Zemsta za zemstę/Tom drugi/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom drugi
Część pierwsza
Rozdział XX
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XX.

Paskal Lantier umiał nadać swojéj fizjonomii wyraz coraz, więcej otwarty i radosny.
— Żadnej obawy, — odpowiedział, — zupełnie żadnej! — Znaczne wpływy, które, mi się wydawały niepewne, obecnie są jak najpewniejsze i przybędą na czas, aby pozatykać wszystkie dziury i zwrócić panu de Terrys milion, jeżeli okoliczności uczynią te wypłatę konieczną.
— Dzięki Bogu! — Zatem mi zwracasz swobodę serca?..— .
Najzupełniejszą... — nawet nie potrzebujesz być z wizytą u panny de Terrys, a zajęcie się pracą, posłuży ci za wymówkę. Gdyby ci ciotka Małgorzata co o niéj mówiła odpowiedz po prostu, że projekta jakie mi przeszły przez głowę już nie istnieją.
— Czy ciotka wiedziała o tych projektach?
— Wiedziała.
— Od kogo?
— Ode mnie.
— Więc powróciła do Paryża?
— Jeszcze nie....
— Czy wiesz gdzie ona się znajduje?
— Na prowincyi gdzie ją wzywały interesu i gdzie zachorowała.
— Zachorowała! — powtórzył Paweł przestraszony. — Czy mocno?
— Nie, uspokój się... — Przez chwilę stan jéj wydawał się groźnym, lecz teraz niebezpieczeństwo, minęło i obecnie gotuje się do powrotu.
— Czyś miał od niej wiadomość?
— Jeździłem odwiedzić ją w Romilly...
— Czemużem tego nie wiedział!... Byłbym ci towarzyszył mój ojcze....
— Nie mogłem cię uprzedzić, bo mój wyjazd został nagle postanowiony.
— I wspominałeś jéj o tém małżeństwie?
— Rozumie się, ale powtarzam, abyś się już tém nie niepokoił... — Dałeś mi do zrozumienia, wtedy gdyśmy rozprawiali o tym przedmiocie, że serce twoje zajęła inna miłość...
— Mój ojcze... — wyjąkał Paweł znowu się czerwieniąc.
— Nie żądam wyjaśnienia twojej tajemnicy — przerwał Paskal. — Jesteś człowiekiem poważnym i prawym.... Musisz kochać dziewczynę uczciwą... — Ja ci ufam i nie uważam abyś był zdolnym do skompromitowania swojéj przyszłości jakiem szaleństwem... — Nigdy nie będę się sprzeciwiał twojej skłonności... Przyjmę i ukocham jak córkę kobietę przez ciebie wybraną...
— O! mój ojcze... mój ojcze! — — zawołał młodzieniec głosem drżącym i z oczyma pełnemi łez radości, — jakżeś dobry i jakże ci dziękuję! — Tak, ty mnie znasz dobrze... Kobieta, która będzie nosiła moje nazwisko będzie mnie godną..... godną ciebie..... przysięgam! Przedsiębiorca wstał i znowu wyciągnął rękę do syna.
— Odchodzę, — rzekł. — Czas to pieniądze! — Dziś się mam widzieć z dwudziestą osobami. Przyjdź do mnie w tych dniach na obiad...
— Dobrze, mój ojcze..... i jeszcze raz dziękuję.
— No, do widzenia!.... Niezadługo! Paskal wyszedł i wsiadł do powozu.
— Ten chłopak marzy tylko o miłości, — pomyślał, — a to pochłaniające zajęcie, przeszkodzi mu zajmować się memi interesami—... ~ Tego mi właśnie potrzeba....
Paweł — nie mógł powstrzymać radości, która go przepełniała.
