Zemsta za zemstę/Tom drugi/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział XIX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX.

Syn Paskala Lantier siedział przez kilka sekund zamyślony i zapytał patrząc wprost w oczy Wiktorowi:
— A tak, naprzykład ty, — który jesteś w stanie jako człowiek fachowy wszystko dojrzeć i zdać sobie sprawę, — czy sądzisz, że opóźnienie zaszłe w olbrzymich robotach przedsięwziętych przez mego ojca, nie może zniszczyć jego kredytu?
— Jestem o tém przekonany.
Młodzieniec wydał westchnienie ulgi.
— Uspakajasz mnie — rzekł.
— Więc byłeś niespokojnym panie Pawle?
— Tak jest.
— Dla czego?
— Doszły mnie niepokojące pogłoski.....
— Nie trzeba zwracać uwagi na bajanie złych języków. — Przez ludzi zazdrość przemawia...
— Mówiono mi, że mój ojciec grał grubo na giełdzie.
— Co prawda, to i ja o tém słyszałem...
— I potępiano, nieprawdaż, spekulacye tego rodzaju, wtedy tak ważne interesa nie pozwalają memu ojcu narażać swoich kapitałów na wypadki gry?
—— Skłamałbym utrzymując inaczéj. — Zapewne ganiono pana Lantier, że ryzykuje pieniądze, a szczególniéj, że je traci, ale z tego nie wyprowadzano żadnych wniosków. Dom Paskala Lantier jest uważany za bogaty i trwały, a kilka paczek banknotów mniéj lub więcéj nie mogą sprawić w jego kassie rzeczywistéj różnicy. Taka jest opinia ogólna.
Paweł Lantier, doznał poraz drugi ulgi, od początku téj rozmowy.
— No, rzekł podnosząc się; — jestem spokojniejszy, gdyż mam ufność w twojéj otwartości, kochany Wiktorze... — Czy chcesz, abyśmy się wzięli do roboty?...
— Dobrze panie Pawle — rzekł podmajstrzy z widoczném wahaniem: — ale w przód chciałbym z panem pomówić o jednéj rzeczy... mam pana prosie o jedną przysługę...
— Jestem gotów ci ją wyświadczyć, jeżeli to jest w mojej mocy, o tém nie masz co wątpić... — O cóż idzie?
— Żenię się... — zaczął Beralle rumieniąc się mocno jak młoda panienka.
— Jużeś mi kiedyś wspominał o tym projekcie, lecz sądziłem, że termin jeszcze daleki?
— Był on w istocie dalekim, panie Pawle, bo mój przyszły teść, poczciwy Baudu, położył za warunek sine qua non...
— Że masz posiadać pewną summę...
— A na jéj zebranie trzeba mi było jeszcze nie mało czasu pracować, ale mi się poszczęściło.. — Spadło na nas, na mnie i na mego brata, niewielkie dziedzictwo.....
— Winszuję ci, — — rzekł Paweł z uśmiechem — szczególniéj jeżeli to dziedzictwo nie pochodzi po osobie, która wam była drogą...
— Jestto stara ciotka z prowincyi którąśmy zaledwie znali, i która zostawiła dziesięć tysięcy franków do podziału pomiędzy mnie i Ryszarda.....
— Zatem Ryszard pójdzie za twoim przykładem bo on także jest zakochany, jeżeli mam dobrą pamięć.. jednocześnie się odbędą dwa weselą...
— O co to, to wcale nie!, jak powiada matka, Bandu..... — Pięć tysięcy franków o których mowa kompletują mój fundusz, ale na nieszczęście Ryszard nic nie odłożył na stronę a jemu nie ustąpią ani centima.....
— To bardzo przykro... — Twój brat, tak słaby, tak łatwo, dający się wciągnąć, straci swój spadek co do grosza...
— Na szczęście, nie...
— Czyżby się opamiętał?
— O tém on prawie nie myśli, ale nasza poczciwa ciotka zostawiła nam dziesięć tysięcy franków z tym warunkiem, że możemy odebrać dopiero po ślubie. Mój wuj, człowiek zacny, jest mianowany wykonawcą testamentu i zapewniam pana, że dopilnuje, aby wola nieboszczki była uszanowana.....
