Zemsta za zemstę/Tom drugi/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | drugi |
Część | pierwsza |
Rozdział | XXI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Honoryna słuchała Pawła z uwagą i widoczném zajęciem. Jej dowcipna i czasem szyderska twarz przybrała wyraz rozczulenia.
Student prawa mówił daléj:
— Zbyt jestem prawym i zbyt szczerze zakochanym, abym się mógł sam zwrócić do panny Renaty... O mojém przywiązaniu powinienem uprzedzić jéj rodzinę... ale téj rodziny ja nie znam... — Mogęż ja przedsięwziąść starania o honor połączenia się z nią nie narażając się na odmowę? — Jéj stanowisko w świecie, jéj majątek, czyż nie przewyższając mojego przyszłego stanowiska i majątku? — Czyż między nami nie istnieje przepaść nie do przebycia?... — Tego ja właśnie nie wiem i o to błagam, abyś się pani dowiedziała... Będzie ci łatwo uczynić przez swoją przyjaciółkę Paulinę Lambert, towarzyszkę Renaty... — Panienka ta może się poinformować i może mnie uczynić bardzo nieszczęśliwym, lecz wolę boleść niż niepewność...
Paweł zamilkł.
Panna de Terrys siedziała w milczeniu.
Jéj piękna twarz pokryła się chmurą; — pomiędzy dwoma delikatnemi łukami jéj brwi, zarysowała się zmarszczka.
Młodzieniec zaniepokoił się tém milczeniem i wyszeptał błagalnym głosem:
— Nic pani nie odpowiadasz?... — Miałażbyś mi odmówić pomocy o którą cię błagam?...
Honoryna podniosła na niego duże wilgotne oczy.
— Jeżeli ociągam się z odpowiedzią, — rzekła... — to dla tego, że odpowiedź moja zmartwi cię głęboko.....
Syn Paskala Lantier zbladł i uczuł ściśnienie serca...
— Zatém odgadłem?... — rzekł, — Renata należy do zbyt bogatéj rodziny, aby mnie wolno było ubiegać się o jéj rękę?...
— Nie wiem czy Renata jest bogatą... — odparła panna de Terrys... — Ona sama tego nie wie, bo nie zna swojéj rodziny!...
— Nie zna swojéj rodziny! — zawołał Paweł czując, że mu nadzieja powraca.
— Dziś odebrałam list od swojéj przyjaciółki Pauliny, jakem to panu mówiła... — ciągnęła Honoryna. W liście tym Paulina wcale nie pisze o Renacie... —
Życie tego dziewczęcia, jest otoczone nie rozjaśnioną tajemnicą.
— E! cóż mnie ta tajemnica obchodzi?.. Jeżeli jéj rodzina; jest biedna i nieznana, to tém lepiéj!...
— Daleki od téj obawy pragnę aby tak było, gdyż przynajmniej z téj strony nie będę się lękał przeszkody...
— Pochwalam uczucia twego szlachetnego serca, — rzekła hrabianka, — ale ja chcę mówić nie o téj przeszkodzie, a to co ci chcę odkryć, zada ci cios silny...
— O! mów pani, w imię nieba, mów! — szepnął Paweł na którego zmienionéj twarzy odbijał się niepokój duszy... — Twoje wahanie się, mnie zabija!... Prawda będzie mniej okrutną...
— A więc, — rzekła Honoryną, przestraszona uniesieniem młodzieńca, — dowiedz się, że nieznany opiekun, który i od dziecieństwa czuwał nad Renatą, umarł...
— Zatem jest teraz wolna?
— Opuściła pensyę...
— Opuściła pensyę — powtórzył student zdjęty konwulsyjnem drżeniem.
— Tak jest... od kilku dni...
Paweł zbladł.
Zdawało mu się, że mu się podłoga z pod nóg usuwa; — wszystka krew z żył spłynęła mu do serca, którego bicie go dusiło.
— Odjechała... — rzekł w prawdziwym obłędzie, — odjechała od kilku dni! — Ale dokąd odjechała?
— Niewiadomo... — Renata żegnając się z Pauliną sama nie wiedziała.