Mówił sam do siebie gorączkowo:
— Jestem wolny!... wolno mi kochać Renatę! — Już nie będę miał do zwalczenia oporu ojca... mogę bez obawy i bez wyrzutów słuchać głosu mojego serca. — O! mój ojcze, przez chwilę o małom ci nie złorzeczył... zapoznawałem cię! Dziś kocham cię więcej niż kiedykolwiek bądź!... Renato, droga Renato, dziewczę jasnowłose z anielską twarzą, kocham cię i zawsze kochać będę... Obciąłbym cię odnaleźć i powierzyć swoją tajemnicę... Mój ojciec nie zachęca mnie do odwiedzenia panny de Terrys... — Dla czego? — Jednakże się z nią zobaczę. — Ona była na pensyi, na któréj znajdowała się Renata... ona jeszcze teraz prowadzi ciągłą korrespondencyą z panną Pauliną Lambert, najszczerszą przyjaciółką mojéj ukochanéj. Przez nią się dowiem o rodzinie Renaty... — Honory na ma złote serce, duszę czułą... — Ona mnie zrozumie i nie odmówi mi udzielenia pomocy... Muszę się z nią zobaczyć i to bez straty czasu!...
Paweł się szybko ubrał, skromnie lecz bez zarzutu i udał się pieszo do pałacu zamieszkanego przez hrabiego de Terrys.
Idąc szybkim krokiem, gdyż mu było pilno przyjść, nie ukrywał przed sobą, że krok jego był osobliwym i że mogło się wydąć niewłaściwém brać młodą panienkę za powiernicę miłości, któréj nie była przedmiotem, lecz miłość ta głośniéj przemawiała niż zastanowienie i przebiegłszy w czasie bajecznie krótkim przestrzeń dzielącą ulicę Szkoły Medycznej od parku Monceau, bez wahania zadzwonił do bramy pałacu hrabiego.
Służący go znali jako poufałego w domu, odźwierny zatem, bez trudności, pozwolił mu przebyć dziedzieniec i wejść do przedsionka.
— Czy można się widzieć z panną Honoryną?
— Zdaje mi się, że można, proszę pana...
— Proszę więc jéj powiedzieć, że przychodzę z wiadomością od mojéj ciotki pani Bertin...
Podał swój bilet służącemu i ten poszedł uprzedzić pannę de Terrys i prawie zaraz wrócił do Pawła.
Honoryną czekała na niego w małym saloniku i wyciągając doń rękę przyjęła go temi słowy:
— To bardzo grzecznie, żeś przy szedł panie Pawle... — Dziękuję panu za twój pośpiech i podziękuję również twemu ojcu, który akuratnie spełnił otrzymane ode mnie polecenie... — Siadaj pan i udziel mi prędko nowin o Małgorzacie. Naprzód gdzie ona się znajduje?...
— Na prowincyi i podróż ta była dla niej nieszczęśliwa.
Panna de Terrys zbladła.
— Nieszczęśliwa? zawołała. — Co pan mówisz. Wypadek?
— Choroba...
— Ciężka?
— Tak, ale dzięki niebu niebezpieczeństwo minęło.
— Czyś pan tego pewny?
— O! najzupełniej!... — Wiem to od ojca, który jeździł do niej do Romilly, dokąd ją wezwały interesa.
— Dzięki Bogu! — Przestraszyłeś mnie pan! — Powtórz raz jeszcze, że nie ma żadnej obawy.
— Zapewniam panią... — Moja ciotka, zupełnie zdrowa, lada dzień powróci do Paryża...
— Jakże mi pilno ją widzieć, tę dobrą kochaną Małgorzatę.
Rozmowa zdawała się wyczerpaną pod względem tego co się tyczyło pani Bertini Paweł pomimo odwagi, któréj miał spory zapas, czuł mocne zakłopotanie W chwili, gdy miał przystąpić do prawdziwego celu odwiedzin.
Nareszcie zwalczył odnawiającą się bojaźliwość i zapytał mocno zarumieniony:
— Czy pani dawno miała nowiny z Troyes?
Honoryna, jak łatwo domyśleć się niespodziewała się podobnego zapytania.
Podniosła głowę i zdziwiona spojrzała na młodzieńca, którego wzruszenie było widoeznem.
— Odebrałem je dziś rano... — odpowiedziała. — Ale przyznaję, że mnie pan ogromnie intrygujesz... Dla czego mnie pan oto pytasz, panie Pawle?...
Student prawa czuł, że kłopot jego się podwaja, — różowa cera jego czoła i policzków zmieniła się w purpurową.
Nie chcąc się zaciąć w mowie, wyjąkał.
— Ależ, mój Boże, dla; dowiedzenia się, czy przyjaciółka pani panna Paulina Lambert ma się dobrze i nie zapomina o pani...
