Zemsta za zemstę/Tom piąty/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | piąty |
Część | trzecia |
Rozdział | VI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pół do szóstej wybiło na zegarze umieszczonym nad kantorem.
— Handel na dziś skończony — zawołała mama Baudu. — Święto nie co dzień... Mężu zamykaj sklep...
— Ja idę się trochę ogarnąć... — rzekł Ryszard Beralle.
— I wyszedł.
Baudu założył okiennice i przekręcił klucz we drzwiach; w zakładzie została tylko rodzina i zaproszeni.
Jarrelonge postąpiwszy kilka kroków stanął rozmyślając.
— Muszę bez najmniejszej zwłoki dowiedzieć się gdzie Leopold mieszka... myślał — koniecznie potrzebuję się z nim zobaczyć, mając mu zakomunikować o rzeczach djabelnie poważnych, ale trzeba także znaleźć adres tej Renaty, która, jak sądziłem, dawno została pochłonięta pod krę Sekwany.
„Co tu zrobić?
„W tym djabelskim cyrkule ani jednej knajpy.
„Tymczasem oni ucztują i Bóg wie kiedy wyjdą!... Zimno dokucza nielitościwie... Gdybym trzymał wartę przy drzwiach, to mógłbym zmarznąć dziesięć razy... Jakiego sposobu użyć, aby doczekać się wyjścia, nie narażając się na zmarznięcie jak gnat?...
„Zastanówmy się trochę.
„Ja znam uczty rodzinne... dużo jedzą... dobrze piją... Pod koniec śpiewają... wszystko to zabiera wiele czasu. Zatem oni skończą ucztować dopiero około północy... Wracając tutaj około jedenastej, jeszcze będę miał czas wypić kropelkę... Pójdę na obiad pod rogatkę Tronową, potem posiedzę w jakiej knajpie i wrócę...
Jarrelonge przystąpił do wykonania planu tak mądrze ułożonego.
Posiedziawszy długo na obiedzie przy rogatce Tronowej i przetańczywszy kilka kadrylów na jednym z balów odbywających się w okolicy (uwolniony więzień miał się za dzielnego tancerza) powrócił do restauracyi małżonków Baudu.
O kwandrans na dwunastą znajdował się przed drzwiami zakładu.
Przez szpary zamkniętych okiennic przezierały promienie światła.
Jarrelonge przyłożył ucho do zamkniętej okiennicy.
Słyszał że śpiewano na całe gardło.
— A! — rzekł sam do siebie — wiedziałem dobrze jak się te rzeczy odbywają... Każdy musi prześpiewać swoją piosnkę lub lub romans... Pozostaje mi teraz czekać cierpliwie, przechadzając się po chodniku...
Nędznik musiał długo oczekiwać.
Nareszcie w kilka minut po północy, drzwi się otworzyły i trzy czy cztery osoby wyszły z restauracyi.
— Wybornie — pomyślał Jarrelonge — oto są ludzie rozsądni, co nie lubią się kłaść późno... ale ja nie na tych czekam...
Upłynęło dziesięć minut.
Znowu wyszło dwóch gości.
Te cząstkowe wyjścia powtórzyły się dwa czy trzy razy aż do piérwszej zrana, o której reszta gości wyszli statecznie i odrazu.
Paweł Lantier, jego przyjaciel Juliusz, Renata i Zirza składali gruppę i młodzież podała ręce dziewczętom.
Jarrelonge poznał ich zdaleka.
— Na polowanie!... — rzekł sam do siebie. — Trzeba krok w krok iść za tą gromadką, aby się dowiedzieć, w którym i gołębniku dziewczyna ma gniazdo...
Studenci i ich towarzyszki szli ulicą Picpus.
Uwolniony więzień naśladując chwiejący krok podmieszczanina cokolwiek podpitego, szedł za niemi, trzymając się w odległości czterdziestu kroków.
Te roztropne ostrożności były zresztą zupełnie niepotrzebne.
Młodzi ludzie wcale nie myśleli się nim zajmować.
Rozmowa toczyła się ciągle o przedmiocie znalezionym przez Ryszarda Beralle.
Jasnowłosa Zirza niosła w ręku woreczek z chustką oddaną Pawłowi przez Ryszarda.
— Jakto? mamy iść pieszo?. — zapytała nagle studentka dźwięcznym głosem. — wcale nie jest ciepło a kurs jest niemały...
— Do djabła! — pomyślał Jarrelonge — a to głupia myśl!... Dorożka, toby mi była nie na rękę... trzebaby biedź... otóż patrol albo czuwający łapacze, zwracają uwagę na człowieka biegnącego i nie krępując się, zapytaliby, dokąd tak spieszę...
— Jeżeli, spotkamy powóz, to go weźmiemy — odpowiedział Paweł.
— Oby go tylko nie spotkali! — szepnął bandyta.
Przyszli na bulwar Reuilly.
Przejeżdżała pusta dorożka.
Paweł zawołał na nią.
— Nie ma szczęścia! — rzekł Jarrelonge do siebie.
Woźnica stanął.
— Dokąd? — zapytał.
— Biorę cię na godziny — odpowiedział Paweł Lantier. — Jedź najprzód na ulicę Beautréillis...
— Na ulice Beautréillis! — powtórzył Jarrelonge. Na moją ulice. A to mi dopiero szczęście!... — Kto z nich jest moim sąsiadem?...
Czworo młodych ludzi wpakowało się w ciasny powozik, jedną z tych starożytnych zdezelowanych maszyn, dzwoniących żelaztwem i wyjeżdżających tylko w nocy.