— To Ryszard, poszuka sobie innéj żony?
— Nie sądzę... On bardzo jest przywiązany do młodszej siostry Stefci.....
— Więc niech się poprawi i oszczędza! — Ale nie domyślam się jeszcze czego odemnie możesz żądać, mój Wiktorze.....
— Oto, o co idzie, panie Pawle. — Byłem u wuja i oznajmiłem mu o mojém bliskiem małżeństwie... — Oświadczył, że chce poznać moją przyszłą. — Wziąłem go z sobą do rodziców Stefci, która mu się bardzo podobała... — Mówiono o interesach... — Wujaszek to stary lis, pragnący, aby w intercyzie wszystko było w porządku... — Ja mam dziesięć tysięcy franków, Stefcia ma piętnaście... Wujaszek wymaga spisania kontraktu ślubnego, chce go ułożyć a Baudu‘ówie pragną również tego samego... — Wtedy pomyślałem o panu, który chodzisz na prawo i umiesz tyle co niewiedzieć jaki adwokat i przyszedłem do pana z zapytaniem, czy nie zechciałbyś mi sprawić przyjemności i pójść ze mną za cztery dni, to jest w przyszły czwartek, do wujaszka na obiad. Zacny człowiek odkryłby ci swoją myśl, pan byś nam to napisał i potem trzebaby tylko zanieść brulion do notaryusza, któryby go przepisał.
— Jestem na twoje rozporządzenie, kochany Beralle.
— Ach! — panie Pawle, jakżeś dobry!
— W czwartek pójdę z tobą do twego krewnego.
— Ale to ztąd daleko.
— Gdzież to? — W Bercy. — Mój wuj jest dozorcą jednej z bram Magazynu.
— Bercy, ależ to niedaleko...
— A potem ja pana odprowadzę, gdybyśmy nie dostali dorożki po obiedzie, bo to będzie późno... — Wiesz, panie. Pawle, ja znaną starego.... Jak się raz rozgada to nie ma końca ani miary, a w piwnicy ma dobre wino... Ba! pan rozumiesz, w magazynie.....
— Co się tam kłopotać, jak powrócimy... — Główną jest rzeczą abym ci mógł być użytecznym, lub przyjemnym... — Więc jestem gotów...
— Przyjdę po pana we czwartek o szóstej, jeżeli się pan zgadzasz...
— I owszem. — Jeżeli będzie pogoda pójdziemy pieszo paląc cygara... — Czy twój przyszły teść będzie na obiedzie?
— Nie, panie Pawle... — On jest zbyt zajęty w swoim zakładzie... — Zresztą on nam ufa, — To co pan ułożysz z moim wujem zostanie przyjęte naprzód i z zamkniętemi oczyma.
— Zatem wszystko jest jaknajlepiej, kochany Wiktorze. — Licz na mnie...
— Ach! panie Pawle, — zawołał podmajstrzy z wybuchem wdzięczności, — patrzaj, że jestem do łez wzruszony! — Jestem gotów w każdej chwili, w każdej godzinie oddać życie za ciebie i za twoich! Jestem niczem prawie obok pana, lecz kto wie? czasem się potrzebuje mniejszego od siebie! Tak powiada przysłowie, a przysłowia często mają słuszność.
Student wyciągnął do robotnika rękę i odpowiedział jaknajuprzejmiej:
— Dziękuję ci za twoje poświęcenie, mój przyjacielu. — Przyjmuję. — I w danym razie liczyć będę na ciebie! — A teraz do roboty!
Lekcya matematyki trwała dłużej niż godzinę, poczem Beralle, pożegnał się ze swoim młodym nauczycielem powtarzając raz jeszcze:
— Do czwartku, panie Pawle... — O szóstej wieczorem.
Syn Paskala Lantier znał Wiktora gruntownie.
Wiedział on, że miał naturę prawą i otwartą nie zdolną nie tylko, do kłamstwa, ale nawet do udawania.
Badając go co do położenia przedsiębiorcy, wypytując jaka była opinia publiczna o jego przedsiębierstwach i kredycie, Paweł był, pewnym szczerej. odpowiedzi.