W oczach Honoryny błysnął płomień a jednocześnie na ustach zarysował się uśmiech, zmieniony w głośny wybuch śmiechu.
— Wybornie! zawołała, — już wiem! Pytanie interesowne... Przypominam sobie... rozumiem!...
— Co pani rozumiesz?... Czego mniemasz się domyślać?
— O! mój Boże, to rzecz bardzo prosta... — Moja przyjaciółka: Paulina jest w stosunkach z pewną młodą blondynką, która się panu wydawała zachwycającą... panną Renatą. — W dniu pogrzebu pańskiego wuja Bertin‘a mówiłeś pan o niej w słowach zachwytu... — Ja mam dobrą pamięć i pan także, czy tak?
— Tak, pani...
— Otóż, — ciągnęła Honoryna, — wdzięczna, twarzyczka ujrzana w ogrodzie pensjonatu z okien Hotelu Prefektury nie zatarła się w pańskiej pamięci?... Czy prawda?
— Prawda...
— A tu nie tylko pamięć gra rolę... I serce także... — Czy pan przyznajesz?
— Bez wahania... — odpowiedział Paweł — któremu panna de Terrys wracała swobodę i którego zakłopotanie jakby cudem znikało.
Honoryna mówiła daljé:
— Ja nie znam téj blondynki ale tłómaczę sobie uczucie jakiem cię natchnęła, jeżeli wizerunek jej skreślony przez Paulinę jest rzeczywistym... a takim być musi...
— Czy panna Paulina wspomina o niej? — zapytał młodzieniec z żywością.
— Tak jest, i to w wyrazach dowodzących, że pan masz gust dobry,.. — Według słów Pauliny, — albo raczej według jéj listu, przyjaciółka jéj jest samą doskonałością... — Pod względem moralnym tak samo jak i fizycznym jest to anioł, — godzien wzbudzić namiętność w tak doskonałym j ak pan gentlemanie... Bo ty jesteś gentlemanem zarówno doskonałym jak zakochanym, drogi panie Pawle...
— Bądź pani pobłażliwą... Nie szydź ze mnie, proszę pani! — rzekł student, któremu się zdawało że w głosie Honoryny daje się słyszeć szyderstwo.
— Niezdolna jestem do szydzenia z prawdziwego uczucia! — odparła młoda panienka. — Pan wiesz o tém, że jestem trochę oryginalną... Wiem o mnóstwie rzeczy, których, się w moim wieku nie zna... Byłam wychowana w sposób, który miał prawo wątpienia w wielu razach, ale — jakkolwiek to rzecz dla mnie nieznana, ja nie zaprzeczam miłości... którą może kiedyś poznam sama...
— Czy pani chcesz zostać powiernicą mojéj?....
— Pańską powiernicą? — rzekła Honoryna z nowym wybuchem śmiechu. — To rzecz bardzo poważna!
— To rzecz miłosierna!
— A więc, kusi mnie miłosierdzie... — przyjmuję bierną rolę, którą mi pan raczysz ofiarować... — Otóż jestem powiernicą nie z tragedyi lecz z idylli! To będzie zachwycające! — Obejmuję obowiązki... — Czegóż się dowiem? — Że kochasz jasnowłosę Renatę?
— Z całego serca, z całéj duszy, ze wszystkich sił moich!
— Po ujrzeniu jej tylko w ogrodzie i na ulicy?
— Tak, po ujrzenia tylko.....
— Do licha! jakiżeś pan łatwo zapalny!...
— Czyż się nie w pada w zachwyt od pierwszego spojrzenia, przed dziełem sztuki, posągiem lub obrazem?... A więc! — panna Renata jest arcydziełem żyjącém, doskonałem, jakie wyszło z rąk stwórcy... Ujrzałem ją i pokochałem... — Jeden teraz mam tylko cel w życiu... — Czy wolno mi będzie ten cel osiągnąć? — Renata nie wie, że ją kocham... — Czy mogę się spodziewać, że mnie pokocha, poznawszy?... Mogęż się spodziewać, że zostanie kiedyś moją żoną? Nie mam innego życzenia ani nadziei... — Czy życzenie to będzie wysłuchane... — Czy się ta nadzieja ziści?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.