Student objął rozpalone czoło obydwiema rękami, z gestem rozpaczy.
— No! — rzekł, — wszystko się wali! — Jeden wyraz niszczy moje nadzieje i marzenia... jeden wyraz: odjechała!
Stan Pawła sprawiał na pannie de Terrys przykre wrażenie, ale nie była w możności uspokojenia jego boleści.
— Ten opiekun, — rzekł nagle młodzieniec prawie pozbawiony oddechu, ten opiekun, który umarł musiał mieć przecie jakieś nazwisko... a to nazwisko musi być znane...
Honoryna potrząsnęła głową mówiąc:
— Nawet pani Lhermitte o niczém nie wiedziała.
— Czy to być może?
— To rzecz pewna... — Jego nazwisko, miejsca zamieszkania, nareszcie wszystko co go dotyczyło, było tajemnicą tak dla przełożonéj jak i dla Renaty.
— Jednakże Renata nie odjechała sama, ktoś po nią musiał przyjechać?...
— Tak jest, kobieta, która zwykle bywała i o któréj wiedziano, że byłą powiernicą nieznanego opiekuna, ale ta kobieta dochowała tajemnicy i nie powiedziała dokąd Renata się udaje...
— Zatém żadnego śladu! — zawołał Paweł. — Próżnia! nicość! ciemności!, a w tych ciemnościach ani jednego światełka, którem by się można kierować!.., — nie, obok bezsilności i rozpaczy... Ach! ja z tego oszaleję!
— Uspokój się panie Pawle, zaklinam cię i wysłuchaj — mnie! — rzekła Honoryna ujmując z przyjazném współczuciem studenta za rozpalone ręce.
— Dobrze, — odpowiedział machinalnie, — słucham cię, pani...
— Nie trać zbyt prędko nadziei...
— A czegóż się mam spodziewać? — wszak pani widzisz sama, wszystko mi się wymyka.
— Może nam Paulina Lambert będzie mogła dopomódz?
Łzy płynące po twarzy studenta nagle ustały.
— Tak pani sądzisz?
— Tak.
— A jakim sposobem?
— Paulina pisze do mnie w swoim liście, że Renata opuszczając ją, przyrzekła jej pisywać tak często, jak ja to samo czynię.
Oczy młodzieńca błysnęły. Po zwątpieniu nastąpiła radość.
Zawołał:
— Obiecała?... dotrzyma!... jesteśmy ocaleni...
Honoryna przerwała.
— Jeszcze i dziś napiszę do Pauliny... — Wspomnę o tobie, o twojéj wzruszającéj miłości i poproszę, aby nie tracąc ani minuty przysłała mi adres Renaty, skoro się tylko o niem dowie.
— O! dobrze, dobrze, uczyń to pani, błagam cię o to!... — wyjąkał Paweł złożywszy ręce — a nigdy żadna wdzięczność nie wyrówna mojéj, gdyż pani uczynisz więcej, niż gdybyś mi życie wróciła...
— Uczynię to jeszcze przed wieczorem, nie dla tego, aby nabyć prawo do pańskiëj wdzięczności, o któréj i zresztą nie wątpię, lecz dla tego, że jestem przyjaciółką pełną poświęcenia, i że mnie interesuje bardzo twój romans... — Paulina donosi mi w swoim liście, że ją rodzice wkrótce zabierają do domu, do Paryża... — Gdy tu przybędzie będzie nam udzielała swojej korrespondencyi z Renatą.
— Tyś mój anioł opiekuńczy, panno Honoryno! rzekł Paweł niosąc z pełną szacunku miłością, do swoich ust, delikatną arystokratyczną rączkę, którą mu panna de Terrys podała z uśmiechem.
W kilka chwil potem pożegnał się z dziewczęciem i wyszedł.
Przejścia od rozpaczy do nadziei następujące po sobie prawie niewidocznie w umyśle Pawła, pozbawiały go przytomności.
Wyszedłszy z pałacu hrabiego de Terrys szedł przez ulicę jak pijany, nie wiedzący dokąd idzie i którego ociężałe ciało, chwiejące się nogi z trudnością unoszą.
