Zemsta za zemstę/Tom piąty/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | piąty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXXI |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Leopoldowi serce o mało nie wyskoczyło z piersi.
— Opowiadanie pani zajmuje mnie do najwyższego stopnia, chociaż nie, jest bardzo ojasne... — rzekł nędznik. — Cóż więc panna Renata odnalazła?...
Zirza szczęśliwa szczęściem swojej przyjaciółki, została opanowana chęcią wywnętrzenia się, a zresztą nie mogła podejrzywać niebezpieczeństwa swoich zwierzeń.
— List... — odparła — ów sławny list.
— Jakim sposobem?
— Prostym przypadkiem... w woreczku, który został skradziony jej towarzyszce.
Leopold zaciskał pięści tak gwałtownie, że paznogcie w dłoń mu się wpijały.
Zirza mówiła dalej:
— Otóż, zgadnij pan, do kogo list był adresowany?
— Zgadnąć? Niepodobna...
— Do jednego z notaryuszów paryzkich, do którego poszła dziś rano, a który jej wręczył paczkę papierów, stanowiących jak się zdaje, majątek do którego mała ma prawo.
— Majątek! Ona ma majątek!...
Zirza nagle się zerwała.
Zmiana głosu i dziwny wybryk gospodarza domu, nabawiły ją zdziwieniem pomięszanem z przestrachem.
— Co panu jest? — zapytała patrząc w oczy.
Leopold już odzyskał zimną krew.
— Co mi jest? — odparł przesadzonym tonem. — Nic mi nie jest, ale jestem ogłuszony tak, jak każdy byłby w mojem miejscu, szczególniejszemi kombinacyami przypadku... Miałaś pani słuszność utrzymując przed chwilą, iż życie twojej przyjaciółki, jest prawdziwym romansem«. Romans ten kończy się dobrze... tem lepiej... winszuję jej tego, bo zasługuje na swoje szczęście.
Nagłe światełko przebiegło Zirzie przez umysł.
Przypomniała sobie. o tajemniczych nieprzyjaciołach, którzy ścigali Renatę, wciągnęli ją w zasadzkę i sądząc że nie żyje, zamordowali panią Urszulę...
Zlękła się myśli, iż może zbyt wiele się wygadała.
Zbieg z Troyes nie spuszczał z niej, oczu.
A z jej spojrzenia wyczytał te myśli.
— No — pomyślał — zdradziłem się... Ta dziewczyna wpadła w nieufność... Ona nic nie wie ale się domyśla i może ostrzedz Pawła i Renatę... Staje się; niebezpieczną... tém gorzej dla niej.
Pięćdziesiąt luidorów stanowiących należność przypadającą pani Laurier, leżały na stole.
— Oto jest tysiąc franków... — odezwał się nędznik.
— Dziękuję panu.
I Zirza przeliczywszy złoto, włożyła je do portmonetki.
— Kupcowa mi wspominała, że pani Fradin ma ze mną pomówić o innych koronkach... — zapytała następnie...
— W istocie, ale moja żona, dziś trochę chora, leży w łóżku... — Jutro albo po jutrze wstąpi do sklepu pani Laurier.
— No, to uciekam;... Ztąd do stacyi i w takie zimno daleko.
— I Zirza której nieufność znikła, włożyła rękawiczki.
— Czyś się pani rozgrzała?
— Najzupełniej.
— A więc! aby dokończyć dzieła rozpoczętego przez kominek, pozwól pani ofiarować sobie kieliszek wzmacniającego likieru.
— Ależ panie... nie wiem czy mogę?
— Ba!... daj się pani namówić... to pani dobrze zrobi, zapewniam; nie odmawiaj że pani trącenia się ze mną...
— No, to zgoda, przyjmuję...
Rozmawiając, Leopold przyniósł dwa kieliszki i flaszkę z likierem, którą postawił na kominku.
— Ładny kolor... — rzekła z uśmiechem Zirza.
Zbieg z Troyes nalał kieliszki; wziął jeden a drugi podał Zirzie.
— Za pańskie zdrowie... — rzekła niosąc kieliszek do ust i kosztując; poczem dodała: — Bardzo dobry, podobny do szartrezy...
— To nie szartreza... to curaçao holenderskie, zupełnie odmiennego gatunku.
Zirza wypiłaś kieliszek od razu postawiła go na stole i mówiła dalej:
— Masz pan słuszność... czuję się zupełnie dobrze... Już trzecia... Powrócę do Paryża przed nocą... Do widzenia z panem...
— Jeszcze parę kropelek...
— O! co to, to... nie... Dzię...
Zirza nie mogła dokończyć rozpoczętego wyrazu.
Zachwiała się i poniosła rękę do piersi, bełkocąc niezrozumiale.
— Ach! co mi jest... czuję ogień.
Leopold spojrzał na nią z uśmiechem przerażająco wyrazistym.