Beralle w istocie opowiedział to o czém wiedział, ale nam wiadomo, jak opinia, któréj, był echem, byłą źle poinformowana.
Paweł słuchając go, czuł że mu z ramion spada ogromny ciężar.
— Mój ojciec szczególniej przesadził trudną stronę swego położenia, — pomyślał po odejściu podmajstrzego. — Widzę, że jest w kłopocie, ale nie jest skompromitowany; sto razy miałem słuszność żem nie wchodził w układy z sumieniem, żem nie poświęcił swego przyszłego szczęścia i odmówił współudziału w jego egoistycznych wyrachowaniach! — Moja stanowczość zapewne go skłoniła do rozmysłu... wstrzyma się od dalszego nalegania!
Pod tym względem Paweł się, nie mylił gdyż Pasjal Lantier, od czasu podróży do Romilly i odwiedzin u siostry swojéj żony Małgorzaty Bertin, już nie myślał o połączeniu Pawła z panną de Terrys.
Djabelski plan ułożony przez mniemanego Valtę co do hrabiego i jego córki zupełnie zmieniał jego pierwotny projekt.
Teraz on musiał przeszkadzać Pawłowi widzieć się z Honoryną i zachęcać go, aby nie wspominał swojéj ciotce Małgorzacie o tém co zaszło.
Zatem, na drugi dzień po powrocie do Paryża i jakkolwiek Valta mógł lada chwila przybyć na ulicę Pipus postanowił udać się do syna i przepędziwszy część dnia na wydawaniu rozkazów odnośnych do robót w warsztatach krytych, udał się na ulicę Szkoły Medycznej i zastał Pawła przy pracy, tak jak owego dnia w którym przybył narzucać mu swoją, wolę.....
Młodzieniec się przestraszył ujrzawszy ojca.
Myśl, że smutna scena, któréj czytelnik był świadkiem znowu się może powtórzyć przebiegła ma przez głowę; zadrżał.
Przychylna powierzchowność i uśmiechnięta twarz Paskala zmniejszyły tę niepewność, lecz jéj w zupełności nie rozproszyły: ujął ojca za rękę z lekkiem nerwowem drżeniem.
Ten spostrzegł przymus Pawła i odgadł jego powód bez najmniejszéj trudności.
— No i co? — rzekł śmiejąc się. — Czy się dąsasz za naszą ostatnią rozmowę? — Uraza!... to byłoby nierozsądkiem.....
— Mój ojcze... — wyjąkał Paweł.
— No, — przerwał Paskal, — nie patrz, że n> mnie tak jakbym był twoim nieprzyjacielem!...
— Nieprzyjacielem, ty, mój ojcze! — zawołał młodzieniec tonem wymówki. — Czyż przypuszczasz, że jestem zdolny o tem pomyślić
— E, moje kochane dziecko, ojciec gwałcący wolę syna wygląda jak nieprzyjaciel... a ja to właśnie «czyniłem, w chwili nerwowego rozdrażnienia spowodowanego dręczącą mnie obawą... — Wypowiedziałem ci wyraźnie wojnę... kroki nieprzyjacielskie zostały rozpoczęte... Alem się zastanowił i przychodzę podpisać traktat pokoju... kapituluję...
W oczach Pawła błysnęła radość.
— Kapitulujesz ojcze! — zawołał uśmiechając się z kolei.
— Najzupełniej i wcale się nie rumieniąc! — odparł przedsiebierca. — Zdałem sobie ścisłą sprawę z przesilenia w jakiem się obecnie znajduję, rozważyłem twoje słowa, uczułem logikę, i już nie będę więcéj zasmucał twego serca, gwałcił twoich uczuć, jedném słowem tyranizował cię, dla swego ocalenia w położeniu, które rozpaczliwem było tylko w moich oczach.
— Ach! mój ojcze — zawołał młodzieniec promieniejący radością — ileż i dobrego sprawiają mi twoje wyrazy, nie dla tego, że zaprzestajesz mnie przymuszać, lecz że one rozpraszają moje obawy! Zatem dokuczliwe mrozy, które cię zmusiły do zaprzestania rozpoczętych robót, zapewne cię narażą na straty pieniężne, ale nie postawią tak jakeś się obawiał, w położeniu prawdziwie krytyczném?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.