— Wio! ścierwo — zawołał furman ćwicząc konia, który kulał na jedną nogę.
— Wybornie! pomyślał wspólnik Leopolda. Trafili na dryndę, którą niedaleko zajadą... Nie mam potrzeby się męczyć...
W istocie dosyć dla niego było tylko przyśpieszać kroku, aby doścignąć nieszczęśliwe zwierzę.
Pomieściwszy się w powozie, dwie pary zaczęły prowadzić dalej przerwaną rozmowę.
— To wszystko jedno — mówiła Zirza — możecie być innego zdania niż ja, lecz ktokolwiek by nie utrzymywał że przypadek rządzi wszystkiemi rzeczami w świecie, odpowiedziałabym mu, że stracił głową. Czy można sobie wystawić coś szczególniejszego, jak nagłe odnalezienie tego woreczka biednej kobiety... w chwili gdy to nikomu nie przeszło przez głowę!
— To pewna, że ten wypadek jest bardzo dziwny! — odparła Renata.
— Czy ty wierzysz, że historya opowiadana przez Ryszarda Beralle jest prawdziwa? — zapytał Juliusz PawłaLantier, który odrzekł:
— Najzupełniej... Ryszard jest hulaka, bibuła — jak mówi mama Baudu, w swym ubarwionym języku, ale nie jest złoczyńcą... Jest ta uczciwy chłopak... Nędzny morderca pozbył się woreczka, skradłszy jego zawartość. Ryszard go znalazł... — Wszystko to wydaje mi się rzeczą zupełnie prostą.
— Ale, — zauważył Juliusz Verdier — ponieważ znalazłeś kawałek łańcuszka uczepionego u stopnia wagonu, to i woreczek upadając, musiał się zaczepić, zatem ciągnąc go siłą, musiano zerwać łańcuszek...
— Prawda... — odparł Paweł — słuszność twojej uwagi mnie uderza... Gdy woreczek znaleziono, musiał pewnie wisieć u stopnia...
— Zdaje mi się, że sobie przypominam, iż chodziłeś dowiadywać się na dworzec kolei wschodniej? — odparł student medycyny.
— Tak jest.
— Czy zawiadowca pytał służbę mającą obowiązek czyszczenia wagonów, po przybyciu każdego pociągu?
— Nie.
— Nic nie dowodzi, że jeden z tych ludzi nie znalazł i nie otworzył tego woreczka i że znalazłszy w nim złoto i bilety bankowe, nie zawładnął tem co się w nim znajdowało i rzucił woreczek, który go mógł skompromitować.
— Tyś mi oczy otworzył! — zawołał Paweł Lantier. — To musi być prawda!
— Bardzo dobrze — rzekła Zirza — zgoda na pieniądze! Ale listy które się znajdowały w worku, jak utrzymuje Renata?
— Złodziej, ktokolwiek byłby nim, wziął go razem z resztą, zabrał do siebie i nie mogąc z nich wyciągnąć żadnej korzyści i nie domyślając się ich wagi, zniszczył je... — rzekł student medycyny.
— Nic tego nie dowodzi... — odparł syn Paskala jeszcze raz pójdę do naczelnika stacyi kolei wschodniej, prawdziwego gentlemana, i może przez niego odszukamy niewiernego agenta, który stosownie do przepisów kolejowych i praw honoru, powinien był bezzwłocznie odnieść woreczek do biura przedmiotów znalezionych...
— O! drogi Pawle, proszę cię, oszczędzaj tego nieszczęśliwego!... — rzekła składając ręce córka Małgorzaty — jest on winien, ale za to czekałoby go więzienie... Zresztą krok twój wywołałby śledztwo, do którego ja, tak samo jak i ty, byłabym wmięszaną... Byłabym zmuszoną oznajmić sądowi o tajemnicy otaczającej moje urodzenie...
— A gdyby sprawiedliwość pomogła ci do wyszukania matki... — przerwał Paweł.
— Niestety, kto wie! czy sprawiedliwość nie opublikowałaby wstydu, któryby lepiej było trzymać w ukryciu!... Kochany Pawle, w imieniu mojej matki proszę cię, działaj ostrożnie...
— Wymagana przez ciebie, ostrożność, okrywa bezkarnością twoich morderców...
— Bóg ich nam wyda!... Pokładam nadzieję w jego sprawiedliwości... Czuję to, że Urszula zostanie pomszczona... jestem tego pewna!...
Powóz stanął przed domem przy ulicy Beautreillis.
— Do widzenia, Renato — rzekł Paweł wyciągając do dziewczęcia rękę.
— No — zawołała Zirza ze śmiechem — macie pozwolenie raz się pocałować!
Paweł przyłożył usta do zarumienionego czoła swojej narzeczonej.
— Do niedzieli, wszak prawda?
— Nie — odpowiedziała studentka — odwiedzimy ją wcześniej, aby ją zawiadomić co Paweł zrobił... Będziemy czekali na nią, jak będzie wychodziła z magazynu...
— Robrze... dobrze... tak... — rzekła żywo Renata — i przychodźcie jak najwcześniej, gdyż będę bardzo niespokojna...
— Obiecujemy ci najsolenniej!
Dziewczęta uściskały się.
Juliusz Verdier uścisnął za rękę Renatę, która wyskoczyła na chodnik i pociągnęła za rączkę od dzwonka:
Drzwi się otworzyły.
— —Na ulicę Szkoły Medycznej... — rzekł Paweł do woźnicy.
Powóz wykręcił się na miejscu i biedny koń puścił się z rezygnacyą rozpaczy, swoim nierównym i przerywanym krokiem.