudłą, na której ogień gorączki błyszczał w oczach przysłoniętych zaczerwienionemi powiekami.
— Nareszcie, panie — rzekła Honoryna. tonem pełnym goryczy — dowiem się, dla czego od dwóch tygodni trzymasz mnie w więzieniu, nie uczyniwszy mi honoru odpowiedzieć na moje listy, nie racząc mnie wysłuchać, nareszcie nie dając mi sposobu usprawiedliwienia się...
— Pytać mnie tylko wolno... — przerwał sucho sędzia pokoju... — Proszę siadać...
— Zatem — mówiła dalej panna de Terrys z przygnębiającą ironią — zatem to nie jest przykry sen, jaki miałam... Zostałam na prawdę aresztowaną, więzioną, zostałam oskarżoną o najohydniejszą zbrodnię i staję przed panem aby zostać badaną!... My siałam że tu przychodzę otrzymać wieść o swojem uwolnieniu i odebrać pańskie przeproszenie...
— Siadaj pani! — odparł sędzia pokoju. — Będę panią badał. Jeżeli pani jesteś niewinna, to możesz się usprawiedliwić.
— I oskarżenie jakie mam odpierać, jest oskarżeniem o zabójstwo?
— Pani wiesz o tem dobrze.
— Ależ to okropne i nierozsądne!...
— Dowiedź pani tego.
— Jakim sposobem?
— Swemi odpowiedziami.
— Więc mię pan pytaj!
— Z pierwiastkowego badania dopełnionego w dzień aresztowania pani widzieć się zdaje, że się nazywasz, Honoryna Emma, de Terrys, mająca lat dwadzieścia trzy i urodzona: w Paryżu...:. Jak dawno utraciłaś pani matkę.
— Będąc jeszcze bardzo małem, dzieckiem... — Miałam zaledwie trzy lata...
— Czyś się pani wychowywała przy ojcu?
— Nie. Mój ojciec wiele podróżował, a jego wycieczki zatrzymywały go przez długie lata zdala od Francyi...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.