Tymczasem świeże powietrze szybko go ożywiło i myśli jego przyszły do niejakiego porządku.
— Ach! — rzekł z giestem wyrażającym całą odzyskaną energię. — Przysięgam, że ją odszukam!...
Pozostawmy młodzieńca po wracającego do siebie a połączmy się z Leopoldem Lantier.
Były więzień z Clairvaux wziął na stacyi kolei Wschodniej dorożkę i kazał się wieźć na ulicę Picpus.
Zręczny łotr, jak wiemy, obliczał wszystkie swoje kroki, nic nie robił na trafi starannie unikał zostawiania za sobą jakiego śladu, który, na pozór bagatelny, — mógłby być w przyszłości niebezpiecznym.
O sto kroków od mieszkania przędsiębiercy kazał powozowi stanąć, zapłacił stangreta i brnąc po roztopionym śniegu, udał się pieszo do swego zacnego kuzyna Paskala.
Ten ostatni znajdował się sam w biurze.
Na odgłos dzwonka szarpniętego przez przychodnia poszedł otworzyć i zdawał się być zdziwionym ujrzawszy człowieka, którego twarz była ukryta pod ogromnym szalem dochodzącym do oczu.
— To ja... rzekł skromnie Leopold.
Przedsiębierca, poznając zaraz, nie twarz, lecz głos swego wspólnika, spiesznie go wpuścił, zamknął drzwi za nim i wprowadził go do gabinetu, który był świadkiem ich pierwszego spotkania.
— A więc? — zapytał go bez żadnego wstępu.
— A więc, — odpowiedział Leopold, sama moja tutaj obecność powinna cię przekonać, że wszystko idzie po mojéj myśli....List, który ci dałem do przesłania pocztą przybył do Maison-Rouge nazajutrz rano... i naturalnie wywarł skutek na który liczyłem...
— Ja nie wiem coś postanowił, — rzekł Paskal.
— Ba! czyś ty się nic a nic nie domyślił mego projektu?
— Domyśliłem się że zastawiasz potrzask, w który się ma złapać złodziejka dziedzictwa...
— Co prawda to nie pisałem do niéj o pogodzie i o śniegu!...
— Wytłómacz mi...
— List, o którym mowa, zawierał co następuje:
I Leopold powtórzył z pamięci słowo w słowo treść znanego nam listu.
— Cóż ó tem myślisz? — zapytał następnie.
— Myślę, że to jest zręczność nielada i żeś ty figlarz pierwszego rzędu.
— Pojmujesz, że podobny list obudził miłość dziecięcą w sercu naszego niewiniątka...
— I postanowiła uciec od Urszuli?....
— Stanowczo, mój drogi... — odpowiedzią! fałszywy Valta z poufałością, którą Paskal nie uważał za dowód złego smaku.
— Zatem przyjedzie sama do Paryża?
— Sama i w największym sekrecie... — Jutro o jedenastéj, będę miał honor przyjąć ją na dworcu Wschodnim....
— Wybornie!... — zawołał Paskal zacierając ręce...
— Wybornie!... powtórzył Leopold wzruszając ramionami. — To łatwo powiedzieć..... ale skóro dziewczyna raz tu przyjedzie, rzecz nie będzie jednak skończona..... — Jeszcze wiele do końca brakuje....
Przedsiębierca poczuł, że mu po skórze lekki dreszcz przebiega.
— Wiele do końca brakuję... — szepnął.
Tak! — mówił dalej zbieg. — Ja nie po to sprowadziłem spadkobierczynią twego wuja, aby jéj dać mieszkanie umeblowane i zastawić je gratami z różanego drzewa i prawdziwemi meblami Boul’a chociaż, do kroćset, ona jest warta zachodu! — O jedenastéj będzie ona na dworcu Wschodnim... — O północy....
Leopold zatrzymał się.
— O północy? — powtarzał Paskal, który utracił oddech?
— Trafi jéj się mały wypadek.
— Jaki?
— Wpadnie do Sekwany, i naturalnie, w niéj utonie.