Ona zrozumiała, wydała krzyk przestrachu i wybełkotała z oczyma wlepionemi w pełny kieliszek, na który wskazywała drżącą ręką:
— Pan nie piłeś... domyśliłam się od razu... Ten likier, to trucizna... jesteś jednym z morderców Renaty... tyś na nią czekał...
— A tyś przyszła... — odpowiedział Leopold tonem najcyniczniejszej obojętności. Względem ciebie nie miałem żadnego złego zamiaru; lecz na nieszczęście zdradziłem się, a tyś właśnie odgadła prawdę... To nie ja cię skazuję na to, abyś ztąd nie wyszła żywa, to fatalność... Słowo honoru, żal mi tego...
— Na pomoc!... — zawołała młoda kobieta z ostatecznym wysiłkiem. — Do mnie!...
Głos jej u wiązł w gardle; wyciągnęła przed siebie ręce i sztywna upadła na podłogę.
Leopold śledził wzrokiem postęp tego szybkiego konania.
— To dziwna... — pomyślał. — Paskal opisał mi skutek wywierany przez tę truciznę na hrabim de Terrys... to nie tak było... Pewnie doza była za silna, ale z tem wszystkiem pozbyłem się tej niepotrzebnej osobistości.
Schylił się... przyłożył rękę do gorsetu, w tem miejscu gdzie było serce i nie poczuł wcale bicia.
— Umarła na prawdę... — mówił dalej. — Z tej strony nie ma żadnej obawy. Zmykajmy żywo!
Splądrowawszy ubranie swojej ofiary i wsunąwszy do kieszeni portmonetkę z pięćdziesięcioma luidorami, wziął swoją walizę, zamknął żaluzye i drzwi i odszedł.
— Teraz weźmy się do Renaty — pomyślał nędznik.
I biorąc się drogą prowadząca przez pola, wyszedł na drogę Z Creteil.
Właśnie przechodził dyliżans z Creteil do Charenton.
Wsiadł do niego.
Przyjechawszy o w pół do piątej do Paryżą, kazał się zawieźć na ulicę Navarin, gdzie zmienił ubranie, po czem wydostając z walizy puszkę kryształową wsunął ją do kieszeni swego palta futrzanego, mówiąc:
— Niewiadomo co się może przy trafić...
Zupełnie zmieniony wyszedł z domu i skierował się ku Bastylii, i idąc określał położenie témi słowy:
— Jarrelonge skradł woreczek Urszuli, to uderzą w oczy!
„Djabelski przypadek oddał ten woreczek z lstem Roberta Valierand do notaryusza Emila Auguy, w ręce Renaty.
„Wzamian za ten list, notaryusz oddał nieprawej córce opieczętowaną kopertę, którą ma otworzyć pan Audouard, także notaryusz z Nogent-sur-Seine, a która zawiera pokwitowanie z odbioru milionów nieboszczyka naszego wujaszka.
„Jest to rzecz niezawodna, bom incognito byt obecnym z wierzeniom, jakie Robert uczynił Urszuli Sollier w zamku Viry-sur-Seine.
„Otóż, Renata pojedzie do Nogent.
„Jeżeli zobaczy się z panem Audouardem, to moje plany ulegną zupełnej ruinie. Najzupełniejszej!...
„Muszę mieć pokwitowanie z odbioru milionów!... będę je miał!...
„Notaryusza w Nogent nie ma, jak mi Paskal powiedział i ma powrócić dopiero w niedzielę.
„W niedzielę kancelarya będzie zamknięta.
„W poniedziałek pan Audouard zmuszony wyjechać do Troyes, dokąd go depeszą wzywa prokurator rzeczypospolitej, nie będzie mógł przyjąć Renaty...
„Od dziś do poniedziałku będę miał czas działać... Jak? Nie wiem jeszcze, ale jestem pewny, że coś zrobię...
„Czy nieprawa córka sama pojedzie do Nogent?
„To jest nieprawdopodobnemu Paweł Lautier, niech go djabli porwą! z pewnością będzie miał honor i uciechę jej towarzyszyć... Będzie to nie na rękę, ale przeszkody zamiast mnie zniechęcić, podwajają mój geniusz!...
„Najważniejszą rzeczą jest dowiedzieć się czy już pojechali...
Skończywszy ten monolog, Leopold wszedł na ulicę Świętego Antoniego, a następnie na ulicę Beautreillis.
Nagle brwi jego zmarszczyły się i twarz jego przybrała wyraz dzikiego gniewu.
Przed nim, przechodził przez ulicę człowiek, który wyszedł z handlu winnego.
Człowiek ten niósł butelkę wina, bułkę chleba i dwa zakryte talerze.
Leopold poznał go od pierwszego rzutu oka.
Był to Jarrelonge, który chcąc zjeść obiad w domu, przy dobrze napalonym piecu, zakupił sobie prowizyę.